Lena
wróciła właśnie z badań. Wszystko okazało się być w normie i lekarz powiedział,
że już niedługo wypuszczą ją do domu. Zmienili jej leki i nie miała już
problemów z poruszaniem się. Wciąż jednak czuła się niemrawo po środkach
przeciwbólowych, a ręka zawieszona na temblaku denerwowała ją swoją
bezużytecznością. Zgodnie z zaleceniami lekarza nastolatka robiła nią proste
ćwiczenia, takie jak zginanie palców czy zaciskanie pięści, jednak nie miała
pewności czy to jakkolwiek pomaga.
Wczorajszy
prysznic okazał się dla niej mordęgą. Robienie wszystkiego tylko jedną ręką
było o wiele trudniejsze niż się spodziewała. Do tego musiała uważać, żeby nie
zamoczyć gipsu. Ula ostrzegła ją, że wtedy będzie cholernie swędzieć i jak
zapewniła, znała to z autopsji. Ubieranie zajęło Lenie dwa razy więcej czasu i
przekleństw niż normalnie. Wciągnięcie długich, pasiastych spodni od piżamy
jeszcze jakoś poszło, ale włożenie zwykłego podkoszulka, okazało się nie lada
wyzwaniem. O staniku mogła zapomnieć. Kiedy ktoś przychodził, po prostu
narzucała na siebie ogromną bluzę i czekała aż sobie pójdzie. Musiała poczekać
na mamę. Za żadne skarby nie dałaby się ubrać pielęgniarce. Gdyby jeszcze miała
miseczkę A, to pewnie nie widziałaby żadnego problemu, ale Lena niestety
należała do tych kobiet, które „mają się czym pochwalić”, jak to mawiał
Staszek. W sytuacji takiej jak ta, nie było to ani komfortowe, ani chwalebne.
Kiedy
tylko usiadła na łóżku, sprawdziła telefon. Dostała mnóstwo wiadomości od ludzi
ze szkoły i nie tylko. Zabrała się za odpisywanie. I tak nie miała niczego
lepszego do roboty. W międzyczasie cały czas pisała z Ulą. Nie wracały już do
tematu wypadku. Lena martwiła się o przyjaciółkę, ale nie wiedziała jak jej
pomóc. W momencie dźwięku kolejnego SMS—a, do sali zajrzał doktor Jabłoński.
— Jak
się dzisiaj czuje moja ulubiona pacjentka? — zagaił.
— Zdecydowanie
lepiej niż wczoraj, biorąc pod uwagę, że nie muszę trzymać się ścian, żeby
dojść do łazienki.
— Zawsze
miło to słyszeć. Chciałem tylko sprawdzić czy wszystko w porządku, ale jak
widać nie ma się o co martwić. Poza tym, mam coś dla ciebie. — W ręce trzymał
czerwony kubek. — Herbatka ziołowa. Wypij, póki ciepła. To moja własna
receptura. — Odstawił naczynie z uśmiechem na metalowym blacie.
Po
sali rozszedł się przyjemny zapach. Lena postanowiła zaryzykować, wciąż czując
na sobie skupiony wzrok doktora. Upiła łyk i zakrztusiła się. Napar intensywnie
smakował, ale nie potrafiła rozróżnić w nim poszczególnych ziół poza miętą.
— M…mocne
— wychrypiała.
— Dokładnie
takie ma być — odrzekł z dumą.
Poczuła
ciepło rozchodzące się po ciele. Przyjemne mrowienie przeszło ją od stóp do
głów. Mimowolnie dotknęła zabandażowanego czoła. Miała dziwną ochotę, żeby się
podrapać. Bransoletki zadzwoniły na jej przegubach i przypomniało jej się, że
miała zapytać o to, skąd się wzięły. Wciąż nie potrafiła ich zdjąć. Zapięcie
wyglądało inaczej od standardowego i nie chciała niczego uszkodzić.
— Panie
doktorze — odchrząknęła i wyciągnęła dłoń przed siebie — wie pan może skąd je
mam?
