Karol pomagał swojej mentorce Oldze w przygotowywaniu
napojów rozgrzewających dla chorych uczniów. Ostatnio przez szkołę przeszła
fala zachorowań na grypę i chłopak chciał jak najbardziej odciążyć kobietę. Jego
zdaniem i tak miała za dużo obowiązków. Prace przedłużyły się i na zegarze
widniała już niemal druga w nocy. Prawdopodobnie większość osób mieszkających w
szkole już dawno spała. Miał szczęście, że była akurat sobota i nie musiał
następnego dnia iść na zajęcia. Brak okien w podziemnym pomieszczeniu
całkowicie zaburzył jego postrzeganie czasu. Siedział tam już od ponad czterech
godzin. Gdyby choć zajrzał do swojego telefonu, widziałby masę wiadomości
wysłanych przez jego przyjaciela i zarazem współlokatora, Przemka. Mieli
wspólnie powybierać filmy na maraton filmowy.
Gabinet Olgi Sabonis w tym momencie przypominał raczej
komnatę alchemika niż pracownię uzdrowicielki. Kwadratowe pomieszczenie z trojgiem
drewnianych drzwi oświetlało kilka lamp, więc nawet pomimo braku naturalnego światła,
zdawało się być równie jasno jak za dnia. Jasnobeżowe, pokryte małymi,
wielokolorowymi kamyczkami ściany, tak samo jak zaokrąglony sufit, kojarzyły
się z przytulną grotą. Różne płyny w odcieniach zieleni, złota i brązu
przelewające się przezroczystymi rurkami do ogromnych szklanych butli, dawały
niesamowite wrażenie.
Chłopak ostrożnie rozlewał gorący napar do kolejnych
flaszek, gdy nagle za jego plecami zaczęło jarzyć się migotliwe światło.
Zdekoncentrował się i kilka kropel złotego napoju poplamiło jego jasny fartuch.
Zaklął pod nosem. Co do...? —
pomyślał, wycierając szczupłe dłonie ręcznikiem i podszedł do drewnianej
gablotki, stojącej po drugiej stronie pomieszczenia.
Owy blask dochodził z najcenniejszego ze zbiorów kobiety,
gładko szlifowanego, mlecznobiałego kamienia o wielkości strusiego jaja. Trafił
do niej tydzień temu, gdy podczas zjazdu w instytucie prowadziła sympozjum na
temat uzdrowicielskich zdolności niektórych korzeni. Po wszystkich pytaniach
została zaproszona na specjalne spotkanie przedstawicieli szkół. Dyskutowali na
nim do której instytucji ten potężny artefakt powinien trafić. Po dwóch długich
godzinach pełnych krzyków i zawodu został on przekazany do szkoły, w której
uczyła Olga — Południowego Elementalistycznego Technikum. Dzięki temu nauczycielka
wracała do domu nie pociągiem, ale specjalnie wynajętym przez instytut
samochodem z dwoma strażnikami u jej boku.
Od tygodnia zajmowała się nim, przygotowując do
działania. Zostały jej tylko drobne poprawki i mógł zostać umieszczony w
specjalnym pomieszczeniu za gabinetem dyrektora, wraz z innymi cennymi
znaleziskami, służąc magom w razie potrzeby. Potocznie ten rodzaj kamieni zwano
kamieniami widzenia, gdyż pozwalały kontaktować się ze sobą magom, tak jak
ludzie robią to chociażby przez kamerki internetowe. Błysk oznaczał nadchodzące
połączenie.
Adept nie miał pewności czy powinien dotykać kamienia.
Prac nad nim jeszcze nie ukończono, nie wiedział co może się stać. A jeśli to ekstremiści? Jeśli stanie się coś
złego? Nie powinienem. Odszedł dwa kroki z powrotem do swojego stanowiska,
ale zatrzymał się i odwrócił. Wpatrywał się w pulsujący światłem przedmiot.
Miał dziwne przeczucie, że to nic złego. Ciekawość zwyciężyła i zaryzykował.
