16 sierpnia 2015

Rozdział IV


Lena wróciła właśnie z badań. Wszystko okazało się być w normie i lekarz powiedział, że już niedługo wypuszczą ją do domu. Zmienili jej leki i nie miała już problemów z poruszaniem się. Wciąż jednak czuła się niemrawo po środkach przeciwbólowych, a ręka zawieszona na temblaku denerwowała ją swoją bezużytecznością. Zgodnie z zaleceniami lekarza nastolatka robiła nią proste ćwiczenia, takie jak zginanie palców czy zaciskanie pięści, jednak nie miała pewności czy to jakkolwiek pomaga.
Wczorajszy prysznic okazał się dla niej mordęgą. Robienie wszystkiego tylko jedną ręką było o wiele trudniejsze niż się spodziewała. Do tego musiała uważać, żeby nie zamoczyć gipsu. Ula ostrzegła ją, że wtedy będzie cholernie swędzieć i jak zapewniła, znała to z autopsji. Ubieranie zajęło Lenie dwa razy więcej czasu i przekleństw niż normalnie. Wciągnięcie długich, pasiastych spodni od piżamy jeszcze jakoś poszło, ale włożenie zwykłego podkoszulka, okazało się nie lada wyzwaniem. O staniku mogła zapomnieć. Kiedy ktoś przychodził, po prostu narzucała na siebie ogromną bluzę i czekała aż sobie pójdzie. Musiała poczekać na mamę. Za żadne skarby nie dałaby się ubrać pielęgniarce. Gdyby jeszcze miała miseczkę A, to pewnie nie widziałaby żadnego problemu, ale Lena niestety należała do tych kobiet, które „mają się czym pochwalić”, jak to mawiał Staszek. W sytuacji takiej jak ta, nie było to ani komfortowe, ani chwalebne.
Kiedy tylko usiadła na łóżku, sprawdziła telefon. Dostała mnóstwo wiadomości od ludzi ze szkoły i nie tylko. Zabrała się za odpisywanie. I tak nie miała niczego lepszego do roboty. W międzyczasie cały czas pisała z Ulą. Nie wracały już do tematu wypadku. Lena martwiła się o przyjaciółkę, ale nie wiedziała jak jej pomóc. W momencie dźwięku kolejnego SMS—a, do sali zajrzał doktor Jabłoński.
— Jak się dzisiaj czuje moja ulubiona pacjentka? — zagaił.
— Zdecydowanie lepiej niż wczoraj, biorąc pod uwagę, że nie muszę trzymać się ścian, żeby dojść do łazienki.
— Zawsze miło to słyszeć. Chciałem tylko sprawdzić czy wszystko w porządku, ale jak widać nie ma się o co martwić. Poza tym, mam coś dla ciebie. — W ręce trzymał czerwony kubek. — Herbatka ziołowa. Wypij, póki ciepła. To moja własna receptura. — Odstawił naczynie z uśmiechem na metalowym blacie.
Po sali rozszedł się przyjemny zapach. Lena postanowiła zaryzykować, wciąż czując na sobie skupiony wzrok doktora. Upiła łyk i zakrztusiła się. Napar intensywnie smakował, ale nie potrafiła rozróżnić w nim poszczególnych ziół poza miętą.
— M…mocne — wychrypiała.
— Dokładnie takie ma być — odrzekł z dumą.
Poczuła ciepło rozchodzące się po ciele. Przyjemne mrowienie przeszło ją od stóp do głów. Mimowolnie dotknęła zabandażowanego czoła. Miała dziwną ochotę, żeby się podrapać. Bransoletki zadzwoniły na jej przegubach i przypomniało jej się, że miała zapytać o to, skąd się wzięły. Wciąż nie potrafiła ich zdjąć. Zapięcie wyglądało inaczej od standardowego i nie chciała niczego uszkodzić.
— Panie doktorze — odchrząknęła i wyciągnęła dłoń przed siebie — wie pan może skąd je mam?
— Nie rozmawiałaś jeszcze ze swoim ojcem? — wyraźnie się zdziwił.
— A powinnam? Chodzi o moje zdrowie?
— Nie, nie. Nieważne, sam ci powie. — Zamknął szybko temat. — To — wskazał palcem — to tylko ozdoby, nic wielkiego. Odpoczywaj, muszę odwiedzić jeszcze innych pacjentów — powiedział i nie czekając na odpowiedź, zniknął w korytarzu.
