23 grudnia 2015

Rozdział XVIII



Kiedy uświadomili jej, co zrobiła, Lwowska wypuściła w górę ogromny płomień i tym samym pozbawiła się większości skumulowanej w ciele energii. Doprowadziło ją to do natychmiastowego osłabienia sił i padła na podłogę. Nie straciła jednak przytomności i patrzyła wielkimi oczyma na zgromadzonych wokół niej mężczyzn.
Daniel zaniósł Lenę do salonu i ułożył na kanapie. 
— Mówiłem ci, żebyś nie ćwiczyła z nami, póki nie będziesz gotowa. Mówiłem — powtarzał po drodze, marszcząc przy tym brwi. Ledwo mógł ją utrzymać.
— Naprawdę przepraszam. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Zaczęłam was obserwować i myślałam, że mogę po prostu potrenować bez używania magii. Ale kiedy zamknęłam oczy i energia sama zaczęła napływać mi do ręki, nie wiedziałam, jak to zatrzymać.
— Wiedziałabyś, gdybyś opanowała pierwszą lekcję. Dlatego nie pozwoliłem ci tego robić. Nie z czystej złośliwości ani niczego podobnego. — Pokręcił smutno głową. — Zaabsorbuj całą energię ze swojego wisiorka, to powinno pomóc.
Lena zacisnęła dłoń na czerwonym kamieniu. Wchłonięta energia rozeszła się po jej ciele jak zastrzyk energii. Nastolatka spróbowała przyjąć pozycję siedzącą, ale Daniel powstrzymał ją, widząc, jak nieporadnie wyglądały jej ruchy.
— To wciąż za mało — spojrzał na nią badawczym wzrokiem. — Masz. — Wyciągnął spod koszuli podłużny wisiorek, zawieszony na złotym łańcuszku. Zdjął go i zamknął w dłoni Leny.
— Ale jest twój. Możesz go potrzebować… — zaprotestowała.
— Jak tylko poczujesz się lepiej, zabiorę cię do pobliskiej czerpalni. Jest w tym samym budynku co teleport. Niczym się nie martw, przez pół dnia nic mi się nie stanie. Od początku pobytu tutaj nie zużyłem prawie wcale mojej energii.
— No dobrze. — Ścisnęła wisior i opróżniła go do cna.
— I co, lepiej?
— Lepiej — przyznała.
— Odpoczywaj. Pooglądaj sobie telewizję, poczytaj magazyn albo co tam sobie chcesz. Ale nie rób nic ponadto, zrozumiano? Gdybyś potrzebowała czegoś, po prostu zawołaj. Będę niedaleko.
— Dobrze — odparła i powiodła wzrokiem za wychodzącym z pokoju Danielem.
Co ja znowu narobiłam? Same problemy. Jak mogłam być taka głupia? Sprawiam tylko kłopoty wszystkim dookoła. Dobrze, że mama wyszła już do pracy. Nawet nie chcę wiedzieć, jak zareagowałaby na widok Daniela, niosącego mnie z garażu. Daniel. Nie mam pojęcia, co sobie myślałam. Przecież on robi dla nas wszystko, pomaga, troszczy się i uczy, a ja? Podsłuchiwałam, szpiegowałam i jeszcze go oskarżałam o nie wiadomo co, jak jakaś zazdrosna, tępa idiotka z durnego serialu. Co on sobie musi o mnie myśleć? Wolę nawet nie wiedzieć.
Włączyła telewizor i przełączała bezmyślnie kanały. Na wieczór zapowiadały się same komedie romantyczne. Zrezygnowana, wróciła z powrotem na program pierwszy. Akurat zaczął się Teleexpress. Zaśmiała się w duchu. Kiedy ostatnio oglądałam choćby wiadomości? Tyle się działo u nas, że zapomniałam o istnieniu świata dookoła.
Ostatecznie nie dowiedziała się niczego interesującego, jeśli wyłączyć zaginięcie kilku osób w górach podczas lawiny i przypomnienia o tym, jaki był dzisiaj dzień. Walentynki. Na śmierć zapomniałam. Jak mogłam zapomnieć o walentynkach? Zawsze piekłam czekoladowca i przecież obiecałam Uli, że pomogę się jej coś wybrać na randkę ze Staszkiem. To przecież ich rocznica. Ale rozmawiałyśmy na ten temat wcześniej, przed tym wszystkim. Westchnęła. Nie wiem nawet, czy coś sobie zorganizowali. Gdzie mój telefon? Muszę do niej zadzwonić. Na szczęście komórka znajdowała się w kieszeni jej pasiastych spodni. Od razu wybrała numer przyjaciółki. Ula odebrała po trzecim sygnale.