— Nie
rozmawiałaś jeszcze ze swoim ojcem? — wyraźnie się zdziwił.
— A
powinnam? Chodzi o moje zdrowie?
— Nie,
nie. Nieważne, sam ci powie. — Zamknął szybko temat. — To — wskazał palcem — to
tylko ozdoby, nic wielkiego. Odpoczywaj, muszę odwiedzić jeszcze innych
pacjentów — powiedział i nie czekając na odpowiedź, zniknął w korytarzu.
Dziwne. Ciekawe o co może
chodzić? —
zastanowiła się Lena.
***
Kiedy
Filip wrócił od panny Lwowskiej, zajął się papierkową robotą. A więc ojciec jeszcze jej nie powiedział
— zamyślił się. Robi się podejrzliwa.
Wie, że coś przed nią ukrywamy. Intuicja ognistych zaczyna się w niej budzić.
Kiedy ktoś zapukał do gabinetu, domyślał się, że to pielęgniarka. Okazało się
coś zupełnie innego. W drzwiach stanął jego wieloletni przyjaciel, Daniel.
Ogniste włosy miał jak zwykle rozczochrane, a teraz dodatkowo przyprószone
śniegiem. Od wilgoci poskręcały się w loki. Nie widzieli się od wakacji,
przytłoczeni nowymi obowiązkami.
— Stary,
co cię tu sprowadza? — Uścisnęli się po bratersku, na co Daniel zareagował
grymasem.
— Słyszałem,
że nieźle się ostatnio urządziłeś, ale nie spodziewałem się, że aż tak. — Filip
zlustrował przyjaciela od stóp do głów.
— Gorzej
bywało. — Daniel machnął ręką lekceważąco. — Według Olgi jeszcze parę dni i
będę jak nowonarodzony. Do końca tygodnia mam wolne. Przywiozłem ze sobą wyniki
testów, o które prosiłeś. — Poklepał swoją skórzaną torbę, przewieszoną przez
ramię.
— To
nie mają już kurierów w instytucie, że muszą wysyłać nauczycieli? Kawy?
Ognisty
skinął głową. Filip nalał i sobie, i jemu. Po małym gabinecie rozszedł się
intensywny zapach.
— Uznałem,
że przyda ci się mała pomoc przy przekazywaniu dobrych wieści. Zawsze mogę
pokazać im parę sztuczek dla uwiarygodnienia historii. — W wyciągniętej dłoni
nagle pojawił się mały płomyczek, który przepływał między jego długimi palcami
niczym moneta. Rozciągnął usta w łobuzerskim uśmiechu.
— Nigdy
się nie zmienisz, co? — Filip oparł się o swoje małe biurko.
— Jeśli
to zrobię, zepchnij mnie z balkonu.
— Na
długo zostajesz?
— Na
parę dni. — Daniel upił łyk kawy i się skrzywił. — Nadal pijesz taką siekierę?
Serce ci wysiądzie.
— Taka
praca. — Filip wzruszył ramionami.
— Chcę
się zorientować w sytuacji — powiedział ognisty. — Olga poprosiła mnie o
napisanie raportu — dodał szybko.
— Ty
diable. Powiedz wprost, że chciałeś ja zobaczyć. — Filip spojrzał na
przyjaciela znacząco.
— Słyszałem,
że już z nią lepiej — Daniel odparł z miną, która mogła mówić „ale ty głupi
jesteś”.
Brunet
odzyskał rezon.
— Tak,
powoli dochodzi do siebie. Obudziła się wczoraj. Staram się jak mogę, żeby
przyspieszyć regenerację komórek, ale złamanej ręki i żeber nie wyleczę w
tydzień. Próbowałem zdjąć jej bransoletki, ale nie działo się z nią najlepiej.
Razem z Olgą sądzimy, że to minie po odpowiednio przeprowadzonym rytuale
opieczętowania.
— O
ile zechce przez niego przejść — zauważył Daniel.
