2 sierpnia 2015

Rozdział III



Doktor Filip Jabłoński niepokoił się przed wizytą pana Lwowskiego. Początek tygodnia zaczął się dla niego od wyzwania. Nigdy wcześniej nie musiał przekazywać tego rodzaju wieści. Konsultował się co prawda z ciotką w sprawie tego, jak powinien się zachowywać i co powiedzieć temu mężczyźnie, ale zdawało mu się to być zupełnie niewystarczające. Widział się już wcześniej z ojcem i matką Leny, zaraz po wypadku, ale wtedy to była zupełnie inna sytuacja. Państwo Lwowscy byli w głębokim stresie i nie miał szansy na przekazanie im tych szokujących wieści. Doktor musiał również upewnić się po którym z rodziców Lena odziedziczyła moc.
Magowie dziedziczyli dar z pokolenia na pokolenie. Istniało co prawda niewielkie prawdopodobieństwo, by zwykły człowiek urodził się magiem, ale tylko wtedy, gdy miał przodka, który również nim był. Takie rzeczy właściwie się nie zdarzały, a magia takich osób miała niewielki potencjał  i często okazywała się trudna dla nich do opanowania. Żyły również osoby urodzone w rodzinach magicznych, które z czasem traciły nadprzyrodzone zdolności. Stawało się to jednak bardzo rzadko. Nazywano ich osłabionymi.
Doktor Jabłoński stosunkowo niedawno dołączył do szpitalnego personelu. Umiejętności uzdrowicielskie bardzo pomagały mu w pracy, ale zawsze musiał być dyskretny w tym, co robił. Ludzie nie mogli dowiedzieć się o istnieniu magów.
Wpatrywał się w zegar wiszący nad drzwiami. Tik—tak, tik—tak, dużymi oczami śledził wskazówkę sekundową. To go uspokajało. Z zamyślenia wyrwało go pukanie do drzwi. Odgarnął z wysokiego czoła brązowe pukle i zawołał:
— Proszę wejść.
Nie mógł w takiej chwili ulec emocjom. Spoglądając kątem oka w lustro, postarał się nadać swojej twarzy przyjazny wyraz. Do gabinetu wszedł Cyprian Lwowski. Wyglądał tak samo, jak doktor go zapamiętał, jednak teraz jego twarz wydawała się być zmęczona i bez życia. Poza tym, wciąż był dobrze zbudowanym mężczyzną o krótko przyciętych, kasztanowych włosach. Wygięte w łuk brwi nadawały jego twarzy ostrości, do tego pojawiły się na niej pierwsze zmarszczki. Filip nie przypominał sobie, by wcześniej je zauważył.
Cyprian usiadł na krześle tuż naprzeciwko doktora. Oddzielało ich tylko wąskie, metalowe biurko. Jabłoński splótł ręce pod blatem, zaraz jednak szybko się opamiętał i uścisnął szorstką dłoń ojca Leny. 
— Cieszę się, że miał pan chwilę, by poświęcić mi swój czas.
— Przepraszam za spóźnienie, trafiłem na korek po drodze z pracy. — Ton głosu mężczyzny był niski i monotonny.
— Nic nie szkodzi — wtrącił szybko doktor. Dostrzegł u Lwowskiego głębokie cienie pod oczami. — Przejdźmy zatem do rzeczy.
Ojciec Leny skinął głową na znak zgody.
Filip miał wątpliwości na temat tego, czy to aby odpowiedni moment na tę rozmowę. Nie chciał dodatkowo obciążać pana Lwowskiego. Widział, że mężczyzna ledwo się trzymał, a nieprzytomny stan córki bardzo go martwił. Jak miał mu powiedzieć w tej chwili coś takiego? Wydawało mu się to absurdalnym pomysłem. Niestety, nic nie mógł na to poradzić, dostał wyraźne polecenia z góry. 
— To ma związek ze stanem zdrowia Leny? Nastąpiły jakieś komplikacje? — Mężczyzna zaniepokoił się i nieświadomie zaczął zaciskać dłonie na blacie.
— Nie ma pan powodu do zmartwień, pańska córka niedługo dojdzie do siebie. Powinna obudzić się w ciągu najbliższych czterdziestu ośmiu godzin. Wszystko mamy pod kontrolą. — Filip starał się jakoś pocieszyć mężczyznę. Sam nie miał dzieci i nawet nie próbował wyobrażać sobie, co czuł pan Lwowski. — Chodzi o zgoła inną sprawę — zaczął niepewnie.