— Hej, Lena. Co tam? — Nieco zniekształcony głos Uli rozbrzmiał w słuchawce.
— Jak to co, walentynki. Szykujecie coś na dzisiaj ze Staszkiem?
— Postanowiłam zrobić randkę w domu, żebym nie musiała kręcić się po mieście z tą nogą. Starzy i tak wychodzą wieczorem — stwierdziła lekceważąco. — W sumie miałam odpuścić, ale Sandra mnie namówiła. Pomaga mi w szykowaniu wszystkiego. Chodź się przywitać, Lena zadzwoniła.
Ostatnie zdanie było słabiej słyszalne i Lena domyśliła się, że Ula odsunęła od siebie telefon.
— Cześć, Lena. Szkoda, że cię nie ma. — Sandra odezwała się. — Mogłabyś pomóc ogarnąć nam suflet.
— Tak, szkoda. — Lwowska odparła ponuro.
Telefon wrócił w ręce właścicielki, ale w tle dało się usłyszeć Sandrę, wołającą Ulę do piekarnika.
— Jesteśmy teraz trochę zajęte, ale zadzwonię do ciebie później, okej? Opowiem ci wszystko ze szczegółami — powiedziała szybko Urszula.
— Jasne. Trzymam cię za słowo. Do później.
— Pa pa. — Ula pożegnała się i rozłączyła.
Lena odrzuciła telefon na drugi koniec kanapy.
***
Daniel w tym czasie wrócił do kuchni, gdzie siedzieli Cyprian i Franciszek.
— I co z nią? — rzucił Cyprian, gdy tylko ognisty przekroczył próg.
— Wszystko w porządku, nie martwcie się. — Przysiadł się do Lwowskich. — Nie miała żadnego przygotowania, żeby to zrobić i dlatego upadła. Zużyła na raz zbyt dużo energii i to zaburzyło równowagę jej organizmu. Nic jej nie będzie, musi tylko dużo odpoczywać. Przyswoiła już sobie zapas z naszyjnika, podałem jej też zawartość mojego. Jak tylko poczuje się lepiej, zabiorę was wszystkich i pokażę, jak uzupełniać energię w waszych kamieniach oraz procedury z tym związane.
— Dziękuję Danielu. Nie wiem co bym zrobił, gdyby coś jej się stało. — Cyprian wpatrywał się w niego. Chciał mu jakoś się odwdzięczyć, ale nie wiedział, co mógłby zrobić. Wszystko, o czym pomyślał, wydawało mu się niewystraczające.
— Nie chcę pana niepokoić, panie Cyprianie, ale myślę, że jeśli chodzi o pańską córkę, będziemy musieli jeszcze o czymś porozmawiać.
— Stało się coś jeszcze poza tym incydentem?
— Domyślam się, że to nie był pierwszy raz, gdy niekontrolowanie użyła magii. O niczym mi nie powiedziała, ale jestem niemalże pewien, że coś się stało we wtorek. Wyraźnie wyczułem smród spalenizny dochodzący z jej pokoju. — Wziął szklankę w obie dłonie i zaczął ją w nich obracać. — Czuję się po części winny za dzisiaj. Powinienem z nią o tym porozmawiać, ale jeszcze mi nie ufała i nie chciałem się narzucać. Uznałem, że sama dojdzie do właściwych wniosków i o wszystkim mi opowie. A nawet jeśli nie mnie, to chociaż panu.
— To musiało być dla niej trudne, cała ta frustracja, że jej jedynej nie udało się zapanować nad iskrą. Zawsze kierowała się uporem, chciała do wszystkiego dochodzić sama. Nie mogę jej za to winić. — Pokręcił głową. — Danielu, czy to coś poważnego? Czy to jakaś dysfunkcja, jest na coś chora? — Utkwił wzrok w Koterskim.
— Pojechałem z nią na dodatkowe badania. Razem z jej doktorem doszliśmy do jednoznacznych wniosków. Dla Leny są dwa wyjścia. Albo jest uzdolnioną albo osłabioną.