— Tego
najbardziej się obawiam. Co jeśli oni nie zaakceptują swojego pochodzenia? Poza
tym, wybrała sobie dość marny czas na uwolnienie magii.
— Twoje
zadanie polegało na tylko przekazaniu im tej prawdy. Nie masz wpływu jak na to
zareagują i co stanie się z nimi dalej. Zrobiłeś swoje. Nie martw się na zapas.
Będzie co ma być.
— Może
masz rację, ale nie daje mi to pokoju. Jak ja bym się czuł, gdybym nagle
dowiedział się, że jestem elementalistą, kiedy całe życie byłbym zwyczajny?
— Tak
samo jakby ci powiedzieli, że jesteś kosmitą — odparł Daniel, wygodniej przy
tym rozsiadając się na małej, skórzanej kanapie wciśniętej w rogu gabinetu.
Miała przyjemną, gładką fakturę, choć eko-skóra miała już miejscami otarcia. —
Odpuść. Wiesz, że nie możesz się tak przejmować. To tylko pacjentka. Może jedna
z pierwszych, ale na pewno nie ostatnia.
— Będzie
ze mną w porządku. — Jabłoński wzruszył szczupłymi ramionami.
— Ty
tu jesteś lekarzem.
— Porozmawiajmy
może lepiej o czymś innym, co?
— Jestem
całkowicie za. — Filip usiadł obok Daniela. Sprężyny kanapy zaskrzypiały
złowieszczo.
— Masz
się gdzie zatrzymać?
— Myślałem
o jakimś hotelu. — Rudzielec poczochrał swoje włosy.
— W
takim razie załatwione. Zabiorę cię do siebie zaraz po dyżurze — ziemny
powiedział głosem nieznającym sprzeciwu.
Daniel
otworzył kształtne wargi, ale zaraz je zamknął, przez co skojarzył się Filipowi
z rybą. Odwrócił głowę, żeby się nie zaśmiać.
— No
— Doktor odstawił kubek w kolorowe, wypukłe kropki i klepnął się w uda — to jak
ci idzie z tą dziewczyną, o której mi opowiadałeś? — Poruszył znacząco ciemnymi
brwiami.
— Eh, szkoda
gadać. Zaczęła traktować mnie jak brata, co ostatecznie jest dość zrozumiałe, ale
sam wiesz jak jest. — Koterski przybrał zawiedzoną minę.
— Przykro
mi stary, sam przez to przechodziłem. Straszna kaszana. Musisz się odciąć Daniel,
mówię ci. To jedyne wyjście.
— Gdyby to
tylko było takie łatwe — westchnął i napił się jeszcze kawy.
— Nigdy
nie jest. — Filip zamyślił się na chwilę, jakby wspominając. — No dobra, koniec
smędzenia. Opowiadaj jak ci idzie w szkole. Dzieciaki dają ci w kość?
— Niektóre
nawet bardzo. Pierwszy tydzień był najgorszy. Przez małą różnicę wieku myśleli,
że mogą mi wejść na głowę. Dziewczyny chichotały, kiedy przechodziłem po
korytarzu na dyżurze, chłopacy testowali moją cierpliwość. Teraz jest już o
wiele lepiej. Chyba mnie polubili, bo raz „pozwoliłem” im ściągać na kartkówce.
Filip
posłał mu karcące spojrzenie.
—
Może to niezbyt pedagogiczne, ale sam nie cierpiałem słuchać o tych wszystkich
rozbiorach. Poza tym, nie chcę ich teraz za bardzo cisnąć. To ostatnie zwiększenie
bezpieczeństwa sprawia, że wszyscy chodzimy poddenerwowani.
—
Jak byłem niedawno w instytucie, dało się wyczuć coś podobnego. I te podwójne
patrole.
—
Mam nadzieję, że sprawa niedługo ucichnie i okaże się, że to fałszywy alarm. A
propos zachowania ciszy. Wiesz, że Beksińska nadal uczy?
