19 lipca 2015

Rozdział I


Kilka miesięcy później.
W styczniowe, sobotnie przedpołudnie, zaraz po drugim śniadaniu, Lena przejęła przestronną kuchnię rodziny Lwowskich. Uzbrojona w nóż i mocną bawełnianą nitkę, zabrała się do krojenia wczoraj upieczonych biszkoptów. Mniejszy poddał się jej się całkiem łatwo, więc z zadowoleniem zabrała się do dzielenia drugiego. Kiedy tylko przekroiła ciasto, zobaczyła swoją porażkę. Po kuchni rozległ się długi jęk zawodu.
— No nie. To niemożliwe.
— Co jest niemożliwe? — Do kuchni wszedł tata Leny, Cyprian. Z gazetą w ręku, pogwizdywał przy włączaniu ekspresu do kawy.
Był postawnym mężczyzną po czterdziestce o krótko przyciętych, kasztanowych włosach. Lena odziedziczyła ten kolor właśnie po nim, razem z piegami na nosie i kwadratową szczęką. Mieli też praktycznie ten sam kolor oczu, w odcieniu bursztynu. Dziewczyna wyglądała w tym względzie zupełnie jak ojciec, tak samo jak jej młodsze rodzeństwo, dziewięcioletnie bliźniaki — Justyna i Julian. 
— Ciasto. Moje ciasto okazało się katastrofą. — Zaczęła energicznie gestykulować. — Zobacz jak wygląda w środku, zakalec jak nic. — Pokazała mu swój wypiek. Rzeczywiście nie prezentował się najlepiej.
— Miało być idealne. Moje pierwsze zamówienie. — Opadła smętnie na krzesło zaraz obok rodzica.
— Robiłaś już przecież ciasta dla innych.
— Dla rodziny się nie liczy. — Nastolatka potrząsnęła głową. — Co ja teraz zrobię? — Przycisnęła dłonie do pełnych policzków.
— Możesz przecież to zakryć kremem czy coś — odparł, otwierając gazetę na sporcie.
— W życiu. — Ożywiła się. — Tato, jak ty nic nie rozumiesz. Musi być idealne. — Zaakcentowała każdą sylabę osobno. Oparła się łokciami o kuchenny blat. 
— Muszę upiec nowe. Nie ma innego wyjścia. — Zdecydowała po chwili.
Do kuchni przyszedł również ojciec Cypriana, Franciszek.
— Co się dzieje? — zapytał.
— Lena zepsuła ciasto — powiedział szybko Cyprian.
Wstał z krzesła, czemu towarzyszył przeciągły zgrzyt tegoż mebla o wyłożoną płytkami podłogę.  Kawa była gotowa. Z zadowoleniem napełnił swój kubek do pełna, a po kuchni rozszedł się przyjemny aromat.
Córka posłała, sączącemu napój ojcu, mordercze spojrzenie.
— Nasza Lena? Eh, nie przejmuj się. — Senior machnął pomarszczoną dłonią. — Mnie też się to zdarzało. Pieczenie to niełatwa sztuka.
— Dzięki za słowa otuchy, dziadku, ale to kiepska sprawa. Ula przyjedzie o czwartej, więc mam mało czasu, ale nie ma innej rady. Tylko, że miałam wszystko wyliczone co do minuty, a teraz muszę szykować biszkopt od nowa. No nic — westchnęła — będę musiała się jakoś wyrobić.
— Na pewno dasz sobie radę — stwierdził, ale po chwili dodał. — A może ci pomogę?
— Nie tym razem. Muszę zrobić to sama.
— Jeśli tak uważasz, to nie będę przeszkadzać. — Staruszek wziął pod pachę gazetę i człapiąc z powrotem na korytarz, zniknął z pola widzenia wnuczki.
Lena otworzyła srebrną lodówkę. Szklane butelki z sokami obiły się o siebie, wydając brzdęk.
— Ktoś zużył prawie wszystkie jajka. — Zauważyła, marszcząc przy tym brwi.
— Ups — zaśmiał się tata. — Możliwe, że zrobiłem sobie dość sporą porcję jajecznicy na śniadanie.
— No wiesz — westchnęła, patrząc na ścienny zegarek. — Jak pójdę teraz do sklepu, to biszkopt jeszcze zdąży przestygnąć, zanim będę nakładać krem. Impreza jest w końcu dopiero na osiemnastą.
— Jak poczekasz z dwadzieścia minut, to cię podrzucę. Jadę akurat do miasta — rzucił pogodnie. — Ej, gdzie moja gazeta? — Cyprian rozejrzał szybko po przestronnej kuchni.
— Dziadek ci podprowadził — zachichotała. — Dzięki. — Poklepała tatę po ramieniu i udała się do swojego pokoju.