— Nic mi to nie mówi — przyznał Cyprian.
— No tak, przepraszam. Uzdolnionymi nazywamy elementalistów, potrafiących wykorzystywać swoją energię w dodatkowy sposób. Przykładowo, każdy mag ognia potrafi tworzyć płomienie, ale nie każdy jest w stanie odebrać komuś wspomnienia.
— Słyszałem o nich. Mówicie o nich czyściciele, mam rację? Czy to możliwe, że Lena zalicza się do tej grupy?
— Tak, to możliwe. Uzdolnieni są rzadką grupą magów. Są pewne badania określające ich na dziesięć procent całej populacji magów, ale według mnie, to nie są całkowicie wiarygodne pomiary. Nie wszyscy mają to w papierach, a właśnie z udokumentowanych przypadków uczeni wyciągają wnioski.
— Rozumiem, a jak to jest z tymi… no…
— Osłabionymi? — podpowiedział mu Franciszek.
Do tej pory nie uczestniczył w rozmowie. Siedział zgarbiony na krześle i wpatrywał się w daleki punkt za nimi.
— Tacy magowie rodzą się jak wszyscy inni, ale z czasem ich magia słabnie — oznajmił ognisty. — Ciężko im się nią posługiwać. Może u nich dochodzić do niekontrolowanych wybuchów energii albo wydawać się, że ona wręcz z nich uchodzi, nawet jeśli nie korzystają ze swojej mocy. Z czasem ich zdolności mogą całkiem zaniknąć, albo pozostać jedynie w szczątkowym stanie. To również niezwykle mała grupa, jeszcze mniejsza od uzdolnionych.
— Brzmi bardzo podobnie do tego, co dzieje się z moją córką — stwierdził cicho Cyprian.
— Obecny stan Leny nie musi od razu jej tutaj kwalifikować. Obie grupy mają podobne początki i czasami magowie mogą zostać błędnie zdiagnozowani. Pańska córka miała ciężki start, pamiętajmy o tym. Możliwe, że potrzebuje po prostu więcej czasu na dostosowanie się i dopiero wtedy w pełni ujawni swoją naturę. Musimy pozostać dobrej myśli.
— Chciałbym w to wierzyć, Danielu, naprawdę.
***
Okazało się, że podróż do czerpalni nie zajęła im tak dużo czasu, jak zakładali. Specjalne pomieszczenie znajdowało się w tej samej kamienicy, co teleport. Kiedy już wtaszczyli się na ostatnie piętro, zwyczajnie zadzwonili dzwonkiem. Otworzył im mężczyzna w średnim wieku i bez słów wpuścił do środka, po czym zaprowadził do mniejszego z pokoi. Tam wpisali się na odpowiednią listę i dopiero wtedy mogli przejść dalej.
Pomieszczenie do którego weszli, wyglądało podobnie do tego, które widzieli wcześniej w rezydencji. Poza ogromnymi głazami w czterech różnych kolorach, kanapą i kilkoma krzesłami, nic więcej się tam nie znajdowało.
Daniel zaniósł ich kamienie do drugiego pomieszczenia, gdzie miały zostać naładowane, a w tym czasie Lena i reszta Lwowskich uzupełnili swoje braki energetyczne. Cyprianowi i jego ojcu wystarczyło jedynie chwilowe przytknięcie dłoni do gładkiej powierzchni ciepłego kamienia. Nie mieli zbyt dużo okazji do użycia mocy. Lena natomiast, zgodnie z poleceniem Koterskiego, przystawiła sobie krzesło i na siedząco zaczęła pobierać energię. Przyłożyła obie dłonie i powoli absorbowała moc, znajdującą się w kamieniu. W międzyczasie, Daniel wrócił z naładowanymi kamieniami do ich prawowitych właścicieli i wyjaśnił Cyprianowi procedury napełniania ich mocą. Po wszystkim pożegnali się z pilnującym tego miejsca mężczyzną i wyszli. Przy klatce schodowej Daniel zatrzymał się.
— Muszę jeszcze coś załatwić. Wiecie, w innym mieście. Wrócę późnym wieczorem, albo jutro z rana. Dacie sobie radę beze mnie, prawda?
— Oczywiście. Idź, gdzie masz iść — zachęcił Franciszek, puszczając mu oczko.
— To do zobaczenia później — rzucił ognisty i uśmiechając się do siebie, zszedł na niższe piętro, prosto do teleportu.