— Ona
nie ma z siedemdziesięciu lat?
— Na
pewno tak wygląda. Ale, muszę ci powiedzieć, że po tej samej stronie biurka
zrobiła się zadziwiająco ludzka.
— Demon
Beksińska z ludzką twarzą? Kto by pomyślał. — Filip spróbował to sobie
wyobrazić, ale poległ.
— Na
pewno nie ja. Pamiętasz jak goniła nas po całej szkole, kiedy ukradliśmy jej
sprawdziany?
— Pewnie,
że pamiętam. Również to, że potem musieliśmy sprzątać szkołę z tego całego tego
błota.
— Eh,
stare dobre czasy.
— Nie
takie stare. Kiedy to było, pięć lat temu?
— Sześć.
Może powinieneś zacząć brać lecytynę, jak myślisz, doktorze?
— Jeśli
jesteś taki oświecony wiedzą, to może powinienem zgłosić się do ciebie na
korki. Co, panie psorze?
— Och,
zamknij się, Filip. — Daniel się zaśmiał.
— Sam
zacząłeś. Jak zwykle zresztą. Nie chcę cię wyganiać czy coś, ale wiesz, że
jestem w pracy? Dyżur kończę dopiero za — szybko rzucił okiem na zegar wiszący
nad drzwiami — dwie godziny. Wtedy nagadamy się za wszystkie czasy.
— Oczywiście.
Już się zbieram. I tak miałem coś do załatwienia na mieście.
— Daniel.
— Mężczyzna zaczął wkładać na siebie kurtkę.
— Tak?
— Na
razie do niej nie zaglądaj. Nikt jeszcze jej nie powiedział.
— Pewnie.
Do zobaczenia. — Daniel złapał torbę i wyszedł na korytarz.
Koterski
przysiadł na plastikowym siedzeniu wyściełanym szorstką tkaniną. Na tym obok
tkwiła przyklejona guma. Ukrył twarz w dłoniach, a łokcie oparł na udach. Tak
naprawdę nie miał nic do roboty i sam poprosił Olgę o parę dni wolnego. Czuł jakąś
dziwną potrzebę zobaczenia tamtej dziewczyny na własne oczy. Musiał być pewny,
że nic jej nie jest. Nie miało to nic wspólnego z romantycznym
zainteresowaniem, po prostu czuł się jakoś odpowiedzialny, przez to, że wyniósł
ją z tamtego auta.
Siedział i siedział tak jeszcze przez kilka
dobrych minut, zanim cokolwiek zdecydował. Pewna pielęgniarka zaczęła mu się
dziwnie przyglądać. Kiedy podchwycił jej spojrzenie, podniósł się nagle i
szybkim krokiem udał się do recepcji. Namówił recepcjonistkę, by podała mu
numer sali, w której znajdowała się dziewczyna. Udał się na wskazane piętro.
Nie musiał nawet z nią rozmawiać, wystarczyłoby, żeby zobaczył ją całą i
zdrową. Stojąc przed zamkniętymi drzwiami, zawahał się. O ile łatwiej byłoby,
gdyby zostały otwarte i mógłby spokojnie rzucić okiem na stan nastolatki, i
odejść bez słowa. Poczuł na plecach czyiś wzrok. Wiedział, że przydzielono
kogoś do ochrony dziewczyny i na pewno wiadomość o jego obecności tutaj trafiła
do Filipa, ale nie teraz tu już nie miało znaczenia.
Nacisnął
klamkę i jego oczom ukazała się prawie pusta, dwuosobowa sala. W lewym rogu
przy ścianie, na metalowym, pomalowanym na biało łóżku siedziała ona. Zajmowała
się czymś na telefonie, ale gdy tylko usłyszała, że ktoś przyszedł, okryła się
szczelniej granatową bluzą i zwróciła się w stronę drzwi. Na moment spojrzenie
złotych i błękitnych oczu przecięło się. Daniel nie miał pojęcia, co
powiedzieć. Odchrząknął i starał się wyjść z opresji.