— Proszę kontynuować.
— Dotyczy to całej pana rodziny i zmieni pańskie postrzeganie pewnych rzeczy. Może… może pan najpierw wziąć do ręki to? — Filip wyciągnął z szuflady biurka podłużny, sześciokątny kryształ i podał go mężczyźnie.
Cyprian chwycił przedmiot swoją dużą dłonią i przez chwilę nic się nie działo. Potem jednak z kryształu zaczął wydobywać się słaby blask.
— Co to jest? Co to ma znaczyć? — Cyprian pospiesznie odłożył kryształ na blat. Jego gładka powierzchnia wróciła do normalnego wyglądu.
— To znaczy, że jest pan elementalistą.
***
Lena otworzyła oczy. Zamrugała  kilka razy, żeby pozbyć się mgły z pola widzenia. Znajdowała się w nieznanym sobie miejscu i chwilę zajęło jej zorientowanie się w sytuacji. Szpital — doszła do wniosku, rozglądając się dookoła. Ale dlaczego? Wypadek. — Myśli powróciły do ostatniego wspomnienia dziewczyny. Przypomniała sobie jasność, tylko jasność i nic poza tym. Żadnych dźwięków ani zapachów. Nie mogła się skupić i czepiała się desperacko każdej refleksji, która przyszła jej do głowy.
Spróbowała się podnieść, ale bez skutku, jakby miała gumowe kończyny. Zauważyła gips na lewej ręce. Było tam też coś jeszcze. Bransoletka? Skąd? Z trudem udało jej się wyciągnąć drugą rękę spod białej kołdry. Dla Leny ważyła tonę. Na niej też miała ozdobioną czarnymi kamieniami bransoletę. Chciała je zdjąć, ale zesztywniałe palce ślizgały jej się na gładkiej powierzchni. Opadła bezwiednie na poduszki i spojrzała w sufit. Ula! Co z nią?! Co ze Staszkiem?! Musiała jak najszybciej dowiedzieć się w jakim byli stanie. Nie zniosłaby kolejnych minut spędzonych w niepewności.
Leżała sama w dwuosobowej sali i nie miała pojęcia, jak kogoś zawołać. Drzwi były zamknięte. Postanowiła krzyknąć. Wydawało się jej to głupie, ale nic innego nie przyszło jej go głowy.
— Halo!? Jest tam ktoś?
Chwilę później ktoś nacisnął klamkę i do sali weszła dziewczyna, ubrana w biały szlafrok z froty. Ładnie kontrastował z jej ciemniejszą, oliwkową karnacją. Lena utkwiła wzrok w jej ciemnych włosach. Skup się — powtórzyła.
— Co jest? — Brunetka zapytała niskim, zachrypniętym głosem.
— Chciałam się upewnić czy… — westchnęła — … nie zamknęli mnie tu na amen. — Lwowska spróbowała żartu, ale tamta wciąż miała ten sam, znudzony wyraz twarzy. — Miałam nadzieję, że ściągnę tu kogoś.
 Przybyszka w szlafroku podeszła do łóżka Leny i wskazała na przełącznik, wiszący tuż za głową leżącej.
— Tu masz guzik. Jak chcesz wezwać pigułę to wciskasz i zaraz ktoś przyjdzie. — Włożyła z powrotem dłonie do kieszeni i ruszyła w stronę wyjścia.
— Dzięki za pomoc — wyartykułowała powoli Lena.
Dziewczyna nawet nie odwróciła się, tylko wzruszyła ramionami i wyszła, nawet nie zamykając za sobą białych drzwi.
Lena spróbowała triku z guzikiem. Faktycznie, już po chwili pojawiła się pielęgniarka, przysadzista kobieta, na oko po pięćdziesiątce. Miała różowe policzki i cienkie, wyrysowane czarną kredką brwi.
— Witaj złotko. Nareszcie się obudziłaś. Narobiłaś nam niezłego stracha. Twoja rodzina odchodziła od zmysłów — mówiła z dziwnym entuzjazmem, mocno przy tym gestykulując. — Jak się czujemy?
— Chyba w porządku. Tylko nie mogę się podnieść.
