5 października 2015

Rozdział XI



Po śniadaniu, gdy Lena wracała do sypialni, nagle poczuła, że coś ciągnie ją za sweter. To Tysia próbowała zwrócić uwagę siostry. Nastolatka posłała jej pytające spojrzenie. Odeszły kawałek od rzeźbionych drzwi i Lena położyła dłoń na chudym ramieniu dziewięciolatki.
— Co się stało? Pokłóciłaś się z Julkiem? — spytała zaniepokojona.
Przez nadmiar wrażeń zostawiła bliźniaki praktycznie same sobie. Zrobiło jej się głupio, że nie poświęcała im ostatnio wystarczająco dużo uwagi.
— Nie, to nie to. — Dziewczynka pokręciła głową. Jej kasztanowe włosy spięte w kucyki zafalowały. — Po prostu zrobiło się jakoś dziwnie. Czy ciocie są na nas o coś obrażone? Zrobiliśmy coś złego?
— Nie, Tyśka. To nie wasza wina. — Lena zwróciła się do niej łagodnie. Uznała, że nie ma powodu, by cokolwiek zatajać przed dzieciakami. — Wczoraj ciocia Antonina po prostu powiedziała coś, co sprawiło, że reszta rodziny zaczęła myśleć o nas inaczej.
— Co to znaczy? Jak inaczej?
— Myślą, że moglibyśmy zabrać coś, co do nich należy.
Dziewczyny usiadły na ławeczce wciśniętej we wnękę między jadalnią, a salonem.
— Ale my nie jesteśmy złodziejami! Jak mogli tak pomyśleć? — oburzyła się dziewczynka.
— Jeszcze nie zdążyli nas poznać. To się zmieni, zobaczysz. Ty i twój brat jesteście zbyt uroczy, żeby się na was gniewać. — Palem wskazującym puknęła dziewczynkę w piegowaty nos.
— Nie jesteśmy uroczy — zezłościła się Tysia i nerwowo przygryzła dolną wargę.
— No dobrze, pocieszni. — Lena spróbowała ponownie, uważnie przyglądając się siostrze.
Ta przybrała tylko skonsternowany wyraz twarzy i zmarszczyła brwi.
— Czyli, że się z nas śmieją?
— Nie, to znaczy, że śmieją się razem z wami.
— Ja tam nie widzę różnicy. — Tysia wzruszyła ramionami. 
— Jest całkiem spora. — Gdy siostra posłała jej kolejne wątpiące spojrzenie, Lena dała za wygraną. — Podoba ci się tutaj? — Spróbowała zmiany tematu. Nigdy nie miała zdolności do tłumaczenia.
— Jest fajnie. Dom jest wielki, a wujek Gerard i Piotr są śmieszni. Lubię ich. Ale ciocia Cecylia mnie przeraża. Wygląda trochę jak wiedźma.
— Powiem ci pewien sekret. Ja też się jej boję. — Lena nachyliła się w stronę Tysi i spróbowała ją pocieszyć. — Ale wiesz co? Dzisiaj wyjeżdża razem z ciocią Haliną.
— Ufff… — odetchnęła z ulgą dziewczynka. — Mam nadzieję, że nie zauważy, że napchaliśmy jej z Julkiem śniegu do butów.
— Co zrobiliście?! — zdziwiła się nastolatka i wytrzeszczyła oczy. — Chociaż wiesz co — machnęła ręką — nie mam zamiaru na ciebie krzyczeć. Ten jeden raz nawet mi to nie przeszkadza.
***
Lena po krótkim odpoczynku w sypialni udała się do gabinetu Antoniny. Chciała porozmawiać z ciotką o wczorajszych wydarzeniach, które wciąż mieszały jej w głowie. Poniedziałkowe rewelacje zmieniły nastrój panujący w rezydencji. Nie czuło się tu już tak przyjaznej atmosfery jak wcześniej i rozmowa z siostrą tylko utwierdziła ją w tym przekonaniu. Na szczęście większość Lwowskich miała opuścić dom już dzisiaj. Nie wszyscy mieli ferie zimowe tak jak nastolatka, a zważając na wiek zebranych, nie było w tym niczego dziwnego.
Po drodze minęła oprawione w złotą ramę lustro. Kiedy jej sylwetka mignęła Lenie kątem oka, wróciła się. Wydawało jej się, że zobaczyła coś dziwnego, jakiś błysk albo poświatę. Gdy jednak podeszła do zwierciadła, wyglądała zupełnie normalnie, jeśli brało się pod uwagę ostatnie standardy.
