30 grudnia 2015

Rozdział XIX



Uwaga! Ten rozdział jest inny niż pozostałe. Jeśli masz wątpliwości, do tego co czytasz, zjedź na dół strony do notki odautorskiej po więcej informacji. Co więcej, zamieszczam tam małą prośbę właśnie do Ciebie.
Był już późny wieczór. Lena wróciła z kuchni do sypialni, trzymając w ręce kubek zielonej herbaty. Omiotła wzrokiem pomieszczenie. Spakowane walizki czekały pod drzwiami. Ostatnia noc we własnym łóżku — pomyślała i odstawiła napój na szafkę nocną. Zabrała nowy notatnik z biurka i usiadła po turecku na zaścielonym morską kapą łóżku.
Otworzyła dziennik na pierwszej stronie. Biała kartka świeciła pustką. Zamknęła go i zaczęła stukać długopisem o twardą okładkę. Pasmo włosów zsunęło jej się na czoło i zasłoniło pole widzenia. Niedbałym ruchem odgarnęła kasztanowe kosmyki z twarzy.
— To głupie — rzuciła w przestrzeń, ale po chwili ponownie otworzyła notatnik i powoli zaczęła kreślić pierwsze litery.
Drogi Pamiętniku,
Wiem, że to bzdurne zwracać się do ciebie, bo przecież nawet nie „istniejesz”. Ale nie wyobrażam sobie mówić o tym komuś innemu. Po prostu nie. W ciągu ostatniego miesiąca w moim życiu wydarzyło się tak wiele nieprawdopodobnych rzeczy, że nie jestem w stanie wyobrazić co może stać się za tydzień. Miałam plan. Plan na spokojne życie, wiesz? Skończyć szkołę, założyć kawiarenkę, a później rodzinę. Ale wszystko się spieprzyło przez jedną głupią decyzję. Możesz wyobrazić sobie bardziej beznadziejną sytuację? Ja nie.
Jeszcze jakiś czas temu myślałam, że nie ma z niej wyjścia. A teraz wcale go nie szukam, tylko coraz bardziej pogrąrzam się w tej spirali dziwności. Nie mam pojęcia jak moja przyszłość może teraz wyglądać. Ach, ale przecież nawet nie wiesz o czym piszę, prawda? No dobrze. Zacznę od początku.
Dawno dawno te… Wszystko zaczęło się trochę ponad miesiąc temu, na początku stycznia. Z moją przyjaciółką Ulą pojechałyśmy do koleżanki na przyjęcie urodzinowe. Ula postanowiła urwać się szybciej z imprezy i zadzwoniła po swojego chłopaka, żeby zabrał ją do domu. Oczywiście zabrałam się z nią. I nie byłoby w tym nic niezwykłego gdyby przed samym miastem nie wjechała w nas ogromna ciężarówka. Nie pamiętam dokładnie co się wtedy stało. Wiem tylko, że nagle znikąd pojawiły się oślepiające światła a potem wszystko zaczęło wirować.
Obudziłam się trzy dni później w szpitalu, w moim rodzinnym mieście. Na rękach miałam bransolety z czarnymi kamieniami, które oczywiście nie były standardowym wyposażeniem pacjenta. Na początku nie potrafiłam ich zdjąć, ale kiedy już O tym może później. Nie chcę wyprzedzać wydarzeń.
Kiedy obudziłam się w szpitalu udało mi się dowiedzieć, że z moimi przyjaciółmi wszystko w porządku. A później przyszedł lekarz i zadawał mi pytania i zabrali mnie na badania. No wiesz, standardowe sprawy. Wieczorem odwiedziła mnie rodzina. Kolejne dni spędziłam na „obserwacji”. Kiedy mogłam już wychodzić z sali to odwiedzałam Ulę. Gadałyśmy o jakiś bzdurach, żeby zapomnieć o wypadku. Wszystko wskazywało na to, że za jakiś czas wszystko wróci do normy. Na pewno domyślasz się, że wcale tak się nie stało. Pokurwiło się jeszcze bardziej.