— Przepraszam,
pomyliłem salę — stwierdził niepewnie.
— Nic
nie szkodzi — odpowiedziała dziewczyna. Miała ładny, szczery uśmiech.
Przez
chwilę po prostu na nią patrzył, aż na jej wydatne policzki wpełzł rumieniec.
Wtedy zreflektował się. Odruchowo zmierzwił swoje włosy, sprawiając, że stanęły
na wszystkie strony.
— Moja
babcia będzie się niepokoić — rzucił i złapał za klamkę, by jak najszybciej
stamtąd uciec.
— Ale
to nie jest oddział geriatryczny, to nie to… — zaczęła, ale ruda czupryna
mężczyzny już zniknęła w korytarzu.
Nie
zamknął za sobą drzwi.
— …piętro
— dokończyła. Dziwny gość — pomyślała
i wróciła do odpisywania przyjaciółce.
***
Osobliwy
facet nie zaprzątał zbyt długo myśli Leny. Uciekł tak szybko, jak się pojawił.
Przeglądając wczorajszą gazetę, zwróciła za to uwagę na pewne zdjęcie.
Przedstawiało jakieś DIY ze świeczkami, ale nie to było najważniejsze. Na
fotografii szklany lampion dawał miękkie, zielonkawe światło. Kojarzyło się z
czymś Lenie, ale nie potrafiła sobie przypomnieć skąd mogła je znać.
Po
obiedzie przyszła matka Leny z dostawą świeżych babeczek i magazynów.
Przyniosła również ze sobą mięciutki szlafrok z polaru w kolorze szmaragdu.
Lena od razu się w niego wtuliła. Wszystko w szpitalu wydawało się jej takie
sterylne i szorstkie.
— I
jak skarbie? Lepiej się już czujesz?
— O
wiele. Mam o czymś porozmawiać z tatą?
— Ciekawe,
że o to pytasz. — Jolanta usiadła obok córki na przyniesionym spod ściany
krzesełku. — Właściwie, kiedy spałaś, twój doktor odkrył coś arcyciekawego.
Przeprowadzili badania DNA i okazało się, że mamy nową krewną. To znaczy,
dziadek ma. Nie znam szczegółów, ale dostaliśmy informacje, że jego siostra
żyje i ma się całkiem dobrze. Franciszek pojechał do niej z samego rana.
— Wow.
Naprawdę?
Matka skinęła głową.
—
To… to świetnie. — Uśmiech dziewczyny ukazywał większość jej idealnie białych
zębów. W końcu jej mama zajmowała się stomatologią i szczególnie pilnowała
swoje dzieci w tym względzie.
— Szkoda,
że nie widziałaś jego twarzy, gdy tata mu powiedział.
— Nie
muszę. Doskonale sobie to wyobrażam. Przecież to było jego marzenie od… od
zawsze. Całe klasery wycinków, wyjazdy do tych wszystkich miast, rozmowy z
ludźmi na nic, a tu coś takiego. Przynajmniej jedna dobra rzecz wynikła z tego
wypadku — zawyrokowała Lena.
— Masz
rację. Potrzebujesz czegoś z domu? — Kobieta szybko zmieniła temat.
— Mnóstwa
rzeczy, mamo. Najbardziej za to potrzebuję twojej pomocy. — Lena powiedziała
poważnie.
— Co
tylko chcesz.
— Musisz
mi pomóc zapiąć stanik.
Jolanta
mimowolnie parsknęła śmiechem, ale szybko zakryła się dłonią i zasymulowała
napad kaszlu.
— To
nie jest zabawne, jedną ręką to… — zaczęła Lena.
— …się
kury maca — dokończyła kobieta. — No dobrze, chodź do łazienki. Już nie będę
się śmiać. Przepraszam skarbie, mam ostatnio dużo stresów.
— W
porządku, mamo. Przyda mi się trochę śmiechu.