— To minie, spokojnie. Zawołam twojego lekarza, doktora Jabłońskiego. Prosił powiadomić go od razu, gdyby twój stan się zmienił. Swoja drogą, przystojniak z niego, trafiło ci się — zamyśliła się na moment. — Och, nie mów mu o tym. Prawdę mówiąc, jest w wieku moich synów.
— Pewnie. — Lena klepnęła dłonią o kołdrę. — Wie pani może coś o moich znajomych?
— Hę?
— Tych, z którymi byłam w aucie podczas...
— A, tak, już pamiętam. — Pielęgniarka natychmiast przerwała Lenie. — Chłopaka wypisali, a dziewczyna jest na tym samym piętrze co ty. Tak między nami, wygląda trochę jak z tego filmu, co niedawno na dwójce puścili. — Zamyśliła się, próbując przypomnieć sobie tytuł. — No, nieważne. Idę znaleźć doktora, a ty nigdzie nie uciekaj. — Kobieta zastukała butami i żwawo wyszła z sali.
Lena znów została sama, ale teraz przynajmniej miała pojęcie o stanie swoich przyjaciół. Jak dobrze. Uli i Staszkowi nic nie jest. To najważniejsze — podnosiła siebie na duchu. Czekając, wpatrywała się w śnieg sypiący za oknem. Nigdy wcześniej nie trafiła do szpitala w kategorii pacjenta. Dziwne się czuła, znajdując się po drugiej stronie szpitalnego łóżka. 
Lekarz pojawił się nadzwyczajnie szybko. Był młody, młodszy niż Lena zakładała, ale może po prostu tak wyglądał. W jego brązowych oczach kryła się pewna łagodność, a układające się falami włosy w tym samym kolorze miał zaczesane z przedziałkiem na boku. Obdarzony proporcjonalną sylwetką i szczupłymi, delikatnymi dłońmi, sprawiał wrażenie raczej zagubionego muzyka aniżeli doktora.
— Widzę, że środki powoli przestają działać. — Zbliżył się i poświecił Lenie latarką przed nosem. Zapisał coś w notesie. — Nazywam się Filip Jabłoński, od kilku dni jestem twoim lekarzem prowadzącym. Wiesz jaki mamy dzisiaj dzień, Leno?
Rzeczywiście niezły — stwierdziła, po czym spróbowała przypomnieć sobie pytanie. Dzień. Jaki dzień?
— Eee… niedziela? Nie ma pan fartucha. — Zdawało jej się, że mówiła strasznie wolno.
— Racja, już po mojej zmianie. Mamy środę. Przespałaś parę dni, ale nic się nie martw, to nic niebezpiecznego. Twój organizm po prostu musiał mieć trochę czasu na odpoczynek.
— Jest środa? Klasówka z historii… — przypomniało jej się. Nie miała pojęcia dlaczego akurat o tym pomyślała. Było przecież tyle ważniejszych rzeczy.
— Szczęśliwym trafem cię ominie. Myślę, że nie będziesz rozpaczać z tego powodu.
— Raczej nie. Moi rodzice. Czy wiedzą, że tu jestem? — Instynktownie przeniosła wzrok z doktora na drzwi.
— Wiedzą, codziennie cię odwiedzali. Pielęgniarka poszła ich zawiadomić, że się obudziłaś. Na pewno niedługo się zjawią. Do tego czasu zabierzemy cię na badania. Musimy sprawdzić czy wszystko jest w porządku.
— Dobrze, ale… doktorze, co mi jest?
— Nic, co zagrażałoby twojemu życiu. Złamałaś lewą rękę, trzy lewe żebra i rozcięłaś sobie łuk brwiowy. Wszystko mamy pod kontrolą, nie musisz się o nic martwić. Najważniejsze, żebyś teraz dużo odpoczywała.
— Czuję się dziwnie, to normalne? Wszystko jest takie… przytłumione.
— Dostałaś mocne leki. Spokojnie, to niedługo minie — rzekł uspokajająco. — Zadam ci parę pytań, dobrze? Postaraj się odpowiadać najdokładniej, jak dasz radę.
— Spróbuję.
***
Po wszystkich badaniach Lena poprosiła pielęgniarkę, by w drodze powrotnej zawiozła ją do Uli. Nie udało się za pierwszym razem, ale w końcu, po ciągłym jęczeniu, kobieta się poddała i dziewczyna mogła zobaczyć się z przyjaciółką. Do tego czasu przestały też działać leki i znów mogła normalnie myśleć.
