23 sierpnia 2015

Rozdział V



Lena nie uwierzyła ojcu. Nie mogła. Połowę nocy spędziła na zastanawianiu się, co skłoniło go do powiedzenia czegoś takiego. I tak nie mogła zasnąć. Wygadywał jakieś niestworzone rzeczy bez ładu i składu. Wydawał się być jednak szczery w tym, co mówił. Do tego nigdy nie widziała go w takim stanie. Martwiła się tym, co Cyprian mógł jeszcze zrobić, żeby udowodnić jej swoje racje. Bała się, że nie skończy się na przypalaniu zapalniczką.
Kiedy tylko rano się obudziła, jeszcze przed śniadaniem, poczłapała prosto do doktora Jabłońskiego. Ubrana w polarowy szlafrok i różowe papcie, zbierała się w sobie, żeby wszystko mu wygarnąć. W połowie drogi zorientowała się jednak, że nie miała pojęcia, gdzie powinna się udać. Wróciła do recepcji w nadziei, że otrzyma potrzebne informacje. Od dyżurującej pielęgniarki wyciągnęła, że doktor przyjmował akurat w przychodni na parterze. W miarę możliwości zbiegła po schodach na sam dół. Skupiona na zadaniu, o mało co nie staranowała chudej kobiety, kiedy z impetem otworzyła drzwi do jego gabinetu. Jakiś mężczyzna krzyczał coś o kolejce. Nic jej to nie obchodziło. Wycelowała palec o krótko przyciętym paznokciu prosto w doktora, który wydawał się być dziwnie niewzruszony całą tą sytuacją, jakby spodziewał się, że coś takiego może nastąpić.
— Co pan nagadał mojemu ojcu?! — Krzyknęła gniewnie.
— Poczekaj chwilę — odparł spokojnie i wyjrzał przez drzwi. Powiedział coś do pacjentów, zamknął je i wrócił z powrotem.
— Uspokój się, Leno. Możesz to dla mnie zrobić? Wszystko ci wyjaśnię.
— A więc to prawda. To pańska sprawka. Widział pan, co narobił?! Mój ojciec, najspokojniejszy człowiek na świecie, trząsł się jak osika, kiedy powtarzał mi te bzdury, którymi pan go nakarmił. — Drżała z wściekłości.
— Przykro mi, że te wieści tak na niego wpłynęły, ale musiałem poinformować go o wszystkim. Macie prawo wiedzieć o swoim dziedzictwie.
— Pan też wierzy w te bzdury? Przecież to jakiś dom wariatów. — Machnęła rękami bez zastanowienia.
Natychmiast tego pożałowała. Ostry ból opanował prawie cała lewą część jej ciała. W ostatniej chwili oparła się o krzesło i na nim usiadła. Łzy napłynęły jej do oczu. Szybko je otarła i wbiła wściekłe spojrzenie w doktora. Mężczyzna wzdrygnął się i odchylił na fotelu.
— Leno, musisz się uspokoić. — Doktor wziął głęboki oddech i przymknął powieki.
Nachylił się do niej i chwycił za rękę. Spróbowała się wyrwać, ale nagle ogarnęła ją fala spokoju. Czuła, jakby unosiła się na wodzie, niesiona z prądem. Nie istniało nic innego, nic jej nie obchodziło, tylko ona i przyjemny szum fal. Kiedy ją puścił, uczucie zniknęło. Razem z nim, ulotnił się również cały gniew, który w sobie nosiła.
— Co mi pan zrobił? Co to za sztuczki?
— To żadne sztuczki. Jak rozumiem, ojciec wspominał ci, kim jesteśmy?
— Mówił, że jesteście magami. Głupota.
— Wolimy nazywać siebie elementalistami. Przed chwilą użyłem na tobie energii żywiołu wody.
— Brzmi jak jakieś ezoteryczne bzdury.
— To coś zupełnie innego. Chciałbym ci to bliżej wytłumaczyć, ale musisz zrozumieć, że jestem w pracy. Mam obowiązki. Nie mogę traktować tak moich pacjentów.
