Kilka miesięcy
później.
W styczniowe,
sobotnie przedpołudnie, zaraz po drugim śniadaniu, Lena przejęła przestronną
kuchnię rodziny Lwowskich. Uzbrojona w nóż i mocną bawełnianą nitkę, zabrała
się do krojenia wczoraj upieczonych biszkoptów. Mniejszy poddał się jej się
całkiem łatwo, więc z zadowoleniem zabrała się do dzielenia drugiego. Kiedy
tylko przekroiła ciasto, zobaczyła swoją porażkę. Po kuchni rozległ się długi
jęk zawodu.
— No nie. To
niemożliwe.
— Co jest
niemożliwe? — Do kuchni wszedł tata Leny, Cyprian. Z gazetą w ręku, pogwizdywał
przy włączaniu ekspresu do kawy.
Był postawnym
mężczyzną po czterdziestce o krótko przyciętych, kasztanowych włosach. Lena
odziedziczyła ten kolor właśnie po nim, razem z piegami na nosie i kwadratową
szczęką. Mieli też praktycznie ten sam kolor oczu, w odcieniu bursztynu. Dziewczyna
wyglądała w tym względzie zupełnie jak ojciec, tak samo jak jej młodsze
rodzeństwo, dziewięcioletnie bliźniaki — Justyna i Julian.
— Ciasto. Moje
ciasto okazało się katastrofą. — Zaczęła energicznie gestykulować. — Zobacz
jak wygląda w środku, zakalec jak nic. — Pokazała mu swój wypiek. Rzeczywiście
nie prezentował się najlepiej.
— Miało być
idealne. Moje pierwsze zamówienie. — Opadła smętnie na krzesło zaraz obok
rodzica.
— Robiłaś już
przecież ciasta dla innych.
— Dla rodziny się
nie liczy. — Nastolatka potrząsnęła głową. — Co ja teraz zrobię? — Przycisnęła
dłonie do pełnych policzków.
— Możesz
przecież to zakryć kremem czy coś — odparł, otwierając gazetę na sporcie.
— W życiu. — Ożywiła
się. — Tato, jak ty nic nie rozumiesz. Musi być idealne. — Zaakcentowała każdą
sylabę osobno. Oparła się łokciami o kuchenny blat.
— Muszę upiec
nowe. Nie ma innego wyjścia. — Zdecydowała po chwili.
Do kuchni przyszedł
również ojciec Cypriana, Franciszek.
— Co się
dzieje? — zapytał.
— Lena zepsuła
ciasto — powiedział szybko Cyprian.
Wstał z krzesła,
czemu towarzyszył przeciągły zgrzyt tegoż mebla o wyłożoną płytkami podłogę. Kawa była gotowa. Z zadowoleniem napełnił
swój kubek do pełna, a po kuchni rozszedł się przyjemny aromat.
Córka posłała,
sączącemu napój ojcu, mordercze spojrzenie.
— Nasza Lena?
Eh, nie przejmuj się. — Senior machnął pomarszczoną dłonią. — Mnie też się to
zdarzało. Pieczenie to niełatwa sztuka.
— Dzięki za
słowa otuchy, dziadku, ale to kiepska sprawa. Ula przyjedzie o czwartej, więc mam
mało czasu, ale nie ma innej rady. Tylko, że miałam wszystko wyliczone co do
minuty, a teraz muszę szykować biszkopt od nowa. No nic — westchnęła — będę
musiała się jakoś wyrobić.
— Na pewno
dasz sobie radę — stwierdził, ale po chwili dodał. — A może ci pomogę?
— Nie tym
razem. Muszę zrobić to sama.
— Jeśli tak
uważasz, to nie będę przeszkadzać. — Staruszek wziął pod pachę gazetę i
człapiąc z powrotem na korytarz, zniknął z pola widzenia wnuczki.
Lena otworzyła
srebrną lodówkę. Szklane butelki z sokami obiły się o siebie, wydając brzdęk.
— Ktoś zużył
prawie wszystkie jajka. — Zauważyła, marszcząc przy tym brwi.
— Ups —
zaśmiał się tata. — Możliwe, że zrobiłem sobie dość sporą porcję jajecznicy na
śniadanie.
— No wiesz —
westchnęła, patrząc na ścienny zegarek. — Jak pójdę teraz do sklepu, to
biszkopt jeszcze zdąży przestygnąć, zanim będę nakładać krem. Impreza jest w
końcu dopiero na osiemnastą.
— Jak
poczekasz z dwadzieścia minut, to cię podrzucę. Jadę akurat do miasta — rzucił
pogodnie. — Ej, gdzie moja gazeta? — Cyprian rozejrzał szybko po przestronnej
kuchni.
— Dziadek
ci podprowadził — zachichotała. — Dzięki. — Poklepała tatę po ramieniu i udała
się do swojego pokoju.
