13 października 2015

Rozdział XII



Lena od rana denerwowała się wieczornym rytuałem. Po bardzo skromnym śniadaniu zamknęła się w swojej sypialni. Olga zaleciła wszystkim, którzy mieli dziś przejść ceremonię, żeby nie jedli za dużo, a jeśli już, to nic ciężkiego. Właśnie tak Lena skończyła z miseczką owsianki i jabłkiem. Wcale się tym nie najadła. Nie za bardzo rozumiała sens głodzenia się przed rytuałem, ale nie zamierzała się sprzeczać. W końcu nie miała zielonego pojęcia o magicznych obrzędach.
Właśnie dlatego jeszcze przed południem Antonina posłała po Lenę, jej ojca i dziadka. W swoim gabinecie z pomocą Olgi wytłumaczyła im mniej więcej jak rytuał i wszystko z nim związane powinno wyglądać. To tylko jeszcze bardziej podsyciło zdenerwowanie nastolatki. Jak ja mam niby to zrobić? Jak? Chodziła nerwowo w kółko podczas słuchania wywodu kobiet. Żołądek Leny zaczął fikać koziołki, więc w końcu usiadła. Spokojnie, na pewno wszystko będzie okej — powtarzała w myślach. Cyprian miał podobnie zaniepokojoną minę, ale starał się uśmiechać pokrzepiająco do córki. Lena widziała, że myśli jej ojca zaprząta coś jeszcze, ale nie chciała pytać. Stwierdziła, że jeśli chciałby o czymś z nią porozmawiać, na pewno by to zrobił.
Później Olga zabrała ją na ostatnią sesję uzdrawiania. O dziwo, Lwowska przyzwyczaiła się już do magicznej rękawicy i nie miała już problemów z towarzyszącemu leczeniu błyskiem kamienia. Lena nie czuła już bólu, ale ręka wciąż nie odzyskała dawnej sprawności. Uzdrowicielka pokazała jej serię ćwiczeń na rozruszanie zastanej kończyny. Na razie to musiało wystarczyć.
Bliźniaki przez cały dzień wyrażały swoje niezadowolenie z faktu, że nie przejdą rytuału razem z resztą. Cyprian stanowczo się na to nie zgodził. Najpierw na własnej skórze musiał przekonać się o efektach działania magii. Ponadto nie mógł tego zrobić bez konsultacji z żoną. Czego do tej pory nie zrobił. Jolanta wciąż była całkowicie nieświadoma całej magicznej otoczki wyjazdu męża i dzieci do Antoniny.
Dziewczyna chodziła w kółko, stukając butami po drewnianej podłodze i co jakiś czas patrzyła w okno. Trudno było jej uwierzyć, że to wszystko stało się tak szybko. Nigdy nie należała do myślicieli i nie planowała swojego życia ze wszystkimi detalami, ale miała swój rytm i lubiła go. Piekła, spotykała się ze znajomymi, nawet okazjonalnie uczyła się do sprawdzianów. Nigdy nie należała do najpilniejszych uczennic, ale nigdy nie opuściła dwóch tygodni szkoły ciągiem.
Lena zdała sobie z tego sprawę, kiedy ponownie próbowała odpisać Uli. Ostatecznie nie wspomniała ani słowa o magii. Opowiedziała za to o dużej rodzinie i ogromnym domu. Przeprosiła również za nie odzywanie się, co wytłumaczyła „wieloma wrażeniami”. Wiedziała, że nie obejdzie się bez dłuższego wyjaśnienia, ale zostawiła to na później. Na razie próbowała ułożyć sobie w głowie pozbawioną magii opowieść o jej pobycie u rodziny. Poddała się jednak po opisaniu w myślach pierwszego dnia. Ostatecznie postanowiła improwizować.
Czuła, że zaniedbała swoją przyjaźń z Ulą. Podświadomie zdawała sobie sprawę, że wypadek gorzej odbił się na jej przyjaciółce niż na niej. A ona zostawiła Urszulę samą i wyjechała od tak na cały tydzień. Pewnie ma do mnie żal. Nie ma pojęcia o tym, co się tu wyrabia. I nie będzie mogła się o tym dowiedzieć, ciotka wyraźnie to zaznaczyła. Z tego, czego Lena dowiedziała się z SMS—ów, Majchrzakówna w poniedziałek wróciła do domu. Muszę z nią porozmawiać. Jak tylko wrócimy do domu, nie później. Ciemny kolor tapety w sypialni zaczął ją nagle drażnić i przytłaczać razem ze wszystkimi ogromnymi meblami. Poczuła się mała wśród nich. Nie wytrzymam ani chwili dłużej w tym pokoju. Muszę się przejść — postanowiła.
