Doktor
Filip Jabłoński niepokoił się przed wizytą pana Lwowskiego. Początek tygodnia
zaczął się dla niego od wyzwania. Nigdy wcześniej nie musiał przekazywać tego
rodzaju wieści. Konsultował się co prawda z ciotką w sprawie tego, jak powinien
się zachowywać i co powiedzieć temu mężczyźnie, ale zdawało mu się to być
zupełnie niewystarczające. Widział się już wcześniej z ojcem i matką Leny,
zaraz po wypadku, ale wtedy to była zupełnie inna sytuacja. Państwo Lwowscy
byli w głębokim stresie i nie miał szansy na przekazanie im tych szokujących
wieści. Doktor musiał również upewnić się po którym z rodziców Lena
odziedziczyła moc.
Magowie
dziedziczyli dar z pokolenia na pokolenie. Istniało co prawda niewielkie
prawdopodobieństwo, by zwykły człowiek urodził się magiem, ale tylko wtedy, gdy
miał przodka, który również nim był. Takie rzeczy właściwie się nie zdarzały, a
magia takich osób miała niewielki potencjał
i często okazywała się trudna dla nich do opanowania. Żyły również osoby
urodzone w rodzinach magicznych, które z czasem traciły nadprzyrodzone
zdolności. Stawało się to jednak bardzo rzadko. Nazywano ich osłabionymi.
Doktor
Jabłoński stosunkowo niedawno dołączył do szpitalnego personelu. Umiejętności
uzdrowicielskie bardzo pomagały mu w pracy, ale zawsze musiał być dyskretny w
tym, co robił. Ludzie nie mogli dowiedzieć się o istnieniu magów.
Wpatrywał
się w zegar wiszący nad drzwiami. Tik—tak, tik—tak, dużymi oczami śledził
wskazówkę sekundową. To go uspokajało. Z zamyślenia wyrwało go pukanie do
drzwi. Odgarnął z wysokiego czoła brązowe pukle i zawołał:
— Proszę
wejść.
Nie
mógł w takiej chwili ulec emocjom. Spoglądając kątem oka w lustro, postarał się
nadać swojej twarzy przyjazny wyraz. Do gabinetu wszedł Cyprian Lwowski.
Wyglądał tak samo, jak doktor go zapamiętał, jednak teraz jego twarz wydawała
się być zmęczona i bez życia. Poza tym, wciąż był dobrze zbudowanym mężczyzną o
krótko przyciętych, kasztanowych włosach. Wygięte w łuk brwi nadawały jego
twarzy ostrości, do tego pojawiły się na niej pierwsze zmarszczki. Filip nie
przypominał sobie, by wcześniej je zauważył.
Cyprian
usiadł na krześle tuż naprzeciwko doktora. Oddzielało ich tylko wąskie,
metalowe biurko. Jabłoński splótł ręce pod blatem, zaraz jednak szybko się
opamiętał i uścisnął szorstką dłoń ojca Leny.
— Cieszę
się, że miał pan chwilę, by poświęcić mi swój czas.
— Przepraszam
za spóźnienie, trafiłem na korek po drodze z pracy. — Ton głosu mężczyzny był
niski i monotonny.
— Nic
nie szkodzi — wtrącił szybko doktor. Dostrzegł u Lwowskiego głębokie cienie pod
oczami. — Przejdźmy zatem do rzeczy.
Ojciec
Leny skinął głową na znak zgody.
Filip
miał wątpliwości na temat tego, czy to aby odpowiedni moment na tę rozmowę. Nie
chciał dodatkowo obciążać pana Lwowskiego. Widział, że mężczyzna ledwo się
trzymał, a nieprzytomny stan córki bardzo go martwił. Jak miał mu powiedzieć w
tej chwili coś takiego? Wydawało mu się to absurdalnym pomysłem. Niestety, nic
nie mógł na to poradzić, dostał wyraźne polecenia z góry.
— To
ma związek ze stanem zdrowia Leny? Nastąpiły jakieś komplikacje? — Mężczyzna
zaniepokoił się i nieświadomie zaczął zaciskać dłonie na blacie.
— Nie
ma pan powodu do zmartwień, pańska córka niedługo dojdzie do siebie. Powinna
obudzić się w ciągu najbliższych czterdziestu ośmiu godzin. Wszystko mamy pod
kontrolą. — Filip starał się jakoś pocieszyć mężczyznę. Sam nie miał dzieci i nawet
nie próbował wyobrażać sobie, co czuł pan Lwowski. — Chodzi o zgoła inną
sprawę — zaczął niepewnie.