— Ja też jestem pańską pacjentką i oczekuję wyjaśnień — żachnęła się Lena.
— Wszystkiego się dowiesz, przyrzekam, ale musisz teraz wrócić do siebie. Przyjdę do ciebie, jak tylko skończę dyżur. Nie chcesz chyba, żeby mnie zwolnili. — Doktor spojrzał jej prosto w oczy.
Patrzyła na niego hardo, ale nie odezwała się przez cały jego wywód.
— Nic mnie…— zaczęła, ale zmitygowała się. — Dobrze, ale nie zostawię tak tej sprawy. Do widzenia doktorze. — Wyszła, nie oglądając się za siebie.
Wracając do sali, Lena znów trzęsła się ze złości. Widać magia doktora nie trwała zbyt długo. A więc to prawda. To ten cholerny lekarz nagadał ojcu bzdur. W jaką chorą grę z nami pogrywa? I jak udało mu się przekonać tatę? Ożywające rośliny, na pewno.
Kiedy już ochłonęła, zrobiło jej się głupio, że zaczęła wrzeszczeć. Mogła przeprowadzić tę rozmowę inaczej, ale temperament jak zwykle wziął górę. Pewnie ludzie z korytarza wzięli ją za wariatkę. Mają tu o ogóle taki oddział? Ciekawe gdzie trzymają szalonych magów? Nie, stop, nie ma żadnych magów, Leno ogarnij się. To wszystko bzdury — zganiła się w myślach.
Z drugiej strony była zła. W końcu niczego się nie dowiedziała. Jeszcze to dziwne mambo—dżambo, które Jabłoński mi zrobił. Od tego wszystkiego rozbolała ją głowa. Doktor mówił, że po przebytym urazie przez jakiś czas może tak być. Masowała sobie skroń w nadziei, że ból przejdzie, ale ten uparcie wiercił jej dziurę w czaszce. Kiedy wreszcie myślała, że jej przeszło, spróbowała skupić się na magazynie, ale literki skakały jej przed oczami.
— Nic z tego nie będzie — powiedziała w próżnię i odrzuciła gazetę na szafkę. Ta ześliznęła się na podłogę z szelestem. — Szlag.
— Z kim rozmawiasz? — Przez drzwi zaglądał ten sam facet, który był tu wczoraj. Nie miał na sobie kurtki, ubrany jedynie w brązową marynarkę i dżinsowe spodnie.
— Znowu szuka pan babci? —  Uniosła brew.
— Nie tym razem. — Wszedł na salę i podniósł magazyn. —„ Jak dotrzymać noworocznych obietnic dłużej niż dziesięć dni” — przeczytał tytuł z okładki i uniósł brwi. — I to działa?
— Nie wiem, doszłam tylko do pierwszego dnia.
— Ale chyba nie to — wskazał palcem na artykuł — tak cię zdenerwowało?
— Skąd… a w ogóle to czego pan ode mnie chce? Przychodzi pan sobie ot tak, kręci się po szpitalu. W każdej chwili mogę zawołać o pomoc. — Złapała za guzik. — Pielęgniarka będzie tu w pięć sekund.
— Nie jestem prześladowcą — rzekł łagodnie.
— Więc kim?
— Nauczycielem. Uczę historii w południowym technikum.
— A to ciekawe. Nie powinien być pan w takim razie czasem w tej szkole? Nie ma jeszcze co prawda południa, ale na pewno ma pan jakieś lekcje. Lepiej niech pan tam wróci, a nie niepokoi bezbronne dziewczęta.
— Ha! Ty na pewno nie jesteś bezbronna. Twoje wrzaski było słychać na drugim końcu budynku.
 Lena zarumieniła się. Mężczyzna podsunął sobie krzesło i usiadł, zakładając niewyobrażalnie długie nogi jedna na drugą.
— Mam parę dni wolnego i przyjechałem do przyjaciela, jeśli już tak bardzo chcesz wiedzieć co tu robię. Poza tym, mam pewne szczególne zadanie.
— Ciekawe jakie. Podglądanie ludzi we śnie?