Już wcześniej zaczęłam coś podejrzewać, bo mój ojciec zachowywał się dziwnie tak jakby był nieobecny. A później, któregoś popołudnia przyszedł w odwiedziny i powiedział, że jesteśmy elementalistami. To jest magami żywiołów. MAGAMI, rozumiesz? To był dla mnie szok. Kompletne pokręcone. Ale nie dlatego, że uwierzyłam w to. Sądziłam, że mój ojciec zwariował. Nigdy wcześniej się tak nie zachowywał. Był zdenerwowany, a potem nagle zaczął gadać o naszym rodzinnym dziedzictwie. Przeraził mnie wtedy nie na żarty. (O~O) Normalnie myślałam, że ktoś czegoś mu dosypał do picia.  
Kolejnego dnia z samego rana, naskoczyłam na swojego lekarza prowadzącego, który miał być sprawcą urojeń taty. Jak się okazało, wcale nie zaprzeczał i jeszcze do tego użył na mnie magii wody, dzięki której chwilowo uspokoiłam się po krzykach w jego gabinecie. To było takie fazowe, dotknął mnie i nagle znalazłam się pośrodku oceanu, całkowicie wychillowana. Oczywiście wciąż nie miałam zamiaru przyjąć do wiadomości, że mają rację. W międzyczasie od mamy dowiedziałam się, że dzięki badaniom przeprowadzonym z próbki mojego DNA (Btw. skąd oni w ogóle na to wpadli???) doktor potwierdził moje pokrewieństwo z Antoniną Lwowską, siostrą mojego dziadka. Dziadek Franciszek został osierocony w czasie wojny, gdy był ledwie niemowlakiem. Całe życie szukał krewnych a mój wypadek przyczynił się do odnalezienia ich. Cieszyłam się jego szczęściem, oczywiście. Ale ta magiczna część prawdy wciąż do mnie nie docierała. 
Później zjawił się Daniel Koterski. Ten rudzielec potrafił nieźle wyprowadzić mnie z równowagi od samego początku. Jako przyjaciel mojego doktora oczywiście również okazał się być magiem. Jakże by inaczej. I to właśnie on pokazał mi po raz pierwszy widoczną gołym okiem magię. Stanęłam jak wryta, gdy nad jego dłonią pojawił się najprawdziwszy PŁOMIEŃ. Jak to mówią, żeby uwierzyć niektórzy muszą zobaczyć. Tak właśnie było ze mną. Przez chwilę nawet wydawałam się nią oczarowana. Jak dzieciak przed wesołym miasteczkiem. Jednak szybko zrozumiałam, że magia może mieć swoją ciemną stronę. Ciemna strona mocy, he, he. No dobra, mało to śmieszne.
W przypływie głupoty zdjęłam bransolety i nawet nie pomyślałam, że może to być dla mnie tak niebezpieczne. Okazało się, że to one blokowały moją magię, która nawiasem była wtedy szalenie niestabilna. Nie pamiętam dokładnie, co się wtedy stało. Wiem, że wściekłam się na mojego doktora, który leczył mnie podczas snu. Wtedy wydawało mi się to czymś strasznym. Wpadłam w szał. Serio, zaczęłam krzyczeć i w ogóle. Pierwszy raz użyłam magii i podpaliłam swoje szpitalne łóżko. Byłam tak przerażona, że nie mogłam nic więcej zrobić. Gapiłam się na swoje ręce, jakbym chciała je sobie za to odrąbać. Poważnie. O.o
Następne co pamiętam, to obudzenie się w innej sali. Nie mogłam poruszać kończynami i wydawało mi się, że się duszę. To była jedna z najgorszych rzeczy jakie przeżyłam w swoim 18–letnim życiu. To całkowicie zraziło mnie do magii. Nie chciałam słyszeć o żadnym „praktykowaniu”. Bałam się. Bałam się jak cholera. Nie chciałam już być magiem, o nie. Chciałam jedynie wrócić do tego co było przed wypadkiem i zapomnieć o reszcie jak najszybciej.