Z
pomocą matki wszystko poszło zdecydowanie sprawniej, choć Lena dziwnie się przy
tym czuła. Nie mogła sobie wyobrazić, żeby miało być tak codziennie.
— Przyniosłam
ci „Pana Tadeusza”— Jola zaczęła grzebać w beżowej torebce.
— Mamo,
nie trzeba było. Mamy to dopiero na po feriach, a poza tym i tak miałam zamiar
tylko obejrzeć film.
— Jak
sobie chcesz — odpowiedziała kobieta lekceważąco.
— Mamo?
— Tak?
— Coś
cię martwi?
— Czemu?
— Zazwyczaj,
gdy nie chcę się uczyć, mówisz coś w stylu: „nie ucz się, a będziesz zbierać
śmieci z ulicy”, czy coś podobnego. A teraz nawet nie mrugnęłaś. Do tego cały
czas patrzysz w okno. Spieszysz się gdzieś? Masz kogoś umówionego na wizytę?
Nie musisz tu ze mną siedzieć, jeśli nie chcesz. Daję tu sobie świetnie radę.
— Po
prostu martwię się o ciebie, skarbie. — Ścisnęła ramię córki. Dłoń miała suchą
od ciągłego noszenia gumowych rękawiczek.
Późnej
w odwiedziny wpadł Staszek. Dziwnym trafem wyglądał znacznie gorzej niż Lena.
Cały był posiniaczony i podrapany. Lewą nogę miał w gipsie i poruszał się o
kulach. Przypominał cień dawnego siebie. Próbował trochę pożartować, ale efekt
wyszedł mu marnie. Nie mieli o czym rozmawiać i większość czasu przesiedzieli w
ciszy. Zmył się po kwadransie, co Lena przyjęła z dziwną ulgą. Dowiedziała się
przynajmniej, że ludzie znaleźli sobie nowy obiekt zainteresowań i gadali teraz
o jakichś złodziejach. Chłopak przyniósł Lenie nawet różę, choć dziewczyna
zorientowała się, że wyjął ją z bukietu, który niósł dla Uli. Mimo to,
podziękowała za prezent i z uwielbieniem wdychała różaną woń, tak inną od
specyficznego zapachu szpitala. Marzyła jedynie o tym, by wrócić do domu, gdzie
będzie mogła wreszcie odetchnąć.
***
Wieczorem,
zaraz po kolacji, pojawił się tato. Lena czytała właśnie gazetę, wciąż czując
posmak zwiędłego ogórka w ustach.
— Cześć,
skarbie. Przyniosłem ci pomarańcze, tak jak chciałaś. — Postawił siatkę z
owocami na szafce. Jego uwadze nie umknęła róża stojąca w prowizorycznym
wazonie zrobionym z plastikowej butelki.
— O
czymś nie wiem? — Posłał córce znaczące spojrzenie.
— Cześć,
tato. Staszek dał mi kwiatka na pocieszenie. Nie musisz szukać wiatrówki w
garażu — zapewniła.
— Jak
się czujesz? — spytał z troską w głosie.
— W
porządku, ale niedługo naprawdę obrzydnie mi to pytanie.
— Już
więcej nie zapytam, słowo honoru. — Cyprian zasalutował, mając nadzieję na
rozweselenie córki. Udało mu się.
— Mama
powiedziała mi o dziadku. Niesamowite.
— Tak,
masz rację. — Twarz ojca nabrała bladego odcienia, jakby cała krew odpłynęła mu
z twarzy.
— Nie
cieszysz się?
— Cieszę
się, ale… Właściwie chciałbym porozmawiać z tobą o dziadku i nie tylko. —
Ojciec przysunął sobie bliżej krzesełko.
— Coś
jeszcze się stało? To chyba najbardziej szalony tydzień ze wszystkich.
— Rozmawiałem
z twoim lekarzem i razem uznaliśmy, że to będzie najlepsze wyjście. Ukrywanie
tego dłużej, mogłoby ci tylko zaszkodzić.