Zeszła na parter, podświadomie zbliżając się w stronę kuchni. Skręciła jednak na prawo, do sali balowej. Pomieszczenie już częściowo przygotowano do przeprowadzenia rytuału. Wykorzystano tylko połowę jego powierzchni, resztę oddzielono bordową, grubą kotarą zaczepioną do wysokiego sufitu za pomocą szyny. Okrągłe stoliki ustawiono pod ścianą, jak również małe podwyższenie ze stojącym na nim większym fotelem. Z drugiej strony odsłonięto ogromne okna prawie sięgające sufitu. Wyglądało to imponująco, biorąc pod uwagę, że sala nie miała stropu na normalnej wysokości, tylko zajmowała dwa piętra. Na samym środku pomieszczenia pozostało puste miejsce, na którym miały w kręgu stać kamienie dla Leny, jej ojca i dziadka. Specjalnie zabezpieczono w tamtym miejscu dębowy parkiet.
Wpatrywała się tak w okna i podziwiała ośnieżone czubki sosen i krzewów, gdy nagle coś klepnęło ją w łopatkę. Krzyknęła i podskoczyła jak oparzona, a jej wrzask odbił się echem po sali. Odwróciła się, wściekła na sprawcę i zobaczyła Ifryta. Usta miał rozciągnięte w uśmiechu od ucha do ucha i cały aż zdawał się promieniować szczęściem. Równie dobrze mógłby mieć napisane na piegowatym czole markerem „wreszcie”. Cały tydzień starał się nastraszyć Lenę, ale bezskutecznie. Co za dzieciuch. Na myśl przyszła jej stara reklama karty kredytowej, gdzie zawsze na końcu ktoś mówił „bezcenne”. Taka właśnie była jego mina.
— Dobrze się bawisz? — spytała ironicznie. — Ja niekoniecznie. O mało nie dostałam zawału — dodała ze złością.
— Jesteś stanowczo za młoda na zawał. A tym razem to nawet nie było celowe. Wyszło miodnie, ale nie zrobiłem tego specjalnie. Chciałem tylko zapytać, jak się czujesz.
— Jakoś ciężko mi w to uwierzyć. — Pokręciła głową. — Od początku tylko czyhałeś na chwilę mojej nieuwagi. — Wymierzyła w niego palec.
— Może i tak, ale co mogę poradzić? Taki już jestem. — Ifryt rozłożył ręce w obronnym geście.
— Pewnie. Takim gadaniem to mogą usprawiedliwiać się dzieci.
— Brzmisz jak moja matka — odparł urażony.
— Oj, bo mnie wkurzyłeś. Nie wyskakuj tak więcej, dobrze?
— Słowo harcerza — odparł poważnie i stanął na baczność.
— Byłeś harcerzem? — Lena skrzyżowała ręce na piersi i przeniosła ciężar ciała na drugą nogę.
— To takie dziwne?
— Jakoś ciężko mi to sobie wyobrazić. — Zmrużyła oczy i spojrzała na niego uważnie. Wyglądał raczej jak połączenie punka z hipisem, co już samo w sobie było dość niecodzienne.
— Myślę, że nie wykopali mnie tylko dlatego, że grałem im na ogniskach.
— Widziałam gitarę w chatce. Czyli to twoja?  
Ifryt skinął głową.
— Wybaczę ci twoje głupie zagrywki, jak mi coś zagrasz.
— Pewnie. Tylko po nią skoczę. Zaczekaj tutaj. — Szybkim krokiem wyszedł z sali balowej, zostawiając Lenę samą.
Chwilę później usłyszała głosy dochodzące z holu. Ifryt wrócił się i otworzył drugie skrzydło drzwi. Za nim weszło dwóch mężczyzn, których nastolatka nie znała, ale nie to było najdziwniejsze. Każdy z nich „trzymał” w ręce kamień ognia wysokości człowieka i szerokiego na trzech. Kryształy lewitowały tuż nad ich dłońmi. Mieli skupione miny i nie rozglądali się na boki. Pewnie, gdyby ktoś im teraz przeszkodził, wszystko by pierdyknęło na tę piękną podłogę — skonstatowała.