Niedługo później na własne rządanie wróciłam do domu. Z tym, że droga powrotna również nie należała do najfajniejszych. Nie mogłam usiedzieć w samochodzie nawet minuty. Wyskoczyłam z niego jak poparzona i wróciłam razem z ojcem do domu na piechotę. Wciąż unikam pojazdów i bardziej ruchliwych ulic. Dostaję dreszczy na sam ryk silnika. Wypadek nie daje mi tak łatwo o sobie zapomnieć.
Ale wracając do tamtych wydarzeń. Spędziłam wtedy dwa tygodnie bez wychodzenia z domu i starałam się wrócić do normalności. Jasne, nie wyłaź z chaty i myśl, że będzie lepiej. Widać, jak świetnie mi szło. Wciąż przychodził do mnie lekarz, który nie dał mi zapomnieć o istnieniu magii. Jak ja niecierpiałam jego wizyt, Razem z moim ojcem przekonywali mnie do przejścia rytuału, który sprawiłby, że już więcej nie musiałabym mieć do czynienia ze skutkami ubocznymi używania magii. Bransolety dosłownie wysysały ze mnie życie i stałam się przez nie całkowicie otępiała. Szczerze, chciałam tylko spać. Ale nie mogłam ich zdjąć, bo wtedy szpitalny epizod powtórzyłby się ponownie. Jedynym wyjściem był rytuał. W końcu się zgodziłam. Kurde no. Innego wyjścia po prostu nie było.
To było w sobotę, tuż przed rozpoczęciem feri zimowych. Pojechaliśmy całą rodziną, razem z moim młodszym rodzeństwem, Julkiem i Tysią, tatą Cyprianem i dziadkiem do rezydencji Antoniny Lwowskiej. I mówiąc rezydencja, na prawdę mam to na myśli. Starodawne wnętrza, wysokie ściany, wszędzie złoto i cała reszta. Dziadek już wcześniej nawiązał z nią kontakt i bardzo cieszył się, że spędzi u niej kolejny tydzień. Właśnie po minięciu tego okresu miał odbyć się rytuał.
Magowie dali mi dwie opcje po przejściu „ceremonii odpieczętowania”. Albo zostanę członkiem magicznej społeczności, albo po rytuale pozwolę mojej magii „przygasnąć” i nie będę z niej korzystać. Na decyzję miałam tydzień.
Antonina okazała się być niezwykłą kobietą. Mimo 80–ki na karku trzymała w ryzach całą swoją rodzinę. Zdaje się, że bardzo mnie polubiła a i ja po pewnym czasie zaczęłam darzyć ją szacunkiem. Mimo, że na ogół się ze sobą nie zgadzałyśmy.  Serio, ona swoje, a ja zupełnie na odwrót. (+.+)
W tamtym okresie poznałam wielu członków rodziny Lwowskich. Najbardziej trzymałam się z Ifrytem, moim kuzynem, który jest w moim wieku. Jest spoko, wyluzowany i w ogóle. I rudy jak marchewa. Na początku miałam spięcie z jego starszą siostrą, ale myślę, że ostatecznie zakopałyśmy topór wojenny. Mam nadzieję. Mój ojciec bardzo polubił się z wujkiem Piotrem a dzieciakom spodobał się wuj Gerard.
Podczas tamtego tygodnia dowiedziałam się nieprzeliczoną ilość rzeczy o elementalistach i magii w ogóle. Na pewno nie zdawałeś sobie sprawy, mój nowy przyjacielu, że magowie muszą uzupełniać energię w swoim ciele, co? I do tego muszą ją pobierać ze specjalnych kamieni. Albo, że niektórzy z nich potrafią robić jeszcze bardziej niesamowite rzeczy, niż tylko panować nad żywiołami. Takie jak DOSŁOWNIE wymazać drugiej osobie wspomnienia, leczyć za pomocą dotyku albo mieć możliwość zmiany wyglądu. Imponujące, prawda? A do tego jeszcze cała otoczka z istnieniem magicznego rządu, tej tajemniczej Rady, o której wciąż nie wiem zbyt wiele i obowiązek zarejestrowania się w magicznym urzędzie i nawet instytuty badawcze... Ech, tyle tego jest, że nie wiem o czym ci wspomnieć.