— O
co chodzi? — Nastolatka wystraszyła się. — Przedłużą mi pobyt tutaj? Czuję się
już dobrze. Mogę już sama dojść do łazienki bez żadnych problemów. Rano nawet
przeszłam się po korytarzu.
— To
nie to. — Mężczyzna pokręcił głową. — Jeśli wszystko pójdzie dobrze, wypuszczą
cię w przyszłym tygodniu.
— W
takim razie o czym chcesz mi powiedzieć?
— Widzisz,
to coś, w co ja sam jeszcze nie do końca wierzę — westchnął — Mówienie o tym
głośno sprawia, że wydaje się jeszcze bardziej nieprawdopodobne. Tyle, że ja to
widziałem. Na własne oczy. Obiecaj, że to na razie pozostanie między nami.
— Tato,
jeszcze nawet nie powiedziałeś o co chodzi. Wszystko okej? Wyglądasz jakoś
blado.
— Jest
w porządku. Obiecaj tylko, że nikomu na razie nic nie powiesz. — Cyprian z
napięciem wpatrywał się w oczy córki, tak podobne do jego własnych.
W
końcu Lena odpowiedziała, zdziwiona determinacją ojca.
— Obiecuje.
— Dobrze.
— Wziął ją za rękę. — Wiesz, że w naszej rodzinie czasem zdarzały się dziwne
wypadki z ogniem.
— Jak
wtedy, gdy wpadłam tyłkiem w ognisko i nic mi się nie stało?
— Na
przykład. Jest tego więcej. O wiele za dużo, by brać to za przypadek.
— Do
czego zmierzasz? — zainteresowała się.
— Te
wszystkie zbiegi okoliczności, o których myśleliśmy, że były zwykłym szczęściem,
okazały się być czymś więcej. Znacznie więcej.
— Nie
rozumiem.
— Dowiedziałem
się, że nasza rodzina od strony dziadka ma pewne zdolności, jeśli chodzi o
ogień.
— Jakie
zdolności? To zawodowi połykacze ognia? Hutnicy?
— Gdyby
tylko o to chodziło. — Cyprian pokręcił głową. — To znacznie bardziej
skomplikowane i… nadnaturalne.
— Tato,
co ty mówisz?
— Sam
w to nie wierzyłem. Wyśmiałem twojego doktora, ale potem… te rośliny ożyły. Tak
po prostu, zaczęły wyginać się na wszystkie strony, wypuszczać nowe pąki,
kwiaty. To wyglądało niesamowicie. I to on je kontrolował.
— Dobrze
się czujesz? Mówisz naprawdę dziwne rzeczy. — Spojrzała na ojca z troską. —
Miałeś ciężki dzień w pracy? Znowu ten inwestor przyszedł na budowę i cię
zdenerwował?
— W
pracy było okej. To wszystko, co ci teraz mówię, jest prawdą. — Powiedział
żarliwie, prawie krzyczał. — Jeśli chcesz, mogę zadzwonić do tego człowieka. On
ci pokaże, tak jak mnie wcześniej. Uwierzysz, jeśli tylko to zobaczysz. —
Wypluwał z siebie słowa z coraz większą szybkością, jakby paliły go w gardle. —
Oni mówią, że my też moglibyśmy to robić.
— Jacy
oni?
— Doktor
i jego przyjaciel. Strzelał płomieniami z palców. Mówił, że jest więcej takich
jak my. Poszedłem do Jabłońskiego wcześniej, chciałem się upewnić, że to
wszystko mi się nie przyśniło. To musi być wspaniałe uczucie. Móc to
kontrolować — powiedział jakby z rozmarzeniem.
— Kontrolować
co? Ożywiać rośliny? Strzelać płomieniami? To bez sensu. — Lena coraz mniej z
tego rozumiała.
— Uprawiać
magię. Panować nad żywiołami. — Cyprian powiedział z namaszczeniem w głosie.
— Takie
rzeczy to bajki, tato, opanuj się. O czym ty mówisz?