***
Godzinę później Lena wróciła z powrotem do kuchni. Mieszała spokojnie ciasto, nucąc sobie pod nosem coś, co mogło przypominać fragment „Wiosny” Vivaldiego. Oglądanie dziadka pracującego nad wypiekami, zawsze w akompaniamencie muzyki klasycznej, skrzywiło jej postrzeganie przygotowywania jedzenia. Bez tych instrumentalnych melodii w tle po prostu źle jej się pracowało. Czasem używała też tego chwytu do nauki albo sprzątania, przez co jej przyjaciółka Ula zwykła śmiać się z jej gustu muzycznego, bo przeplatanie popowych kawałków z Chopinem wydawało się jej wręcz niedorzeczne.
Jak zawsze, odruchowo wycierała dłonie o tył spodni, co poskutkowało dwiema białymi plamami od mąki. Na nic zdał się śliczny fartuszek w truskawki, które były akurat ulubionymi owocami Leny.
Nagle, tuż za nią, coś przeraźliwie pisnęło. Lena podskoczyła jak oparzona, rozchlapując przy okazji trochę ciasta wszędzie dookoła. Dwójka jej młodszego rodzeństwa zwijała się ze śmiechu.
— Misja wypełniona — powiedział dumnie jej brat Julek, przybijając piątkę swojej siostrze bliźniaczce Justynie, na którą wszyscy wołali Tysia, która drugą rękę trzymała schowaną za sobą.
— Ja wam dam misje, wy małe… — Lena nawet nie dokończyła, gdyż piegowate dziewięciolatki zniknęły już w korytarzu.
— Żadnego spokoju — westchnęła i wróciła do mieszania, wcześniej jednak wytarła gładki blat z resztek surowej masy.
Gdy wkładała blachę do rozgrzanego piekarnika, na moment dotknęła przedramieniem rozgrzanego wnętrza pieca. Zaklęła siarczyście, zamknęła drzwiczki z hukiem i natychmiast włożyła oparzoną rękę pod strumień zimnej wody. Po zakręceniu kurka, Lena spojrzała na oparzone miejsce. Było jedynie lekko różowe i nie piekło już jak wcześniej. Musiałam tak panikować? — zrugała się w myślach i wróciła do pracy.
Zrobiła krem i mus z mrożonych truskawek, a kiedy otworzyła szafkę w poszukiwaniu czekolady, okazało się, że wcale jej tam nie ma. Małe potwory — stwierdziła, ale na jej pełne wargi wystąpił złowieszczy uśmiech. Myśleliście, że mnie pokonacie? — zabrzmiało jej w myślach i otworzyła drugą, położoną wyżej szafkę, do której bliźniaki nie dosięgały. To tam znajdowała się większość ozdób do tortu, w tym różnego rodzaju czekolady, cukrowe perełki, waflowe kwiatki, kolorowe posypki i tony marcepanowej masy.
Stworzenie z tego tortu arcydzieła Lena wzięła sobie za punkt honoru w momencie, gdy usłyszała, że Sandra, jej koleżanka z klasy wyprawia osiemnastkę. Była miłą, niewinną dziewczyną noszącą do tej pory różowy piórnik z mnóstwem ślicznych gadżetów w środku, więc Lena, po wcześniejszym uzgodnieniu kilku szczegółów z zamawiającą, postanowiła stworzyć ciasto godne księżniczki. Ciocia solenizantki, która pierwotnie miała przygotować tort, niestety zachorowała i nie mogła go upiec. Lena od razu zaproponowała siebie i po pokazaniu kilku zdjęć poprzednich wypieków koleżance, tamta natychmiast się zgodziła.
Lena jako uczennica drugiej klasy technikum gastronomicznego miała niemałe pojęcie o gotowaniu, ale jej prawdziwą miłością od zawsze były wypieki. Od najmłodszych lat obserwowała dziadka cukiernika i chciała iść w jego ślady. Nic dziwnego, że potraktowała to zamówienie jak wyzwanie.
Dekorowanie samego tortu zajęło jej ponad godzinę. Skończyła dopiero w okolicach piętnastej, ale na końcu rozpierała ją duma. Jej mama, Jola, gotująca w tym czasie obiad, miała takie samo zdanie.
— No, widzę, że się spisałaś. Twoje pierwsze, nierodzinne zamówienie — powiedziała, spoglądając na swoją córkę.
Nie wyglądały podobnie, może poza brwiami i kształtem ust. Lena przerosła swoja matkę już w gimnazjum, a i figurą nie mogła się bardziej różnić od filigranowej Jolanty. Za to charaktery miały bardzo podobne, co skutkowało częstymi kłótniami, ale też i silną nicią porozumienia między kobietami. 