Lwowscy wrócili do domu. Cyprian z pomocą ojca przyrządził uroczystą kolację dla siebie i Joli. Miał nadzieję, że dziś uda mu się powiedzieć żonie o swoim pochodzeniu.
Lena zajęła się przyozdabianiem stołu w salonie, gdyż nie pozwolili jej pomagać im przy gotowaniu. W kiepskim humorze wróciła po swojej sypialni. Zamierzała wziąć szybki prysznic i wcześniej położyć się spać.
Na toaletce czekała ją miła niespodzianka. Wielka karmelowa czekolada owinięta krzywą, czerwoną wstążeczką miała przyczepiony mały liścik. „Słodkich walentynek. D.” Uśmiechnęła się, czytając pochyłe pismo mężczyzny. Otworzyła kartonik i ułamała sobie kostkę. Słodkie nadzienie rozpłynęło jej się w ustach.
***
W piątek z rana Lena zobaczyła sms–a od Uli. Przyjaciółka opisała w paru słowach wczorajszą randkę i zaprosiła Lwowską do siebie po więcej szczegółów. Ta odpisała, że pojawi się, jak tylko znajdzie odpowiedni moment.
W kuchni dziadek żywo dyskutował z bliźniakami, które upierały się nad wyższością mlecznej czekolady w stosunku do deserowej.
— Leno, a ty jak myślisz? — podpytał Franciszek.
— Eh, ja lubię obie wersje — wzruszyła ramionami  i sięgnęła po eklerka.
— To niesprawiedliwe — stwierdził Julek z urazą. — Robisz wszystko, żeby ostatecznie nie zdecydować.
Nawet nie wiesz, jak bardzo masz rację, braciszku.
— To macie pecha — rzuciła szyderczo.
Rozejrzała się po kuchni. Śmietnik stał przepełniony w rogu. Lena uznała, że to świetna przykrywka na strategiczny odwrót. Zawiązała wór i wyniosła go do kubła przed domem.
Z daleka zobaczyła Daniela. Nie miała wcześniej okazji, żeby wcześniej z nim porozmawiać. Postanowiła poczekać na niego na dworze.
Wyglądał na szczęśliwego, wręcz rozanielonego, jakby myślami krążył zdecydowanie gdzie indziej. Kiedy zobaczył Lenę, pomachał jej na powitanie.
— Cześć. Dzięki za czekoladę —  zagaiła.
— Mam nadzieję, że dobrze trafiłem ze smakiem.
— W dziesiątkę.
— Nie czekałaś na mrozie, żeby mi o tym powiedzieć? — Odwrócił się i zamknął za sobą skrzypiącą bramkę.
— Nie. Chciałam z tobą porozmawiać.
— Okej. O czymś konkretnym? 
— Chcę ci podziękować za wczorajsze uratowanie mi tyłka i zorganizowanie wizyty u doktora, i w ogóle za wszystko.
— To nic wielkiego — strzepnął śnieg z rudej czupryny. — Chodź do środka, jeszcze się rozchorujesz. — Klepnął ją w plecy i głową wskazał na drzwi.
Weszli do środka, uprzednio wycierając ośnieżone buty o wycieraczkę. Daniel puścił Lenę przodem. Odwróciła się do niego w korytarzu, kiedy zdejmowali buty.
— Nie miałam na myśli tylko słów. Chciałabym ci się jakoś odwdzięczyć, nie wiem co mogłabym…
— Upiecz mi coś — przerwał jej. Odwiesił wełniany szalik i kurtkę na haczyk.
— Słucham?
— Lubisz piec. W podzięce upiecz mi ciasto. Twoja babeczka bardzo mi smakowała. — Posłał jej szeroki uśmiech. — Jutro wyjeżdżam, więc radziłbym ci się pospieszyć — zasugerował.
— To już jutro? I więcej się nie spotkamy?
— Może kiedyś miniemy się na ulicy. Kto wie?
Skierowali się w stronę kuchni. Dziadek i bliźniaki już sobie poszli.
— Ale…
— Tak?
— Nic takiego. To jakie chcesz to ciasto?
— Szarlotkę.
— No to załatwione. — Ucieszyła się. — Jest jeszcze coś.
Wzięła jabłko z koszyczka i zaczęła przerzucać je z ręki do ręki. Za drugim razem o mało jej nie upadło i Lena odłożyła je na blat.