Dziwne. Ciekawe o co może chodzić? — zastanowiła się Lena.
***
Kiedy Filip wrócił od panny Lwowskiej, zajął się papierkową robotą. A więc ojciec jeszcze jej nie powiedział — zamyślił się. Robi się podejrzliwa. Wie, że coś przed nią ukrywamy. Intuicja ognistych zaczyna się w niej budzić. Kiedy ktoś zapukał do gabinetu, domyślał się, że to pielęgniarka. Okazało się coś zupełnie innego. W drzwiach stanął jego wieloletni przyjaciel, Daniel. Ogniste włosy miał jak zwykle rozczochrane, a teraz dodatkowo przyprószone śniegiem. Od wilgoci poskręcały się w loki. Nie widzieli się od wakacji, przytłoczeni nowymi obowiązkami.
— Stary, co cię tu sprowadza? — Uścisnęli się po bratersku, na co Daniel zareagował grymasem.
— Słyszałem, że nieźle się ostatnio urządziłeś, ale nie spodziewałem się, że aż tak. — Filip zlustrował przyjaciela od stóp do głów.
— Gorzej bywało. — Daniel machnął ręką lekceważąco. — Według Olgi jeszcze parę dni i będę jak nowonarodzony. Do końca tygodnia mam wolne. Przywiozłem ze sobą wyniki testów, o które prosiłeś. — Poklepał swoją skórzaną torbę, przewieszoną przez ramię.
— To nie mają już kurierów w instytucie, że muszą wysyłać nauczycieli? Kawy?
Ognisty skinął głową. Filip nalał i sobie, i jemu. Po małym gabinecie rozszedł się intensywny zapach.
— Uznałem, że przyda ci się mała pomoc przy przekazywaniu dobrych wieści. Zawsze mogę pokazać im parę sztuczek dla uwiarygodnienia historii. — W wyciągniętej dłoni nagle pojawił się mały płomyczek, który przepływał między jego długimi palcami niczym moneta. Rozciągnął usta w łobuzerskim uśmiechu.
— Nigdy się nie zmienisz, co? — Filip oparł się o swoje małe biurko.
— Jeśli to zrobię, zepchnij mnie z balkonu.
— Na długo zostajesz?
— Na parę dni. — Daniel upił łyk kawy i się skrzywił. — Nadal pijesz taką siekierę? Serce ci wysiądzie.
— Taka praca. — Filip wzruszył ramionami.
— Chcę się zorientować w sytuacji — powiedział ognisty. — Olga poprosiła mnie o napisanie raportu — dodał szybko.
— Ty diable. Powiedz wprost, że chciałeś ja zobaczyć. — Filip spojrzał na przyjaciela znacząco.
— Słyszałem, że już z nią lepiej — Daniel odparł z miną, która mogła mówić „ale ty głupi jesteś”.
Brunet odzyskał rezon.
— Tak, powoli dochodzi do siebie. Obudziła się wczoraj. Staram się jak mogę, żeby przyspieszyć regenerację komórek, ale złamanej ręki i żeber nie wyleczę w tydzień. Próbowałem zdjąć jej bransoletki, ale nie działo się z nią najlepiej. Razem z Olgą sądzimy, że to minie po odpowiednio przeprowadzonym rytuale opieczętowania.
— O ile zechce przez niego przejść — zauważył Daniel.
— Tego najbardziej się obawiam. Co jeśli oni nie zaakceptują swojego pochodzenia? Poza tym, wybrała sobie dość marny czas na uwolnienie magii.
— Twoje zadanie polegało na tylko przekazaniu im tej prawdy. Nie masz wpływu jak na to zareagują i co stanie się z nimi dalej. Zrobiłeś swoje. Nie martw się na zapas. Będzie co ma być.
— Może masz rację, ale nie daje mi to pokoju. Jak ja bym się czuł, gdybym nagle dowiedział się, że jestem elementalistą, kiedy całe życie byłbym zwyczajny?
— Tak samo jakby ci powiedzieli, że jesteś kosmitą — odparł Daniel, wygodniej przy tym rozsiadając się na małej, skórzanej kanapie wciśniętej w rogu gabinetu. Miała przyjemną, gładką fakturę, choć eko-skóra miała już miejscami otarcia. — Odpuść. Wiesz, że nie możesz się tak przejmować. To tylko pacjentka. Może jedna z pierwszych, ale na pewno nie ostatnia.