Nawet nie zdawali sobie sprawy z jej obecności, szli prosto na środek pomieszczenia. Powoli i ostrożnie opuścili kamienie na podłogę, wprost na specjalnie przygotowane podstawy. Dopiero wychodząc, jeden zauważył Lenę i kiwnął głową w jej kierunku. Kiedy wyszli, Lena dołączyła do Ifryta, który czekał przy głównym wejściu.
— To było… — zaczęła, ale nie mogła znaleźć odpowiedniego słowa.
— Imponujące. Wiem. Trenowałem, żeby móc zrobić coś podobnego, ale kiedyś opuściłem sobie taki kamień na stopę i jakoś straciłem zapał. Był o połowę mniejszy, ale i tak złamałem sobie dwa palce. Nie polecam.
— Wierzę — odparła Lena, unosząc dopiero co wyleczoną rękę.
— Już się nie mogę doczekać, żeby nauczyć cię pewnej sztuczki. — Oparł się o ścianę i zaczął żonglować w powietrzu płomyczkami.
— Ty będziesz mnie uczyć? — Zdziwiła się. — A kto właściwie powiedział, że będę chciała się czegokolwiek uczyć?
— Twoja twarz. — Ifryt zaśmiał się głośno. — Nie tak trudno cię rozpracować, jeśli już się wie, jak mniej więcej reagujesz.
— Naprawdę? W takim razie chyba nie zostanę szpiegiem. A tak marzyłam o tej karierze. — Złapała się teatralnie za serce.
— Cha, cha, cha. — Ifryt powiedział wolno znudzonym tonem. — Nie masz komediowej żyłki, kuzynko. — Pokręcił głową z rozczarowaniem.
— Fakt. Pula genowa zużyła całą na ciebie, mam rację?
— Dokładnie. — Wyszczerzył zęby. — A właśnie, dobrze, że mi się przypomniało. Karol z Olgą wyjeżdżają jutro z samego rana. Jak będziesz chciała się z nimi pożegnać, zrób to jeszcze dzisiaj. Nie zdziwię się, jak będziesz spała do południa.
— To takie wyczerpujące? — Lena zainteresowała się.
— Niekoniecznie, ale twoje ciało będzie musiało się przyzwyczaić do nowego mieszkańca.
— Mówisz o tym, jakby to był jakiś pasożyt. Brr… — przeszedł ją dreszcz.
— Spoko, to nic z tych rzeczy. — Machnął lekceważąco ręką. — To bardziej jak, hm… bo ja wiem? Przejedzenie? Nie mam pojęcia jak ci to wytłumaczyć. Jak przywykniesz, to nawet nie będziesz zauważać różnicy.
— Super. A tak bardzo liczyłam na niekończącą się niestrawność.
— Nie pogrążaj się. — Ifryt odparł z rozbawieniem w głosie. — Robisz się coraz mniej zabawna.
— Odezwał się mistrz ciętej riposty — odpowiedziała mu ironicznie.
— To ja może skoczę po tę gitarę — rzucił chłopak i wyszedł z rezydencji.
Miał na sobie tylko bluzę i choć nie było stąd daleko do domku gościnnego, Lena poczuła dreszcze od samego zimnego powietrza, które wleciało, gdy tylko otworzył drzwi. Czy oni nie marzną? To by dopiero było ciekawe. Zakręciła się po pustym holu. No i mnie zostawił. Bul, bul, bul — usłyszała burczenie własnego żołądka. Ups, chyba jednak nie odpuszczę sobie tej sałatki z kurczaka. Sorry, Olgo.
Udała się do kuchni i przystanęła przy ścianie, żeby sprawdzić czy nikogo nie ma w pomieszczeniu. Okazało się, że nie znalazła się w kuchni sama. Cyprian stał właśnie przed otwartą lodówką. Gdy Lena odchrząknęła, odwrócił się natychmiast.
— Nie strasz mnie tak. Myślałem, że to pani Zosia. — No dobra, może nie jest tak łatwo kogoś nie wystraszyć.
— Co ja tu widzę? — Złożyła ręce na piersi. — A ponoć mieliśmy się nie obżerać przed rytuałem.
— Taa... a ty tu przyszłaś pozwiedzać, nie mylę się? — Zmrużył oczy.