***
Godzinę
później Lena wróciła z powrotem do kuchni. Mieszała spokojnie ciasto, nucąc
sobie pod nosem coś, co mogło przypominać fragment „Wiosny” Vivaldiego. Oglądanie
dziadka pracującego nad wypiekami, zawsze w akompaniamencie muzyki klasycznej,
skrzywiło jej postrzeganie przygotowywania jedzenia. Bez tych instrumentalnych
melodii w tle po prostu źle jej się pracowało. Czasem używała też tego chwytu
do nauki albo sprzątania, przez co jej przyjaciółka Ula zwykła śmiać się z jej
gustu muzycznego, bo przeplatanie popowych kawałków z Chopinem wydawało się jej
wręcz niedorzeczne.
Jak
zawsze, odruchowo wycierała dłonie o tył spodni, co poskutkowało dwiema białymi
plamami od mąki. Na nic zdał się śliczny fartuszek w truskawki, które były
akurat ulubionymi owocami Leny.
Nagle,
tuż za nią, coś przeraźliwie pisnęło. Lena podskoczyła jak oparzona,
rozchlapując przy okazji trochę ciasta wszędzie dookoła. Dwójka jej młodszego
rodzeństwa zwijała się ze śmiechu.
— Misja
wypełniona — powiedział dumnie jej brat Julek, przybijając piątkę swojej
siostrze bliźniaczce Justynie, na którą wszyscy wołali Tysia, która drugą rękę
trzymała schowaną za sobą.
— Ja
wam dam misje, wy małe… — Lena nawet nie dokończyła, gdyż piegowate
dziewięciolatki zniknęły już w korytarzu.
— Żadnego
spokoju — westchnęła i wróciła do mieszania, wcześniej jednak wytarła gładki
blat z resztek surowej masy.
Gdy
wkładała blachę do rozgrzanego piekarnika, na moment dotknęła przedramieniem
rozgrzanego wnętrza pieca. Zaklęła siarczyście, zamknęła drzwiczki z hukiem i
natychmiast włożyła oparzoną rękę pod strumień zimnej wody. Po zakręceniu kurka,
Lena spojrzała na oparzone miejsce. Było jedynie lekko różowe i nie piekło już
jak wcześniej. Musiałam tak panikować?
— zrugała się w myślach i wróciła do pracy.
Zrobiła
krem i mus z mrożonych truskawek, a kiedy otworzyła szafkę w poszukiwaniu
czekolady, okazało się, że wcale jej tam nie ma. Małe potwory — stwierdziła, ale na jej pełne wargi wystąpił
złowieszczy uśmiech. Myśleliście, że mnie
pokonacie? — zabrzmiało jej w myślach i otworzyła drugą, położoną wyżej
szafkę, do której bliźniaki nie dosięgały. To tam znajdowała się większość
ozdób do tortu, w tym różnego rodzaju czekolady, cukrowe perełki, waflowe
kwiatki, kolorowe posypki i tony marcepanowej masy.
Stworzenie
z tego tortu arcydzieła Lena wzięła sobie za punkt honoru w momencie, gdy
usłyszała, że Sandra, jej koleżanka z klasy wyprawia osiemnastkę. Była miłą,
niewinną dziewczyną noszącą do tej pory różowy piórnik z mnóstwem ślicznych
gadżetów w środku, więc Lena, po wcześniejszym uzgodnieniu kilku szczegółów z
zamawiającą, postanowiła stworzyć ciasto godne księżniczki. Ciocia
solenizantki, która pierwotnie miała przygotować tort, niestety zachorowała i
nie mogła go upiec. Lena od razu zaproponowała siebie i po pokazaniu kilku
zdjęć poprzednich wypieków koleżance, tamta natychmiast się zgodziła.
Lena
jako uczennica drugiej klasy technikum gastronomicznego miała niemałe pojęcie o
gotowaniu, ale jej prawdziwą miłością od zawsze były wypieki. Od najmłodszych
lat obserwowała dziadka cukiernika i chciała iść w jego ślady. Nic dziwnego, że
potraktowała to zamówienie jak wyzwanie.
Dekorowanie
samego tortu zajęło jej ponad godzinę. Skończyła dopiero w okolicach
piętnastej, ale na końcu rozpierała ją duma. Jej mama, Jola, gotująca w tym
czasie obiad, miała takie samo zdanie.
— No,
widzę, że się spisałaś. Twoje pierwsze, nierodzinne zamówienie — powiedziała,
spoglądając na swoją córkę.
Nie
wyglądały podobnie, może poza brwiami i kształtem ust. Lena przerosła swoja
matkę już w gimnazjum, a i figurą nie mogła się bardziej różnić od filigranowej
Jolanty. Za to charaktery miały bardzo podobne, co skutkowało częstymi
kłótniami, ale też i silną nicią porozumienia między kobietami.