Karol otworzył skrzypiące drzwiczki gablotki i ujął go w
obie dłonie. Ku jego zdziwieniu, kryształ okazał się być ciepły. Nie parzący,
ale przyjemnie ogrzewający, jak kubek z aromatyczną herbatą. Nigdy wcześniej
nie miał okazji posługiwać się podobnym artefaktem. Oczywiście czytał o tym w
książkach, ale przeżycie tego osobiście było czymś zupełnie innym. Po chwili
zrobiło mu się ciemno przed oczami. Natychmiast odłożył kamień na stojące obok
biurko. Lepiej żebym nie robił tego sam —
przeszło mu przez myśl. Nie miał przecież odpowiedniej wiedzy na temat tego,
kto się z nim kontaktował ani w jakim celu. Na świecie nie zostało zbyt wielu
ocalałych kamieni tego rodzaju.
Zapukał do najdalej położonych drzwi w gabinecie,
ukrytych za przeszkloną gablotką z księgami. Prowadziły do sypialni jego
mentorki, która jako jedna z niewielu nauczycieli mieszkała w szkole, a nie we
własnym domu. Odpowiedziała mu cisza, powtórzył więc stukanie, tym razem
głośniej i natarczywiej. Po chwili usłyszał skrzypienie i wejście się otworzyło.
Jego ponad pięćdziesięcioletnia mentorka stała przed nim
w grubym, brunatnym szlafroku i kapciach. Natychmiast zrobiło mu się głupio, że
obudził ją w środku nocy. Mrużyła swoje brązowe oczy przed światłem dochodzącym
z pracowni.
— Nie po to dałam ci klucz do gabinetu, żebyś
przesiadywał tu przez całą noc — skarciła go, ale nie wyglądała na naprawdę
złą. — No powiedz, czemu mnie obudziłeś? Mam nadzieję, że nic nie wybuchło.
— Nie mentorko, wszystko jest dobrze tylko… ten nowy
kamień, który ostatnio przywiozłaś, zaczął emanować światłem i ja tak jakby go
dotknąłem i…
— Tak jakby czy dotknąłeś? Nic ci nie jest? Ten
projekt jeszcze nie był skończony, mógł wyłapać jakąś niebezpieczną
częstotliwość. Lepiej mi się pokaż, Skrzypnik. — Zbliżyła swój wzrok do dłoni
chłopaka.
Wyciągnął obie dłonie przed siebie, żeby uspokoić Olgę.
Wyglądały zupełnie normalnie, kościste i blade jak zawsze.
— Nic mi nie jest, ale chciałem żebyś sama to
zobaczyła. Pomyślałem, że to może być coś ważnego. Kiedy go trzymałem, czułem
jakby coś mnie tam wciągało. Zobaczyłem tylko ciemność.
— W takim razie pójdę to sprawdzić. Eh, czego się
nie robi dla nauki — westchnęła i poczłapała do gablotki, ziewając.
Chęć przeżycia tego osobliwego doświadczenia wygrała z
obawami i kobieta dotknęła kryształu. Emanował ciepłem i wywołał u niej zaciemnienie
obrazu, identycznie jak u jej adepta. Jednak nie zwolniła uścisku i po pewnym
czasie za ciemnością zaczęły pojawiać się kształty. Najpierw wszystko było
mgliste, bezkształtność panowała wokoło. Zaraz jednak sceneria nabrała ostrości
i oczom pani Sabonis ukazała się zaśnieżona droga. Poznała to miejsce, jechała
tamtędy tydzień temu, kiedy wracała ze spotkania.
Zapamiętała je tylko dlatego, że przez roboty drogowe
musieli jechać przez centrum Kielc, zamiast ominąć miasto autostradą tak, jak
mieli w planach. Dodało im to dodatkowe pół godziny drogi, zanim wrócili na
właściwą trasę. To było zaraz za wyjazdem z miasta, przy zjeździe. Widziała
dokładnie tę samą tablicę reklamową, stojącą obok znaku ograniczenia prędkości.
To musiało być
tutaj. Zdawało jej się, że stała tam, jej nogi zanurzyły się w lodowatym
śniegu, a wiatr smagał ją po twarzy. Dwa pojazdy, osobówka i cysterna, zderzyły
się ze sobą, blokując całą drogę. Nikt tamtędy nie przejeżdżał, nie usłyszała
też w pobliżu wycia karetki.