— No dobra, tato, rozgryzłeś mnie. — Zajrzała do szafki i wyciągnęła dwie kromki ciemnego pieczywa, a później nałożyła sobie i ojcu sałatki. Było jej wystarczająco dużo, by nikt nie zauważył różnicy.
— Nie wiem, czy to dobry pomysł, żeby jeść tutaj — zauważył Cyprian. — Pani Zosia zaraz przyjdzie i skopie nam tyłki jak to zobaczy.
— No dobra, to chodźmy stąd. — Lena zgodziła się i złapała jeszcze pomarańczę przed wyjściem.
Schowali się za wnęką ukrytą przez drzewka palmowe i dopiero, gdy uznali, że nikt tędy nie chodzi, zaczęli jeść.
— Wiesz, dobrze się składa, że się spotkaliśmy. Chciałem o czymś z tobą porozmawiać — powiedział ojciec.
— Co, masz cykora przed rytuałem, staruszku? — Szturchnęła go lekko w ramię.
— A ty wcale się nie boisz, jasne. — Cyprian popatrzył na nią z niedowierzeniem.
Nie odwzajemniła spojrzenia.
— Nie, chodzi mi o coś innego.
— To wal, chyba nie ma już nic gorszego. — Uśmiechnęła się pokrzepiająco.
— Chciałem tylko upewnić się, że wszystko jest w okej. Jeśli nie chcesz, nie mogę cię do tego zmusić.
— Podjęłam decyzję, tato. Nikt mnie do niczego nie zmusza. Poza tym, mam dość noszenia tego. — Podniosła w górę dłonie i potrząsnęła bransoletkami. — Właśnie! Dzięki, że mi o czymś przypomniałeś.
— O czym? — Spojrzał na córkę pytająco.
— Miałam powiedzieć Antoninie o mojej decyzji. Zupełnie wyleciało mi z głowy.
— To leć.
Lena dotarła do gabinetu ciotki niemal od razu. Antonina rozmawiała właśnie o czymś z Olgą.
— …wisi w powietrzu. Może jestem już stara, ale nie ślepa i głucha. Wiem, że to znowu się dzieje. Gdybyście potrzebowali jakiejkolwiek pomo… — Antonina natychmiast przerwała, widząc nastolatkę.
Ta zaczerwieniła się i podrapała po zadartym nosie.
— O co chodzi, Leno? — spytała Lwowska.
— Chciałam tylko powiedzieć, że przemyślałam twoje słowa — odparła stanowczo nastolatka.
— Olgo, zostawisz nas same? — poprosiła nestorka rodu.
— Oczywiście — odparła kobieta i zaczęła podnosić się z rzeźbionej sofy.
— Nie trzeba — rzuciła natychmiast Lena. — Nie mam właściwie za dużo do powiedzenia. Po prostu wolałam ci to powiedzieć przed rytuałem.
— Więc mów.
— Zastanowiłam się i doszłam do wniosku, że mogę spróbować. Nie chcę niczego obiecywać, ale…
— To w zupełności wystarcza mi za odpowiedź. Dajesz mi nadzieję, a myślę, że to coś, co potrafi wiele zdziałać. Zobaczysz, spodoba ci się. Jakżeby mogło być inaczej? — Antonina roześmiała się dobrodusznie. 
Wychodząc, Lena zorientowała się, że zostawiła Ifryta. Czy z nerwów dostałam sklerozy? Szybko zbiegła po schodach na parter. Na dole chłopak umilał sobie czas, brzdąkając na gitarze.
— Spokojnie, twój tato powiedział mi gdzie poszłaś. I tak nawiasem, widziałem jak niósł puste talerze. — Porozumiewawczo uniósł rude brwi. — Chodźmy do sali, tam jest lepsza akustyka.
— Jeśli tak mówisz, ekspercie.
Ifryt usiadł na podwyższeniu, Lena trochę obok.
— To klasyk. — Poklepał swoją gitarę. — Antonina nie pozwala mi ze sobą przywozić elektrycznej. Twierdzi, że boli ją głowa od tego „jazgotu” — W powietrzu zrobił znak cudzysłowu.
— Starzy ludzie. — Lena powiedziała z przesadą i zmrużyła oczy. — Pewnie grałeś po nocach i nie dawałeś wszystkim spać. Nie zdziwiłabym się. — Pokręciła głową.
— To było tylko raz, tuż po tym jak ją kupiłem. Nie szło mi wtedy za dobrze. W sumie teraz jak o tym powiedziałaś, reakcja ciotki wydaje się całkiem logiczna. — Pogładził się po bródce.