— Już nie mogę na niego patrzeć. To najbardziej wyczerpujące ciasto w moim życiu. Dwa piętra, dwa podejścia do ciasta, dwa pudełka różowych perełek. Ale muszę przyznać, wyszło miodnie.
— I to jak. Robimy zdjęcie?
— No jasne. Muszę przecież rozwijać swoje portfolio. — Dziewczyna postawiła swoją chlubę na stole w salonie, żeby mieć lepsze światło. Pomieszczenie połączono z kuchnią i urządzono w nowoczesnym stylu. Lena zrobiła ciastu parę zdjęć, każde od innej strony.
Wyglądało ślicznie. Róż dominował, a w połączeniu z białymi i perłowymi ozdobami prezentowało się nadzwyczaj cukierkowo. Pachniało truskawkami i olejkiem waniliowym. Efekt godny dziesięcioletniej księżniczki — przyszło jej na myśl. Podobny tort robiła na komunię kuzynki. Lena do tej pory nie mogła rozgryźć, jak Sandra mogła zechcieć coś takiego. Wiedziała, że dziewczyna jest fanką jakiejś mody z Japonii, bo często rzucała pojedynczymi słowami w tamtym języku. Lubiła ją, ale jej słodka naiwność czasami potrafiła drażnić. Nastolatka nie mogła zrozumieć, jak ktoś taki mógł uchować się na tym świecie.
— Masz na niego karton? — spytała Jolanta, patrząc na ciasto z zastanowieniem. — Jakoś musisz go przecież zawieźć, a nie należy do najmniejszych.
— No nie… — jęknęła dziewczyna.
— Spokojnie, mamy jeszcze ten wielki z siedemdziesiątki dziadka. Poszukaj na strychu.
— Dzięki mamo, nie wiem co bym bez ciebie zrobiła. — Lena cmoknęła ją w policzek.
— Wymyśliłabyś coś sama. Choć nie jestem pewna, czy obyłoby się bez paru pomniejszych katastrof.
— Pewnie masz rację. — Obie kobiety roześmiały się, po czym Lena zniknęła na schodach prowadzących na strych.
***
Tuż po obiedzie Lena zaczęła wybierać ciuchy na przyjęcie. Za niecałą godzinę miała przyjść do niej Urszula Majchrzak, jej najlepsza przyjaciółka i razem miały zrobić sobie włosy, i makijaż. Mimo to nastolatka wiedziała, że jeśli zacznie wybierać garderobę dopiero wtedy, na pewno się spóźnią. Musiała też ogarnąć swój pokój do przyjazdu Uli. Zbyt dużo ciuchów oraz innych śmieci walało się po fotelach i kanapie. Ostatecznie udało jej się wyrobić na dosłownie parę minut przed przyjściem koleżanki.
Ula weszła na piętro, wprost do narożnego pokoju będącego sypialnią Leny. Była niższa od swojej przyjaciółki, miała chłopięcą figurę i figlarny uśmieszek na ustach dosłownie przez cały czas. Dziewczyny poznały się w trzeciej gimnazjum, kiedy Ula przeprowadziła się do Kielc z innego miasta i od tamtej pory stały się nierozłączne.
— Hej. I jak, gotowa na szał? — Blondynka rzuciła torebkę na malinową kanapę koleżanki. Sama usadowiła się na fotelu w tym samym kolorze, stojącym przy oknie.
— Wyobrażasz sobie Sandrę i szał? — Głos Leny odbijał się od wnętrza szafy, w której zniknęła jej głowa i połowa tułowia. Po chwili wynurzyła się z ciuchami zawieszonymi na ramieniu.
— No dobra. Co najwyżej obejrzymy o jedną część „High School Musical” za dużo i ktoś się porzyga z przesytu słodkości. Twoja mama pokazała mi tort, pasuje idealnie.
— To już bardziej wiarygodna wersja. A właśnie, przemyciłaś coś? — Lena puściła jej perskie oko.
— Wszystko na miejscu. — Ulka poklepała niebieską torebkę. — Sandra niczego nie zauważy.
— Perfekcyjnie. Jak myślisz, bardziej będą pasować mi włosy rozpuszczone czy spięte? — Lena najpierw zebrała dłonią swoje sięgające do pasa włosy i zrobiła z nich prowizoryczny kucyk, a później puściła, by mogły swobodnie opaść miękkimi falami.
— Definitywnie rozpuszczone.
— Masz dobry gust, siostro. Którą pierwszą robimy na bóstwo? — Spytała Lena, patrząc w stronę pomalowanej na biało toaletki.
— Lepiej mi pokaż, jakie ciuchy wybrałaś — zaproponowała Ula z krzywym uśmieszkiem.