Zza szyby pojawił się żółto–pomarańczowy blask, podobny
do płomyka świecy. Z każdą chwilą nasilał się coraz bardziej. Wydawało jej się,
że idzie, ale jej nogi wcale się nie poruszały. Ciałem wciąż znajdowała się w
swoim gabinecie. Wreszcie kobiecie zdawało się, że zagląda do środka przez
szybę. Wewnątrz auta paliła się dziewczyna. Chociaż „paliła się” zdawało się
być wyrażeniem na wyrost. Płomienie lizały skórę, jednocześnie nie robiąc jej
żadnej krzywdy. Powoli rozpełzły się po całym jej ciele, aż wreszcie sama zdawała
się być stworzona z ognia. Pożar zaczął się rozprzestrzeniać po całym
samochodzie i atakować innych pasażerów. Uzdrowicielka poczuła ciepło, a potem
palący ból w dłoniach, jakby płonienie dotarły również do niej. Wypuściła
kamień z rąk. Znów była w swoim gabinecie.
Zimowa sceneria powróciła w jej głowie i kobieta poczuła
niepokój. Czy to wszystko działo się
naprawdę? Czy to dzieje się właśnie teraz? Miała tyle pytań i żadnych
odpowiedzi. To nie może być sztuczka tych
szubrawców. Jeśli to wszystko było prawdziwe, ci ludzie potrzebują pomocy. O
tej porze i pogodzie szansa, że ktoś będzie tamtędy przejeżdżał jest niewielka.
Miała co do tego złe przeczucia. Nie mogła stać bezczynnie. Tamta scena
wydawała się nad wyraz realistyczna, ale też bardzo różna od tego, z czym
spotykała się do tej pory. Zawsze musiał zaistnieć kontakt obustronny, a to
była jedynie wizja, jakby Olga niechcący znalazła się w czyimś śnie.
— I jak, widziałaś coś? Wyglądałaś jakby nie było
cię tutaj, te nieobecne oczy…
— Musimy im pomóc. — Nie pozwoliła mówić Karolowi
dalej, liczył się czas.
— Co? Komu, co się tam stało? — Na jego wąską twarz
wstąpiło zaniepokojenie.
— Nie czas na pytania, podaj mi telefon —
zarządziła. Przysiadła na butelkowo-zielonej kanapie i masowała sobie skronie.
Fale brązowych włosów poprzetykanych siwizną opadały jej swobodnie na ramiona.
Karol nie miał pojęcia, że są tak długie. Jego mentorka
zawsze spinała je do pracy. Szybko podał jej telefon i przyglądał się jak w
pośpiechu wybierała numer. Na twarzy uzdrowicielki chłopak zobaczył głębokie
zmartwienie. Nigdy jeszcze nie widział jej tak poruszonej.
Spróbowała się uspokoić, wzięła kilka głębokich oddechów
i postanowiła pomyśleć o tym wszystkim racjonalnie. Popatrzyła na zegarek.
Zdawało jej się, że wskazówka ledwo się porusza. Nie mogła czekać w
niepewności. Z tamtej drogi odległość do najbliższego miasta była spora. Zbyt
duża, jeśli ktoś odniósł poważnie ranny. A
jeśli ogień rozprzestrzeni się w kierunku drugiego auta? Widziała przecież
znak z materiałami łatwopalnymi. Mogą do nich nie zdążyć. Zastanowiła się.
Jeśli przeteleportowaliby się do najbliższego punktu, byliby całkiem blisko
miejsca wypadku.
— Karolu, spakuj moją torbę lekarską. Standardowy
zestaw plus rzeczy potrzebne w razie oparzeń — poleciła.
Chłopak natychmiast zabrał się do wykonywania
powierzonego mu zadania.
Muszę tam być. Tam jest ktoś z
naszych. Nie mogę dopuścić, by ludzie to odkryli. Nawet jeśli ktoś dotrze tam
szybciej, nie będą potrafili sobie z nią poradzić — stwierdziła. Poderwała się z
kanapy po usłyszeniu kolejnych impulsów. Odbierz
— ponaglała w myślach. W końcu w słuchawce rozległo się odchrząkiwanie jej
przełożonego.
— Do stu diabłów, co się stało, że dzwonisz o tej
porze, Olgo? — zapytał podniesionym, zachrypniętym głosem.