— Już
nie mogę na niego patrzeć. To najbardziej wyczerpujące ciasto w moim życiu. Dwa
piętra, dwa podejścia do ciasta, dwa pudełka różowych perełek. Ale muszę
przyznać, wyszło miodnie.
— I
to jak. Robimy zdjęcie?
— No
jasne. Muszę przecież rozwijać swoje portfolio. — Dziewczyna postawiła swoją
chlubę na stole w salonie, żeby mieć lepsze światło. Pomieszczenie połączono z
kuchnią i urządzono w nowoczesnym stylu. Lena zrobiła ciastu parę zdjęć, każde
od innej strony.
Wyglądało
ślicznie. Róż dominował, a w połączeniu z białymi i perłowymi ozdobami
prezentowało się nadzwyczaj cukierkowo. Pachniało truskawkami i olejkiem
waniliowym. Efekt godny dziesięcioletniej
księżniczki — przyszło jej na myśl. Podobny tort robiła na komunię kuzynki.
Lena do tej pory nie mogła rozgryźć, jak Sandra mogła zechcieć coś takiego.
Wiedziała, że dziewczyna jest fanką jakiejś mody z Japonii, bo często rzucała
pojedynczymi słowami w tamtym języku. Lubiła ją, ale jej słodka naiwność
czasami potrafiła drażnić. Nastolatka nie mogła zrozumieć, jak ktoś taki mógł
uchować się na tym świecie.
— Masz
na niego karton? — spytała Jolanta, patrząc na ciasto z zastanowieniem. — Jakoś
musisz go przecież zawieźć, a nie należy do najmniejszych.
— No
nie… — jęknęła dziewczyna.
— Spokojnie,
mamy jeszcze ten wielki z siedemdziesiątki dziadka. Poszukaj na strychu.
— Dzięki
mamo, nie wiem co bym bez ciebie zrobiła. — Lena cmoknęła ją w policzek.
— Wymyśliłabyś
coś sama. Choć nie jestem pewna, czy obyłoby się bez paru pomniejszych
katastrof.
— Pewnie
masz rację. — Obie kobiety roześmiały się, po czym Lena zniknęła na schodach
prowadzących na strych.
***
Tuż
po obiedzie Lena zaczęła wybierać ciuchy na przyjęcie. Za niecałą godzinę miała
przyjść do niej Urszula Majchrzak, jej najlepsza przyjaciółka i razem miały
zrobić sobie włosy, i makijaż. Mimo to nastolatka wiedziała, że jeśli zacznie
wybierać garderobę dopiero wtedy, na pewno się spóźnią. Musiała też ogarnąć
swój pokój do przyjazdu Uli. Zbyt dużo ciuchów oraz innych śmieci walało się po
fotelach i kanapie. Ostatecznie udało jej się wyrobić na dosłownie parę minut
przed przyjściem koleżanki.
Ula
weszła na piętro, wprost do narożnego pokoju będącego sypialnią Leny. Była
niższa od swojej przyjaciółki, miała chłopięcą figurę i figlarny uśmieszek na
ustach dosłownie przez cały czas. Dziewczyny poznały się w trzeciej gimnazjum,
kiedy Ula przeprowadziła się do Kielc z innego miasta i od tamtej pory stały
się nierozłączne.
— Hej.
I jak, gotowa na szał? — Blondynka rzuciła torebkę na malinową kanapę
koleżanki. Sama usadowiła się na fotelu w tym samym kolorze, stojącym przy
oknie.
— Wyobrażasz
sobie Sandrę i szał? — Głos Leny odbijał się od wnętrza szafy, w której
zniknęła jej głowa i połowa tułowia. Po chwili wynurzyła się z ciuchami
zawieszonymi na ramieniu.
— No
dobra. Co najwyżej obejrzymy o jedną część „High School Musical” za dużo i ktoś
się porzyga z przesytu słodkości. Twoja mama pokazała mi tort, pasuje idealnie.
— To
już bardziej wiarygodna wersja. A właśnie, przemyciłaś coś? — Lena puściła jej
perskie oko.
— Wszystko
na miejscu. — Ulka poklepała niebieską torebkę. — Sandra niczego nie zauważy.
— Perfekcyjnie.
Jak myślisz, bardziej będą pasować mi włosy rozpuszczone czy spięte? — Lena
najpierw zebrała dłonią swoje sięgające do pasa włosy i zrobiła z nich
prowizoryczny kucyk, a później puściła, by mogły swobodnie opaść miękkimi
falami.
— Definitywnie
rozpuszczone.
— Masz
dobry gust, siostro. Którą pierwszą robimy na bóstwo? — Spytała Lena, patrząc w
stronę pomalowanej na biało toaletki.
— Lepiej
mi pokaż, jakie ciuchy wybrałaś — zaproponowała Ula z krzywym uśmieszkiem.
— Najpierw
ty.
— Wedle
życzenia. — Ula momentalnie wstała z fotela i teatralnym gestem zaprezentowała
beżowe, mocno dopasowane rurki i
plisowaną malinową bluzeczkę.