— Nie, to akurat jego działka — rzucił lekceważąco. — Mam pilnować pewnej, dopiero co uświadomionej elementalistki, żeby nie zrobiła niczego głupiego.
— No nie, pan też? Niech no zgadnę. Pana przyjaciel to doktor Jabłoński?
— Twoje zdolności dedukcji są nadzwyczajne. — Nauczyciel uniósł wzrok w górę.
— Czy pan sobie ze mnie kpi? — spytała oburzona Lena.
— Jakże bym śmiał — rzucił sarkastycznie i przyłożył dłoń do klatki piersiowej. — Nigdy nie kopię leżącego. — Spojrzał na nastolatkę, która akurat zalegała na łóżku.
— Jaki z pana dowcipniś. Może zająłby się pan własnymi sprawami i zostawił mnie w spokoju?
— A nie chciałabyś dowiedzieć się paru ciekawych rzeczy, co?
Lena otworzyła wargi, przygotowując się do ciętej riposty, ale mężczyzna w tym czasie wyciągnął przed siebie dłoń, znad której zaczął unosić się mały płomyk. Stopniowo rósł, by po chwili zmienić się w ponad dwudziestocentymetrowy płomień. Wtedy jakby skurczył się w sobie i zniknął w zaciśniętej pięści mężczyzny. Przez twarz Lwowskiej przemknęło najpierw zdziwienie, niedowierzanie by potem przejść w zainteresowanie, aż w końcu po prostu zamknęła usta i kiwnęła głową na zgodę.
— No więc, pierwsze co musisz wiedzieć, to to, że w najbardziej ogólnym rozrachunku istnieją cztery kierunki magii. Każdy odpowiada jednemu żywiołowi. Jest jeszcze… — Mężczyzna natychmiast przerwał swój wywód, gdyż do sali weszła pielęgniarka. Ta sama, która odwiedziła nastolatkę pierwszego dnia.
— O, widzę, że masz gościa. Niestety kochasiu, muszę zabrać twoją dziewczynę na badania.
— To nie moja…
— Co? Nie teraz…
Pacjentka i nieznajomy odpowiedzieli w tej samej chwili. Pielęgniarka tylko wzruszyła tłustymi ramionami.
— Bez dyskusji gołąbeczki. No, wstawaj dziewczyno. Doktor nie ma całego dnia.
Lena podniosła się z łóżka i podążyła za kobietą. W progu obejrzała się za siebie i spojrzała na nieznajomego.
— Nie wiem nawet jak się nazywasz, żartownisiu.
— Daniel. Nazywam się Daniel Koterski.
— Lena — odpowiedziała, zanim kobieta wypchnęła ja z sali.
***
Po południu przyszedł doktor Jabłoński, jak zwykle elegancki nawet w szpitalnym kitlu.
— Można? — zapytał, lecz wszedł,  nie czekając na odpowiedź. — Mój przyjaciel mówił mi, że cię odwiedził i pokazał trochę magii.
— Nadal nie jestem pewna, czy w to wierzę. — Lena pokręciła głową.
— Potrzebujesz czasu, żeby zrozumieć prawdę.
— Prawdę? Mój ojciec też ciągle to powtarzał. Czyli co, całe moje życie było kłamstwem? A co z tym, że ta „prawda” może zniszczyć całe jego życie? I moje też?
— Nie było kłamstwem Leno, ale musisz odtąd chociaż postarać się zaakceptować, że wasza rodzina już nie jest zwyczajna. To dziedzictwo twojego dziadka i ojca. Tak samo jak twoje i twojego rodzeństwa.
— Nie może pan decydować o takich sprawach.
— I nie robię tego. Jestem tylko posłańcem.
— Więc wybrał sobie pan niezbyt wdzięczne zajęcie — odparła z goryczą.
— Ktoś musiał. Dowiedzenie się o istnieniu magii przez was było nieuniknione. Moc wreszcie by się objawiła. W ten czy inny sposób.
— Moc! Jak górnolotnie. Może powinien pan jednak zacząć pisać wiersze?
— Musisz zacząć brać to na poważnie. Wypadek zmienił wiele rzeczy w twoim życiu i czekają cię jeszcze większe zmiany.