— No dobra, koniec gadania. Nie po to tu przyszłam. — Lena rzuciła stanowczo.
— Specjalne życzenia? — spytał, układając instrument w wygodniejszej dla niego pozycji.
— Zdaję się na ciebie.
Przez chwilę pociągał za przypadkowe struny, ale z każdą kolejną sekundą dźwięk przybierał  na melodyjności. Tempo było wolne i przyjemne dla ucha. Lena domyśliła się, że specjalnie dla niej wybrał coś lżejszego. Dobry jest. Ciekawe jak długo już gra? Melodia wydawała się jej znajoma, ale bez słów — bo Ifryt nie śpiewał — Lena nie była w stanie skojarzyć granego przez niego utworu. Wiedziała jedynie, że musi być w miarę nowy, gdyż wydawało jej się, że słyszała go w radiu. Kiedy skończył, a według niej zrobił to zdecydowanie za szybko, postanowiła zapytać.
— Co to było? Wydaje się znajome.
— Passenger — odpowiedział.
— Właśnie. — Przyklasnęła w dłonie. — Wiedziałam, że skądś to znam.
— To jak, wybaczasz?
— Co? — W pierwszej chwili Lena nie zrozumiała o co mu chodziło. Dopiero po chwili to do niej otarło — A, tak, jasne.
***
Wieczór zbliżał się nieubłaganie. Lena siedziała przed toaletką i układała włosy. Dziwnie czuła się z myślą, że matka nie zobaczy jej przechodzącej rytuału. Uczestniczyła prawie we wszystkich wielkich chwilach córki, za wyjątkiem czasów gimnazjalnych, gdy nawet wspominanie o rodzicach kojarzono z obciachem, a przynajmniej tak wydawało się czternastoletniej Lenie. Przypomniała sobie moment, gdy przed jej pierwszym wystąpieniem w apelu szkolnym siedziała przed lustrem tak jak teraz, a mama czesała jej włosy.
Miała wtedy osiem lat i rozpłakała się ze strachu przed występem. Zaparła się rękami i nogami, i za nic nie chciała wyjść z domu. Uwielbiała wtedy obrażać się na wszystkich. Jola nigdy nie uginała się pod wrzaskami dziewczynki i razem z Cyprianem zawsze starali się dyskutować ze swoją córką. Jednak tym razem nic nie pomagało. Mała Lenka krzyczała, a na znak protestu potargała swoje kucyki i usiadła w kącie swojego pokoju. Jolancie udało się w końcu ją przekonać, że zrobi z niej prawdziwą księżniczkę. Dziewczynka usiadła przed toaletką w sypialni rodziców, a Jola zajęła się układaniem jej włosów. Dotyk matki złagodził nerwy Leny, a wspólne czesanie przed każdym występem od tamtej pory stało się ich zwyczajem. Później wiele razy śmiały się z tamtego wydarzenia.
Lena uśmiechnęła się do siebie w lustrze. Ile to już minęło? Wtedy na świecie nie było jeszcze bliźniaków i wydawało jej się, że jest najważniejsza na świecie. Mama to ze mną miała. Musiała czesać mnie od nowa. Pozwoliła mi później nawet pomalować usta swoim błyszczykiem. Czułam się wtedy taka dorosła. Prawie się wtedy spóźniliśmy. Cud, że ta góra spinek nie odpadła mi razem z włosami, kiedy próbowałyśmy je później wyciągnąć. To były dobre czasy.
Ktoś zapukał do drzwi i wyrwał ją ze wspomnień.
— Można? — zapytał tato.
— Wchodź.
Cyprian przysiadł na brzegu łóżka i rozejrzał się po pomieszczeniu. Był tu tylko raz, gdy Olga uzdrawiała jego córkę. Nie chciał dać tego po sobie poznać, ale martwił się. Nawet nie tyle o siebie, co o Lenę i Franciszka.
— Chcesz o czymś pogadać, tato? — Odwróciła się na stołku.
— Wolałem upewnić się, że wszystko z tobą w porządku.
— Myślałam o mamie — przyznała. — Będzie bez niej dziwnie.
— Wiem. — Westchnął ojciec. — Powiemy jej o wszystkim po powrocie.
— Zastanawiałeś się nad tym, jak zareaguje?
— Przez cały tydzień i wciąż nie wiem. To nie jest coś, o czym mówi się do śniadania.