— Będzie ze mną w porządku. — Jabłoński wzruszył szczupłymi ramionami.
— Ty tu jesteś lekarzem.
— Porozmawiajmy może lepiej o czymś innym, co?
— Jestem całkowicie za. — Filip usiadł obok Daniela. Sprężyny kanapy zaskrzypiały złowieszczo.
— Masz się gdzie zatrzymać?
— Myślałem o jakimś hotelu. — Rudzielec poczochrał swoje włosy.
— W takim razie załatwione. Zabiorę cię do siebie zaraz po dyżurze — ziemny powiedział głosem nieznającym sprzeciwu.
Daniel otworzył kształtne wargi, ale zaraz je zamknął, przez co skojarzył się Filipowi z rybą. Odwrócił głowę, żeby się nie zaśmiać.
— No — Doktor odstawił kubek w kolorowe, wypukłe kropki i klepnął się w uda — to jak ci idzie z tą dziewczyną, o której mi opowiadałeś? — Poruszył znacząco ciemnymi brwiami.
— Eh, szkoda gadać. Zaczęła traktować mnie jak brata, co ostatecznie jest dość zrozumiałe, ale sam wiesz jak jest. — Koterski przybrał zawiedzoną minę.
— Przykro mi stary, sam przez to przechodziłem. Straszna kaszana. Musisz się odciąć Daniel, mówię ci. To jedyne wyjście.
— Gdyby to tylko było takie łatwe — westchnął i napił się jeszcze kawy.
— Nigdy nie jest. — Filip zamyślił się na chwilę, jakby wspominając. — No dobra, koniec smędzenia. Opowiadaj jak ci idzie w szkole. Dzieciaki dają ci w kość?
— Niektóre nawet bardzo. Pierwszy tydzień był najgorszy. Przez małą różnicę wieku myśleli, że mogą mi wejść na głowę. Dziewczyny chichotały, kiedy przechodziłem po korytarzu na dyżurze, chłopacy testowali moją cierpliwość. Teraz jest już o wiele lepiej. Chyba mnie polubili, bo raz „pozwoliłem” im ściągać na kartkówce.
Filip posłał mu karcące spojrzenie.
— Może to niezbyt pedagogiczne, ale sam nie cierpiałem słuchać o tych wszystkich rozbiorach. Poza tym, nie chcę ich teraz za bardzo cisnąć. To ostatnie zwiększenie bezpieczeństwa sprawia, że wszyscy chodzimy poddenerwowani.
— Jak byłem niedawno w instytucie, dało się wyczuć coś podobnego. I te podwójne patrole.
— Mam nadzieję, że sprawa niedługo ucichnie i okaże się, że to fałszywy alarm. A propos zachowania ciszy. Wiesz, że Beksińska nadal uczy?
— Ona nie ma z siedemdziesięciu lat?
— Na pewno tak wygląda. Ale, muszę ci powiedzieć, że po tej samej stronie biurka zrobiła się zadziwiająco ludzka.
— Demon Beksińska z ludzką twarzą? Kto by pomyślał. — Filip spróbował to sobie wyobrazić, ale poległ.
— Na pewno nie ja. Pamiętasz jak goniła nas po całej szkole, kiedy ukradliśmy jej sprawdziany?
— Pewnie, że pamiętam. Również to, że potem musieliśmy sprzątać szkołę z tego całego tego błota.
— Eh, stare dobre czasy.
— Nie takie stare. Kiedy to było, pięć lat temu?
— Sześć. Może powinieneś zacząć brać lecytynę, jak myślisz, doktorze?
— Jeśli jesteś taki oświecony wiedzą, to może powinienem zgłosić się do ciebie na korki. Co, panie psorze?
— Och, zamknij się, Filip. — Daniel się zaśmiał.
— Sam zacząłeś. Jak zwykle zresztą. Nie chcę cię wyganiać czy coś, ale wiesz, że jestem w pracy? Dyżur kończę dopiero za — szybko rzucił okiem na zegar wiszący nad drzwiami — dwie godziny. Wtedy nagadamy się za wszystkie czasy.
— Oczywiście. Już się zbieram. I tak miałem coś do załatwienia na mieście.
— Daniel. — Mężczyzna zaczął wkładać na siebie kurtkę.
— Tak?
— Na razie do niej nie zaglądaj. Nikt jeszcze jej nie powiedział.