— Skąd może pan wiedzieć? Pan też przez to przechodził? Jest tak ze wszystkimi…no… elementarzystami?
— Elementalistami — poprawił ja mechanicznie. — Nie, wy jesteście wyjątkowi. Praktycznie wszyscy magowie znają swoje pochodzenie. Wam zostało to brutalnie odebrane przez drugą wojnę światową. Większość rozbitych rodzin zdołano odnaleźć i wprowadzić na kilka lat po wszystkim, ale twój dziadek… — Doktor przerwał, żeby sprawdzić czy Lena nadąża.
Dziewczyna skinęła głową, więc Jabłoński kontynuował.
— …twój dziadek był niemowlęciem, gdy to się stało. Był sam, otoczony zwykłymi ludźmi, którzy nie mogli wiedzieć jak niezwykły jest. Zadziwiające, że choć jego moc nie ujawniła się i została uśpiona na dwa pokolenia, nie osłabła. Mam tę informacje od naocznego świadka.
— Na miejscu wypadku ktoś był? Bo odkryliście to po wypadku, tak? — Zainteresowała się. Rodzice niewiele mówili jej o zdarzeniach z tamtej nocy.
— O tak. Moja informatorka mówiła, że wysłałaś im podświadomy sygnał. Gdyby nie to, pewnie ani ty, ani twoi przyjaciele by nie przeżyli. Wysłano cała grupę, żeby was uratować.
— Nie wiedziałam. — Odrzekła cicho, jakby do siebie, spoglądając w dół — Będę mogła im jakoś podziękować?
— Na pewno znajdzie się okazja. Porozmawiamy o tym później, okej?
— No dobrze, kontynuujmy.
— Musisz wiedzieć, że uwolnienie swojej mocy bez odpowiedniego przygotowania jest bardzo trudne i niebezpieczne. Tylko skrajne przeżycia, takie jak w twoim przypadku, mogą wywołać wyzwolenie energii. Która swoją drogą, jest w takim kształcie bardzo niestabilna.
— Ale teraz nie mogę chyba niczego zrobić, tak? Wiedziałabym. To przez te czarne bransoletki?
— Tak, wcześniej nie mogłem ci niczego powiedzieć. Bałem się, że mogłabyś je zdjąć.
— Ja…
— Tak?
— Nieważne — rzuciła.
— Dobrze, na czym to skończyłem? — Doktor złapał się odruchowo za podbródek.
— Niestabilna energia — naprowadziła go Lena.
— Ach, tak. Chciałem tylko powiedzieć, że miałaś dużo szczęścia, że nie stało ci się przez to nic poważnego.
— A co mogłoby się stać?
— W najgorszym przypadku, mogłabyś umrzeć.
 Lena ponownie spuściła wzrok.
— Wiem jak to brzmi, ale musisz mi uwierzyć, że sytuacje takie jak twoja praktycznie się nie zdarzają. Ostatni taki przypadek był w dziewięćdziesiątym ósmym.
— Więc chyba dobrze, że mam takiego lekarza jak pan. Ale jest coś, co mnie zastanawia.
— Pytaj proszę, o co tylko chcesz. — Kiwnął entuzjastycznie.
— Wyglądam i miewam się lepiej niż Staszek i Ula, a przecież byliśmy w tym samym aucie. Rozmawiałam z nimi i oboje czują się dosłownie jak gówno. Przepraszam, to znaczy, nie za dobrze — poprawiła się. — Nie wydaje mi się, żeby dawali im inne leki niż mnie. Przez większość czasu nic mnie nie boli, zeszła mi większość zadrapań i siniaków. Nigdy wcześniej tak nie było.
— Masz rację. Przedtem nie mogłem ci o tym powiedzieć. W czasie snu leczyłem cię magią, żebyś szybciej doszła do siebie. — Wyjął z kieszeni metalową rękawicę.