Miała na sobie sukienkę w grochy, tak jak najbardziej lubiła. Zawsze nie mogła wyjść ze zdziwienia, że inne dziewczyny nienawidziły akurat tej części garderoby. Czuła się w nich bardzo kobieco i w żadnym razie nie robiła tego dla zainteresowania ze strony chłopców, choć oczywiście lubiła ich uśmiechy, kiedy na nią patrzyli. Już jakiś czas temu nauczyła się skutecznie ukrywać mankamenty swojej figury ubraniami. Choć była klepsydrą, dodatkowe kilogramy dawały swoje, a przecież nikt nie lubił fałdek tłuszczu wylewających się z za ciasnych dżinsów. Podczas pobytu w rezydencji odkryła, że swój wygląd odziedziczyła z całą pewnością po rodzinie Lwowskich. Ciężko było jej się porównywać w tej materii z ojcem i dziadkiem, ale teraz miała idealną okazję. Zauważyła, że Antonina i Halina wyglądają podobnie pod tym względem. Chyba nie miała szans na ucieczkę przed swoim dziedzictwem.
Spojrzała na naszyjnik. Przez złamaną rękę nie zdjęła go wczoraj i wciąż wisiał na jej szyi. Dotknęła kamienia. Raz Lwowska, zawsze Lwowska. Chyba już od tego nie ucieknę — pomyślała.  W tym samym momencie coś za nią się poruszyło. To Ifryt stroił głupie miny. Musiał to robić od jakiegoś czasu, bo wyglądał na niezadowolonego z braku jej reakcji.
— Chowasz się przed tłumem wściekłych wieśniaków? — zagaił. — Spokojnie, moja matka wyjeżdża po południu. Obrady się skończyły, więc nie ma tu nic do roboty.
Lena poczuła… ulgę? Sama nie miała pewności. Nie bała się konfrontacji z Klementyną, ale miała mętne wrażenie, że cokolwiek by powiedziała tamtej kobiecie, nic by do niej nie dotarło.
— Nie, nie chowam się — odparła twardo. — Szłam właśnie do Antoniny, e… to znaczy cioci. Wciąż nie mogę się przyzwyczaić.
— Spoko. Może cię odprowadzę? — zaproponował.
— Z chęcią. — Lena zgodziła się i ruszyli w drogę.
— Niezła była ta wczorajsza akcja — zagadał. — Matkę i Teę dosłownie szlag trafił. Naprawdę nic o tym nie wiedziałaś?
— Słowo. Gdybym wiedziała, spróbowałabym to powstrzymać. Nawet bez zobaczenia tego na własne oczy, sądzę, że miałabym dość wyobraźni, żeby coś takiego przewidzieć.
— Tej rodziny nie da się przewidzieć. Jesteśmy jak ogień. — Położył dłonie na karku i rozciągnął usta w szerokim uśmiechu.
— Tak, ogień i krew. Rozumiem — odpowiedziała Lena, znużona tym ciągłym wystawianiem rodziny na piedestale przez dosłownie wszystkich. To się zaczyna robić nudne. 
— Czy ty cytujesz „Grę o tron”? — Zainteresował się chłopak i przystanął niespodziewanie.
Lena również się zatrzymała.
— Chyba nie. Może — zastanowiła się, przewracając oczami. — To jedyny serial, w którym do tej pory znosiłam wątki fantastyczne. — Lena dodała po namyśle.
Znów zaczęli iść.
— Teraz masz je na co dzień.
— Najwidoczniej. — Westchnęła.
— Szalenie czekam na czwarty sezon. Może trzeciego nie zakończyli z wielkim hukiem, ale materiał z książek daje nadzieje.
— Tylko nie mów mi co się stanie — rzuciła.
— Pasztet. Nigdy nie wierz pasztetom.
— Co?
— Nic więcej nie powiem — uśmiechnął się jednym kącikiem ust. — Jak myślisz, gdybyśmy byli w Westeros, jakim rodem bylibyśmy?
— Nie mam pojęcia. — Lena wzruszyła ramionami, dając tym samym znak, że niewiele ją to obchodzi.
Ifryt zdawał się to ignorować.
— Na pewno Lannisterami — powiedział dumnie. — Usłysz mój ryk — wydał z siebie odgłos, który mógł być czymś podobnym do ryku, a z jego ust wyrwał się ognisty oddech. Płomień nie był duży, ale z pewnością wyglądał efektownie.
Lena widziała podobną sztuczkę poprzedniego lata, kiedy wybrała się z bliźniakami do cyrku. Powoli zaczęła przyzwyczajać się do nieprzewidywalnego zachowania kuzyna i jego ognistych sztuczek.
— Wyglądasz mi raczej na Drogona — oświadczyła, gdy już zakończył swój występ.
— Gdybym tylko miał taką matkę, jak Daenerys, wcale by mi to nie przeszkadzało.  Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. — Jesteśmy na miejscu.