— W
takich chwilach żałuję, że nie mamy takiego samego rozmiaru — westchnęła Lena.
— Ja
też, zawsze masz takie śliczne kiecki, a na mnie wiszą jak na wieszaku. — Ula
przeglądała szafę przyjaciółki. Było w niej pełno dziewczęcych ciuchów
zaczynając od rozkloszowanych sukienek z koronką do dopasowanych bluzek z ozdobnymi
guziczkami, a także masa wyższych butów, których mimo wyższego wzrostu Lena nie
bała się nosić.
— Zawsze
możesz trochę przytyć.
— No,
na pewno nie trochę — rzuciła Ula, mierząc przyjaciółkę wzrokiem.
— Ej!
— Lena krzyknęła, udając urażenie, ale koniec końców obie się zaśmiały i
zabrały do roboty.
Ula
preferowała minimalistyczny makijaż, natomiast Lena uwielbiała podkreślać swoje
okrągłe oczy mocną kreską, wykonaną smoliście czarnym eyelinerem. Jej naturalne
rzęsy, choć długie, bez pomocy tuszu stawały się praktycznie niewidoczne. Z
wiekiem polubiła swoje piegi i nie starała się już ich dłużej zakrywać.
Niestety, musiała ukryć parę wyprysków, które ostatnio pojawiły się na jej
twarzy i szczególnie dosadnie psuły odbiór eleganckiej stylizacji. Na co dzień
Lena pozwalała swojej skórze oddychać, ale większa impreza nie mogła obyć się małych
poprawek i różu na wydatnych policzkach.
Już
uczesane i umalowane, zabrały się za dobranie odpowiednich dodatków. Lena
wybrała długi, złoty wisior pasujący do kobaltowej, prostej sukienki przed
kolano i grubszych, czarnych rajstop. Na wierzch narzuciła kaszmirowy sweterek.
Ula pożyczyła dwie koralikowe bransoletki. Pogoda na zewnątrz nie zapowiadała
żadnego ocieplenia. Przynajmniej, na całe szczęście, przestał padać śnieg.
***
— Sto lat, sto
lat, niech żyje, żyje nam… — Pół tuzina dziewczęcych głosów w akompaniamencie
spontanicznych oklasków zaczęło śpiewać.
Solenizantka nie
mogła powstrzymać uśmiechu. W końcu pochyliła się nad dwupiętrowym, truskawkowym
tortem i zdmuchnęła świeczki. Zabrzmiały owacje, gdzieś z tyłu huknęła
otwierana butelka szampana. Rodzina Sandry pojechała do dziadków, więc
dziewczyny miały cały dom tylko dla siebie.
— Szybko,
zanim się wygazuje — krzyknęła Ula. — Dawajcie kieliszki.
Sandra kroiła już
tort i podawała talerzyki koleżankom, siedzącym przy sporych rozmiarów mahoniowym
stole. Gdzieś błysnął flesz, została włączona muzyka. Lena wstała, a wszystkie
dziewczyny uniosły kieliszki.
— Za Sandrę,
żeby przez kolejne osiemnaście lat pozostała taką samą pozytywną szajbuską jak
teraz. Zdrowie!
— Zdrowie! —
Dziewczyny powtórzyły chórem, po czym zabrały się wreszcie do jedzenia.
— Mm… pycha.
Gdzie zamawiałaś? — zapytała Hania.
— U Leny.
— Serio? Lena!
Ja też zamawiam!
Do tej pory żołądek
Leny był zaciśnięty na supeł. Udało się,
smakuje im — odetchnęła z ulgą.
— Nie
pożałujesz. Truskawkowe to moja specjalność! — odkrzyknęła i sama nabrała
łyżeczką porcję.
— Bo ty jesteś
naszą Truskaweczką. — Roześmiała się siedząca koło niej Ula i objęła ją
ramieniem.
— Co wy tu o
tortach gadacie? — przerwała im Felka. — Prezenty trzeba otworzyć.
— Teraz? —
Zapytała porozumiewawczo Sandra.
— Teraz!
Dziewczyny
przesiadły się na kanapę i fotele w salonie. Upominki ułożyły na szklanym
stoliku kawowym. Wyglądało to trochę jak prezenty pod choinkę, choć od świąt
minęło już parę tygodni. Zaraz po nowym roku ustaliły, co kupią i podzieliły
się obowiązkami.
— Okej. —
Sandra wzięła do rąk największą paczkę. Potrząsnęła, ale pudełko nie wydało
żadnego dźwięku — Ciekawe, co my tu mamy? — Rozerwała ostrożnie kolorowy
papier. W ozdobnym kartonie leżał komplet koronkowej bielizny.
Widząc minę Sandry,
dziewczyny wybuchły śmiechem.
— Jeśli teraz
tak wygląda, to co będzie później? — zaśmiała się Felka.