— Macie pięć minut — zaskrzeczała i odstawiła Lenę tuż przy łóżku przyjaciółki.
Ula miała na sobie więcej bandaży i gipsu, niż Lena widziała w całym swoim życiu. Prawą nogę miała zawieszoną w górze. Siedziała w pozycji półleżącej z kołnierzem ortopedycznym na szyi i całą prawą ręką w gipsie.
— Cześć, połamańcu. — Lena pomachała jej zdrową ręką.
— Śpiąca królewna zaszczyciła mnie swoją obecnością. Ukłoniłabym się, ale w tym stanie to chyba niemożliwe. — Obie się zaśmiały. — Widzę, że ty też w gipsie. — Dłonią wskazała lewą rękę Leny.
— Złamana — uniosła nieznacznie rękę zawieszoną na temblaku — tak samo żebra, więc nie próbuj mnie ściskać.
— Uwierz, nawet gdybym chciała, to raczej niemożliwe. — Ula spojrzała po sobie. — Ten bandaż na głowie wygląda jak aureola. Żebyś mi się tylko nie zmieniła w aniołka.
— Nie ma szans, spokojnie — odparła Lena. — Doktor powiedział, że za parę dni mi to zdejmą. Wiesz co? Nie rozmawiajmy już o urazach, czuję się przez to jak staruszka.
— Racja. Dobrze cię wreszcie widzieć. Wszyscy się o ciebie martwiliśmy. Wiesz, we wtorek przyszła tu nasza klasa. Chłopaki namalowali ci wąsy, widziałam zdjęcie.
— Niech no tylko dorwę tych gnojków.
— Całkiem ci było w nich do twarzy.
Lena westchnęła ze złością.
— Na pewno. Kiedy cię wypuszczają?
— Jeszcze nie wiem, a ciebie? — Spytała Ula.
— To samo. Cały czas robią mi jakieś badania. Co ze Sławkiem?
— Od kiedy go wypuścili, siedzi cały czas w domu. Jutro ma mnie odwiedzić. Może wpadnie do ciebie po drodze.
— Fajnie by było. Strasznie dziwnie się tu czuję. Przez cały czas leżę tylko w łóżku.
— Nie musisz mi mówić, ledwo co mogę się ruszyć.
— Wyglądasz jak mumia.
— Dzieci przychodzą zrobić sobie za mną zdjęcie. To najgorsza rzecz jaka mnie spotkała.
— Eh, nie przesadzaj, ominęło nas tyle sprawdzianów i kartkówek, że zaczynam się zastanawiać czy nie powinnam się z tego cieszyć.
— Jesteś popaprana. — Przyjaciółka nagle przestała się uśmiechać. — Nigdy więcej nie mów takich rzeczy, obiecaj mi. 
Lena spojrzała na Urszulę i zobaczyła coś w jej niebieskich oczach, czego nie potrafiła wytłumaczyć. Było tam coś mrocznego, jakaś złość, cierpienie. Przeszedł ją dreszcz.
Lwowska nie pamiętała wiele z wypadku. Ostatnie co widziała to światła, oślepiające ich samochód. Potem już tylko ciemność. Zastanawiała się, czy Ula zobaczyła coś więcej.
— O…obiecuję.
Do sali weszła pielęgniarka, żeby zabrać Lenę z powrotem do siebie. Dziewczyny pożegnały się i nastolatka wróciła do siebie. Przez całą rozmowę z przyjaciółką czuła się nieswojo. Próbowały nawet żartować, ale nie było jak kiedyś. Czuła, że jakieś ciemne widmo wisiało nad nimi. Starała się to ignorować, ale nie mogła. Obawiała się, że od tej pory wszystko się zmieni.
Okazało się, że na miejscu czekał doktor Jabłoński. Siedział na pustym łóżku po drugiej stronie sali. Nie ma innych pacjentów? zdziwiła się Lena.
— Chyba nie jesteś w najlepszym humorze. — Rzucił, po czym wstał z łóżka, którego sprężyny zaskrzypiały nieprzyjemnie.
— Niespecjalnie — odpowiedziała zgodnie z prawdą. W jakiś sposób czuła, że gdyby skłamała, doktor i tak by ją przejrzał.
— Źle się czujesz? Wcześniejsze badania nie wykazały żadnych nieprawidłowości — stwierdził.
— To nie to. — Lena pokręciła nieznacznie głową. — Nie wydaje mi się, żeby doktor mógł mi w tym pomóc.