 Jej widok napawał Lenę strachem. Wzdrygnęła się na samą myśl, że mógłby do niej przychodzić i o niczym nie wiedziała. Kamień zabłysnął zielonym światłem i wtedy zorientowała się, czemu wycinek z gazety o czymś jej przypominał. To musiało być to. Poczuła złość, sama właściwie nie wiedziała dlaczego. Doktor zbliżył się z narzędziem.
— Niech mnie pan mnie nie dotyka — krzyknęła.
— Leno, uspokój się. — Doktor spróbował dotknąć ramienia Leny, ale zatrzymał rękę w pół drogi, kiedy zobaczył wyraz jej twarzy.
— Nie mam takiego zamiaru. Zakradał się pan tu nocą jak jakiś zbok. — Wyrzuciła ze złością prawą dłoń przed siebie.
Nagle pościel wokół Leny zapłonęła. Płomienie dosięgły ręki Filipa. Syknął z bólu. Przerażona dziewczyna skuliła się na łóżku.
— Niech pan coś zrobi! — wrzasnęła.
— Gdzie są twoje bransoletki?
— W szufladzie. Chciałam udowodnić, że nic nie znaczą.
— Musisz się uspokoić. Skup się płomieniach. Nie zrobią ci krzywdy. Wyobraź sobie, że stają się coraz mniejsze, kurczą się i znikają.
— Ale są! Zbliżają się. Nie panuję nad nimi. — Przyciągnęła kolana do siebie, by być jak najdalej od ognia.
Doktor wybiegł z sali, by po chwili wrócić z Danielem. Ktoś od razu zamknął za nimi drzwi od drugiej strony. Rudzielec ugasił płomienie jednym szybkim ruchem ręki, ale Lena wciąż kuliła się w rogu łóżka. Wszystko dookoła pokryło się zwęgloną skorupą. W pomieszczeniu unosił się swąd spalenizny. Cud, że nie włączył się czujnik dymu.
— Ja... — Ręce jej drżały. To na nich skupiła całą uwagę. One były sprawcami całego tego zdarzenia.
— Spokojnie, wszystko będzie w porządku. — Doktor mówił, ale ona nie zwracała na niego uwagi.
— Ja to zrobiłam, ja… — nieobecnym wzrokiem wpatrywała się w swoje dłonie.
Filip szybko włożył na jej przeguby bransolety z czarnych kamieni. Spojrzała na niego niewidzącymi oczyma. Wszystko pokryła mgła. Jeszcze przez chwilę Lena widziała rozmywające się plamy, a potem padła bezwiednie. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz.
***
Obudziła się w środku nocy. Na początku nawet nie zorientowała się, że jest w innej sali. Gdzieś obok ktoś pochrapywał. Chciała zobaczyć kto, ale nie mogła się ruszyć. Jej ciało leżało jak kamień. Czuła się jak w paraliżu sennym. Mogła tylko wpatrywać się w kawałek sufitu nad sobą. Oddychała szybko i płytko. Miała ochotę krzyczeć, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu. Łzy cisnęły się jej do oczu. Bała się, że zostanie tak już na zawsze. Że nikt nie będzie mógł jej pomóc.
Dopiero po chwili mogła poruszyć palcami u stóp i rąk. Poczuła wielką ulgę, kiedy mgła spowijająca jej ciało opadła. Ostrożnie ruszyła szyją, żeby rozejrzeć się na boki, ale było zbyt ciemno, by cokolwiek mogła zobaczyć. Nigdy wcześnie nie doświadczyła czegoś takiego i drżała na samą myśl, że mogłoby się to jeszcze powtórzyć.
Nie mogła spać. Właściwie to bała się zasnąć. Całą noc przewracała się z boku na bok, myśląc o najnowszych rewelacjach. Magia. Dla kogoś innego mogłaby być kusząca i niesamowita. Lenie kojarzyła się teraz wyłącznie ze strachem i cierpieniem. Nie chciała wiedzieć już o niej niczego więcej. Marzyła, by ktoś rano ją obudził i powiedział, że wszystko co stało się przez ten tydzień, okazało się tylko snem.