— Najpierw ty.
— Wedle życzenia. — Ula momentalnie wstała z fotela i teatralnym gestem zaprezentowała beżowe, mocno dopasowane  rurki i plisowaną malinową bluzeczkę.
— W takich chwilach żałuję, że nie mamy takiego samego rozmiaru — westchnęła Lena.
— Ja też, zawsze masz takie śliczne kiecki, a na mnie wiszą jak na wieszaku. — Ula przeglądała szafę przyjaciółki. Było w niej pełno dziewczęcych ciuchów zaczynając od rozkloszowanych sukienek z koronką do dopasowanych bluzek z ozdobnymi guziczkami, a także masa wyższych butów, których mimo wyższego wzrostu Lena nie bała się nosić.
— Zawsze możesz trochę przytyć.
— No, na pewno nie trochę — rzuciła Ula, mierząc przyjaciółkę wzrokiem.
— Ej! — Lena krzyknęła, udając urażenie, ale koniec końców obie się zaśmiały i zabrały do roboty.
Ula preferowała minimalistyczny makijaż, natomiast Lena uwielbiała podkreślać swoje okrągłe oczy mocną kreską, wykonaną smoliście czarnym eyelinerem. Jej naturalne rzęsy, choć długie, bez pomocy tuszu stawały się praktycznie niewidoczne. Z wiekiem polubiła swoje piegi i nie starała się już ich dłużej zakrywać. Niestety, musiała ukryć parę wyprysków, które ostatnio pojawiły się na jej twarzy i szczególnie dosadnie psuły odbiór eleganckiej stylizacji. Na co dzień Lena pozwalała swojej skórze oddychać, ale większa impreza nie mogła obyć się małych poprawek i różu na wydatnych policzkach.
Już uczesane i umalowane, zabrały się za dobranie odpowiednich dodatków. Lena wybrała długi, złoty wisior pasujący do kobaltowej, prostej sukienki przed kolano i grubszych, czarnych rajstop. Na wierzch narzuciła kaszmirowy sweterek. Ula pożyczyła dwie koralikowe bransoletki. Pogoda na zewnątrz nie zapowiadała żadnego ocieplenia. Przynajmniej, na całe szczęście, przestał padać śnieg.
***
— Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam… — Pół tuzina dziewczęcych głosów w akompaniamencie spontanicznych oklasków zaczęło śpiewać.
Solenizantka nie mogła powstrzymać uśmiechu. W końcu pochyliła się nad dwupiętrowym, truskawkowym tortem i zdmuchnęła świeczki. Zabrzmiały owacje, gdzieś z tyłu huknęła otwierana butelka szampana. Rodzina Sandry pojechała do dziadków, więc dziewczyny miały cały dom tylko dla siebie.
— Szybko, zanim się wygazuje — krzyknęła Ula. — Dawajcie kieliszki.
Sandra kroiła już tort i podawała talerzyki koleżankom, siedzącym przy sporych rozmiarów mahoniowym stole. Gdzieś błysnął flesz, została włączona muzyka. Lena wstała, a wszystkie dziewczyny uniosły kieliszki.
— Za Sandrę, żeby przez kolejne osiemnaście lat pozostała taką samą pozytywną szajbuską jak teraz. Zdrowie!
— Zdrowie! — Dziewczyny powtórzyły chórem, po czym zabrały się wreszcie do jedzenia.
— Mm… pycha. Gdzie zamawiałaś? — zapytała Hania.
— U Leny.
— Serio? Lena! Ja też zamawiam!
Do tej pory żołądek Leny był zaciśnięty na supeł. Udało się, smakuje im — odetchnęła z ulgą.
— Nie pożałujesz. Truskawkowe to moja specjalność! — odkrzyknęła i sama nabrała łyżeczką porcję.  
— Bo ty jesteś naszą Truskaweczką. — Roześmiała się siedząca koło niej Ula i objęła ją ramieniem.
— Co wy tu o tortach gadacie? — przerwała im Felka. — Prezenty trzeba otworzyć.
— Teraz? — Zapytała porozumiewawczo Sandra.
— Teraz!
Dziewczyny przesiadły się na kanapę i fotele w salonie. Upominki ułożyły na szklanym stoliku kawowym. Wyglądało to trochę jak prezenty pod choinkę, choć od świąt minęło już parę tygodni. Zaraz po nowym roku ustaliły, co kupią i podzieliły się obowiązkami.
— Okej. — Sandra wzięła do rąk największą paczkę. Potrząsnęła, ale pudełko nie wydało żadnego dźwięku — Ciekawe, co my tu mamy? — Rozerwała ostrożnie kolorowy papier. W ozdobnym kartonie leżał komplet koronkowej bielizny.