— Przykro mi, że zakłóciłam twój sen, Joachimie, ale
stała się rzecz niecierpiąca zwłoki. Musimy zwołać grupę ratunkową. — Udała się
do sypialni i ubierała się w trakcie rozmowy.
— Czego się dowiedziałaś, że chcesz podjąć takie kroki?
— zdziwił się.
— Mam podstawy by sądzić, że mag jest w
niebezpieczeństwie. Zdarzył się wypadek samochodowy. Jestem prawie pewna, że
doszło do spontanicznego uwolnienia magii podczas zderzenia.
— A co z rodzicami tego dziecka? Nie są w stanie mu
pomóc?
— To nie z dzieckiem mamy do czynienia, tylko z
nastolatką. Prawdopodobnie w wieku naszych uczniów. Jest w aucie sama z
dwojgiem zwyczajnych ludzi.
— Samodzielne odpieczętowanie? W tym wieku? Jesteś
pewna? Coś takiego nie zdarza się od tak. To może być sztuczka albo pułapka.
— Jestem świadoma ryzyka, dlatego to takie ważne by
odpowiednio się tym zająć. Nie mam pojęcia co może się zdarzyć, jeśli się tam
nie zjawimy. Musimy użyć teleportu, jeśli chcemy zdążyć na czas.
— Zadzwonię po Saskiego, Mielcarz i Koterskiego.
— Przyślij Daniela do mnie do gabinetu. Będzie mi
potrzebna jego pomoc przy niesieniu sprzętu.
— Widzimy się w pokoju teleportacyjnym. — Rozłączył
się.
Uzdrowicielka wróciła z sypialni w pełni ubrana. Natychmiast
zaczęła przygotowania do podróży.
— Chcę z wami jechać. — Chłopak odezwał się
najpewniejszym głosem, na jaki było go stać.
— Nie jesteś jeszcze oficjalnie uzdrowicielem, nie
mogę cię wziąć ze sobą. To niebezpieczne.
— Brakuje mi kilka tygodni do wyrobienia podstawowej
licencji. Mogę się przydać. Sama mnie szkolisz, znasz moje umiejętności.
Do gabinetu wpadł Daniel Koterski. Ten
dwudziestopięcioletni mag ognia pracował w szkole ledwie od pół roku. Ubrany w
niebieską puchową kurtkę i ciężkie buty, wykazywał pełną gotowość do akcji.
Rozczochrane, rude włosy podniosły mu się na taką wysokość, że prawie dotykały
futryny drzwi.
— Co trzeba wziąć? — zapytał od razu na wejściu.
Wiedział, że nie ma czasu do stracenia.
— Wszystko spod ściany. Resztę wezmę sama. —
Podniosła swoją skórzaną torbę i ruszyła w stronę wyjścia.
— A młody? — spytał, patrząc na chudego
drugoklasistę.
— Idzie z nami.
***
Zaparkowali na poboczu, kilkanaście metrów od miejsca
wypadku. Nikogo nie zauważyli. Zgodnie z przewidywaniami uzdrowicielki, karetka
jeszcze nie przyjechała. Jak najszybciej dotarli do auta. Śnieg i wiatr mroziły
ich twarze, sprawiając, że oblicze Olgi natychmiast zrobiło się całe czerwone.
— Ostrożnie, nie róbcie niczego pochopnie —
rozkazała głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Daniel dokładnie obejrzał oba auta. Przód osobówki został
zmiażdżony, szyby popękały, a znad maski rozchodził się duszący dym.
Natychmiast zobaczył strugę ognia, zbliżającą się niebezpiecznie do cysterny.
— Musimy zgasić płomienie. Inaczej wszystko
wybuchnie! — krzyknął, przedzierając się przez zawieję.
Stanął przed płomieniami z rozstawionymi przed sobą
rękami. Poruszał nimi w górę i w dół, a ogień zdawał się nie przekraczać wyznaczonej
przez niego niewidzialnej granicy, tylko kłębił się niespokojnie.
— Nie pozwól na przedostanie się ognia do drugiego
auta. Na razie nie możemy ugasić ognia wokół niej, to zbyt niebezpieczne — poleciła uzdrowicielka.
Twarz płonącej dziewczyny wyrażała całkowity spokój. Była
nieprzytomna, lecz dało się usłyszeć jej ciężki, ale równy oddech.