— Proszę
kontynuować.
— Dotyczy
to całej pana rodziny i zmieni pańskie postrzeganie pewnych rzeczy. Może… może
pan najpierw wziąć do ręki to? — Filip wyciągnął z szuflady biurka podłużny,
sześciokątny kryształ i podał go mężczyźnie.
Cyprian
chwycił przedmiot swoją dużą dłonią i przez chwilę nic się nie działo. Potem
jednak z kryształu zaczął wydobywać się słaby blask.
— Co
to jest? Co to ma znaczyć? — Cyprian pospiesznie odłożył kryształ na blat. Jego
gładka powierzchnia wróciła do normalnego wyglądu.
— To
znaczy, że jest pan elementalistą.
***
Lena
otworzyła oczy. Zamrugała kilka razy,
żeby pozbyć się mgły z pola widzenia. Znajdowała się w nieznanym sobie miejscu
i chwilę zajęło jej zorientowanie się w sytuacji. Szpital — doszła do wniosku, rozglądając się dookoła. Ale dlaczego? Wypadek. — Myśli
powróciły do ostatniego wspomnienia dziewczyny. Przypomniała sobie jasność,
tylko jasność i nic poza tym. Żadnych dźwięków ani zapachów. Nie mogła się
skupić i czepiała się desperacko każdej refleksji, która przyszła jej do głowy.
Spróbowała
się podnieść, ale bez skutku, jakby miała gumowe kończyny. Zauważyła gips na
lewej ręce. Było tam też coś jeszcze. Bransoletka?
Skąd? Z trudem udało jej się wyciągnąć drugą rękę spod białej kołdry. Dla
Leny ważyła tonę. Na niej też miała ozdobioną czarnymi kamieniami bransoletę.
Chciała je zdjąć, ale zesztywniałe palce ślizgały jej się na gładkiej
powierzchni. Opadła bezwiednie na poduszki i spojrzała w sufit. Ula! Co z nią?! Co ze Staszkiem?! Musiała
jak najszybciej dowiedzieć się w jakim byli stanie. Nie zniosłaby kolejnych
minut spędzonych w niepewności.
Leżała
sama w dwuosobowej sali i nie miała pojęcia, jak kogoś zawołać. Drzwi były
zamknięte. Postanowiła krzyknąć. Wydawało się jej to głupie, ale nic innego nie
przyszło jej go głowy.
— Halo!?
Jest tam ktoś?
Chwilę
później ktoś nacisnął klamkę i do sali weszła dziewczyna, ubrana w biały
szlafrok z froty. Ładnie kontrastował z jej ciemniejszą, oliwkową karnacją.
Lena utkwiła wzrok w jej ciemnych włosach. Skup
się — powtórzyła.
— Co
jest? — Brunetka zapytała niskim, zachrypniętym głosem.
— Chciałam
się upewnić czy… — westchnęła — … nie zamknęli mnie tu na amen. — Lwowska spróbowała
żartu, ale tamta wciąż miała ten sam, znudzony wyraz twarzy. — Miałam nadzieję,
że ściągnę tu kogoś.
Przybyszka w szlafroku podeszła do łóżka Leny
i wskazała na przełącznik, wiszący tuż za głową leżącej.
— Tu
masz guzik. Jak chcesz wezwać pigułę to wciskasz i zaraz ktoś przyjdzie. —
Włożyła z powrotem dłonie do kieszeni i ruszyła w stronę wyjścia.
— Dzięki
za pomoc — wyartykułowała powoli Lena.
Dziewczyna
nawet nie odwróciła się, tylko wzruszyła ramionami i wyszła, nawet nie zamykając
za sobą białych drzwi.
Lena
spróbowała triku z guzikiem. Faktycznie, już po chwili pojawiła się
pielęgniarka, przysadzista kobieta, na oko po pięćdziesiątce. Miała różowe
policzki i cienkie, wyrysowane czarną kredką brwi.
— Witaj
złotko. Nareszcie się obudziłaś. Narobiłaś nam niezłego stracha. Twoja rodzina
odchodziła od zmysłów — mówiła z dziwnym entuzjazmem, mocno przy tym
gestykulując. — Jak się czujemy?
— Chyba
w porządku. Tylko nie mogę się podnieść.
— To
minie, spokojnie. Zawołam twojego lekarza, doktora Jabłońskiego. Prosił
powiadomić go od razu, gdyby twój stan się zmienił. Swoja drogą, przystojniak z
niego, trafiło ci się — zamyśliła się na moment. — Och, nie mów mu o tym.