Widząc minę Sandry, dziewczyny wybuchły śmiechem.
— Jeśli teraz tak wygląda, to co będzie później? — zaśmiała się Felka.
— Cicho, nie psuj niespodzianki — zganiła ją Ula.
— To będzie jeszcze gorzej? — zaniepokoiła się Sandra i rozejrzała dookoła.
Żadna z dziewczyn nie mogła powstrzymać uśmiechu.
— Nie gadaj, tylko otwieraj — zachęciła Lena.
Sandra wybrała tym razem średni pakunek. W środku był wibrator. Natychmiast wrzuciła go z powrotem do torebki, czerwona na twarzy.
— Zwariowałyście?! Baka, co ja niby z tym zrobię?
— Tego nie będziesz musiała nam opowiadać — stwierdziła poważnie Ula, na co dziewczyny ryknęły śmiechem. — Dawaj następne.
W ostatniej torebce znajdowała się czekolada, wino i książka. Sandra odetchnęła.
Lena przyglądała się Sandrze w skupieniu. Ten prezent wybrały jej z Ulą na spółkę.
— No wreszcie coś normalnego. — Solenizantka odetchnęła z ulgą, czytając etykietę trunku. Potem wzięła do ręki książkę, niestety tytułem do tyłu.
— Spójrz na okładkę — zaproponowała Lena.
Dziewczyna odwróciła książkę.
— „Pięćdziesiąt twarzy… Iie!
— A co, już masz? — Ula teatralnie zrobiła zaniepokojoną minę. — Zawsze możemy wymienić na kolejny tom.
— Nie, nie mam. Już nigdy was nie zaproszę. Wariatki. — Pokręciła głową, z miną dorosłego patrzącego na dzieci.
***
Po przejrzeniu prezentów, zrobiło się spokojniej. Sandra przygotowała maraton filmowy na wieczór, po tym jak już się najadły i wyszalały. Lena z Ulą skutecznie doprawiały colę alkoholem bez wiedzy gospodyni i już wkrótce większość gości miała szklisty wzrok. Dochodziła pierwsza w nocy i oglądały jakąś komedię romantyczną z azjatyckimi aktorami, gdy telefon Uli zadzwonił. Dziewczyna wyszła na korytarz i wróciła po chwili, rozzłoszczona.
— Nie mogę zostać. Matka kazała mi wracać. Wysłała nawet Sławka, żeby po mnie przyjechał. Będzie za pół godziny.
— Ale przecież mówiłaś, że tym razem możesz zostać — zaoponowała Lena.
— Taką miałam nadzieję, ale wyszło, że jutro do ojca przyjedzie jakiś inwestor czy coś i mamy całą rodziną zjeść z nim lunch. Nienawidzę tego.
— W takim razie zabiorę się z tobą — zakomunikowała Lena. —  Jeszcze się gdzieś zgubicie po drodze. Poza tym, nie będę miała później jak wrócić — dodała już smutniej.
— Jeśli tak sądzisz. Sandro, naprawdę mi przykro, że tak wyszło. — Ula zwróciła się do koleżanki.
— Spoko, nie twoja wina. Damy sobie bez was radę, prawda dziewczyny?
— Tak — odpowiedziały przeciągle chórem, porozkładane na kanapach. — Nie wiecie, co tracicie — dorzuciła przeciągle Fela.
Jak zapowiedziała Ula, jej chłopak, Sławek pojawił się w niedługo po telefonie. Rozradowana na widok zmarzniętego dwudziestolatka, wspinając się na palcach, posłała mu szybkiego buziaka. Na ciemnych włosach i kurtce miał pełno śniegu, mimo że przeszedł zaledwie kilka kroków z samochodu.
— Mówiłaś, że nie będziesz pić. — Zmarszczył nos.
— To osiemnastka, jak mogłam nie wypić chociaż raz za zdrowie solenizantki? Poza tym, Lena mnie pilnowała. — Wskazała na przyjaciółkę.
— To niestety prawda. Musiałam siłą odciągać ją od… — Reszta słów Leny zmieniła się w bełkot, bo Ulka zakryła usta przyjaciółce.
— Nie musisz znać szczegółów.
Cała trójka się roześmiała, a chłopak westchnął, jakby miał na myśli „ach, te dziewczyny”.
Szybko pożegnali się z Sandrą i resztą, i wyszli na mróz, prędko przebierając nogami aby jak najszybciej dostać się do ciepłego wnętrza samochodu. Jednak dziewczyny spotkał zawód, bowiem w środku było prawie tak samo przenikliwie zimno, co na zewnątrz.
— Ogrzewanie padło w tamtym tygodniu. Jeszcze nie wybrałem się do mechanika — wyjaśnił krótko Sławomir.
— Nie szkodzi. Najważniejsze, że przyjechałeś — odparła Ula, chuchając w dłonie.