Zmianę zdania zaczęłam powolnymi kroczkami. Wypytałam kucharkę ciotki o dawne czasy w rezydencji. I dostałam parę fajnych przepisów przy okazji. Wiele razy rozmawiałam z Antoniną. Przeprowadziłam długą dyskusję z Ifrytem, a na końcu pozwoliłam na magiczne uleczenie mojej złamanej ręki, choć nie byłam przekonana do magicznego leczenia. Została mi niestety blizna, ale to przecież nieważne. Ta, jasne. Jasna, błyszcząca kreska zajmuje mi prawie całe przedramię i jeszcze mam ten łysy ślad na lewej brwi, którego ni cholera nie da rady zamalować, żeby nie było widać. Jasne, że nieważne.)
Uzdrowicielką okazała się by Olga, całkiem rzeczowa kobieta. Przyjechała tu ze swoim uczniem, Karolem. Który też jest okej, ale przydałoby mu się trochę pewności siebie. Dowiedziałam się, że to oni uratowali mi życie po wypadku i bez ich pomocy prawdopodobnie bym nie przeżyła. Wyszło też, że Daniel miał również w tym swój na prawdę duży udział.
Ifryt i Karol, którzy nawiasem okazali się być przyjaciółmi dużo opowiedzieli mi o swojej szkole do której chodzili wyłącznie elementaliści. Mieszkają na odludziu w internacie a każdy uczeń ma swojego „mentora”, który pomaga mu się rozwijać. Poza tym uczą się tam nie tylko o historii magii i reszcie nudnych rzeczy, ale też mają dużo praktyki. Nie brałam dołączenia do niej nawet pod uwagę, bo po wszystkim chciałam kontynuować edukacje w mojej starej szkole. Nie miałam zamiaru porzucić marzenia o otwarciu cukierni. I wcale nie porzucam. Kawiarenkę otworzę, choćby miała do miasta wparować inwazja kosmitów.
Myślę, że przełom w moim myśleniu przyszedł podczas obrad rodzinnych. Antonina hojnie obdażyła nas prezentami, tym samym oficjalnie zapraszając nas do rodziny. Dostałam piękny, na prawdę PIĘKNY naszyjnik z magicznym kamieniem, ojciec pierścień, a dziadek zegarek po swoim własnym ojcu. Wtedy to Antonina ogłosiła, że widzi mnie na miejscu głowy rodziny. Mnie, która nawet początkowo nie chciała tam być. Wywołało to burzę, ale też dało mi do myślenia. Przez cały tydzień zastanawiałam się nad swoją przyszłością. Wszystkie znaki wskazywały, że powinnam dać drugą szansę magii. Długo się wachałam.
Rytuał był iście magiczny. Zmienił całkowicie moje postrzeganie magii. Mając ją w sobie czystą i bez obawy o życie zaczęłam o niej myśleć w bardziej pozytywnych barwach. Ach gdybyś mógł to zobaczyć. To było jak połączenie się z żywiołem w jedność. Jakbym była nie tylko Leną Lwowską, ale też czymś o wiele więcej jakąś potężną siłą zdolną do wszystkiego. Moje ciało stało się dzikim ogniem w formie człowieka. To było piękne uczucie i całkowicie inne od wszystkiego co dotąd przeżyłam. (O matko, jakie teksty, co ja piszę? Dobrze, że oprócz ciebie nikt to nie zobaczy.)
Na uczcie po rytuale pojawił się Daniel i tym samym z powrotem wkroczył w mój świat. Postanowił zostać naszym samo–zwańczym przewodnikiem po tym świecie i nikt nie zdawał się protestować. Udaliśmy się z nim na podstawowe badania do magicznej placówki medycznej i złożyliśmy papiery o magiczne dowody osobiste. Zaczęłam widzieć światełko w tunelu.