— Cicho, nie psuj
niespodzianki — zganiła ją Ula.
— To będzie
jeszcze gorzej? — zaniepokoiła się Sandra i rozejrzała dookoła.
Żadna z dziewczyn
nie mogła powstrzymać uśmiechu.
— Nie gadaj,
tylko otwieraj — zachęciła Lena.
Sandra wybrała tym
razem średni pakunek. W środku był wibrator. Natychmiast wrzuciła go z powrotem
do torebki, czerwona na twarzy.
— Zwariowałyście?!
Baka, co ja niby z tym zrobię?
— Tego nie
będziesz musiała nam opowiadać — stwierdziła poważnie Ula, na co dziewczyny
ryknęły śmiechem. — Dawaj następne.
W ostatniej torebce
znajdowała się czekolada, wino i książka. Sandra odetchnęła.
Lena przyglądała
się Sandrze w skupieniu. Ten prezent wybrały jej z Ulą na spółkę.
— No wreszcie
coś normalnego. — Solenizantka odetchnęła z ulgą, czytając etykietę trunku.
Potem wzięła do ręki książkę, niestety tytułem do tyłu.
— Spójrz na
okładkę — zaproponowała Lena.
Dziewczyna
odwróciła książkę.
— „Pięćdziesiąt
twarzy… Iie!
— A co, już
masz? — Ula teatralnie zrobiła zaniepokojoną minę. — Zawsze możemy wymienić na
kolejny tom.
— Nie, nie
mam. Już nigdy was nie zaproszę. Wariatki. — Pokręciła głową, z miną dorosłego
patrzącego na dzieci.
***
Po przejrzeniu
prezentów, zrobiło się spokojniej. Sandra przygotowała maraton filmowy na
wieczór, po tym jak już się najadły i wyszalały. Lena z Ulą skutecznie
doprawiały colę alkoholem bez wiedzy gospodyni i już wkrótce większość gości
miała szklisty wzrok. Dochodziła pierwsza w nocy i oglądały jakąś komedię
romantyczną z azjatyckimi aktorami, gdy telefon Uli zadzwonił. Dziewczyna
wyszła na korytarz i wróciła po chwili, rozzłoszczona.
— Nie mogę
zostać. Matka kazała mi wracać. Wysłała nawet Sławka, żeby po mnie przyjechał.
Będzie za pół godziny.
— Ale przecież
mówiłaś, że tym razem możesz zostać — zaoponowała Lena.
— Taką miałam
nadzieję, ale wyszło, że jutro do ojca przyjedzie jakiś inwestor czy coś i mamy
całą rodziną zjeść z nim lunch. Nienawidzę tego.
— W takim
razie zabiorę się z tobą — zakomunikowała Lena. — Jeszcze się gdzieś zgubicie po drodze. Poza
tym, nie będę miała później jak wrócić — dodała już smutniej.
— Jeśli tak
sądzisz. Sandro, naprawdę mi przykro, że tak wyszło. — Ula zwróciła się do
koleżanki.
— Spoko, nie
twoja wina. Damy sobie bez was radę, prawda dziewczyny?
— Tak —
odpowiedziały przeciągle chórem, porozkładane na kanapach. — Nie wiecie, co
tracicie — dorzuciła przeciągle Fela.
Jak zapowiedziała
Ula, jej chłopak, Sławek pojawił się w niedługo po telefonie. Rozradowana na
widok zmarzniętego dwudziestolatka, wspinając się na palcach, posłała mu
szybkiego buziaka. Na ciemnych włosach i kurtce miał pełno śniegu, mimo że
przeszedł zaledwie kilka kroków z samochodu.
— Mówiłaś, że
nie będziesz pić. — Zmarszczył nos.
— To
osiemnastka, jak mogłam nie wypić chociaż raz za zdrowie solenizantki? Poza
tym, Lena mnie pilnowała. — Wskazała na przyjaciółkę.
— To niestety
prawda. Musiałam siłą odciągać ją od… — Reszta słów Leny zmieniła się w bełkot,
bo Ulka zakryła usta przyjaciółce.
— Nie musisz znać
szczegółów.
Cała trójka się
roześmiała, a chłopak westchnął, jakby miał na myśli „ach, te dziewczyny”.
Szybko pożegnali
się z Sandrą i resztą, i wyszli na mróz, prędko przebierając nogami aby jak
najszybciej dostać się do ciepłego wnętrza samochodu. Jednak dziewczyny spotkał
zawód, bowiem w środku było prawie tak samo przenikliwie zimno, co na zewnątrz.
— Ogrzewanie
padło w tamtym tygodniu. Jeszcze nie wybrałem się do mechanika — wyjaśnił
krótko Sławomir.
— Nie szkodzi.
Najważniejsze, że przyjechałeś — odparła Ula, chuchając w dłonie.
— I jak,
kupiła to? — zapytał, odpalając silnik.