— I jak, kupiła to? — zapytał, odpalając silnik.
— Całkowicie — odparła z tryumfem Ula.
— Kupiła co? — zapytała Lena, ale potem pewna myśl stała się dla niej bardzo prawdopodobna. — Twoja mama wcale do ciebie nie dzwoniła, prawda?
— No co? Zrobiło się nudno, a ja nie chciałam spędzić całej nocy na oglądaniu głupich romansów.
— Mogłaś mnie chociaż uprzedzić. — Lwowska rzuciła z urazą.
— To była spontaniczna akcja. — Ula wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
— Powinnam się tego spodziewać. Okropna z ciebie kreatura. — Lena pokręciła głową z niezadowoleniem, ale nie zamierzała dalej komentować zachowania przyjaciółki.
— No raczej.  — Ula rozsiadła się wygodniej na przednim fotelu.
Wreszcie ruszyli. Zegarek na desce rozdzielczej samochodu wskazywał dwadzieścia minut po pierwszej. Lena siedząca z tyłu starego golfa, opatuliła się szczelnie grubą puchową kurtką. Obserwowała białe obłoczki pary wydobywające się z jej ust, jakby miały na jej oczach zmienić się w watę cukrową. Nic takiego się jednak nie stało.
Jechali zgodnie z przepisami, nawet trochę wolniej, ku niezadowoleniu Sławka. Miał jutro do załatwienia ważną sprawę i chciał znaleźć się w domu możliwie jak najszybciej. Mokry śnieg padał na przednią szybę i nawet wycieraczki niewiele pomagały. Śliski asfalt i mocny wiatr także nie ułatwiały mu jazdy. Po którymś mocniejszym podmuchu zarzuciło autem, tak że chłopak musiał wykazać się zręcznością i opanowaniem, żeby nie znaleźć się w rowie. Miał prawo jazdy dopiero od dwóch lat i pierwszy raz prowadził w tak paskudną pogodę. Ulicę oświetlały tylko lampy uliczne i reflektory golfa. Na szczęście, chwilę później wreszcie wjechali na autostradę.
— Cholera, Ulka, nie mogłyście wybrać sobie gorszej pogody, co? — rzucił gniewnie.
— To przecież nie nasza wina, że Sandra urodziła się akurat dzisiaj — tłumaczyła.
— Wiem, wiem. Po prostu wam zawsze się coś przydarza — odparł rozbawiony.
— Na przykład co? — Majchrzakówna ożywiła się.
— Pamiętasz jak pojechaliśmy latem nad jezioro i wpadłyście razem do wody. Wyglądałyście jak dwa mokre, ufajdane w błocie kurczaki.
— Oj, nie przesadzaj. To nic wielkiego. Prawda, Lena? — zwróciła się do przyjaciółki.
Lena nigdy nie potrafiła długo gniewać się na przyjaciółkę. Może nie postąpiła najlepiej, ale uznała, że co się stało, to już się nie odstanie.
— To rzeczywiście nie było takie złe. Ale jak po imprezie u Zenka poszłyśmy trzy kilometry w przeciwną stronę i wszyscy nas szukali po lesie, wydaje mi się już całkiem zabawną historią.
— I ty Brutusie, przeciwko mnie? — jęknęła.
— Przykro mi, taka prawda. Ale to sprawia, że jesteśmy jedyne w swoim rodzaju. — Lena posłała jej gwiazdorski uśmiech.
— Z tym się nie mogę nie zgodzić. — Tym razem Ula zaśmiała się razem z resztą.
Wyjeżdżali właśnie ze zjazdu z autostrady do miasta. Znikąd przed nimi pojawiły się oślepiające światła. Cysterna z olejem opałowym parła prosto na nich, znajdując się na tym samym pasie ruchu co oni.
— O kurwa! — Chłopak natychmiast szarpnął za kierownicę.
Było jednak za późno. Samochód ślizgał się po asfalcie. Wpadli w poślizg prosto na spotkanie śmierci. Ich krzyki przebijały się przez szyby. W oczach Sławka pojawiło się przerażenie. Zupełnie nie panował nad autem. Wszyscy zginiemy — ta myśl utknęła w głowie Leny. Ula instynktownie zasłoniła twarz rękami. Wszystko trwało sekundy. Pojazdy zderzyły się ze sobą z potwornym trzaskiem. Cysterna zatrzymała się bokiem, blokując całą jezdnię. Golf ze zmiażdżoną maską został odrzucony do tyłu na barierki. Przez moment dało się słyszeć jeszcze przeraźliwe tarcie metalu o metal. Wewnątrz auta nagle coś rozbłysło. Potem nastała cisza.
+++