Prawdę mówiąc, jest w wieku moich synów.
— Pewnie.
— Lena klepnęła dłonią o kołdrę. — Wie pani może coś o moich znajomych?
— Hę?
— Tych,
z którymi byłam w aucie podczas...
— A,
tak, już pamiętam. — Pielęgniarka natychmiast przerwała Lenie. — Chłopaka
wypisali, a dziewczyna jest na tym samym piętrze co ty. Tak między nami,
wygląda trochę jak z tego filmu, co niedawno na dwójce puścili. — Zamyśliła
się, próbując przypomnieć sobie tytuł. — No, nieważne. Idę znaleźć doktora, a
ty nigdzie nie uciekaj. — Kobieta zastukała butami i żwawo wyszła z sali.
Lena
znów została sama, ale teraz przynajmniej miała pojęcie o stanie swoich
przyjaciół. Jak dobrze. Uli i Staszkowi
nic nie jest. To najważniejsze — podnosiła siebie na duchu. Czekając,
wpatrywała się w śnieg sypiący za oknem. Nigdy wcześniej nie trafiła do
szpitala w kategorii pacjenta. Dziwne się czuła, znajdując się po drugiej
stronie szpitalnego łóżka.
Lekarz
pojawił się nadzwyczajnie szybko. Był młody, młodszy niż Lena zakładała, ale
może po prostu tak wyglądał. W jego brązowych oczach kryła się pewna łagodność,
a układające się falami włosy w tym samym kolorze miał zaczesane z
przedziałkiem na boku. Obdarzony proporcjonalną sylwetką i szczupłymi,
delikatnymi dłońmi, sprawiał wrażenie raczej zagubionego muzyka aniżeli
doktora.
— Widzę,
że środki powoli przestają działać. — Zbliżył się i poświecił Lenie latarką
przed nosem. Zapisał coś w notesie. — Nazywam się Filip Jabłoński, od
kilku dni jestem twoim lekarzem prowadzącym. Wiesz jaki mamy dzisiaj dzień,
Leno?
Rzeczywiście niezły — stwierdziła, po czym spróbowała
przypomnieć sobie pytanie. Dzień. Jaki
dzień?
— Eee…
niedziela? Nie ma pan fartucha. — Zdawało jej się, że mówiła strasznie wolno.
— Racja,
już po mojej zmianie. Mamy środę. Przespałaś parę dni, ale nic się nie martw,
to nic niebezpiecznego. Twój organizm po prostu musiał mieć trochę czasu na
odpoczynek.
— Jest
środa? Klasówka z historii… — przypomniało jej się. Nie miała pojęcia dlaczego
akurat o tym pomyślała. Było przecież tyle ważniejszych rzeczy.
— Szczęśliwym
trafem cię ominie. Myślę, że nie będziesz rozpaczać z tego powodu.
— Raczej
nie. Moi rodzice. Czy wiedzą, że tu jestem? — Instynktownie przeniosła wzrok z
doktora na drzwi.
— Wiedzą,
codziennie cię odwiedzali. Pielęgniarka poszła ich zawiadomić, że się
obudziłaś. Na pewno niedługo się zjawią. Do tego czasu zabierzemy cię na
badania. Musimy sprawdzić czy wszystko jest w porządku.
— Dobrze,
ale… doktorze, co mi jest?
— Nic,
co zagrażałoby twojemu życiu. Złamałaś lewą rękę, trzy lewe żebra i rozcięłaś
sobie łuk brwiowy. Wszystko mamy pod kontrolą, nie musisz się o nic martwić.
Najważniejsze, żebyś teraz dużo odpoczywała.
— Czuję
się dziwnie, to normalne? Wszystko jest takie… przytłumione.
— Dostałaś
mocne leki. Spokojnie, to niedługo minie — rzekł uspokajająco. — Zadam ci parę
pytań, dobrze? Postaraj się odpowiadać najdokładniej, jak dasz radę.
— Spróbuję.
***
Po
wszystkich badaniach Lena poprosiła pielęgniarkę, by w drodze powrotnej zawiozła
ją do Uli. Nie udało się za pierwszym razem, ale w końcu, po ciągłym jęczeniu,
kobieta się poddała i dziewczyna mogła zobaczyć się z przyjaciółką. Do tego
czasu przestały też działać leki i znów mogła normalnie myśleć.