— Całkowicie —
odparła z tryumfem Ula.
— Kupiła co? —
zapytała Lena, ale potem pewna myśl stała się dla niej bardzo prawdopodobna. —
Twoja mama wcale do ciebie nie dzwoniła, prawda?
— No co?
Zrobiło się nudno, a ja nie chciałam spędzić całej nocy na oglądaniu głupich
romansów.
— Mogłaś mnie
chociaż uprzedzić. — Lwowska rzuciła z urazą.
— To była
spontaniczna akcja. — Ula wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
— Powinnam się
tego spodziewać. Okropna z ciebie kreatura. — Lena pokręciła głową z
niezadowoleniem, ale nie zamierzała dalej komentować zachowania przyjaciółki.
— No
raczej. — Ula rozsiadła się wygodniej na
przednim fotelu.
Wreszcie ruszyli.
Zegarek na desce rozdzielczej samochodu wskazywał dwadzieścia minut po
pierwszej. Lena siedząca z tyłu starego golfa, opatuliła się szczelnie grubą
puchową kurtką. Obserwowała białe obłoczki pary wydobywające się z jej ust,
jakby miały na jej oczach zmienić się w watę cukrową. Nic takiego się jednak
nie stało.
Jechali zgodnie z
przepisami, nawet trochę wolniej, ku niezadowoleniu Sławka. Miał jutro do
załatwienia ważną sprawę i chciał znaleźć się w domu możliwie jak najszybciej.
Mokry śnieg padał na przednią szybę i nawet wycieraczki niewiele pomagały.
Śliski asfalt i mocny wiatr także nie ułatwiały mu jazdy. Po którymś
mocniejszym podmuchu zarzuciło autem, tak że chłopak musiał wykazać się
zręcznością i opanowaniem, żeby nie znaleźć się w rowie. Miał prawo jazdy
dopiero od dwóch lat i pierwszy raz prowadził w tak paskudną pogodę. Ulicę
oświetlały tylko lampy uliczne i reflektory golfa. Na szczęście, chwilę później
wreszcie wjechali na autostradę.
— Cholera,
Ulka, nie mogłyście wybrać sobie gorszej pogody, co? — rzucił gniewnie.
— To przecież
nie nasza wina, że Sandra urodziła się akurat dzisiaj — tłumaczyła.
— Wiem, wiem.
Po prostu wam zawsze się coś przydarza — odparł rozbawiony.
— Na przykład
co? — Majchrzakówna ożywiła się.
— Pamiętasz
jak pojechaliśmy latem nad jezioro i wpadłyście razem do wody. Wyglądałyście
jak dwa mokre, ufajdane w błocie kurczaki.
— Oj, nie
przesadzaj. To nic wielkiego. Prawda, Lena? — zwróciła się do przyjaciółki.
Lena nigdy nie
potrafiła długo gniewać się na przyjaciółkę. Może nie postąpiła najlepiej, ale uznała,
że co się stało, to już się nie odstanie.
— To
rzeczywiście nie było takie złe. Ale jak po imprezie u Zenka poszłyśmy trzy
kilometry w przeciwną stronę i wszyscy nas szukali po lesie, wydaje mi się już
całkiem zabawną historią.
— I ty
Brutusie, przeciwko mnie? — jęknęła.
— Przykro mi,
taka prawda. Ale to sprawia, że jesteśmy jedyne w swoim rodzaju. — Lena posłała
jej gwiazdorski uśmiech.
— Z tym się
nie mogę nie zgodzić. — Tym razem Ula zaśmiała się razem z resztą.
Wyjeżdżali właśnie
ze zjazdu z autostrady do miasta. Znikąd przed nimi pojawiły się oślepiające
światła. Cysterna z olejem opałowym parła prosto na nich, znajdując się na tym
samym pasie ruchu co oni.
— O kurwa! — Chłopak
natychmiast szarpnął za kierownicę.
Było jednak za
późno. Samochód ślizgał się po asfalcie. Wpadli w poślizg prosto na spotkanie
śmierci. Ich krzyki przebijały się przez szyby. W oczach Sławka pojawiło się
przerażenie. Zupełnie nie panował nad autem. Wszyscy zginiemy — ta myśl utknęła w głowie Leny. Ula instynktownie
zasłoniła twarz rękami. Wszystko trwało sekundy. Pojazdy zderzyły się ze sobą z
potwornym trzaskiem. Cysterna zatrzymała się bokiem, blokując całą jezdnię.
Golf ze zmiażdżoną maską został odrzucony do tyłu na barierki. Przez moment
dało się słyszeć jeszcze przeraźliwe tarcie metalu o metal. Wewnątrz auta nagle
coś rozbłysło. Potem nastała cisza.
W rozdziale pojawiły się dwa słowa po japońsku: *Baka
– głupek, *Iie – nie. Tłumaczenie z Wikipedii, więc nie mam 100% pewności, że
jest poprawne.