— Ja jakoś się przekonałam do tego wszystkiego. — Rozejrzała się dookoła. — Będzie dobrze, zobaczysz.
— Mam nadzieję. — Spojrzał na zegarek i wstał z łóżka. — Już czas. Zbierajmy się.
— Wezmę tylko sweter. — Nałożyła na ramiona wyszywany ozdobnym ściegiem szmaragdowy sweterek. Miała ma sobie swoją najlepszą sukienkę i ucieszyła się, że postanowiła ją wziąć. Na szyi zawiesiła naszyjnik od Antoniny.
— Ładnie wyglądasz. — Zauważył i ucałował córkę w czoło.
— Ty też, tato. — Spojrzała na niego, ubranego w grafitowy garnitur. Nieczęsto nosił aż tak odświętne rzeczy.
Przed samym wyjściem pomógł jej zdjąć bransolety. Zostawiła je na toaletce. Wkrótce już nie będą jej potrzebne.
Zeszli wspólnie na parter. Prawie wszyscy już przyszli i usiedli przy stolikach. Rytuał miał rozpocząć się punkt dziewiętnasta. Zgodnie z ozdobnym zegarem, zostało jeszcze sześć minut. Lena zauważyła, że Teodora pomachała do niej. Zdziwiła się, ale podeszła i usiadła obok kuzynki. Znajdowały się w pewnym oddaleniu od reszty.
— Coś się stało? — zdziwiła się Lena. Wcześniejsze kontakty z Teodorą były minimalne, a później jeszcze doszła ta sprawa z dziedziczeniem i wszystko się posypało.
— Wiesz — odchrząknęła i odwróciła wzrok od Leny — chciałam ci tylko powiedzieć, że zachowałam się jak smarkula. Tam, koło gabinetu cioci. — Nerwowo poprawiła swoje blond włosy.
— To nic takiego, miałaś powód do takiego zachowania.
— Wcale nie. — Teodora pokręciła głową. — Jeśli mam zostać w przyszłości głową rodziny, nie mogę robić sobie wrogów w niej samej. Poza tym, ciocia rozmawiała później o tym ze mną i wiem, że nie miałaś w tym swojego udziału.
— Tak, to było dla mnie totalne zaskoczenie. Nie chciałam by wokół mnie rozwinęła się taka burza.
— Źle zaczęłyśmy. Może spróbujemy od nowa? — zapytała, tym razem patrząc prosto na Lenę i wyciągnęła dłoń.
— Jasne. — Lena podała rękę kuzynce.
— Ale nie myśl, że mnie wykiwasz i zgarniesz moje miejsce. — Przysunęła się bliżej, tak że prawie dotykała nosem do policzka Leny. Jej oddech mocno pachniał miętą.
— Niech wygra lepsza — odparła młodsza, nie do końca wiedząc, dlaczego to zrobiła.
— Na twoim miejscu zdjęłabym to. — Teodora odchodząc, wskazała naszyjnik nastolatki.
— Czemu?
— Niedługo się przekonasz.
Teodora posłała jej zadziorny uśmiech, tak podobny do tego, którym od tygodnia raczył ją Ifryt. Dobrane rodzeństwo, nie ma co.
Lena po odłożeniu biżuterii na jeden ze stolików, dołączyła do reszty. Brakowało tylko Gerarda, który miał prowadzić ceremonię. Antonina siedziała na honorowym miejscu tuż przed kotarą.
— Zacznijmy rytuał — powiedziała donośnym i pewnym głosem. — Zapraszam uczestników do kręgu, a resztę o powstanie — rzekła.
Ktoś zgasił wszystkie światła na sali i nagle zapanował mrok. Nestorka rodu wstała z krzesła i wzniosła ręce ponad siebie. Wszystkie świece i kosze z drewnem poustawiane w sali zapłonęły. Takie światło zapewniło tajemniczy nastrój i wszystko wydawało się bardziej magiczne.
Lena, Cyprian oraz Franciszek podeszli bliżej i ustawili się w rzędzie, twarzami do zebranych. Zza kotary wyszedł Gerard ubrany w tunikę przypominającą habit. Materiał był czerwony i odrobinę połyskujący w blasku płomieni. Sam strój nie posiadał również rękawów, a z przodu miał znak wyglądający jak czteroramienna gwiazda. Na gołej skórze mężczyzny wymalowano złotą farbą znaki, których Lena nie poznawała, a na dłonie włożono złote rękawice, przypominające wyglądem te używane przez uzdrowicieli. Bez okularów wyglądał inaczej, pewniej. Zdawało jej się, że jego złote oczy błyszczały.