— Sama nie dam rady. Karolu, musisz mi pomóc. Idźcie
z profesorem Saskim do drugiego auta i zajmijcie się kierowcą. A później
zadzwońcie po karetkę. Pasażerowie muszą natychmiast zostać zawiezieni do
szpitala.
Mężczyźni bez zająknięcia wykonali polecenie.
Z przodu auta chłopak zdawał się być w szoku. Zaczął
niespokojnie wiercić się na fotelu kierowcy. Olga chciała zostać z magiczką,
ale wiedziała, że nie mają czasu. Na szczęście znajdowała się tam również
Adrianna Mielcarz, mistrzyni żywiołu wody, która mogła za nią trzymać rękę na
pulsie.
— Zostań z nią. Gdyby coś się działo…
— Będę krzyczeć. Idź — powiedziała, popędzając
uzdrowicielkę.
Olga natychmiast podeszła do niego od przodu, starając
się go nie wystraszyć.
— Proszę się nie ruszać. Wszystko będzie dobrze —
mówiła spokojnym głosem. — Wie pan co się stało?
— Ciężarówka… jechaliśmy… nie wiem skąd.
— Już dobrze. Pozwoli pan, że przyłożę panu rękę do
czoła? Proszę się nie ruszać, tylko powiedzieć tak lub nie.
— T… tak.
Olga chwilę szperała w swojej torbie i wyjęła z niej coś,
co przypominało siatkową, metalową rękawiczkę z przytwierdzonymi do niej
różnokolorowymi kryształami. Włożyła ją i urękawicznioną dłonią dotknęła głowy
chłopaka. Poczuł rozchodzące się po ciele ciepło, więc zapewniła go, że to nic
groźnego. Kamienie rozbłysły słabym światłem. Po pewnym czasie zabrała rękę.
— Spokojnie, wszystko będzie z panem dobrze.
— Co z Ulą? — Niespokojnie patrzył na dziewczynę
obok.
Z jej jasnych włosów ściekała krew.
— Daniel mówi, że długo nie wytrzyma — krzyknął
Karol, który zdążył już wrócić. — Z tym drugim wszystko w porządku. Jest w
busie, profesor się nim opiekuje. Karetka powinna niedługo przyjechać.
— Jeszcze chwila — odkrzyknęła Olga. Dotknęła czoła
dziewczyny siedzącej obok. Z nią było gorzej niż z jej partnerem.
— Musimy ich wydostać.
— Zajmij się chłopakiem, ma złamaną lewą nogę,
uważaj na nią. Jest przytomny. Muszę podleczyć dziewczynę. — Zwróciła się do
swojego podopiecznego.
— Masz dwie minuty — krzyknął z oddali Daniel.
Olga od razu wzięła się do roboty. Leczenie wymagało od
niej pełnego skupienia. W tym czasie mężczyźni wyprowadzili z auta rannego
chłopaka. Wewnątrz wciąż rozchodził się dym. Powietrze przesiąkło smrodem
palonej tapicerki. Kiedy dziewczynę z przedniego siedzenia można było już
bezpiecznie wynieść z auta, uzdrowicielka zajęła się magiczką. Profesor Saski w
tym czasie zaczął robić poszkodowanej blondynce resuscytację. Ciała dziewczyny
z tyłu auta już nie pokrywały płomienie, jednak jej skóra wciąż parzyła,
rozświetlona od środka.
— Musimy ją stąd natychmiast wynieść — powiedziała
wciąż czuwająca przy niej Adrianna.
— Nie możemy jej ruszyć. Poparzy nas. — Zauważył
Karol.
— Ja to zrobię — oświadczył nagle Daniel. — Mam
największą odporność na ogień z nas wszystkich.
— Ale wciąż się oparzysz. Nie znamy możliwości tej
magii. W tej formie może być dla ciebie śmiercionośna — zaoponowała Olga.
— Zaryzykuję. Potem mnie uleczysz. Powiedz tylko,
czy mogę ją bezpiecznie przetransportować?
Kobieta zbliżyła dłoń do głowy dziewczyny. Nie mogła jej
dotknąć bezpośrednio, a i tak czuła parzące ciepło na wewnętrznej części dłoni,
tam gdzie umieszczono największy, zielony, poprzetykany brązowymi prążkami,
kamień.