Jeśli dotrwaliście do końca, to gratulacje. Naprawdę
nie myślałam, że ten rozdział będzie taki długi, ale chciałam żebyście mieli
szansę dobrze poznać Lenę, zanim rzucę ją w wir wydarzeń. Mam nadzieję, że mi
się to udało, pozdrawiam Maxine.
EDIT. Rozdział poprawiłam przy pomocy wskazówek Asu i udało mi się zmniejszyć populację "byłów" o połowę. Nie spodziewałam się, ze jest ich AŻ tak dużo. Zobaczymy, jak pójdzie mi w przyszłości.
Podziwiam Twoją umiejętność opisywania zwykłych rzeczy tak, że są ciekawe i czyta się bez ani odrobiny znudzenia. Podobał mi się szczególnie fragment z rodziną Leny. Zdążyłam już ją chyba polubić, więc myślę, że pozostałe rozdziały będzie mi się czytało z zainteresowaniem.
OdpowiedzUsuń(Mam wrażenie, że chwalenie mi nie wychodzi i brzmię sztucznie i wymuszenie. Trudno, Ciebie muszę chwalić)
Jak w prologu, bardzo podobały mi się opisy. Dialogi brzmią, naturalnie. Bohaterowie mają swoje za uszami i nie są papierowi (trzeba było zostać u Sandry, Ula!).
Ale znalazłam kilka niedociągnięć, o!
"Lubiła ją, ale jej słodka naiwność czasami potrafiła drażnić Nastolatka nie mogła zrozumieć, jak ktoś taki mógł uchować się na tym świecie."– brak kropeczki.
"– Ja wam dam misje wy małe…" – przeciek przed wy małe
"ktoś się porzyga z przesytu słodkości Twoja mama pokazała mi tort, pasuje idealnie." – znów nie ma kropki.
" Prezenty trze ba otworzyć."– nadprogramowa spacja.
" „ach te dziewczyny”.– przecinek po ach.
Do przecinków podeszłabym ostrożne, bo zdecydowanie nie jestem interpunkcyjnym guru, te małe kreseczki to moja zmora, ale to mi się tak jakoś rzuciły w oczy i jestem co do nich prawie pewna. Prawie.
No, nic. Dalej życzę weny i chęci (chociaż po twoim niesamowitym tempie wygląda na to, że Ci ich, tfu tfu, nie brak. Zazdroszczę!)
Dzięki wielkie za komplement. (udał się i naprawdę dodał mi wiary w to co robię) Wiedzieć, że ma się czytelnika naprawdę uskrzydla.
UsuńNie sądziłam, że opisy są dobre, ale starałam się przedstawić zwykłe sytuacje z odrobiną humoru, żeby trochę je ożywić.
W wielu opowiadaniach brakuje mi interakcji z rodziną bohaterów. Postanowiłam, że u mnie tak nie będzie i odegrają większą rolę w życiu nastolatków. Cieszę się, że polubiłaś Lenę, naprawdę bałam się, że wyjdzie mi bezpłciowa albo przegnę w drugą stronę i stworzę jakąś pyskatą dziewoję, i ciężko będzie o niej czytać.
W opisach zawsze staram się używać pięciu zmysłów (przeczytałam to w jakimś zagranicznym poradniku) i chyba to działa. Zawsze najbardziej boję się o dialogi. To duża ulga przeczytać, że są w porządku.
Ula to taki diabełek i właśnie podsunęłaś mi myśl na rozwinięcie jej postaci. ( Nie pytaj w jaki sposób, mam po prostu dziwny tok myślenia).
Błędy sprawdzę za chwilę, dziękuję za ich wypisanie <3 Po trzecim przejrzeniu tekstu literki zaczynają latać przed oczami, a i ja nie jestem żadną specjalistką i robię to bardziej na wyczucie niż prawdziwą wiedzę.
Dziękuję za życzenia i miejmy nadzieję, że je utrzymam.
Odniosę się jeszcze do twojego komentarza z prologu i tak, fabułę znam w około 70% chociaż wszystko z dnia na dzień się rozwija. Najgorzej jest z bohaterami, lubią pokazywać mi coraz to inne historie. Czasem boję się, że mogę przedobrzyć, ale jestem dobrej myśli. Dwie (z sześciu części) mam już dokładnie rozpisane.
"Zbudzeni" są ze mną od roku, ale wcześniej nie miałam motywacji (i może odwagi), żeby publikować. Prolog i jeden rozdział wisiały w przestrzeni, bez odzewu, więc postanowiłam zacząć od nowa w te wakacje. Myślę, że wyszło to opowiadaniu na zdrowie, bo jak pomyślę o niektórych dramach, które miały się tu znaleźć, to lepiej, że poczekało na lepsze czasy.
PS. Nie wiem czy to widać, ale dodałam wreszcie rozdział IV.