— Zawsze mogę spróbować. Co cię trapi? — Przysiadł na brzegu jej łóżka.
— To nic takiego. Tylko przeczucie. — W jakiś dziwny sposób Lena czuła, że może zaufać temu człowiekowi. Podejrzewała, że leki, które jej dali, jakoś przytępiły jej zmysły i dlatego tak się zachowywała. 
— Kontynuuj — zachęcił ją.
— Po prostu czuję, że tak wiele się zmieniło. Rozmawiałam z moją przyjaciółką i zobaczyłam coś… uzna mnie pan doktor za wariatkę.
— Potrafię być bardzo elastyczny w takich kwestiach, a w razie czego znam świetnego specjalistę. — Spróbował zażartować. Lenie jednak nie było wcale do śmiechu. Wciąż przed oczami miała grobową minę Uli.
— Zdawało mi się, że… wyczułam w niej coś smutnego. Być może strach, sama nie wiem. To musi brzmieć idiotycznie. — Lena spojrzała w stronę okna. Mówię jak świruska. Co on sobie o mnie pomyśli?
— Niekoniecznie — zaprzeczył szybko. — Ludzie po przeżyciach, jakich wy doświadczyłyście, mogą się zmienić. Byłyście bliżej śmierci niż większość przez całe swoje życie.
— To nie brzmi zbyt zachęcająco.
— Wcale nie musi. Czas musi upłynąć zanim pogodzicie się z tym, co się stało. Może od tej pory bardziej docenisz to co masz, może nie. Wszystko zależy od ciebie — westchnął. — Ale banały, co? Może lepiej nie powinienem rozmawiać o takich rzeczach z pacjentami.
— Nie jest tak źle — pocieszyła go. Tak naprawdę nie miała siły, żeby zastanowić się nad jego słowami.
— Zostanę lepiej przy tym, co robię. Gdybyś jednak potrzebowała pogadać z kimś, kto mógłby ci pomóc uporządkować pewne sprawy, daj znać. Mój przyjaciel jest naprawdę dobry w te klocki.
— Dziękuję za ofertę. Przemyślę ją.
— W razie gdybyś czegokolwiek potrzebowała, pamiętaj, że zawsze możesz o mnie poprosić.
— Będę pamiętać.
— Musisz dużo odpoczywać. Postaraj się przespać — zalecił doktor Jabłoński i wyszedł, cicho zamykając za sobą białe drzwi szpitalnej sali.
***
Rodzina odwiedziła ją wieczorem. Po obiedzie Lena zasnęła, więc i tak nie mogliby porozmawiać. Doktor upomniał wcześniej Lwowskich, żeby nie przemęczali córki. Jej organizm wciąż nosił znamiona osłabienia i potrzebowała czasu oraz spokoju do wyzdrowienia.
— Naprawdę spałam trzy dni? — Lena nie mogła w to uwierzyć. Zupełnie nie odczuła upływu czasu.
Wcinała polukrowaną babeczkę przywiezioną przez rodziców. Nie powinna jej jeść, ale wyglądała i pachniała tak smakowicie, że dziewczyna nie mogła sobie odpuścić. Jej młodsze rodzeństwo właśnie dorwało się do markera i podpisywało na jej gipsie.
— Naprawdę, ale o nic się nie martw. Nie ominęło cię nic szczególnego — zapewniła Jola.
— Wypadek był w gazecie? Oczywiście, że tak — stwierdziła, widząc minę matki. — Po co pytam, przecież zawsze są.
— W poniedziałkowej — odezwał się dziadek.
— Franciszku! — zganiła teścia Jolanta.
— Przecież nic takiego nie powiedziałem. — Bronił się staruszek.
— Pielęgniarka powiedziała mi, że ten drugi kierowca zasnął za kierownicą, tak? — dopytywała Lena.
— Tak, nie zadręczaj się już tym, skarbie. Nic mu się nie stało. — Pani Jolanta pocałowała córkę w czoło. Obok dziewczyna miała założony opatrunek.
— To cud, że nie miałaś wstrząśnienia mózgu albo czegoś gorszego.
— Mamo, wszystko już w porządku. Za parę dni mnie wypuszczą, prawda?
— Na pewno, złotko — odparł raźno Franciszek.
— Przywieźliście mi może mój telefon? Chciałabym pogadać z paroma ludźmi.