Gerard stanął przed uczestnikami i uniósł prawą dłoń na wysokość twarzy, a lewą przyłożył do piersi. Zgromadzeni powtórzyli za nim.
— Na cztery żywioły zapewniające nam siłę, przysięgam stać się aktywnym członkiem magicznej społeczności, zachować nasz sekret przed ludźmi i używać swoich zdolności z rozwagą.
— Przysięgam — odpowiedzieli mu razem. 
Gerard podszedł do każdego po kolei. W tym czasie inni zebrani zaczęli nucić. Ich pieśń nie miała słów, ale zawierała w sobie magię podobną starożytnym obrzędom. Franciszek odjął dłoń od piersi i odpiął kilka pierwszych guzików koszuli, a na jej miejscu pojawiła się urękawiczona dłoń Gerarda. Wyszeptał słowa w nieznanym języku, które brzmiały jak śpiew. Czerwony kryształ przymocowany do wewnętrznej części rękawicy rozbłysnął i przez chwilę wyglądało to tak, jakby klatka piersiowa staruszka wypełniła się światłem, które szybko rozeszło się po całym jego ciele. Oczy staruszka rozbłysnęły na moment blaskiem w kolorze prawdziwego ognia. Opanowały go przyjemne dreszcze, magia rozeszła się po wszystkich komórkach jego organizmu. Ten sam proces powtórzył się jeszcze dwukrotnie, przy Cyprianie i Lenie. Każdy z nich stanął przed ogromnym czerwonym kamieniem. Przyłożyli obie dłonie do ich powierzchni. Reszta zebranych usiadła.
Lena poczuła pulsujące ciepło, wydobywające się z tej pozornie martwej materii. Prawie parzyło jej palce. Przypomniała sobie nauki Antoniny i pomyślała o tym, że energia przechodzi przez jej skórę i przesuwa się w głąb niej. Rzeczywiście chwilę później tak właśnie się stało. Poczuła, że jej ciało robi się gorące, ale nie przestawała. Musiała skupić się na tym, co nastąpiło później. Miała zabsorbować całą energię kamienia i pozwolić, by ją zmieniła. Przez chwilę czuła ukłucie strachu, ale szybko zostało zastąpione ekscytacją i poczuciem potęgi. Gdy tylko pochłonęła całą moc kryształu, puściła pustą skorupę i wyszła na środek kręgu.
Objęła się rękami, które przycisnęła mocno do rozgrzanego ciała. Czuła, jak odmieniała się pod wpływem własnego dotyku. Zmieniała swoją strukturę i przeistaczała w czysty ogień. W końcu stanęła przed nimi, istota stworzona zupełnie z czystego żywiołu i poczuła, że może wszystko. Chciała wzbić się w powietrze, ale gdzieś z tylu głowy przypomniała sobie głos ciotki. „Nie daj sobą zawładnąć. To ty jesteś panią swojej mocy. Ujarzmij ją.” Uniosła ręce w górę, zataczając koło i wypuściła nad sobą ogromny płomień sięgający prawie sufitu, który rozbryznął się niczym fajerwerki. Opuściła dłonie i wróciła do poprzedniej pozycji. Ogień powoli ustępował, jakby kurczył się w sobie i wracał do jej dłoni. Poczynając od stóp, na powrót jej postać odzyskiwała ludzką powłokę.
Żywioł pochłonął jej ubranie, ale szybko ktoś z tyłu narzucił na jej ramiona koc. Okryła się nim szczelnie, na całym ciele poczuła dojmujący chłód. Wydawało jej się, że ten pokaz odebrał jej całą energię i ledwo trzymała się na nogach. Usadzono ją obok ojca i dziadka, którzy równie zdezorientowani patrzyli przed siebie. Chwilę później zaprowadzono ją za kotarę, by mogła włożyć na siebie strój przypominający ten, który nosił wuj. We trójkę na powrót stanęli przed wszystkimi zebranymi, ramię w ramię i pokłonili się. Goście zrobili to samo. Gerard podał każdemu z nich wcześniej podarowaną przez Antoninę i teraz specjalnie naładowaną energią biżuterię. Lena dotknęła swojego wisiorka. Kamień dosłownie wibrował energią.