— Hę?
— Doszliśmy pod gabinet.  — Piegowatą ręką wskazał kuzynce drzwi.
— No to idę. Życz mi szczęścia.
— Połamania nóg. — Pomachał jej na pożegnanie i odszedł.
Lena nacisnęła złoconą klamkę w kształcie lwa i weszła do środka. No tak, lwy wszędzie dookoła już są, wystarczy tylko pofarbować się na blond. Oby tylko Antonina nie okazała się być zbyt podobna do Tywina. Wtedy byłoby ze mną cienko — przyszło jej na myśl.
Antonina zajmowała się jakimiś papierami, ale gdy zobaczyła swojego gościa, odłożyła je na bok. Ułożyła pomarszczone dłonie w piramidkę w oczekiwaniu aż Lena zajmie miejsce na krześle. Dziewczyna rozejrzała się po pomieszczeniu. Urządzono je w bardzo podobnym stylu co resztę rezydencji, ale w jakiś sposób miało jeszcze więcej zdobień i złotych elementów. Może Antonina jest Midasem? Po magach można się chyba wszystkiego spodziewać — stwierdziła, spoglądając na sufit i zwisający z niego pozłacany, kryształowy żyrandol. Pachniało tu różami, które Lena dojrzała na szafce za biurkiem. Wreszcie usiadła naprzeciwko staruszki.
— Masz do mnie sprawę, słońce? — spytała kobieta, uważnie przyglądając się dziewczynie. Widząc kolię na jej szyi, uśmiechnęła się.
— Właściwie to tak. Chciałabym porozmawiać o wczorajszym dniu.
— Nie zmienię swojej decyzji — odrzekła pewnie Antonina.
— Zdążyłam już zauważyć. Po prostu postawiłaś mnie z niewygodnej sytuacji, ciociu. — Położyła nacisk na ostatnie słowo.
— Zrobiłam to, co uznałam za stosowne. Przejdź do rzeczy.
— Przez wczorajsze wystąpienie niektórzy zaczęli patrzeć na mnie i moje rodzeństwo jak na zagrożenie. Mam nadzieję to jakoś zmienić.
— Ale Leno — zaśmiała się dobrodusznie Antonina — ty jesteś dla nich zagrożeniem. Nowa pretendentka do władzy zawsze spotka się z niechęcią. Wiem coś o tym, wierz mi. — Ton w którym wypowiedziała to zdanie, nie dawał Lenie wątpliwości. — Nawet, jeśli nie ogłosiłabym tego publicznie, za jakiś czas to stałoby się samoistnie.
— Nie, jeśli zeszłabym ze sceny odpowiednio szybko. Nie miałam nawet zamiaru zajmować się magią po rytuale. A bliźniaki to jeszcze dzieci. — Uwadze Antoniny nie uszedł czas przeszły, ale udała, że nie zwróciła na to uwagi.
— Twoja obecność zmusza Teodorę do współzawodnictwa. To sprawi, że nie spocznie na laurach. Taki obrót spraw bardzo mnie cieszy i na razie to mi w zupełności wystarczy. 
— Nie zamierzam być kukiełką w jakimś projekcie. Poza tym, co znaczy „na razie”?
— Mam co do ciebie wielkie plany.
— I pewnie nie zamierzasz mi o nich wspomnieć?
— Jeszcze przez jakiś czas nie. Dowiesz się, gdy będziesz gotowa. Teraz każdy może zauważyć, że nie jesteś. Ale będziesz, za parę lat. Jestem cierpliwa i oby udało mi się dożyć tego dnia.
— Mam dość tego kierowania moim życiem za moimi plecami. — Specjalnie podkreśliła słowo „moim”, wyraźnie je akcentując. — Chcę choć raz podejmować własne decyzje — uniosła się.
— A jakie one będą? Czego chcesz, Leno?
— Niezależności, samowystarczalności. Możliwości zrobienia czegoś dobrego, czegoś większego — rzuciła. Zaraz jednak poczuła się głupio. Co ja plotę?
— To wszystko będzie w twoim zasięgu już niedługo. A wtedy wspomnisz moje słowa.
— Nie sądzę. — Oczy Leny zwęziły się.
— Nie chcę się z tobą kłócić i życzę ci jak najlepiej, ale musisz wiedzieć, że nie zawsze to, czego chcemy jest tym, czego potrzebujemy.
— Pójdę już. Mam coś do załatwienia — odparła Lena, wstając z krzesła. — Do zobaczenia.
Antonina dziwnie na nią działała. Nastolatka miała ochotę krzyczeć, ale coś w postawie ciotki kazało jej się uspokoić. Nie musiała używać do tego magii. Lena wyszła z gabinetu, wypuściła głośno powietrze i oparła się o najbliższą ścianę. Zza zakrętu wyszedł nie kto inny jak Teodora.