— Przykro mi słońce, twoja torebka wraz ze wszystkim w środku została zniszczona w … — Kobieta nie dokończyła.
— W wypadku — dopowiedziała za nią Lena. — Spokojnie mamo, możemy o tym rozmawiać. Chociaż i tak nic nie pamiętam.
— Przywieźliśmy ci stary telefon dziadka. Wystarczy, żeby zadzwonić i napisać SMS—a. — Matka wyciągnęła z torebki starą Nokię. Miała jeszcze czarno—biały ekran. 
— Lepsze to niż nic. — Lena spojrzała na ojca. Wydawał się być jakiś nieobecny. — Tato, nic ci nie jest? Wyglądasz, jakbyś to ty powinien tu leżeć zamiast mnie.
— Co? — Najwidoczniej wyrwała go z zamyślenia. — Jest okej, to tylko przemęczenie. — Odruchowo spojrzał na zegarek. — Cholera, zapomniałem. Miałem iść do twojego lekarza. — Cyprian nagle wstał z metalowego krzesełka, które zazgrzytało o płytki. — Przynieść wam coś w drodze powrotnej?
— Kakao — stwierdziły zgodnie bliźniaki.
Mężczyzna zmierzwił im włosy i zniknął w korytarzu.
***
Gabinet w którym doktor Jabłoński miał się spotkać z Lwowskim, znajdował się na tym samym piętrze, ale po drugiej stronie budynku. Dojście tam zajęło mężczyźnie trochę czasu. W szpitalu nie zauważył zbyt wielu odwiedzających. Robiło się późno i niedługo kończyły się godziny odwiedzin.
Wciąż nie mógł do końca uwierzyć w to, co dwa dni temu powiedział mu doktor. To wydawało mu się zupełnie odrealnione, ale jednocześnie miało w sobie sens. No i ten pokaz. Tamte rośliny zachowywały się jakby ożyły. Cyprian sam się sobie dziwił, że tak dobrze przyjął tę wiadomość. Może to dlatego, że zawsze czuł, że istnieje coś więcej? Nie wiedział. Bardziej niepokoił się wynikami testu DNA, które miały potwierdzić jego pokrewieństwo z rzekomą siostrą jego ojca. Na razie nie chciał mu nic powiedzieć, ale gdyby okazałoby się to prawdą, wyobrażał sobie jak bardzo Franciszek byłby szczęśliwy. Tylko jak wytłumaczyć mu tę drugą część? Ponoć starych drzew się nie przesadza, a coś takiego potrafiłoby zwalić z nóg zdrowego człowieka, a co dopiero ponad siedemdziesięcioletniego staruszka.
Przed wejściem, zapukał do drzwi. W środku gabinet był mały i zagracony, dokładnie taki, jakim Lwowski go zapamiętał, gdy przyszedł tu ostatnio. Czuł się tu trochę nieswojo. Doktor siedział przy biurku, przeglądając jakieś teczki.
— Dobrze, że pan się zjawił. Wyniki testu DNA przyszły dziś po południu. — Doktor podał mu dużą, pomarańczową kopertę.
Cyprian trzymał ją tak ostrożnie, jakby spodziewał się, że zobaczy w środku bombę.
— Mam ją teraz otworzyć?
— Może pan zrobić to kiedy tylko zechce, albo nie otworzyć jej nigdy. To pańska decyzja — odparł spokojnie Jabłoński.
Cyprian szybko oderwał wierzch koperty, jak plaster, za jednym zamachem. Wyciągał dokument, po czym wyjął z kieszeni rogowe okulary i włożył na piegowaty nos. Szybko przekartkował wydruki, ale minę wciąż miał nieodgadnioną. Po chwili przerwał ciszę.
— Potwierdzono nasze pokrewieństwo z panią Lwowską. — Wypuścił głośno powietrze.
— W takim razie gratulacje. Właśnie stał się pan członkiem jednej z najbardziej wpływowych rodzin elementalistów w kraju.
+++
Witam w rozdziale trzecim.  Jeśli wasza reakcja była podobna do tej pana Lwowskiego to niczym się nie martwcie. Rozdział V wyjaśni pewne sprawy. Pozdrawiam, Maxine.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytasz - proszę, skomentuj. Dla ciebie to niewiele, ale dla mnie każdy komentarz jest na wagę złota. Zawsze z chęcią odpowiem na pytania i sugestie.