— Użyłam magii już wcześniej. Spaliłam przypadkowo sweter. Przepraszam, że ci nie powiedziałam.
— Domyśliłem się — odparł spokojnie.
— Wiedziałeś? I nie jesteś zły? 
— Zasmuciłaś mnie tym, że nie powiedziałaś mi o użyciu magii. Mogło stać ci się coś poważnego. Może, gdybym wiedział, moglibyśmy jakoś zapobiec wczorajszemu incydentowi. Ale nie jestem zły, skądże. Doceniam twoją szczerość, choć nieco spóźnioną. Żałuję tylko tego, że teraz nie będę miał czasu by się tym zająć.
— Dam sobie radę — zapewniła. — Nie mam pojęcia, jak mogłam tak źle cię ocenić.
— Zdarza się najlepszym. Wiesz co? Dam ci numer swojego telefonu. Jeśli chciałabyś kiedyś pogadać, albo miałabyś jakiś problem z magią, zawsze możesz na mnie liczyć. — Wyjął z kieszeni komórkę i podał jej.
Lena spisała numer i oddała mu ją.
— Lepiej już pójdę. Mam w końcu zakupy do zrobienia — rzuciła i poszła na górę, do sypialni. 
***
Lena ledwo przeszła przez próg, a od razu zauważyła ojca siedzącego na schodach, z głową ukrytą między kolanami.
— Tato? Co się stało? — podbiegła do niego.
— Mama wie. Twoja mama wie. — Popatrzył na nią rozbieganym wzrokiem. — Julek wygadał się przez przypadek.
— Miałeś powiedzieć jej wczoraj, przy kolacji.
— Wiem. Wiem, ale nie mogłem… Nie mogłem znaleźć odpowiednich słów.
— To dlaczego teraz tu siedzisz?  Powinieneś być z nią.
— Ona mnie nie słucha. Chce nas wszystkich wysłać do domu wariatów. Chciałem jej pokazać, ale nie mogłem. Nie mogłem nic zrobić.
— Razem damy radę. Chodź — wyciągnęła do niego rękę. — Powiedz, gdzie jest mama?
— Wyszła z domu, chyba do jednej ze swoich przyjaciółek. Mówiła, że chce dać mi czas na… sam nie wiem na co.
— Zadzwonię do niej. Wszystko jej wytłumaczymy, tym razem jak należy. Będzie okej, tato, zobaczysz. 
***
— To jakieś szaleństwo. — Jolanta popatrzyła kolejno po wszystkich członkach rodziny w poszukiwaniu ratunku. Niestety, ich miny wyglądały zupełnie poważnie. Próżno szukała w nich choćby cienia fałszywości czy rozbawienia.
Daniel siedział z tyłu, oddalony od Lwowskich, ale na tyle blisko, że gdyby sytuacja wymknęła się spod kontroli, mógłby interweniować.
— Nie mam zamiaru więcej tego słuchać. Doświadczacie grupowej psychozy, gdzieś w domu musi przeciekać gaz. Powinniśmy poszukać usterki.
— Nie ma żadnej usterki, kochanie. Nic nam nie jest. — Cyprian położył dłoń na jej ramieniu.
Zrzuciła ją i krzyknęła ze złością.
— Więc dlaczego wciąż powtarzacie mi te bzdury?!
— Mamo, proszę, uspokój się — powiedziała ostrożnie Lena. — Z czasem wszystko zrozumiesz i będzie ci łatwiej, obiecuję. Ja też na początku nie mogłam uwierzyć, ale teraz jest inaczej. 
— Ale ja nie chcę w to wierzyć. Opowiadacie same głupstwa. Za coś takiego zamykają u czubków!
— Proszę cię, zniż głos. Bliźniaki już śpią. Nie powinny widzieć, jak ich rodzice się kłócą. Szczególnie w kwestii ich pochodzenia — odrzekł Cyprian. Jego twarz wyrażała zmęczenie. Nerwowo zaciskał usta, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
— W tej chwili nic mnie to nie obchodzi. Mogę obudzić pół osiedla, jeśli przemówi wam to do rozumu. — Popatrzyła na boki. — Może ty też jesteś jednym z nich, co? — zwróciła się do Daniela.
— Ma pani rację. Proszę spróbować zrozumieć. Dla pani męża musiało być niezwykle trudno o tym mówić.