— Ma uraz głowy. Uważaj na jej lewą część ciała.
Ręka i żebra są połamane. Ale tak, myślę że możesz ją wynieść.
Danielowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Natychmiast
przybiegł na miejsce. Kazał wszystkim odejść od auta na bezpieczną odległość.
Płomienie, które zostawił samym sobie, znów zaczęły się rozprzestrzeniać.
Otworzył drzwi i na chwilę zniknął we wnętrzu samochodu tak, że wystawały tylko
jego nogi.
Wyciągnął nieprzytomną z wozu. Wziął jej ciężar na
siebie, przytrzymując ją jedną ręką pod brodą, a drugą podtrzymał niezłamaną
rękę dziewczyny, przyciskając ją do klatki piersiowej. Poczuł gorąco na swoim
ciele i wrzasnął. Instynktownie chciał wypuścić ją z rąk i uciec stamtąd, mimo
to, resztkami świadomości powstrzymał się. Zacisnął mocno zęby, z jego gardła
wciąż wydobywał się stłumiony krzyk. Przez te kilkanaście metrów jego twarz
wyrażała nieopisany ból. Ułożył dziewczynę na rozłożonym wcześniej posłaniu z koca termicznego,
a sam padł twarzą na śnieg.
Nie minęła nawet minuta, jak rozległ się ogłuszający
trzask. Doszło do wybuchu, gdy tylko ogień dotarł do cysterny. Kłęby dymu
wzniosły się ponad lasem, części auta wystrzeliły w górę. Jedynie profesor,
który zajmował się w tej chwili pilnowaniem innych poszkodowanych, miał chwilę
by wypalić ten obraz w swojej pamięci. Reszta zajęła się opieką nad ofiarami
wypadku. Dziewczyna z samochodu, jakby czując ogrom zdarzeń, powoli zaczęła
tracić wewnętrzne ciepło. Daniel również z każdą minutą wyglądał coraz lepiej.
Najmniejsze oparzenia zupełnie zniknęły, reszta stała się różową skórą, pokrytą
pęcherzami.
Karetka przyjechała zaraz po wybuchu. Straży jeszcze nie
było, ale na szczęście wszędzie leżał śnieg i pożar nie mógł się
rozprzestrzenić. Pomogli w tym także profesor oraz Adrianna, odpowiednio
ukierunkowując wiatr i wodę. Ryszard Saski ukrył obecność Daniela i wciąż
leczących go uzdrowicieli. Wyglądało to tak, jakby we dwoje znaleźli się
przypadkowo na miejscu i postanowili pomóc. Ratownicy medyczni natychmiast
zajęli się rannymi. Profesor rozmawiał chwilę z kierowcą i dowiedział się do
jakiego szpitala zostaną przewiezieni. W ostatniej chwili założył dziewczynie
na nogi dwie bransolety z czarnymi kamieniami.
Od razu zadzwonili do bratanka Olgi — Filipa, by
powiadomić go o całej sprawie i podać mu szczegółowe instrukcje. Na szczęście
pracował na nocnej zmianie w pobliskim szpitalu, więc akurat znajdował się na
miejscu. Obiecał odpowiednio zająć się dziewczyną, aż do czasu ich przybycia.
Po odjechaniu karetki, Saski podjechał busem prosto do nich, by mogli łatwiej
przenieść Daniela do środka. Gdy tylko Olga przestała go uzdrawiać, ciemność
ogarnęła jej ciało i bezwiednie opadła na ośnieżoną ziemię.
+++
No i jest rozdział 2. Dziś poznaliście kilku nowych
bohaterów. Mam nadzieję, że przypadną wam do gustu. Już w następnym rozdziale
powrócimy do Leny i jej rodziny. W końcu to ona jest główną bohaterką, prawda?
Pozdrawiam, Maxine.
EDIT. Wycięłam kawałek tekstu, bo wydawał mi się niepasujący do reszty, ale przez to rozdział trochę się skrócił.
EDIT. Wycięłam kawałek tekstu, bo wydawał mi się niepasujący do reszty, ale przez to rozdział trochę się skrócił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Czytasz - proszę, skomentuj. Dla ciebie to niewiele, ale dla mnie każdy komentarz jest na wagę złota. Zawsze z chęcią odpowiem na pytania i sugestie.