— Macie
pięć minut — zaskrzeczała i odstawiła Lenę tuż przy łóżku przyjaciółki.
Ula
miała na sobie więcej bandaży i gipsu, niż Lena widziała w całym swoim życiu.
Prawą nogę miała zawieszoną w górze. Siedziała w pozycji półleżącej z
kołnierzem ortopedycznym na szyi i całą prawą ręką w gipsie.
— Cześć,
połamańcu. — Lena pomachała jej zdrową ręką.
— Śpiąca
królewna zaszczyciła mnie swoją obecnością. Ukłoniłabym się, ale w tym stanie
to chyba niemożliwe. — Obie się zaśmiały. — Widzę, że ty też w gipsie. — Dłonią
wskazała lewą rękę Leny.
— Złamana
— uniosła nieznacznie rękę zawieszoną na temblaku — tak samo żebra, więc nie
próbuj mnie ściskać.
— Uwierz,
nawet gdybym chciała, to raczej niemożliwe. — Ula spojrzała po sobie. — Ten
bandaż na głowie wygląda jak aureola. Żebyś mi się tylko nie zmieniła w aniołka.
— Nie
ma szans, spokojnie — odparła Lena. — Doktor powiedział, że za parę dni mi to
zdejmą. Wiesz co? Nie rozmawiajmy już o urazach, czuję się przez to jak
staruszka.
— Racja.
Dobrze cię wreszcie widzieć. Wszyscy się o ciebie martwiliśmy. Wiesz, we wtorek
przyszła tu nasza klasa. Chłopaki namalowali ci wąsy, widziałam zdjęcie.
— Niech
no tylko dorwę tych gnojków.
— Całkiem
ci było w nich do twarzy.
Lena
westchnęła ze złością.
— Na
pewno. Kiedy cię wypuszczają?
— Jeszcze
nie wiem, a ciebie? — Spytała Ula.
— To
samo. Cały czas robią mi jakieś badania. Co ze Sławkiem?
— Od
kiedy go wypuścili, siedzi cały czas w domu. Jutro ma mnie odwiedzić. Może
wpadnie do ciebie po drodze.
— Fajnie
by było. Strasznie dziwnie się tu czuję. Przez cały czas leżę tylko w łóżku.
— Nie
musisz mi mówić, ledwo co mogę się ruszyć.
— Wyglądasz
jak mumia.
— Dzieci
przychodzą zrobić sobie za mną zdjęcie. To najgorsza rzecz jaka mnie spotkała.
— Eh,
nie przesadzaj, ominęło nas tyle sprawdzianów i kartkówek, że zaczynam się
zastanawiać czy nie powinnam się z tego cieszyć.
— Jesteś
popaprana. — Przyjaciółka nagle przestała się uśmiechać. — Nigdy więcej nie mów
takich rzeczy, obiecaj mi.
Lena
spojrzała na Urszulę i zobaczyła coś w jej niebieskich oczach, czego nie
potrafiła wytłumaczyć. Było tam coś mrocznego, jakaś złość, cierpienie.
Przeszedł ją dreszcz.
Lwowska
nie pamiętała wiele z wypadku. Ostatnie co widziała to światła, oślepiające ich
samochód. Potem już tylko ciemność. Zastanawiała się, czy Ula zobaczyła coś
więcej.
— O…obiecuję.
Do
sali weszła pielęgniarka, żeby zabrać Lenę z powrotem do siebie. Dziewczyny
pożegnały się i nastolatka wróciła do siebie. Przez całą rozmowę z przyjaciółką
czuła się nieswojo. Próbowały nawet żartować, ale nie było jak kiedyś. Czuła,
że jakieś ciemne widmo wisiało nad nimi. Starała się to ignorować, ale nie
mogła. Obawiała się, że od tej pory wszystko się zmieni.
Okazało
się, że na miejscu czekał doktor Jabłoński. Siedział na pustym łóżku po drugiej
stronie sali. Nie ma innych pacjentów? — zdziwiła się Lena.
— Chyba
nie jesteś w najlepszym humorze. — Rzucił, po czym wstał z łóżka, którego
sprężyny zaskrzypiały nieprzyjemnie.
— Niespecjalnie
— odpowiedziała zgodnie z prawdą. W jakiś sposób czuła, że gdyby skłamała,
doktor i tak by ją przejrzał.
— Źle
się czujesz? Wcześniejsze badania nie wykazały żadnych nieprawidłowości —
stwierdził.
— To
nie to. — Lena pokręciła nieznacznie głową. — Nie wydaje mi się, żeby doktor
mógł mi w tym pomóc.