— Pewnie. Do zobaczenia. — Daniel złapał torbę i wyszedł na korytarz.
Koterski przysiadł na plastikowym siedzeniu wyściełanym szorstką tkaniną. Na tym obok tkwiła przyklejona guma. Ukrył twarz w dłoniach, a łokcie oparł na udach. Tak naprawdę nie miał nic do roboty i sam poprosił Olgę o parę dni wolnego. Czuł jakąś dziwną potrzebę zobaczenia tamtej dziewczyny na własne oczy. Musiał być pewny, że nic jej nie jest. Nie miało to nic wspólnego z romantycznym zainteresowaniem, po prostu czuł się jakoś odpowiedzialny, przez to, że wyniósł ją z tamtego auta.
 Siedział i siedział tak jeszcze przez kilka dobrych minut, zanim cokolwiek zdecydował. Pewna pielęgniarka zaczęła mu się dziwnie przyglądać. Kiedy podchwycił jej spojrzenie, podniósł się nagle i szybkim krokiem udał się do recepcji. Namówił recepcjonistkę, by podała mu numer sali, w której znajdowała się dziewczyna. Udał się na wskazane piętro. Nie musiał nawet z nią rozmawiać, wystarczyłoby, żeby zobaczył ją całą i zdrową. Stojąc przed zamkniętymi drzwiami, zawahał się. O ile łatwiej byłoby, gdyby zostały otwarte i mógłby spokojnie rzucić okiem na stan nastolatki, i odejść bez słowa. Poczuł na plecach czyiś wzrok. Wiedział, że przydzielono kogoś do ochrony dziewczyny i na pewno wiadomość o jego obecności tutaj trafiła do Filipa, ale nie teraz tu już nie miało znaczenia.
Nacisnął klamkę i jego oczom ukazała się prawie pusta, dwuosobowa sala. W lewym rogu przy ścianie, na metalowym, pomalowanym na biało łóżku siedziała ona. Zajmowała się czymś na telefonie, ale gdy tylko usłyszała, że ktoś przyszedł, okryła się szczelniej granatową bluzą i zwróciła się w stronę drzwi. Na moment spojrzenie złotych i błękitnych oczu przecięło się. Daniel nie miał pojęcia, co powiedzieć. Odchrząknął i starał się wyjść z opresji.
— Przepraszam, pomyliłem salę — stwierdził niepewnie.
— Nic nie szkodzi — odpowiedziała dziewczyna. Miała ładny, szczery uśmiech.
Przez chwilę po prostu na nią patrzył, aż na jej wydatne policzki wpełzł rumieniec. Wtedy zreflektował się. Odruchowo zmierzwił swoje włosy, sprawiając, że stanęły na wszystkie strony.
— Moja babcia będzie się niepokoić — rzucił i złapał za klamkę, by jak najszybciej stamtąd uciec.
— Ale to nie jest oddział geriatryczny, to nie to… — zaczęła, ale ruda czupryna mężczyzny już zniknęła w korytarzu.
Nie zamknął za sobą drzwi.
— …piętro — dokończyła. Dziwny gość — pomyślała i wróciła do odpisywania przyjaciółce.
***
Osobliwy facet nie zaprzątał zbyt długo myśli Leny. Uciekł tak szybko, jak się pojawił. Przeglądając wczorajszą gazetę, zwróciła za to uwagę na pewne zdjęcie. Przedstawiało jakieś DIY ze świeczkami, ale nie to było najważniejsze. Na fotografii szklany lampion dawał miękkie, zielonkawe światło. Kojarzyło się z czymś Lenie, ale nie potrafiła sobie przypomnieć skąd mogła je znać.
Po obiedzie przyszła matka Leny z dostawą świeżych babeczek i magazynów. Przyniosła również ze sobą mięciutki szlafrok z polaru w kolorze szmaragdu. Lena od razu się w niego wtuliła. Wszystko w szpitalu wydawało się jej takie sterylne i szorstkie.
— I jak skarbie? Lepiej się już czujesz?
— O wiele. Mam o czymś porozmawiać z tatą?
— Ciekawe, że o to pytasz. — Jolanta usiadła obok córki na przyniesionym spod ściany krzesełku. — Właściwie, kiedy spałaś, twój doktor odkrył coś arcyciekawego. Przeprowadzili badania DNA i okazało się, że mamy nową krewną. To znaczy, dziadek ma. Nie znam szczegółów, ale dostaliśmy informacje, że jego siostra żyje i ma się całkiem dobrze. Franciszek pojechał do niej z samego rana.