Wróciliśmy do domu w niedziele, razem z Danielem, który miał nas nauczyć podstaw magii i pilnować, żebyśmy nie robili głupot. Teleportem. O tak teleporty istnieją. Super, co? :D Ale powrót z bajki do rzeczywistości nie był łatwy. Bałam się chodzić ulicą, a do tego zaczęłam miewać dziwne sny. Zupełnie pokręcone, jak bym oglądała film albo coś. Dodatkowo moje wyniki badań pokazały nie jednoznaczne wyniki i zaczęłam się bać, że coś jest ze mną nie tak. To tej pory nie wiem co to oznacza.
Daniel wydawał mi się za bardzo interesować się moja rodziną. Wymyślałam o nim NA PRAWDĘ dziwne teorie. Nie mogłam uwierzyć w jego bezinteresowność. Teraz widzę, że było to zupełnie idiotyczne, ale wtedy strasznie się nakręciłam na szpiegowskie teorie. Podsłuchiwałam jego rozmowę telefoniczną a potem nawet ubzdurałam sobie, że najlepiej, żeby czegoś się o nim dowiedzieć będzie jeśli zacznę go śledzić. Kompletne wariactwo. Nawet nie zamierzam się z tego tłumaczyć. Nie wiem, jakim cudem tak dobrze to znosił. Żebym zobaczyła, że nie jest podejrzany nawet otworzył się przede mną i wyjaśnił powód swojego zainteresowania moją rodziną, choć wiem, że nie było to dla niego łatwe. A powody okazały się całkiem rozsądne. (Przynajmniej dla mnie.) I tak pomału zaczęłam widzieć go nie jako wroga, ale kogoś w rodzaju sprzymieżeńca.  
Staram się zwalczać strach przed jazdą pojazdami, a przynajmniej trochę go oswoić, ale wiem, że będzie to długa długa droga. Nie zamierzam się jednak poddać, co to to nie. Muszę iść do przodu, jeśli chcę żyć normalnie. Staram się zajmować myśli swoją pasją pieczeniem i przygotowywaniem deserów. Wydaje mi się, że w pewnym stopniu mi to pomaga, bo mam jedną stałą rzecz, którą kocham i jestem w niej dobra. To daje mi nadzieję a właśnie niej najbardziej potrzebuję. Myśli, że wszystko jakoś się ułoży, bo na razie moje życie jest w kawałkach.
Muszę ci się do czegoś przyznać. Do tej pory nie poradziłam sobie z pierwszą magiczną lekcją znalezieniem we własnym ciele swojej iskry, źródła mocy magów. Mój ojciec i dziadek już jakiś czas temu to opanowali, a ja wciąż stoję w miejscu. Cholera jasna, próbowałam już chyba wszystkiego i nic mi nie pomogło. Do tego podczas drugiej lekcji niekontrolowanie użyłam magii i mimo tego, że nic mi się nie stało, zaczynam się martwić. Wciąż czekam na wyniki dodatkowych badań. To strasznie frustrujące.
Od czasu wypadku MOCNO zaniedbałam swoją przyjaźń z Ulą. Mimo to, cieszę się, że znalazła oparcie w Sandrze, koleżance z imprezy urodzinowej. Chciałam odbudować naszą relacje, ale boję się, że przez tajemnice, które muszę przed nią trzymać będzie to super trudne. Ula nie może wiedzieć, że jestem magiem tak stanowi magiczne prawo i nic nie mogę z tym zrobić. Chciałam to zrobić mimo to, ale zrezygnowałam. Nie chcę jej do tego mieszać. Ula zasługuje teraz na spokój i stabilność, którą może dać jej Sandra. Muszę na jakiś czas przenieść się w cień. Nawet jeśli nie mogę patrzeć jak ktoś inny zajmuje moje miejsce obok mojej przyjaciółki.