Bo przecież to nie mogło być prawdziwe. Zdawało jej się, wszechświat zrobił jej głupi żart, z tą jednak różnicą, że nikt nie zaśmiał się na końcu. Powiedzieć komuś, że ma nową ciotkę nie może nawet równać się z informacją o istnieniu na świecie magii. Chciała się komuś z tego zwierzyć, ale obiecała ojcu, że nic nikomu nie powie. Poza tym, kto normalny by jej uwierzył? Od razu zawieźliby ją do czubków, albo chociaż patrzyliby z tym politowaniem w oczach, jak na sąsiada, który opowiada ci swoje teorie spiskowe. Nie chciała czuć na sobie takich spojrzeń.
Tak wiele rzeczy było teraz nie w porządku, choć to tłumaczyłoby pewne sceny z przeszłości. Te wszystkie dziwne wypadki, jak na przykład wtedy, gdy miała dziewięć lat i wpadła w ognisko, kiedy biły się z kuzynką i nie miała potem żadnych oparzeń. Albo, gdy wylała na siebie tłuszcz z patelni i na drugi dzień nie widziała po tym nawet śladu. To były tylko przypadki, zwykłe zdarzenia, które mogły przydarzyć się każdemu. Nikt nigdy nie zawracał sobie nimi głowy. Wszyscy po prostu cieszyli się, że nikomu nie stała się krzywda. Tak stało się z jej dziadkiem, kiedy oparzył się drewnem z pieca i ojcem, gdy na studiach założył się z kolegami, że przejdzie po rozżarzonych węglach. Historie jakich wiele.
Magia. To wszystko jej wina, prawda? Magia, magia, magia. W cholerę z nią. Chcę mieć swoje życie z powrotem. Tak bardzo chciała wyjść z łóżka i chociaż przez chwilę pospacerować, ruszyć się z tego otępienia. Zdrową ręką odrzuciła kołdrę. Jest tu tak gorąco, czy tylko mi się wydaje? Uspokój się, bo znów ci się to przydarzy — zadrżała na tą myśl. Nie chciała przechodzić tego już nigdy więcej. Magia, to wszystko jej wina. Ogień nie jawił się już tylko jako niesamowita siła natury. Stał się bardziej niebezpieczny niż kiedykolwiek wcześniej. Uspokój się — powtórzyła. Wdech, wydech…

+++  

No i mamy wreszcie cały rozdział spędzony z Leną. Dowiedzieliśmy się paru rzeczy o wypadku i jego konsekwencjach, ale niestety niekoniecznie o samym świecie magii. Lena jest dość zdeterminowana w swoich postanowieniach i ciekawe co z tego wyniknie, prawda?
W tym rozdziale, w zamyśle miały się zmieścić jeszcze kolejne dwa dni z życia bohaterów, ale tak się rozpisałam z tym, że postanowiłam przenieść je do następnego. Trochę zaburzyło to mój plan i rozdział VI z Dwunastym będzie musiał zostać rozdziałem VII. W każdym razie pozdrawiam was serdecznie, zachęcam do czytania i komentowania. Wasza, Maxine.