— A dajcie mi wszyscy święty spokój. Dopóki nie zaczniecie myśleć trzeźwo, nawet się do mnie nie odzywajcie.
— Ale mamo…
— Koniec dyskusji. Prześpijcie się z tym i jutro porozmawiamy jak ludzie. — Jolanta podniosła się z fotela i opuściła salon.
Słyszeli jej kroki, gdy wchodziła na górę po schodach. Dopiero teraz odczuli, jak bardzo byli spięci.
Lena opadła na kanapę.
— Ten jeden raz życzyłabym sobie, żebyśmy nie były takie podobne — powiedziała.
— To było koszmarne — oznajmił Cyprian, po czym przetarł dłonią twarz. — Układałem w głowie wiele scenariuszy, ale nic nie mogło mnie na to przygotować.  
— Proszę się nie martwić, panie Cyprianie. Nie wszyscy są tak otwarci jak pan. Właśnie Lena jest świetnym przykładem. Początki nie były najlepsze, a niech pan zobaczy, jak wszystko się rozwinęło.
— Khem… wciąż tu jestem — poinformowała Lena. — Chodźmy spać. W tym jednym mama ma rację. Jesteśmy zmęczeni i przestajemy myśleć trzeźwo. Zastanowimy się nad wszystkim jutro.
— Może rzeczywiście powinienem odpocząć. Do jutra, słońce.
— Do jutra, tato.
***
Sobotni ranek nadszedł, a więc zaczął się ostatni dzień pobytu Daniela u Lwowskich.  Domownicy sprawiali wrażenie, jakby za wszelką cenę chcieli się unikać.
Lena próbowała zająć myśli pieczeniem ciasta. Bezmyślnie przesypywała mąkę przez sitko, kiedy do kuchni wszedł Daniel. Zachowywał się jak cień, przemykając blisko ścian ze zgarbioną posturą. Nalał sobie wody do szklanki i chciał wyjść, ale zatrzymała go pytaniem.
— O której wyjeżdżasz?
— Jutro z samego rana. Twój ojciec poprosił mnie o ostatnią lekcję.
— Acha — palnęła bez sensu. — To raczej nie był twój ulubiony tydzień.
— Wychodzi trochę poza pierwszą dziesiątkę.
— Co z nami będzie, no wiesz, kiedy już wyjedziesz?
— Nie jestem pewny. Wasz przypadek jest dość niecodzienny. Prawdopodobnie przydzielą wam kuratora, który co jakiś czas będzie sprawdzał wasze postępy. Ale chyba nie o taką odpowiedź ci chodziło.
Pokręciła głową ze zrezygnowaniem.
— Mogę cię o coś zapytać?
— Do tej pory nie robiłaś niczego innego. — Uśmiechnął się. — A niech stracę.
— Jak mam pogodzić stare życie z nowym? Wszystko się sypie. — Odstawiła mąkę na blat i wbiła jajko do miski. — Jak tylko próbuję skupić się na jednej rzeczy, druga dopomina się natychmiastowej uwagi. Przez badania i późniejszy upadek zapomniałam o pomocy przyjaciółce. Oddaliłyśmy się od siebie. — Dodała resztę składników i zaczęła je mieszać. — Mama nie chce z nami rozmawiać i jeszcze te sny, i badania, i... Czuję, że otaczający mnie świat wymyka mi się z rąk. — Oparła się o blat i ukryła twarz między ramionami.
— Chyba nie jestem najlepszą osobą do udzielenia odpowiedzi na to pytanie.
— Co masz na myśli?
— Nic szczególnego. Jeśli już miałbym coś ci poradzić, to myślę, że każdy powinien znaleźć kogoś, na kim może polegać. Kogoś, komu możesz powierzyć swoje najczarniejsze myśli i wiesz, że nigdy cię nie zostawi — powiedział, wpatrując się w ulicę za oknem. — Kogoś, kto zobaczy twoje jasne strony i pomoże ci w nie uwierzyć
— I tobie się udało? Znalazłeś taką osobę?
— Ja? — Uniósł brwi. — Mówiłem ogólnie, czysto teoretycznie. — Unikał wzroku Leny, jakby nagle zaczął wstydzić się swoich słów.
— Przykro mi, że cię zawiodłem i nie wiem jak ci pomóc.
— Nie zawiodłeś. Po prostu zaczęłam wierzyć, że potrafisz wszystko.