Ostatecznie powiedzenie komuś nie zawsze rozwiązuje problemy. Wczoraj powiedzieliśmy mamie, która do tej pory nie miała o niczym pojęcia i nie przyjęła tego za dobrze. Myślę, że nawet jeśli nam wierzy po prostu nie chce nas słuchać. Nie wiem, jak mam się zachowywać wokół niej. Wydaje mi się, że zaczęła patrzeć na nas inaczej choć może tylko mi się wydaje. Na pewno mi się wydaje, co ja gadam. Postanowiłam, że nie będe na nią naciskać i z resztą rodziny ugadaliśmy się, że damy jej czas na przetrawienie tej sytuacji. Mnie udało się zrozumieć istotę magii, może jej też się uda. W końcu nie bez powodu dziadek nazywa nas klonami.
Pogubiłam się, wiem to. Zbyt wiele rzeczy stało się naraz. Zbyt wiele rzeczy przytłoczyło mnie swoim ciężarem. Jestem silna i wiem, że dam rade stanąć na nogi. Ale muszę znaleźć punkt zaczepienia, żeby to zrobić. Na razie dryfuję. Może moje sny właśnie to mi podpowiadają? Że powinnam znaleźć osobę, której powinnam wyczekiwać? Że powinnam znaleźć strażników pilnujących, żebym nie zboczyła z obranej trasy? Nie wiem. Ale w miejscu, gdzie informacje o magii można czerpać garściami na pewno się dowiem, co oznaczają moje sny. No tak. Bo właśnie o to chodzi, żeby znaleźć swoje miejsce, prawda? Nie wspomniałam jeszcze o tym, ale zaczynam nową podróż od poważnej zmiany i moja podróż nawet nie będzie przenośna.  
Od początku wiedziałam, że istnieje opcja w której przeniosłabym się do magicznej szkoły, gdzie uczą się elementaliści. Nigdy nie chciałam jej wybrać. Aż do dzisiaj. Dzisiaj ostatecznie zerwałam z dawną przyszłością Okej, powiedzmy, że ma to sens. którą sobie wymarzyłam i postanowiłam wyjechać z Danielem do Południowej Elementalistycznej Szkoły. (Te ich nazwy. PET serio?)
Zaczęłam tą rozmowę z Danielem zaraz po włóczędze, podczas której cię kupiłam. Wydawał się więcej niż zadowolony moją decyzją. Poszedł ze mną na rozmowę z tatą, który OCZYWIŚCIE nie miał nic przeciwko. Zapewnił mnie, że podpisze wszystkie potrzebne papiery w starej szkole (bo oficjalną osiemnastkę mam niestety dopiero w lipcu i musi to iść pośrednio przez niego) i wypełni te potrzebne w rekrutacji do nowej. Nie przejął się czesnym, które będzie musiał płacić, bo w końcu mieszkanie w akademiku zobowiązuje do opłat ani tym, że będę daleko od domu. W końcu od czego są teleporty, prawda? Obiecałam odwiedzać moją ukochanom rodzinkę jak najczęściej i zdawać im pełną relację na temat wszystkiego czego mnie tam nauczą. Ojciec wydawał się szczęśliwy, że postanowiłam głębiej zainteresować się magią, ale myślę, że nawet jeśli postanowiła bym z niej zrezygnować i zostać zawodową maskotką w kształcie ziemniaka nic by nie powiedział i zaakceptował mój wybór. Jestem pewna, że zrobiłby wszystko, żebym była szczęśliwa. A teraz właśnie tego potrzebuję, odcięcia się od przeszłości i zaczęcia z czystą kartą w otoczeniu, które nie postrzega mnie jako kogoś innego tylko jednego ze swoich. Mama nie chciała tego komentować, ale nie wyraziła żadnego sprzeciwu. Mam świadomość, że porzucam ją w ciężkim okresie, ale na razie i tak nie byłabym w stanie być dla niej wsparciem. Zbyt mocno sama jestem rozchwiana.