— Jesteśmy
magami. Ja, ty, dziadek, a nawet bliźniaki. Doktor mówił, że to dziedziczne.
— Magia?
Nigdy nie sądziłam, że jesteś fanem „Harry’ego Pottera”. Może te tajemnicze
bransoletki też są magiczne, co?
— Dokładnie
tak, pomagają ci ujarzmić energię, żebyś niczego sobie nie zrobiła.
— Energię?
Co niby miałabym sobie zrobić? Doktor Jabłoński tak ci powiedział? To na pewno
jakiś głupi żart. Podobno niektórzy lekarze się przepracowują. Pewnie coś
bierze, żeby nie zasnąć. Nie powinieneś go słuchać. Czego dokładnie on ci
naopowiadał? — spytała z troską.
— Prawdy,
samej prawdy. To otworzyło mi oczy, wcześniej byłem ślepy.
— Tato?
Spójrz na mnie. Poszedłeś gdzieś po pracy? Do jakiejś kawiarni? Może ktoś ci
czegoś dosypał?
— Przyjechałem
tu prosto z biura. Nie kłamię, to się naprawdę stało. — Spojrzał na twarz Leny.
Malowało się na niej niedowierzanie i coraz większe przerażenie. — Nie wierzysz
mi. Zaraz zobaczysz. — Wyjął zapalniczkę z kieszeni, podciągnął rękaw brązowego
swetra i przejechał płomieniem po nagiej skórze.
— Tato!
Zrobisz sobie krzywdę. Przestań! — wrzasnęła przerażona.
— Zobacz,
nic mi nie jest. — Pokazał jej rękę. Na początku wewnętrzna część odznaczała
się lekkim zaczerwienieniem, ale po chwili nawet to zniknęło.
— To
niczego nie wyjaśnia. Mogłeś zrobić sobie krzywdę.
— To
wyjaśnia bardzo wiele, słońce.
Lena
była zrozpaczona. Obawiała się najgorszego. Musiała zmienić podejście i
dowiedzieć się więcej o całej sprawie.
— Mama
wie? A bliźniaki i dziadek?
— Tylko
dziadek i przyjął to nadzwyczaj dobrze jak na swój wiek. Nie tak jak ty. Albo
był zbyt szczęśliwy odnalezieniem Antoniny, żeby zwyzywać mnie od szaleńców.
Nie mam pojęcia, jak powiedzieć o tym twojej matce. Ona jest zupełnie
zwyczajna. Co jeśli nie zrozumie? Ja sam tego nie rozumiem.
Wciągnął w to wszystko jeszcze
dziadka? I on też w to uwierzył?
— Nie miała pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Byli jednak rodziną. Nieważne co się działo, zawsze będę go
wspierać.
— Spokojnie
tato, damy sobie radę. Zawsze dajemy. — Lena uścisnęła ojca i siedzieli tak w
milczeniu.
+++
Przepraszam za to opóźnienie. W
czasie wyjazdu nie byłam w stanie skupić się na tym rozdziale i zajęłam się nim
porządnie dopiero w niedzielę. Napisałam za to część rozdziału szóstego, więc
chyba to nie była kompletna strata czasu. Czwórka była trudna dla mnie do
napisania ze względu na ostatni fragment. Jeśli nic nie rozumiecie z bełkotu
ojca Leny, mogę pocieszyć was jedynie tym, że ona też nic nie zrozumiała.
Jako ciekawostkę powiem, że wersje
tego rozdziału były cztery, łącznie z tą ostateczną, a pierwsza ma ponad pół
roku. Jest to najdłuższy rozdział ze wszystkich na razie opublikowanych. Mam nadzieję, że wam się
podobało i czekam na wasze opinie. Pozdrawiam, Maxine.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Czytasz - proszę, skomentuj. Dla ciebie to niewiele, ale dla mnie każdy komentarz jest na wagę złota. Zawsze z chęcią odpowiem na pytania i sugestie.