— Mogę ci z całą pewnością powiedzieć, że nie potrafię wielu rzeczy.
— Szkoda, że nie jesteś uzdolniony. Gdybyś był jednym z nich, poprosiłabym cię, żebyś wymazał nam wszystkim wspomnienia. Moglibyśmy zacząć wszystko od nowa.
— Nawet gdybym chciał to zrobić, uciekanie od problemów nigdy ich nie rozwiązuje.
— Zabrzmiało jak rada z chińskich ciasteczek.
— Jak już mówiłem, nie jestem dobry w udzielaniu życiowych porad.
***
Co powinnam zrobić? Tak bardzo nie mam pojęcia. Ula by wiedziała, ona żyje dzięki ekstremalnym sytuacjom. Ale nie mogę jej przecież powiedzieć. Mama wie i jak to się skończyło? Nie, Ula jest inna, pomogłaby mi. Na pewno. Ona jest tym kimś. Powiem jej. Nie obchodzi mnie jakieś obce prawo, to moja przyjaciółka. Nie mogę zostać w tym sama, bo zwariuję.
Lena ubrała się i wyszła z domu. Wreszcie zrobiło się cieplej i śnieg zaczął powoli topnieć. Dla Leny krajobraz wyglądał, jakby płakał. Ostatnie dni wprowadziły ją w depresyjny nastrój. Czuła, jakby na nowo założyli jej tamte czarne bransolety, które musiała nosić zaraz po wypadku. Niemalże odczuwała ich ciężar na nadgarstkach.
Ze szczerym postanowieniem szła bocznymi uliczkami prosto na osiedle, przy którym mieszkała Ula. W głowie przewijała jej się jedna myśl. Z Ulą będzie łatwiej. To zdejmie ze mnie ten ciężar. Będę wolna. Wreszcie dotarła na miejsce.
  Spojrzała w okno pokoju przyjaciółki. Mieszkanie Majchrzaków znajdowało się na pierwszym piętrze, więc nie miała problemu, żeby dojrzeć cień za firanką. Postać zbliżyła się. Gładkie, brązowe włosy i wąskie szczupłe ramiona — oto co zobaczyła. Sandra. Jak mogłam być tak głupia? Nie jestem już jedyną przyjaciółką Uli. Nie wiem już, kim jestem. Teraz ma Sandrę. Tę miłą, uczynną Sandrę, która wiedzie nieskomplikowane życie wśród cukierkowych perełek. Po wypadku Ula nie potrzebuje wysłuchiwać o moich problemach. Potrzebuje stabilizacji, czegoś pewnego, a nie masy moich problemów. Nie. Nie wciągnę jej w to. Nie mogę.
Lena patrzyła jeszcze przez chwilę w okno, a potem odeszła. Włóczyła się bocznymi ulicami z melodiami Beethovena w słuchawkach, nastawionymi na cały regulator, by nie słuchać szumu aut. Czuła się taka samotna pośród tych wszystkich mijających ją ludzi.
W drodze powrotnej weszła do sklepu papierniczego i kupiła notes. W grubej, matowej oprawie z wytłaczanymi na wierzchu błyszczącymi truskawkami kryły się puste stronnice, czekające na zapełnienie. Dopóki nie znajdę nikogo lepszego, ty będziesz musiał mnie słuchać, przyjacielu. — Szepnęła i przejechała dłonią po jego powierzchni.   
Doszła jeszcze do jednego, ważnego wniosku. I musiała podzielić się nim od razu po powrocie, jeśli chciała wykorzystać tę szansę.
***
Wróciła na kilka minut przed dwudziestą. Już dawno na dworze zrobiło się ciemno i zimno. Na wejściu dostała ochrzan, za to, że nie odbierała telefonów od rodziców. Cieszyła się, że trzymali wspólny front, bo dzięki temu musieli ze sobą rozmawiać.
Samotny spacer dał jednak jakiś efekt. Zauważyła możliwość, której wcześniej nie dostrzegała. Miejsce, gdzie zostałaby w pełni zaakceptowana. Miejsce, gdzie nie musiałaby kłamać. 
Daniel pakował się w pokoju gościnnym. Zapukała. Odwrócił głowę, wciąż nachylając się nad torbą podróżną.
— Leno, nareszcie jesteś. Gdzie podziewałaś się przez cały dzień? Twoi rodzice się zamartwiali.