W rozdziale pojawiły się dwa słowa po japońsku: *Baka – głupek, *Iie – nie. Tłumaczenie z Wikipedii, więc nie mam 100% pewności, że jest poprawne. 


Jeśli dotrwaliście do końca, to gratulacje. Naprawdę nie myślałam, że ten rozdział będzie taki długi, ale chciałam żebyście mieli szansę dobrze poznać Lenę, zanim rzucę ją w wir wydarzeń. Mam nadzieję, że mi się to udało, pozdrawiam Maxine. EDIT. Rozdział poprawiłam przy pomocy wskazówek Asu i udało mi się zmniejszyć populację "byłów" o połowę. Nie spodziewałam się, ze jest ich AŻ tak dużo. Zobaczymy, jak pójdzie mi w przyszłości.

6 komentarzy:

  1. Podziwiam Twoją umiejętność opisywania zwykłych rzeczy tak, że są ciekawe i czyta się bez ani odrobiny znudzenia. Podobał mi się szczególnie fragment z rodziną Leny. Zdążyłam już ją chyba polubić, więc myślę, że pozostałe rozdziały będzie mi się czytało z zainteresowaniem.

    (Mam wrażenie, że chwalenie mi nie wychodzi i brzmię sztucznie i wymuszenie. Trudno, Ciebie muszę chwalić)

    Jak w prologu, bardzo podobały mi się opisy. Dialogi brzmią, naturalnie. Bohaterowie mają swoje za uszami i nie są papierowi (trzeba było zostać u Sandry, Ula!).

    Ale znalazłam kilka niedociągnięć, o!

    "Lubiła ją, ale jej słodka naiwność czasami potrafiła drażnić Nastolatka nie mogła zrozumieć, jak ktoś taki mógł uchować się na tym świecie."– brak kropeczki.

    "– Ja wam dam misje wy małe…" – przeciek przed wy małe

    "ktoś się porzyga z przesytu słodkości Twoja mama pokazała mi tort, pasuje idealnie." – znów nie ma kropki.

    " Prezenty trze ba otworzyć."– nadprogramowa spacja.

    " „ach te dziewczyny”.– przecinek po ach.

    Do przecinków podeszłabym ostrożne, bo zdecydowanie nie jestem interpunkcyjnym guru, te małe kreseczki to moja zmora, ale to mi się tak jakoś rzuciły w oczy i jestem co do nich prawie pewna. Prawie.

    No, nic. Dalej życzę weny i chęci (chociaż po twoim niesamowitym tempie wygląda na to, że Ci ich, tfu tfu, nie brak. Zazdroszczę!)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki wielkie za komplement. (udał się i naprawdę dodał mi wiary w to co robię) Wiedzieć, że ma się czytelnika naprawdę uskrzydla.
      Nie sądziłam, że opisy są dobre, ale starałam się przedstawić zwykłe sytuacje z odrobiną humoru, żeby trochę je ożywić.
      W wielu opowiadaniach brakuje mi interakcji z rodziną bohaterów. Postanowiłam, że u mnie tak nie będzie i odegrają większą rolę w życiu nastolatków. Cieszę się, że polubiłaś Lenę, naprawdę bałam się, że wyjdzie mi bezpłciowa albo przegnę w drugą stronę i stworzę jakąś pyskatą dziewoję, i ciężko będzie o niej czytać.
      W opisach zawsze staram się używać pięciu zmysłów (przeczytałam to w jakimś zagranicznym poradniku) i chyba to działa. Zawsze najbardziej boję się o dialogi. To duża ulga przeczytać, że są w porządku.
      Ula to taki diabełek i właśnie podsunęłaś mi myśl na rozwinięcie jej postaci. ( Nie pytaj w jaki sposób, mam po prostu dziwny tok myślenia).
      Błędy sprawdzę za chwilę, dziękuję za ich wypisanie <3 Po trzecim przejrzeniu tekstu literki zaczynają latać przed oczami, a i ja nie jestem żadną specjalistką i robię to bardziej na wyczucie niż prawdziwą wiedzę.
      Dziękuję za życzenia i miejmy nadzieję, że je utrzymam.
      Odniosę się jeszcze do twojego komentarza z prologu i tak, fabułę znam w około 70% chociaż wszystko z dnia na dzień się rozwija. Najgorzej jest z bohaterami, lubią pokazywać mi coraz to inne historie. Czasem boję się, że mogę przedobrzyć, ale jestem dobrej myśli. Dwie (z sześciu części) mam już dokładnie rozpisane.
      "Zbudzeni" są ze mną od roku, ale wcześniej nie miałam motywacji (i może odwagi), żeby publikować. Prolog i jeden rozdział wisiały w przestrzeni, bez odzewu, więc postanowiłam zacząć od nowa w te wakacje. Myślę, że wyszło to opowiadaniu na zdrowie, bo jak pomyślę o niektórych dramach, które miały się tu znaleźć, to lepiej, że poczekało na lepsze czasy.
      PS. Nie wiem czy to widać, ale dodałam wreszcie rozdział IV.
      Pozdrawiam, Maxine.

      Usuń
  2. Tak mi sie przy okzaji znalazło kilka błedów. Verdana pomaga mi wyłapywaniu błędów.
    Rozdział mi się podobał, mam tylko kilka uwag, lecz to niżej.

    – Dzięki za słowa otuchy dziadku,
    Daj przecinek przed „dziadku”.