— Nie zamierzam z tobą przegrać — powiedziała, wyciągając szyję. — Szczególnie, że nie masz ze mną szans.
— Nie zamierzam grać — odpowiedziała Lena lekceważącym tonem i odeszła korytarzem.
Spotkanie z Antoniną i Teodorą mogłoby być dla niektórych wyczerpujące, ale w Lenie obudziło nowe pokłady energii. Jeżeli chciała się z nimi mierzyć, musiała być w pełni sił. Co prawda bransoletki dosłownie wysysały z niej chęci do życia, ale liczyła, że uda jej się dobrze spożytkować to, co jej pozostało. Poszła do salonu, mając nadzieję, że zastanie jeszcze Emila i poprosi o wezwanie uzdrowiciela. Niestety okazało się, że wyjechał już razem ze swoją matką, Romanem i Klementyną. Na miejscu zastała tylko Ifryta, wuja Piotra i jej ojca oglądających jakiś mecz w telewizji. Usiadła na kanapie obok kuzyna z zawiedzioną miną.
— Hej, co jest? Rozmowa nie poszła po twojej myśli? — Zagaił chłopak.
— Można tak powiedzieć. No i po drodze minęłam się z twoją siostrą. Rzuciła we mnie jakąś tanią gadką. Ale nie o to chodzi.
— Potrafi być jak pies gończy, jeśli na czymś jej zależy. Nadepnęłaś jej na odcisk — zauważył. — No to o co?
— Myślałam, że jeszcze spotkam Emila, zanim wyjedzie. Miał mi dać namiary do uzdrowiciela, a tak nic z tego nie będzie.
— Czekaj, uzdrowiciela mówisz? Znam kogoś idealnego.   
— Naprawdę? Kogo?
— Mojego przyjaciela. Wspominałem ci już o nim.
***
W okolicach kolacji dzwonek przy wejściu rozdzwonił się po całej rezydencji. Tekla otworzyła i zobaczyła dwie ośnieżone postacie w grubych, puchowych kurtkach, trzymające torby podróżne i trzęsące się z zimna. Gdy tylko machnęła ręką, goście czym prędzej weszli do środka. Otrzepali się ze śniegu i zostawili wierzchnie okrycia na wieszakach w holu. Ifryt, jakby od dawna ich wyczekując, zbiegł po schodach i gorąco ich przywitał.
— Karol! Dobrze znów widzieć twoją chudą japę. — Uścisnął krótko kolegę, na co ten zmieszany mocniej obciągnął zielony sweter i wygładził jego wełnianą powierzchnię.
— Pani Olgo — zmitygował się Ifryt — witam panią w tych nieskromnych progach. — Ręką przesunął w powietrzu, by dla lepszego efektu pokazać im ogrom rezydencji. — Chodźcie za mną, pokażę wam wasze pokoje. Będziecie mogli zostawić bagaże i co tam sobie chcecie.
Podróżni ruszyli za chłopakiem.
— Zdążyliście przed kolacją, macie szczęście. Na jak długo zostaniecie? — zapytał Ifryt, prowadząc ich po korytarzach.
— Na tak długo, jak będzie to potrzebne, panie Lwowski — odpowiedziała Olga i choć miała surowy ton, ognisty wiedział, że akurat w jej przypadku niewiele to znaczy. Oczywiście tylko wtedy, kiedy twój przyjaciel jest jej ulubionym adeptem. W innym… no cóż.
Okazało się, że Karol nie mógł przyjechać sam z powodu braku odpowiednich uprawnień. Miał je wyrobić dopiero po feriach, o czym Ifryt całkowicie zapomniał. Pojawił się więc razem ze swoją mentorką, Olgą, która miała go nadzorować i przeprowadzić wszystkie poważniejsze procedury leczenia.
Po krótkim odpoczynku, Karol i Olga zostali zaproszeni na kolację. W jadalni dołączyli do reszty zebranych. Na miejscu przedstawili się wszystkim.
— Witam, nazywam się Olga Sabonis. Jak zapewne wszyscy wiecie, jestem uzdrowicielką. A to mój adept, Karol Skrzypnik, będzie mi pomagał.
— Cze… dobry wieczór. — Uśmiechnął się niepewnie. Jeszcze nigdy nie przebywał w tak ogromnym domu. Czuł się przytłoczony całym tym bogactwem.  
— Cześć. — Lena podała mu rękę z promiennym uśmiechem na twarzy.
Potrząsnął nią słabo i zaraz został zgarnięty przez Ifryta, i usadzony obok niego. Nie miał szans na jakikolwiek sprzeciw.
— Jak wam się tutaj podoba? — zagadnęła Teodora.