2 komentarze:

  1. Przeczytalam prolog i piec rozdziałów w mgnieniu oka i nie mogę doczekać sie kontynuacji. Podoba mi się, jak mieszasz obyczajówkę z fantastyką. Zgrabnie wplotłaś magów w życie normalnych, nieuświadomionych ludzi. Zastanawia mnie, czemu wlasciwie nie mogą sie o nich dowiedzieć, ale może i to dobrze xD Lena wydawała się byc taka zwyczajna, ale najwyraźniej wypadek wyzwolił jej moc; chyba po prostu trzeba było czegoś aż tak ekstremalnego... Pewnie dzięki temu nie rylko ona, ale i jej rodzeństwo pójdzie do szkoy. Bo na dziadka i ojca to pewnie juz za późno... Cieżko przeżyć taka rewelacje, ale wypadek tez... Myśle, ze trochę potrwa, nim Lena dojdzie do siebie, a jeszcze wiecej, nim to ogarnie... Dobrze,ze jej moc uratowała przyjaciół, bo byłoby b.polubilam Ulke (ladbie przedstawiasz te przyjaźń), Szymek jest mniej wyrazisty, ale tez byłoby szkoda. A co z kierowca drugiego auta? Zainteresował mnie tez daniel. Pracując z innymi uzdrowicielami, wydawał sie dość niepozorny, może dlatego ze taki młody w porównaniu z innymi, ale do Leny to niezłe startuje xD bardzo podoba mi się sposob, w jaki przestawilas do ten pory ich rozmowy. Szkoda, ze pielęgniarka im przerwała ;) sama Lena trochę za bardzo lubi swoją Komorke, ale wydaje się byc ciepła osoba, która jednocześnie jasno stawia pewne sprawy i jeśli chce cos wiedzieć, to się dowie i juz. Wiec niech dowiaduje sie dalej i to jak najszybciej, bo jestem równie ciekawa xD czyżby ona była trzynasta z prologu? Chyba nie, bo to powinien byc brat? W ogole bardzo interesuje mnie, jak połączysz prolog z reszta opowiadania, nie mogę sie doczekać ;) zapraszam na mój blog: zapiski-Condawiramus.blogspot.com ; obecnie publikuję opowiadanie pt. ,,Niezaleznosc" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam cię serdecznie w swoich skromnych progach.
      Bardzo się cieszę, że ci się podoba. Kolejny rozdział pojawi się już dzisiaj i zamknie pewien etap opowieści.
      O tym, dlaczego ludzie nie powinni wiedzieć o magach dowiemy się głębiej dopiero za jakiś czas. Lena właśnie miała być zwyczajna, tak dziewczyna z sąsiedztwa, która jednak jest czasem uparta jak osioł. Bardzo kocha najbliższych i dla nich jest w stanie zrobić rzeczy, których nie zrobiłaby w innych okolicznościach. Jeżeli rodzeństwo pójdzie do szkoły, to na pewno niestety nie do tej co ona, po prostu są na to za mali. Szkoła do której mogłaby pójść Lena przyjmuje jedynie uczniów w przedziale wiekowym takim jak w zwykłym technikum. Oczywiście bliźniaki mogą iść do przystosowanej do tego podstawówki, jeśli rodzice się na to zgodzą.
      Chciałam właśnie, żeby te wydarzenia jakoś się na niej odbiły (to zabrzmiało trochę strasznie) bo zazwyczaj w opowiadaniach, załóżmy, że ktoś umiera i bum po dwóch rozdziałach wszyscy o tym zapominają.
      Niestety po pewnym czasie dotychczasowi przyjaciele Leny będą musieli zejść na dalszy plan (dlatego nie widziałam sensu w rozwijaniu postaci Staszka) chociaż dla Uli przygotowałam mały epizod. Z kierowcą ciężarówki wszystko w porządku, myślałam, że jakoś to zaznaczyłam w tekście hm…
      Daniel w przyszłości będzie miał całkiem sporą rolę i ciekawe, że wydał ci się niepozorny. Myślałam, że niesienie palącej się nieprzytomnej dziewczyny całkiem „naświetla” jego postać. Z drugiego rozdziału najmłodszy był Karol, który jest w wieku Leny i który znów pojawi się całkiem niedługo.
      Cieszę się, że podobają ci się rozmowy Daniela z Leną, ale zaznaczam, że nie przewiduję dla nich romantycznej przyszłości. Będzie jeszcze miała w kim się zakochiwać.
      Lena i komórka wydaje mi się całkiem dobraną parą. Sama nie mam pojęcia co mogłabym robić przez tydzień w szpitalu. Znaczy, pewnie czytać książki, ale Lena nie jest raczej zawziętą czytelniczką. Poza tym, lubi być na bieżąco w tym co się dzieje u znajomych.
      Co do ostatniego pytania to nie mogę odpowiedzieć, tajemnica ;)
      A połączenie z prologiem pojawi się już w rozdziale VI, gdzie powrócimy do postaci Dwunastego.

      Usuń

Czytasz - proszę, skomentuj. Dla ciebie to niewiele, ale dla mnie każdy komentarz jest na wagę złota. Zawsze z chęcią odpowiem na pytania i sugestie.