Lena poczuła się inaczej. Towarzysząca jej od tygodni apatia zniknęła i zdała sobie sprawę z nowych możliwości. Chciała poznawać, chciała odkrywać i przełamywać granice, chciała już zawsze tak się czuć. Nie wiedziała, co dokładnie się zmieniło. Zrozumiała za to, że stała się kimś innym. Kimś więcej.
— Dołączyliście właśnie do społeczności elementalistów. Witajcie Franciszku, Cyprianie, Leno. Niech moc wam sprzyja. — Antonina powstała, a wraz z nią wróciło światło żarówek. — Zacznijmy ucztę.
Nagle drzwi sali balowej otworzyły się i wszyscy odwrócili się w ich kierunku. Daniel wszedł do pomieszczenia i rozejrzał się po zebranych.
— Przyjechałem za późno — wyszeptał.

+++
 Wreszcie, rozdział 12 choć spóźniony, przybył. Miałam z nim trochę trudności. Był praktycznie skończony w niedzielę, ale przestał mi się podobać i postanowiłam napisać go od nowa. Cóż poradzić. 
Piosenka o którą chodziło Lenie to "Let her go", gdyby kogoś to interesowało.   
Ci, którzy widzieli ten krótki tekst w miejsce rozdziału, cóż mogę powiedzieć. Miałam nadzieję wypuścić ten prawdziwy wcześniej i zapisałam sobie notkę, a nie chciałam zostawić jej pustej i wyszło, co wyszło. 
A tak na poważnie, to dziękuję wszystkim, którzy dotrwali do tego momentu. Moja podróż ze zbudzonymi dopiero się rozpoczyna i cieszę się, że mogę się nią z wami podzielić. 
Mam nadzieję, że rozdział wam się spodobał i pozdrawiam, Maxine.  

2 komentarze:

  1. Rozdział mi się podobał. Liczyła, co prawda, ze rytuał opiszesz nieco dłużej i bardziej dostojnie, ale opis dotyczący mocy i pokaz był naprawdę ciekawy, no a wpadnięcie Daniela pod koniec to strzał w dziesiątkę xD . Ponadto Lena przypomniała sobie o swiecie zewnętrznym, czego wczesniej tchę brakowało. Ciekawe, jak wytłumaczy znajomym nagłą zmianę szkoły. No i jednak ktos się dowie o magii, a mianowicie matka ;). Jedyne zastrzeżenie mam do dialogu Leny i Ifryta (to jego imię, ach)-myslę, ze przydałoby się tam więcej didaskaliów, a nie tylko rozmowa, ktora w dodatku dotyka kilku wątków narazi, więc jest dosc chaotyczna. Z niecięprliwością czekam na ciąg dalszy i zycze duzo weny

    OdpowiedzUsuń
  2. Pewnie wyszłoby lepiej, gdybym nie zaczęła wszystkiego zmieniać na ostatnią chwilę. Chciałam właśnie jeszcze bardziej rozwinąć rytuał, ale nie miałam już "siły" na końcu. Rozdział jest świeżutki jak niemowlak i praktycznie nie miałam szansy przyjrzeć mu się z dalszej perspektywy.
    Akcja z Danielem to taki typowy cliffhanger. W pierwszej wersji wyszło to całkiem inaczej i w dużej mierze właśnie tamta część mi się nie podobała. Co prawda zaburzyło to trochę mój plan, ale wydaje mi się, że tak jest lepiej.
    Lena musiała w końcu zacząć zastanawiać się nad "resztą świata", trudno byłoby obejść się bez tego. Wcześniejsze braki mogłabym zrzucić na karb totalnego zamieszania w jej otoczeniu i całą magię, ale hm... po prostu nie chciałam przedłużać rozdziałów jeszcze bardziej. Teraz znalazło się po prostu na to trochę czasu antenowego.
    Co do błędów i dialogu. Wrzucając rozdział miałam tego świadomość. Patrzyłam na dialogi, ale po prostu nie miałam już pomysłów i zostawiłam tak jak było. Trochę fuszerka, przyznaję. Za dwa, trzy dni zajrzę z powrotem do rozdziału i postaram się to naprawić. Dzięki za opinię i życzenia.

    OdpowiedzUsuń

Czytasz - proszę, skomentuj. Dla ciebie to niewiele, ale dla mnie każdy komentarz jest na wagę złota. Zawsze z chęcią odpowiem na pytania i sugestie.