    Myśleliście, że mnie pokonacie? – Zabrzmiało jej w myślach
    Zabrzmiało chyba z małej. Pełni podobną funkcję co „pomyślała”.

    Ciocia solenizantki, która pierwotnie miała przygotować tort niestety zachorowała
    Oddziel przecinkami dwa czasowniki.

    Skończyła dopiero w okolicach piętnastej, ale była dumna ze swojej roboty. Jej mama Jola, gotująca w tym czasie obiad, była tego samego zdania.
    Wkradło się powtórzenie, poza tym postaw przecinek przed imieniem matki Leny.

    powiedziała z dumą spoglądając na swoją córkę.
    Oddziel przecinkiem czasownik i imiesłów.

    Pomieszczenie było łączone z kuchnią i było urządzone w nowoczesnym stylu.
    Połączone. Powtórzenie.

    bo często rzucała pojedynczymi słowami z tamtym języku.
    W tamtym języku.

    Obie kobiety roześmiały się po czym Lena zniknęła na schodach prowadzących na strych.
    Przecinek przed „po czym”.

    Była niższa od swojej przyjaciółki, miała chłopięcą figurę i figlarny uśmieszek na ustach dosłownie przez cały czas. Dziewczyny poznały się w gimnazjum i od tamtej pory były nierozłączne.
    Powtórzenia.

    Spytała Lena patrząc w stronę pomalowanej na biało toaletki.
    Oddziel przecinkiem imiesłów i czasownik.

    Ula teatralnym gestem zaprezentowała asymetryczną spódnicę, w biało–miętowe pasy i plisowaną malinową bluzeczkę.
    Bez przecinka.

    Przynajmniej na szczęście przestał padać śnieg.
    „Na szczęście” to wtrącenie, oddziel przecinkami.

    – Bo ty jesteś nasza Truskaweczka,
    Naszą truskaweczką.

    Ciekawe co my tu mamy?
    Przecinek przed „co”.

    odparła Ula chuchając w dłonie.
    Oddziel przecinkiem imiesłów i czasownik.

    ale co się stało to już się nie odstanie.
    Przecinek przed „to”.


    Wait, przecież oni byli na autostradzie. Ta ciężarówka na chama wjechała w nie ten pas, co trzeba, czy co? Przecież autostrady są dwupasmowe. o.O

    Jechali autostradom, czyli minimum 90 km/h, ciężarówka też około tego. W zderzeniu czołowym golfa raczej nie odrzuciłoby na barierki, jeno do tyłu.

    Często powtarzasz słowo „był”, zapominasz oddzielać czasowniki od imiesłowów. Idę czytać dalej, żeby być na bierząco. :)
    Nie będę komciać każdego rozdziału, odezwę sie prawdopodobnie jak skończę nadrabiać.
    Pozdrawiam, Asu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za wypisanie błędów. To naprawdę pomaga. Szczerze, nigdy nie zwracałam uwagi na oddzielanie imiesłowów od czasowników. Chyba zapowiadają mi się poprawki w rozdziałach. Z tym "był" to racja, często już nie mam pojęcia czym to zastąpić. Postaram się zwrócić na to większą uwagę.

      Kurde, byłam pewna, że gdzieś zaznaczyłam, że zjechali z autostrady. Przez to rzeczywiście wyszły bzdury. Już poprawiam.

      Usuń
  3. W pierwszym akapicie powtórzyłaś ,,się". Przy ,,zdecydowała" tak samo kak np. przy ,,spytała", bez lropki i z małej litery,,Nie wiem (,) co bym bez ciebie zrobiła". Zjadłaś przecinek. No, ciekawie się zapowiada. Jak wiesz, uwielbiam imię Lena, to jeden z plusów. Pieczenie ciast to oryginalny motyw. Mnie przerasta nieraz zwykła jajecznica... Błędy wpisały Ci już poprzedniczki moje, więc sobie odpuszczę. Urzekł mnie nasz senior z gazetą. A końcówka zaskoczyła. Eee, ja nigdy nie umiałam opisywać wypadków samochodowych, a Tobie wyszło to zgrabnie i realistycznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eh, te błędy mnie kiedyś dobiją. A przecież czytałam ten rozdział chyba z dziesięć razy i nie zauważyłam czegoś takiego. -.-
      Chciałam, żeby Lena miała jakąś pasję, a dalej to już samo jakoś poszło. Po prostu pieczenie mi do niej pasowało. A dziadek Franek, wiadomo, daje radę.
      Naprawdę wypadek wyszedł okej? Uff, nim właśnie martwiłam się najbardziej.

      Usuń

Czytasz - proszę, skomentuj. Dla ciebie to niewiele, ale dla mnie każdy komentarz jest na wagę złota. Zawsze z chęcią odpowiem na pytania i sugestie.