— Musiałam odetchnąć. Z dala od tego wszystkiego — zakomunikowała.
— I co? Pomogło?
— Właśnie o tym chciałam z tobą pogadać.
— Okej. Jestem do usług. — Odłożył stertę koszul na łóżko, a sam na nim usiadł.
Lena weszła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi.
— Myślę, że znalazłam wyjście.
— Naprawdę? I mam w tym jakąś rolę?
— Nawet sobie nie wyobrażasz jak dużą. Przemyślałam parę rzeczy i zdałam sobie sprawę, że nie ma dla mnie powrotu. Mogę iść tylko do przodu. — Podeszła bliżej i usiadła obok Daniela na łóżku.
— I jaka jest w tym moja część? — zainteresował się.
— Chciałabym, żebyś został moim mentorem.
— Czy to znaczy, że…
— Chcę pojechać z tobą do szkoły dla elementalistów.

+++
Hej, moi drodzy. Przede wszystkim, wszystkiego dobrego z okazji nadchodzących świąt, kochani. 
Rozdział trochę spóźniony, ale jest. Początkowo miały być to dwa osobne odcinki, ale uznałam, że nie ma co publikować dwóch krótkich tekstów. Myślę, że łatwo domyślić się, gdzie kończyłby się osiemnasty, a zaczynał dziewiętnasty.
Tak, wreszcie doszliśmy do (prawie) końca pierwszej podróży Leny. Ale nie martwcie się, to jeszcze nie koniec. Zbyt wiele wątków zostało niedokończonych i będzie jeszcze masa okazji, żeby do nich wrócić. 
Lena zdecydowała, dość odmiennie od całego swojego stanowiska, ale jednak. Teraz otworzy się przed nią wiele nowych drzwi. Zobaczymy, czy spodoba jej się to, co za nimi zobaczy.
Mam nadzieję, że uda mi się zrobić wszystko, co sobie zaplanowałam i życzę wam tego samego.
Cóż, jak zwykle będę niezmiernie szczęśliwa, jeśli pozostawicie po sobie jakiś komentarz. Pozdrawiam, Maxine.

2 komentarze:

  1. Co, faktycznie Lena zmieniła zdanie, ale to było b naturalne. Doszła do słusznego wniosku: bez szkoły magicznej sobie nie poradzi (choc trochę szkoda, zd chyba jej przyjaźń sie niszczy... Ale moze jakoś skę jeszcze dogada z Ula)?. Druga kwestia-chyba zrozumiała, ze Daniel nie jest jej przeciwnikiem, a wręcz przeciwnie... Chyba sie polubili, to miłe ;). Mam nadzieje, ze matka dziewczyny uwierzy całej reszcie. Moze trzeba jej pokazać jakas magię? Sama nie wiem, moze ja to zbyt zszokować. Ale mam nadzisję, ze jakoś pójdzie. Mam nadzieje, ze Lena okaże sie posiadać dodatkowe moce ;). Myśle, ze pomysł na pamiętnik i dawanie jednorazowych wpisów po kolejnych częściach to bardzo dobry pomysł :) życzę dużo weny, szczęśliwego nowego roku i zapraszam na świeżo dodaną nowosc: zapiski-Condawiramurs :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Starałam się, żeby ta decyzja przyszła właśnie z czasem i doświadczeniami, a nie żeby miało się odczucie "Ale co, dlaczego tak nagle?". Odbyło się to niestety kosztem innych rzeczy m.in. właśnie jej przyjaźnią z Ulą czy niezrozumieniem ze strony matki, ale nie wyobrażam sobie, żeby Lena w inny sposób wyszła ze swojej strefy komfortu.
      Lwowska wreszcie zaczyna patrzeć na Daniela z innej, jaśniejszej strony i jej relacja z nim zmierza w dobrym kierunku. Pożyjemy, zobaczymy jak rozwiną się wątki matki i przynależności Leny.
      Jestem w trakcie pisana pamiętnika i zobaczymy jak mi pójdzie, bo to zupełnie co innego niż dotychczas.
      Dziękuję za życzenia i lecę zobaczyć nowy rozdział.

      Usuń

Czytasz - proszę, skomentuj. Dla ciebie to niewiele, ale dla mnie każdy komentarz jest na wagę złota. Zawsze z chęcią odpowiem na pytania i sugestie.