— Jest całkiem… złoto. — Karol palnął bez zastanowienia. Kiedy tylko usłyszał chichot Leny, natychmiast zrozumiał swój błąd i postanowił więcej się nie odzywać.
Olga domyśliła się co się dzieje i kontynuowała rozmowę za chłopaka.
— Szczerze mówiąc, niewiele się tutaj zmieniło przez lata.
— Była pani tutaj wcześniej? — Zainteresowała się Tea.
— Zdarzyło mi się — odparła Olga, popijając od czasu do czasu zieloną herbatę.
— Twoja twarz wydaje mi się znajoma, ale nie mogę skojarzyć jej z nazwiskiem — zauważyła Antonina.
— Kiedy ostatnio się tu bawiłam, miałam inne nazwisko.
— Rozumiem. W takim razie cieszę się, mogąc gościć cię tutaj ponownie — odpowiedziała nestorka rodu. — Częstujcie się, mamy pełno jedzenia. — Wskazała stół przed sobą, który uginał się od aromatycznych potraw.
Wszyscy zajęli się jedzeniem i na chwilę rozmowy ucichły. Powróciły dopiero po podaniu przez panią Zosię deseru. Goście dostali trochę czasu na aklimatyzację, a domownicy na dokładne przyjrzenie się im.
Lena zauważyła, że Karol jest zwyczajny. Nie zabójczo przystojny, ale też nie brzydki. Po prostu zwykły, wysoki i szczupły nastolatek z umiarkowaną ilością pryszczy na twarzy. Pewnie gdyby minęła go na ulicy, nawet by go nie zauważyła. Zyskiwał dopiero po dłuższym przyjrzeniu się. 
Olga natomiast nie należała do najpiękniejszych ze swoim dużym, kartoflowatym nosem i okrągłą twarzą, ale mimo to prezentowała się wyjątkowo dobrze w brązowym kostiumie i podłużnych kolczykach zrobionych z zielonych kamieni. Był w niej jakiś rodzaj wrodzonej elegancji, którego Lena mogła tylko pozazdrościć.
— A więc Karolu, chodzisz z Ifrytem do jednej klasy? — zagadał Piotr.
— Tak — odpowiedział zwięźle chłopak.
— Krótko i na temat. — Piotr zabrzmiał nieco zbyt entuzjastycznie.
— Pani Olgo, kiedy zamierzacie zacząć uzdrawiać moją córkę? — zapytał Cyprian. — Chciałbym zobaczyć, jak przebiega cały proces.
— Kiedy zechcecie. Mnie jest to obojętne, jeżeli tylko mam dwunastogodzinną przerwę między zabiegami. Muszę w tym czasie odpocząć. Dzisiaj tego nie robiłam, więc możemy zacząć w każdej chwili.
— To musi być wyczerpujące — zauważył.
— Jest i potrzeba do tego całkowitego skupienia. Każde rozproszenie może mieć poważne konsekwencje, dlatego prosiłabym aby podczas zabiegu pozostać w ciszy.
— Nie ma problemu — rzucił Cyprian.
— W takim razie dokończmy ciasto i możemy zaczynać — wtrąciła Lena, która chciała już mieć to z głowy.
Na potrzeby uzdrawiania zainteresowani przenieśli się do sypialni dziewczyny, żeby mogła w tym czasie spokojnie się położyć. Nastolatka na początku trochę się denerwowała, ale szybko się rozluźniła. Ciepły uśmiech Olgi dawał jej wrażenie, że nic złego nie może się stać. Sam proces nie należał do bolesnych ani nawet nieprzyjemnych, ale trwał dość długo. Lena podczas jego trwania czuła dziwne ciepło, przepływające na nią z kamienia przytwierdzonego do metalowej rękawicy uzdrowicielki. Poza tym, miała ochotę podrapać się po żebrach, kiedy Olga zaczęła działać na tamtym obszarze. Obecność Karola właściwie na niewiele się zdała, choć pilnował, by jego mentorka zbytnio się nie przemęczyła i przerwała uzdrawianie, gdy widział, że jest już wyczerpana. Później razem z Gerardem zaprowadzili ją do czerpalni, żeby mogła uzupełnić zużytą energię.
Lenie zalecono zostać w łóżku i zbytnio nie się ruszać. Z nudów przejrzała nowe wiadomości w telefonie. Dostała trzy nowe od Uli i parę od innych znajomych. Zabrała się za odpisywanie. W połowie pisania, na pytanie Uli o to, co porabia u ciotki, Lwowska nagle się zatrzymała. Co mam jej odpisać? Nie mogę powiedzieć jej prawdy, ale też nigdy do tej pory nie okłamałam jej w czymś tak ważnym. O ile łatwiej by mi teraz było, gdybym postanowiła rzucić magię w cholerę? Odłożyła telefon na łóżko. Chwila, czy ja właśnie...? Nie, jeszcze o niczym nie zdecydowałam. Mam czas do piątku. Zostały mi jeszcze dwa dni na zastanowienie się. Nie mogę podjąć tej decyzji pochopnie. Zrobię to w piątek i ani dnia wcześniej.