— Zawsze
mogę spróbować. Co cię trapi? — Przysiadł na brzegu jej łóżka.
— To
nic takiego. Tylko przeczucie. — W jakiś dziwny sposób Lena czuła, że może
zaufać temu człowiekowi. Podejrzewała, że leki, które jej dali, jakoś
przytępiły jej zmysły i dlatego tak się zachowywała.
— Kontynuuj
— zachęcił ją.
— Po
prostu czuję, że tak wiele się zmieniło. Rozmawiałam z moją przyjaciółką i
zobaczyłam coś… uzna mnie pan doktor za wariatkę.
— Potrafię
być bardzo elastyczny w takich kwestiach, a w razie czego znam świetnego
specjalistę. — Spróbował zażartować. Lenie jednak nie było wcale do śmiechu.
Wciąż przed oczami miała grobową minę Uli.
— Zdawało
mi się, że… wyczułam w niej coś smutnego. Być może strach, sama nie wiem. To
musi brzmieć idiotycznie. — Lena spojrzała w stronę okna. Mówię jak świruska. Co on sobie o mnie pomyśli?
— Niekoniecznie
— zaprzeczył szybko. — Ludzie po przeżyciach, jakich wy doświadczyłyście, mogą
się zmienić. Byłyście bliżej śmierci niż większość przez całe swoje życie.
— To
nie brzmi zbyt zachęcająco.
— Wcale
nie musi. Czas musi upłynąć zanim pogodzicie się z tym, co się stało. Może od
tej pory bardziej docenisz to co masz, może nie. Wszystko zależy od ciebie —
westchnął. — Ale banały, co? Może lepiej nie powinienem rozmawiać o takich
rzeczach z pacjentami.
— Nie
jest tak źle — pocieszyła go. Tak naprawdę nie miała siły, żeby zastanowić się
nad jego słowami.
— Zostanę
lepiej przy tym, co robię. Gdybyś jednak potrzebowała pogadać z kimś, kto
mógłby ci pomóc uporządkować pewne sprawy, daj znać. Mój przyjaciel jest
naprawdę dobry w te klocki.
— Dziękuję
za ofertę. Przemyślę ją.
— W
razie gdybyś czegokolwiek potrzebowała, pamiętaj, że zawsze możesz o mnie
poprosić.
— Będę
pamiętać.
— Musisz
dużo odpoczywać. Postaraj się przespać — zalecił doktor Jabłoński i wyszedł,
cicho zamykając za sobą białe drzwi szpitalnej sali.
***
Rodzina
odwiedziła ją wieczorem. Po obiedzie Lena zasnęła, więc i tak nie mogliby
porozmawiać. Doktor upomniał wcześniej Lwowskich, żeby nie przemęczali córki.
Jej organizm wciąż nosił znamiona osłabienia i potrzebowała czasu oraz spokoju
do wyzdrowienia.
— Naprawdę
spałam trzy dni? — Lena nie mogła w to uwierzyć. Zupełnie nie odczuła upływu
czasu.
Wcinała
polukrowaną babeczkę przywiezioną przez rodziców. Nie powinna jej jeść, ale
wyglądała i pachniała tak smakowicie, że dziewczyna nie mogła sobie odpuścić.
Jej młodsze rodzeństwo właśnie dorwało się do markera i podpisywało na jej
gipsie.
— Naprawdę,
ale o nic się nie martw. Nie ominęło cię nic szczególnego — zapewniła Jola.
— Wypadek
był w gazecie? Oczywiście, że tak — stwierdziła, widząc minę matki. — Po co
pytam, przecież zawsze są.
— W
poniedziałkowej — odezwał się dziadek.
—
Franciszku! — zganiła teścia Jolanta.
—
Przecież nic takiego nie powiedziałem. — Bronił się staruszek.
— Pielęgniarka
powiedziała mi, że ten drugi kierowca zasnął za kierownicą, tak? — dopytywała
Lena.
— Tak, nie
zadręczaj się już tym, skarbie. Nic mu się nie stało. — Pani Jolanta pocałowała
córkę w czoło. Obok dziewczyna miała założony opatrunek.
— To
cud, że nie miałaś wstrząśnienia mózgu albo czegoś gorszego.
— Mamo,
wszystko już w porządku. Za parę dni mnie wypuszczą, prawda?
— Na
pewno, złotko — odparł raźno Franciszek.
— Przywieźliście
mi może mój telefon? Chciałabym pogadać z paroma ludźmi.