— Wow. Naprawdę?
 Matka skinęła głową.
— To… to świetnie. — Uśmiech dziewczyny ukazywał większość jej idealnie białych zębów. W końcu jej mama zajmowała się stomatologią i szczególnie pilnowała swoje dzieci w tym względzie.
— Szkoda, że nie widziałaś jego twarzy, gdy tata mu powiedział.
— Nie muszę. Doskonale sobie to wyobrażam. Przecież to było jego marzenie od… od zawsze. Całe klasery wycinków, wyjazdy do tych wszystkich miast, rozmowy z ludźmi na nic, a tu coś takiego. Przynajmniej jedna dobra rzecz wynikła z tego wypadku — zawyrokowała Lena.
— Masz rację. Potrzebujesz czegoś z domu? — Kobieta szybko zmieniła temat.
— Mnóstwa rzeczy, mamo. Najbardziej za to potrzebuję twojej pomocy. — Lena powiedziała poważnie.
— Co tylko chcesz.
— Musisz mi pomóc zapiąć stanik.
Jolanta mimowolnie parsknęła śmiechem, ale szybko zakryła się dłonią i zasymulowała napad kaszlu.
— To nie jest zabawne, jedną ręką to… — zaczęła Lena.
— …się kury maca — dokończyła kobieta. — No dobrze, chodź do łazienki. Już nie będę się śmiać. Przepraszam skarbie, mam ostatnio dużo stresów.
— W porządku, mamo. Przyda mi się trochę śmiechu.
Z pomocą matki wszystko poszło zdecydowanie sprawniej, choć Lena dziwnie się przy tym czuła. Nie mogła sobie wyobrazić, żeby miało być tak codziennie.
— Przyniosłam ci „Pana Tadeusza”— Jola zaczęła grzebać w beżowej torebce. 
— Mamo, nie trzeba było. Mamy to dopiero na po feriach, a poza tym i tak miałam zamiar tylko obejrzeć film.
— Jak sobie chcesz — odpowiedziała kobieta lekceważąco.
— Mamo?
— Tak?
— Coś cię martwi?
— Czemu?
— Zazwyczaj, gdy nie chcę się uczyć, mówisz coś w stylu: „nie ucz się, a będziesz zbierać śmieci z ulicy”, czy coś podobnego. A teraz nawet nie mrugnęłaś. Do tego cały czas patrzysz w okno. Spieszysz się gdzieś? Masz kogoś umówionego na wizytę? Nie musisz tu ze mną siedzieć, jeśli nie chcesz. Daję tu sobie świetnie radę.
— Po prostu martwię się o ciebie, skarbie. — Ścisnęła ramię córki. Dłoń miała suchą od ciągłego noszenia gumowych rękawiczek.
Późnej w odwiedziny wpadł Staszek. Dziwnym trafem wyglądał znacznie gorzej niż Lena. Cały był posiniaczony i podrapany. Lewą nogę miał w gipsie i poruszał się o kulach. Przypominał cień dawnego siebie. Próbował trochę pożartować, ale efekt wyszedł mu marnie. Nie mieli o czym rozmawiać i większość czasu przesiedzieli w ciszy. Zmył się po kwadransie, co Lena przyjęła z dziwną ulgą. Dowiedziała się przynajmniej, że ludzie znaleźli sobie nowy obiekt zainteresowań i gadali teraz o jakichś złodziejach. Chłopak przyniósł Lenie nawet różę, choć dziewczyna zorientowała się, że wyjął ją z bukietu, który niósł dla Uli. Mimo to, podziękowała za prezent i z uwielbieniem wdychała różaną woń, tak inną od specyficznego zapachu szpitala. Marzyła jedynie o tym, by wrócić do domu, gdzie będzie mogła wreszcie odetchnąć.
***
Wieczorem, zaraz po kolacji, pojawił się tato. Lena czytała właśnie gazetę, wciąż czując posmak zwiędłego ogórka w ustach.
— Cześć, skarbie. Przyniosłem ci pomarańcze, tak jak chciałaś. — Postawił siatkę z owocami na szafce. Jego uwadze nie umknęła róża stojąca w prowizorycznym wazonie zrobionym z plastikowej butelki.
— O czymś nie wiem? — Posłał córce znaczące spojrzenie.