Pozdrawiam, Maxine.
Tak mi sie przy okzaji znalazło kilka błedów. Verdana pomaga mi wyłapywaniu błędów.
OdpowiedzUsuńRozdział mi się podobał, mam tylko kilka uwag, lecz to niżej.
– Dzięki za słowa otuchy dziadku,
Daj przecinek przed „dziadku”.
Myśleliście, że mnie pokonacie? – Zabrzmiało jej w myślach
Zabrzmiało chyba z małej. Pełni podobną funkcję co „pomyślała”.
Ciocia solenizantki, która pierwotnie miała przygotować tort niestety zachorowała
Oddziel przecinkami dwa czasowniki.
Skończyła dopiero w okolicach piętnastej, ale była dumna ze swojej roboty. Jej mama Jola, gotująca w tym czasie obiad, była tego samego zdania.
Wkradło się powtórzenie, poza tym postaw przecinek przed imieniem matki Leny.
powiedziała z dumą spoglądając na swoją córkę.
Oddziel przecinkiem czasownik i imiesłów.
Pomieszczenie było łączone z kuchnią i było urządzone w nowoczesnym stylu.
Połączone. Powtórzenie.
bo często rzucała pojedynczymi słowami z tamtym języku.
W tamtym języku.
Obie kobiety roześmiały się po czym Lena zniknęła na schodach prowadzących na strych.
Przecinek przed „po czym”.
Była niższa od swojej przyjaciółki, miała chłopięcą figurę i figlarny uśmieszek na ustach dosłownie przez cały czas. Dziewczyny poznały się w gimnazjum i od tamtej pory były nierozłączne.
Powtórzenia.
Spytała Lena patrząc w stronę pomalowanej na biało toaletki.
Oddziel przecinkiem imiesłów i czasownik.
Ula teatralnym gestem zaprezentowała asymetryczną spódnicę, w biało–miętowe pasy i plisowaną malinową bluzeczkę.
Bez przecinka.
Przynajmniej na szczęście przestał padać śnieg.
„Na szczęście” to wtrącenie, oddziel przecinkami.
– Bo ty jesteś nasza Truskaweczka,
Naszą truskaweczką.
Ciekawe co my tu mamy?
Przecinek przed „co”.
odparła Ula chuchając w dłonie.
Oddziel przecinkiem imiesłów i czasownik.
ale co się stało to już się nie odstanie.
Przecinek przed „to”.
Wait, przecież oni byli na autostradzie. Ta ciężarówka na chama wjechała w nie ten pas, co trzeba, czy co? Przecież autostrady są dwupasmowe. o.O
Jechali autostradom, czyli minimum 90 km/h, ciężarówka też około tego. W zderzeniu czołowym golfa raczej nie odrzuciłoby na barierki, jeno do tyłu.
Często powtarzasz słowo „był”, zapominasz oddzielać czasowniki od imiesłowów. Idę czytać dalej, żeby być na bierząco. :)
Nie będę komciać każdego rozdziału, odezwę sie prawdopodobnie jak skończę nadrabiać.
Pozdrawiam, Asu.
Dzięki za wypisanie błędów. To naprawdę pomaga. Szczerze, nigdy nie zwracałam uwagi na oddzielanie imiesłowów od czasowników. Chyba zapowiadają mi się poprawki w rozdziałach. Z tym "był" to racja, często już nie mam pojęcia czym to zastąpić. Postaram się zwrócić na to większą uwagę.
UsuńKurde, byłam pewna, że gdzieś zaznaczyłam, że zjechali z autostrady. Przez to rzeczywiście wyszły bzdury. Już poprawiam.
W pierwszym akapicie powtórzyłaś ,,się". Przy ,,zdecydowała" tak samo kak np. przy ,,spytała", bez lropki i z małej litery,,Nie wiem (,) co bym bez ciebie zrobiła". Zjadłaś przecinek. No, ciekawie się zapowiada. Jak wiesz, uwielbiam imię Lena, to jeden z plusów. Pieczenie ciast to oryginalny motyw. Mnie przerasta nieraz zwykła jajecznica... Błędy wpisały Ci już poprzedniczki moje, więc sobie odpuszczę. Urzekł mnie nasz senior z gazetą. A końcówka zaskoczyła. Eee, ja nigdy nie umiałam opisywać wypadków samochodowych, a Tobie wyszło to zgrabnie i realistycznie.
OdpowiedzUsuńEh, te błędy mnie kiedyś dobiją. A przecież czytałam ten rozdział chyba z dziesięć razy i nie zauważyłam czegoś takiego. -.-
UsuńChciałam, żeby Lena miała jakąś pasję, a dalej to już samo jakoś poszło. Po prostu pieczenie mi do niej pasowało. A dziadek Franek, wiadomo, daje radę.
Naprawdę wypadek wyszedł okej? Uff, nim właśnie martwiłam się najbardziej.