— Przykro
mi słońce, twoja torebka wraz ze wszystkim w środku została zniszczona w … — Kobieta
nie dokończyła.
— W
wypadku — dopowiedziała za nią Lena. — Spokojnie mamo, możemy o tym rozmawiać.
Chociaż i tak nic nie pamiętam.
— Przywieźliśmy
ci stary telefon dziadka. Wystarczy, żeby zadzwonić i napisać SMS—a. — Matka
wyciągnęła z torebki starą Nokię. Miała jeszcze czarno—biały ekran.
— Lepsze
to niż nic. — Lena spojrzała na ojca. Wydawał się być jakiś nieobecny. — Tato,
nic ci nie jest? Wyglądasz, jakbyś to ty powinien tu leżeć zamiast mnie.
— Co?
— Najwidoczniej wyrwała go z zamyślenia. — Jest okej, to tylko przemęczenie. —
Odruchowo spojrzał na zegarek. — Cholera, zapomniałem. Miałem iść do
twojego lekarza. — Cyprian nagle wstał z metalowego krzesełka, które
zazgrzytało o płytki. — Przynieść wam coś w drodze powrotnej?
— Kakao
— stwierdziły zgodnie bliźniaki.
Mężczyzna
zmierzwił im włosy i zniknął w korytarzu.
***
Gabinet
w którym doktor Jabłoński miał się spotkać z Lwowskim, znajdował się na tym
samym piętrze, ale po drugiej stronie budynku. Dojście tam zajęło mężczyźnie
trochę czasu. W szpitalu nie zauważył zbyt wielu odwiedzających. Robiło się
późno i niedługo kończyły się godziny odwiedzin.
Wciąż
nie mógł do końca uwierzyć w to, co dwa dni temu powiedział mu doktor. To
wydawało mu się zupełnie odrealnione, ale jednocześnie miało w sobie sens. No i
ten pokaz. Tamte rośliny zachowywały się jakby ożyły. Cyprian sam się sobie
dziwił, że tak dobrze przyjął tę wiadomość. Może to dlatego, że zawsze czuł, że
istnieje coś więcej? Nie wiedział. Bardziej niepokoił się wynikami testu DNA,
które miały potwierdzić jego pokrewieństwo z rzekomą siostrą jego ojca. Na razie
nie chciał mu nic powiedzieć, ale gdyby okazałoby się to prawdą, wyobrażał
sobie jak bardzo Franciszek byłby szczęśliwy. Tylko jak wytłumaczyć mu tę drugą
część? Ponoć starych drzew się nie przesadza, a coś takiego potrafiłoby zwalić
z nóg zdrowego człowieka, a co dopiero ponad siedemdziesięcioletniego
staruszka.
Przed
wejściem, zapukał do drzwi. W środku gabinet był mały i zagracony, dokładnie
taki, jakim Lwowski go zapamiętał, gdy przyszedł tu ostatnio. Czuł się tu
trochę nieswojo. Doktor siedział przy biurku, przeglądając jakieś teczki.
— Dobrze,
że pan się zjawił. Wyniki testu DNA przyszły dziś po południu. — Doktor podał
mu dużą, pomarańczową kopertę.
Cyprian
trzymał ją tak ostrożnie, jakby spodziewał się, że zobaczy w środku bombę.
— Mam
ją teraz otworzyć?
— Może
pan zrobić to kiedy tylko zechce, albo nie otworzyć jej nigdy. To pańska
decyzja — odparł spokojnie Jabłoński.
Cyprian
szybko oderwał wierzch koperty, jak plaster, za jednym zamachem. Wyciągał
dokument, po czym wyjął z kieszeni rogowe okulary i włożył na piegowaty nos.
Szybko przekartkował wydruki, ale minę wciąż miał nieodgadnioną. Po chwili
przerwał ciszę.
— Potwierdzono
nasze pokrewieństwo z panią Lwowską. — Wypuścił głośno powietrze.
— W takim
razie gratulacje. Właśnie stał się pan członkiem jednej z najbardziej
wpływowych rodzin elementalistów w kraju.
+++
Witam w rozdziale trzecim. Jeśli wasza reakcja była podobna do tej
pana Lwowskiego to niczym się nie martwcie. Rozdział V wyjaśni pewne sprawy.
Pozdrawiam, Maxine.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Czytasz - proszę, skomentuj. Dla ciebie to niewiele, ale dla mnie każdy komentarz jest na wagę złota. Zawsze z chęcią odpowiem na pytania i sugestie.