— Cześć, tato. Staszek dał mi kwiatka na pocieszenie. Nie musisz szukać wiatrówki w garażu — zapewniła.
— Jak się czujesz? — spytał z troską w głosie.
— W porządku, ale niedługo naprawdę obrzydnie mi to pytanie.
— Już więcej nie zapytam, słowo honoru. — Cyprian zasalutował, mając nadzieję na rozweselenie córki. Udało mu się.
— Mama powiedziała mi o dziadku. Niesamowite.
— Tak, masz rację. — Twarz ojca nabrała bladego odcienia, jakby cała krew odpłynęła mu z twarzy.
— Nie cieszysz się?
— Cieszę się, ale… Właściwie chciałbym porozmawiać z tobą o dziadku i nie tylko. — Ojciec przysunął sobie bliżej krzesełko.
— Coś jeszcze się stało? To chyba najbardziej szalony tydzień ze wszystkich.
— Rozmawiałem z twoim lekarzem i razem uznaliśmy, że to będzie najlepsze wyjście. Ukrywanie tego dłużej, mogłoby ci tylko zaszkodzić.
— O co chodzi? — Nastolatka wystraszyła się. — Przedłużą mi pobyt tutaj? Czuję się już dobrze. Mogę już sama dojść do łazienki bez żadnych problemów. Rano nawet przeszłam się po korytarzu.
— To nie to. — Mężczyzna pokręcił głową. — Jeśli wszystko pójdzie dobrze, wypuszczą cię w przyszłym tygodniu.
— W takim razie o czym chcesz mi powiedzieć?
— Widzisz, to coś, w co ja sam jeszcze nie do końca wierzę — westchnął — Mówienie o tym głośno sprawia, że wydaje się jeszcze bardziej nieprawdopodobne. Tyle, że ja to widziałem. Na własne oczy. Obiecaj, że to na razie pozostanie między nami.
— Tato, jeszcze nawet nie powiedziałeś o co chodzi. Wszystko okej? Wyglądasz jakoś blado.
— Jest w porządku. Obiecaj tylko, że nikomu na razie nic nie powiesz. — Cyprian z napięciem wpatrywał się w oczy córki, tak podobne do jego własnych.
W końcu Lena odpowiedziała, zdziwiona determinacją ojca. 
— Obiecuje.
— Dobrze. — Wziął ją za rękę. — Wiesz, że w naszej rodzinie czasem zdarzały się dziwne wypadki z ogniem.
— Jak wtedy, gdy wpadłam tyłkiem w ognisko i nic mi się nie stało?
— Na przykład. Jest tego więcej. O wiele za dużo, by brać to za przypadek.
— Do czego zmierzasz? — zainteresowała się.
— Te wszystkie zbiegi okoliczności, o których myśleliśmy, że były zwykłym szczęściem, okazały się być czymś więcej. Znacznie więcej.
— Nie rozumiem.
— Dowiedziałem się, że nasza rodzina od strony dziadka ma pewne zdolności, jeśli chodzi o ogień.
— Jakie zdolności? To zawodowi połykacze ognia? Hutnicy?
— Gdyby tylko o to chodziło. — Cyprian pokręcił głową. — To znacznie bardziej skomplikowane i… nadnaturalne.
— Tato, co ty mówisz?
— Sam w to nie wierzyłem. Wyśmiałem twojego doktora, ale potem… te rośliny ożyły. Tak po prostu, zaczęły wyginać się na wszystkie strony, wypuszczać nowe pąki, kwiaty. To wyglądało niesamowicie. I to on je kontrolował.
— Dobrze się czujesz? Mówisz naprawdę dziwne rzeczy. — Spojrzała na ojca z troską. — Miałeś ciężki dzień w pracy? Znowu ten inwestor przyszedł na budowę i cię zdenerwował?
— W pracy było okej. To wszystko, co ci teraz mówię, jest prawdą. — Powiedział żarliwie, prawie krzyczał. — Jeśli chcesz, mogę zadzwonić do tego człowieka. On ci pokaże, tak jak mnie wcześniej. Uwierzysz, jeśli tylko to zobaczysz. — Wypluwał z siebie słowa z coraz większą szybkością, jakby paliły go w gardle. — Oni mówią, że my też moglibyśmy to robić.
— Jacy oni?