Z tą myślą zasnęła. Ostatecznie nie odpisała Uli, wciąż myśląc nad prawdą, którą zaserwowałaby przyjaciółce.
***
Środa okazała się zaskakująco leniwym dniem. Do południa Lena nie zrobiła niczego wartego uwagi. Zauważyła natomiast znaczną poprawę w stanie swojego zdrowia. Żebra prawie wcale już jej nie bolały. Olga powiedziała, że przy codziennym uzdrawianiu do piątku powinny zupełnie przestać ją boleć i do tego wreszcie zdejmą jej gips. Lena ogromnie się z tego cieszyła, ale szybko została sprowadzona na ziemię przez uzdrowicielkę. Olga zaznaczyła, że dziewczyna będzie musiała wykonywać sporo ćwiczeń, żeby rozruszać rękę po prawie miesiącu w bezruchu.
Po obiedzie Lena poszła do domku gościnnego, gdzie urzędował Ifryt i miała nadzieję, że nie spotka tam jego siostry. Na szczęście na miejscu nie zastała Teodory. Ifryt i Karol siedzieli za to w saloniku i sprzeczali się o coś. Kiedy tylko zauważyli jej obecność, natychmiast przestali.
— Cześć. Miałam nadzieję, że pogadamy, ale chyba jesteście zajęci.
— Siemka Lenka, spokojnie, to tylko przyjacielska wymiana zdań — odparł Ifryt. — Siadaj. — Pokazał jej kanapę, na której miała już okazję siedzieć. Leżała na niej gitara, więc przesunęła instrument na bok i dopiero usiadła.
— Właściwie przyszłam tu do Karola. 
W odpowiedzi usłyszała głośne „uuuuu” Ifryta.
— Możesz się zamknąć? — skarciła go i zwróciła się do Karola. Postanowiła na początek jakoś rozładować atmosferę, więc powiedziała:
— Nie tylko ciebie przytłoczył wystrój — uśmiechnęła się. — Przy naszej pierwszej rozmowie powiedziałam Antoninie, że bardzo muszą lubić tu lwy — wyznała.
— To pojechałaś — roześmiał się Ifryt.
Karol uśmiechnął się słabo. Jego włosy w kolorze ciemnego blondu w świetle kominka wydawały się bardziej złote. Nawet jego blada twarz nabrała żywszych kolorów.
— Ifryt mówił mi, że byłeś na miejscu mojego wypadku. Chciałam ci podziękować za ratunek.
— E… nie ma za co. To naprawdę nic takiego. Właściwie ja nic nie zrobiłem. Po prostu zobaczyłem ten świecący kamień i …
— Co? I nic mi nie powiedziałeś? Karol, przecież ty jesteś bohaterem. — Ifryt dumnie wypiął pierś i poklepał przyjaciela po ramieniu.
— Nie jestem. Po prostu byłem tam, kiedy to się stało. Nic więcej. — Upierał się chłopak, machając chudymi rękami.
— Opowiedz. Mnie chyba możesz? — spytała Lena.
Chłopak kiwnął głową. Wszyscy wygodnie usiedli na sofie, a Karol zaczął swoją opowieść o tym, jak pojechał wraz z Olgą na swoją pierwszą akcję. Lena wsłuchiwała się w każde jego słowo, jakby nie istniało nic innego na świecie. Starała się zapamiętać jak najwięcej. Wydawało jej się, że jeżeli lepiej zrozumie co się wtedy stało, łatwiej jej będzie uporać się ze wszystkim i szybciej zapomni o całej sprawie. Nie zdawała sobie sprawy, że przecież z tak niezwykłym zainteresowaniem śledzi poczynania magów, czyli osób, o których teoretycznie nie powinna nawet chcieć słuchać.
— To niesamowite. I Daniel naprawdę to zrobił? Mój mentor? — Dziwił się Ifryt. — Też się niczym nie pochwalił, tylko chodził cały tydzień z miną kogoś cierpiącego na zatwardzenie. Nawet mu to powiedziałem. Jak teraz spojrzę mu w oczy? — Lamentował ognisty. — Toż to heros.
— Daniel to twój mentor? — zdziwiła się Lena. — Wysoki, rudy, z długim nosem, chodzi w marynarce z brązowymi łatami na łokciach? — zaczęła wyliczać.
— Jup, dokładnie ten. Skąd właściwie go znasz? — zainteresował się chłopak.
— Odwiedził mnie w szpitalu. Na czym właściwie to „mentorstwo” polega? — zapytała. Tak wciągnęła się w opowieść, że sama zaczęła podświadomie zastanawiać się nad pewnymi rzeczami.
— Każdy uczeń w szkole ma swojego, hm… jakby to ująć, osobistego trenera, który pomaga mu w opanowaniu magii. Można by powiedzieć, że to taki twój przewodnik do czasu skończenia szkoły. — wyjaśnił Ifryt. — Pomaga się ogarnąć, poznać swoje limity, odpowiednio ukierunkować, no wiesz, jak to nauczyciel. Tyle, że mentor zazwyczaj lepiej słucha i daje bardziej życiowe rady. No, może nie każdy. Ostatni z chęcią oddał mnie Danielowi, co za buc. Od początku się nie dogadywaliśmy. Daniel jest akurat spoko, dużo rozumie i o dziwo da radę się z nim dogadać. No i robi najlepsze sztuczki.
— Nie wygląda na doświadczonego. Ile on właściwie może mieć lat?
— Daniel jest tylko kilka lat starszy od nas. Całkiem świeżutki po studiach, jest w szkole dopiero od września. Oprócz mnie ma tylko jedną adeptkę. Większość nauczycieli w szkole ma ich po kilkunastu.
— A to nie jest trudne mieć tylu uczniów?
— Niektórzy robią zajęcia w grupach, dzięki temu łatwiej ogarnąć im ten bajzel, ale można też przychodzić samemu na konsultacje. Każdy ma swoje określone godziny. Łatwiej jest jak nauczyciel mieszka w szkole, mniej bieganiny — rzucił na koniec Ifryt.
— Nauczyciele mieszkają w szkole? Co to za piekielna instytucja? — zdziwiła się Lena.
— Jest spoko. Tylko część siedzi w szkole, ta najbardziej potrzebna jak mentorka Karola, która jest szkolną uzdrowicielką, albo Daniel. Ale on chyba dlatego, że do tej pory niczego sobie nie wynajął. Reszta mieszka w mieście albo okolicach.
— Czyli?
— To tajna lokacja — Ifryt konspiracyjnie zafalował brwiami.
Lena pokręciła głową.
— I wy też tam mieszkacie?
— Tak, w internacie na terenie szkoły — wyjaśnił Karol.
— To musi być męczące, mieć szkołę za oknem.
— Jest w porządku. Można się przyzwyczaić.
— I czego wy się tam właściwie uczycie? Macie normalne przedmioty?
— Nom, wszystko jak w normalnej szkole, tyle że po czternastej zaczynają się zajęcia z magii — powiedział Ifryt. — Ale połowa z tego to też nuda, wiesz: historia magii, teoria magii i takie tam. Dopiero praktyki są ciekawe. I zajęcia obronne.
— I co oni wam napiszą na świadectwie? Technik elementalista? — zadrwiła.
— Oficjalnie, co tam sobie wybierzesz, to ci na świadectwie napiszą. Ja mam na przykład technika informatyki. Nieoficjalnie technik magii elementarnej. W moim przypadku z dopiskiem: o specjalizacji magii ognia. Czyli niewiele się rozminęłaś z prawdą.
— Serio? To ciekawe gdzie was później zatrudnią?
— A gdzie chcesz. Mentorzy dają nam na koniec osobny papier z rekomendacją. Niektórzy dostają też więcej specjalizacji. Możemy też w czasie szkoły przejść odpowiednie kursy. Mamy tutaj żywy dowód. Karolu zechcesz nam opowiedzieć?
— Tak, khem… obecnie przechodzę szkolenie na uzdrowiciela. Za kilka tygodni będę miał egzaminy na pierwszy stopień uprawnień.
— Nie za szybko? Nawet nie skończyłeś szkoły i już będziesz mógł prowadzić praktykę? — Lena była zaskoczona.
— Będę miał dość ograniczone możliwości. Ale tak, można by tak powiedzieć.
— Liczy się talent, nie wiek. — Ifryt puścił oczko.
— Wasza szkoła to ta południowa, czy jakoś tak? — spytała.
— Tak, Południowe Elementalistyczne Technikum — odezwał się Karol. — Skąd wiesz?
— Daniel wspomniał coś o tym w szpitalu, a poza tym widziałam tę nazwę na mapie w jadalni.
— Aaa… i całą konspirację diabli wzięli — jęknął Ifryt.
***
W czwartek rozpoczęły się przygotowania do rytuału. Pełno obcych zaczęło krzątać się po rezydencji, nosząc jakieś rzeczy i sprzątając. Wyjechał też Piotr, któremu skończył się urlop. Lena starała się unikać Teodory, co w miarę jej się udawało, jednak wciąż czuła na plecach zimny wzrok kuzynki.