— Doktor i jego przyjaciel. Strzelał płomieniami z palców. Mówił, że jest więcej takich jak my. Poszedłem do Jabłońskiego wcześniej, chciałem się upewnić, że to wszystko mi się nie przyśniło. To musi być wspaniałe uczucie. Móc to kontrolować — powiedział jakby z rozmarzeniem.
— Kontrolować co? Ożywiać rośliny? Strzelać płomieniami? To bez sensu. — Lena coraz mniej z tego rozumiała.
— Uprawiać magię. Panować nad żywiołami. — Cyprian powiedział z namaszczeniem w głosie.
— Takie rzeczy to bajki, tato, opanuj się. O czym ty mówisz?
— Jesteśmy magami. Ja, ty, dziadek, a nawet bliźniaki. Doktor mówił, że to dziedziczne.
— Magia? Nigdy nie sądziłam, że jesteś fanem „Harry’ego Pottera”. Może te tajemnicze bransoletki też są magiczne, co?
— Dokładnie tak, pomagają ci ujarzmić energię, żebyś niczego sobie nie zrobiła.
— Energię? Co niby miałabym sobie zrobić? Doktor Jabłoński tak ci powiedział? To na pewno jakiś głupi żart. Podobno niektórzy lekarze się przepracowują. Pewnie coś bierze, żeby nie zasnąć. Nie powinieneś go słuchać. Czego dokładnie on ci naopowiadał? — spytała z troską.
— Prawdy, samej prawdy. To otworzyło mi oczy, wcześniej byłem ślepy.
— Tato? Spójrz na mnie. Poszedłeś gdzieś po pracy? Do jakiejś kawiarni? Może ktoś ci czegoś dosypał?
— Przyjechałem tu prosto z biura. Nie kłamię, to się naprawdę stało. — Spojrzał na twarz Leny. Malowało się na niej niedowierzanie i coraz większe przerażenie. — Nie wierzysz mi. Zaraz zobaczysz. — Wyjął zapalniczkę z kieszeni, podciągnął rękaw brązowego swetra i przejechał płomieniem po nagiej skórze.
— Tato! Zrobisz sobie krzywdę. Przestań! — wrzasnęła przerażona.
— Zobacz, nic mi nie jest. — Pokazał jej rękę. Na początku wewnętrzna część odznaczała się lekkim zaczerwienieniem, ale po chwili nawet to zniknęło.
— To niczego nie wyjaśnia. Mogłeś zrobić sobie krzywdę.
— To wyjaśnia bardzo wiele, słońce. 
Lena była zrozpaczona. Obawiała się najgorszego. Musiała zmienić podejście i dowiedzieć się więcej o całej sprawie.
— Mama wie? A bliźniaki i dziadek?
— Tylko dziadek i przyjął to nadzwyczaj dobrze jak na swój wiek. Nie tak jak ty. Albo był zbyt szczęśliwy odnalezieniem Antoniny, żeby zwyzywać mnie od szaleńców. Nie mam pojęcia, jak powiedzieć o tym twojej matce. Ona jest zupełnie zwyczajna. Co jeśli nie zrozumie? Ja sam tego nie rozumiem. 
Wciągnął w to wszystko jeszcze dziadka? I on też w to uwierzył? — Nie miała pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Byli jednak rodziną. Nieważne co się działo, zawsze będę go wspierać.
— Spokojnie tato, damy sobie radę. Zawsze dajemy. — Lena uścisnęła ojca i siedzieli tak w milczeniu.

+++

Przepraszam za to opóźnienie. W czasie wyjazdu nie byłam w stanie skupić się na tym rozdziale i zajęłam się nim porządnie dopiero w niedzielę. Napisałam za to część rozdziału szóstego, więc chyba to nie była kompletna strata czasu. Czwórka była trudna dla mnie do napisania ze względu na ostatni fragment. Jeśli nic nie rozumiecie z bełkotu ojca Leny, mogę pocieszyć was jedynie tym, że ona też nic nie zrozumiała.

Jako ciekawostkę powiem, że wersje tego rozdziału były cztery, łącznie z tą ostateczną, a pierwsza ma ponad pół roku. Jest to najdłuższy rozdział ze wszystkich na razie opublikowanych. Mam nadzieję, że wam się podobało i czekam na wasze opinie. Pozdrawiam, Maxine.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytasz - proszę, skomentuj. Dla ciebie to niewiele, ale dla mnie każdy komentarz jest na wagę złota. Zawsze z chęcią odpowiem na pytania i sugestie.