Wreszcie zdjęli jej też gips. Jej lewa ręka przeraźliwie schudła w porównaniu do prawej. Lena dziwnie się czuła, mogąc znów nią ruszać. Kończyna nie funkcjonowała tak dobrze, jak dziewczyna się spodziewała, że będzie. Była dość sztywna i nawet trzymanie w niej grzebienia prze dłuższy czas, okazało się problematyczne. Mimo to, uwolnienie się z tamtej skorupy, przepełniło Lenę nowym optymizmem. Przeszkadzała jej tylko wypukła i nieregularna blizna. Ciągnęła się przez prawie całą długość wewnętrznej części przedramienia. Najwyraźniej Lenie nie było dane wyjść z wypadku bez szwanku.
Dwie blizny — jedna na twarzy i jedna na ręce — już zawsze miały przypominać jej o tamtym dniu. To, czy będą w pewnym sensie budziły pozytywne wspomnienia, czy tylko przykre, zależało wyłącznie od Leny. W końcu wypadek mógł skończyć się o wiele gorzej niż tylko nimi. Powoli zaczynało to do niej docierać. Czy mogłam wtedy umrzeć? Czy moi przyjaciele mogli zginąć? Karol we wcześniejszej rozmowie nie chciał jej powiedzieć żadnych szczegółów. Może powinnam zapytać o to Olgę? Chociaż pewnie też niczego mi nie powie — westchnęła.
Nadszedł wieczór, a zarazem ostatnie chwile Leny jako zwykłej nastolatki. A może po tym wszystkim pozostanie zwykłą nastolatką? Chodziła niespokojnie po sypialni, zastanawiając się nad swoją decyzją. Myślała o swoim dotychczasowym życiu i o wszystkim, co zdarzyło się podczas tych czterech tygodni.
Wreszcie przystanęła pod oknem i zobaczyła w nim swoje odbicie. Czy coś się w niej zmieniło? Nie potrafiła na to odpowiedzieć. Otworzyła okno, żeby przyjrzeć się gwiazdom i przeszywający chłód owiał jej ciało. Zdawała się jednak to ignorować. Coś w krajobrazie dało jej ostateczną wskazówkę, choć chyba sama nie zdawała sobie z tego sprawy. Lena Lwowska wreszcie podjęła decyzję.

+++
 W następnym rozdziale będzie rytuał i koniec drugiej części. Jak to szybko zleciało.
Dzisiaj było nawiązanie do "Pieśni lodu i ognia". Znacie, lubicie? Ja bardzo, dlatego nie mogłam sobie tego odpuścić. 
Pojawiły się znajome z drugiego rozdziału twarze. Mam nadzieję, że Olga i Karol jako postacie przypadli wam do gustu. 
No i najważniejsze. Lena podjęła decyzję. Nareszcie, chciałoby się powiedzieć.   
Mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba i pozdrawiam, Maxine. 

2 komentarze:

  1. Akcja trochę przystopowała, ale wlasciwie to nic dziwnego, bo trzeba poznać rodzine, póki jest na to czas :) widzę, ze Lena juz sie zdecydowała. Ciotka antonia ma charakterek i widać, ze lubi rządzić, chyba jednak w jej mniemaniu Lena nie do końca ma wybór i nie chodzi mi, a przynajmniej nie tylko, o sama magię :D. Z niecierpliwoscią czekam na cd :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wyobrażam sobie lecenia z akcją na łeb na szyję, biorąc pod uwagę tematykę opowiadania. Albo chociaż mój rozwleczony styl. Ale szczerze wolę pisać te rozdziały pełne akcji, więc na pewno już niedługo coś się pojawi.
      Tak, Lena podjęła decyzję. Jak na "opowiadaniowe" standardy ciągnęło się to w nieskończoność, jak na rzeczywisty problem - zdecydowanie za szybko. Musiałam wypośrodkować. Nikt nie chciałby czytać o jej powtarzających się w kółko wątpliwościach i traumach.
      Antonina nie jest już "pierwszej świeżości" i zdążyła już dobrze poznać ten nieco brutalny świat, gdzie rodziny wręcz przepychają się w kolejce po władzę. Widzi w Lenie młodszą wersję siebie i wydaje jej się, że robi dobrze, kierując ją w tę stronę. Na pewno nie odpuści tak łatwo, nawet jeśli Lena nie będzie tym zachwycona.

      Usuń

Czytasz - proszę, skomentuj. Dla ciebie to niewiele, ale dla mnie każdy komentarz jest na wagę złota. Zawsze z chęcią odpowiem na pytania i sugestie.