Co mnie tam czeka czy znajdę tam ludzi, którzy mnie zrozumieją? Nie wiem. Ale wiem, że nie mogę stać w miejscu i czekać na zbawienie. Może ci się wydawać się, że chcę uciec od problemów. Może masz rację, ale nie mogę tu zostać. Muszę zrozumieć co tak na prawdę oznacza bycie magiem. Wiem, że mój ojciec będzie szczęśliwy, kiedy to zrobię, bo sam pokochał magię od pierwszej chwili. Wiem, że ja będę szczęśliwa, jeśli znajdę swoją drogę. Jak myślisz, uda mi się? Chcę wierzyć, że tak.
Na razie to tyle. Wrócę do ciebie później, jeśli stanie się coś, o czym będę chciała pogadać. Albo nie, jeszcze nie wiem. >.< Ups, chyba nie powinnam ci tego mówić. W każdym razie, do napisania???
Lena
Lena odłożyła długopis, uśmiechając się do siebie. To całkiem odświeżające — stwierdziła i ukryła notatnik między spakowanymi w walizce ubraniami. Kątem oka spojrzała na stojące na biurku ramki. Wydawało jej się, że radosne twarze jej rodziny i przyjaciół patrzą prosto na nią. Poczuła ucisk w żołądku. Przykro mi, że muszę was zostawić, lecz to jedyne wyjście. Ale nie martwcie się, wrócę.
+++
Na początek, życzę wam wszystkiego najlepszego z okazji Nowego Roku. Oby 2016 okazał się dla każdego z was rokiem spełnionych marzeń i sukcesów.
MAM DO CIEBIĘ PROŚBĘ. Jako, że to koniec pewnej „ery” opka, chciałabym mniej więcej wiedzieć, jak dużo osób je czyta. Gdybyś, mój drogi czytelniku, NAWET JEŚLI NORMALNIE NIE KOMENTUJESZ, ZOSTAW KOMCIA O TREŚCI „CZYTAM” po dotarciu do tego momentu, byłabym niezmiernie szczęśliwa. (Wiem, trochę jak „wyślij smsa o treści pomagam”, ale nie mam pojęcia, jak inaczej to sformułować.) Jak się wstydzisz, albo cokolwiek, może być nawet anonim, to dla mnie nie ma znaczenia. Zrobisz mi tym noworoczny prezent. W ten sposób „odwdzięczysz mi się” za czytanie tej historii. Dla ciebie to naprawdę niewiele, a ja byłabym naprawdę szczęśliwa i z kopem nowej energii wróciła po nowym roku.
Co do samego rozdziału. Nie powiem, było trudno. To zupełnie inna forma, inna narracja. Do tego wszystko jest wspomnieniem i żadnych zaskoczeń nie ma.
Postanowiłam trochę pobawić się z wyglądem tekstu (inna czcionka, inny kolor, jakby niebieskiego długopisu, przekreślenia, wtrącenia w nawiasach, duże litery itd.). Wydaje mi się, że wygląda to szczerzej, jak taka prawdziwa karta z pamiętnika, a nie wychuchany tekst bez powtórzeń i z zawsze ładną gramatyką.
Lena nie zajmuje się pisaniem, a jej myśli są chaotyczne. Postanowiłam obyć się bez kilkukrotnego sprawdzenia tekstu przed publikacją. A nawet dodałam trochę „złych powtórzeń” i nawet jakiś błąd ortograficzny się znalazł. Zjadłam też masę przecinków, były całkiem smaczne. Chciałabym, żeby tekst był odbierany jako strumień świadomości. Nie jest idealnie, Lena pewnie użyłaby innych słów w kilku miejscach, innych wyrażeń. Ale jestem w tym świeża, no i jednak chciałam, żeby dało się to w miarę czytać, ale pewnie i mój styl mocno przebija. Ten eksperyment nawet mi się spodobał i efekt końcowy też, a to chyba najważniejsze.
I tak, wiem, że poprawność została gdzieś daleko z tyłu. Mam tego zupełną świadomość. Wiem, że są błędy i „tak się nie powinno pisać”. Ale jestem pewna, że rozumiecie mój zamysł. A jak nie, albo męczy was czytanie tego i nie doczytacie do końca, też się nic złego nie stanie, bo nic nowego w fabule ten tekst nie rusza.
Jeśli razi was ta forma zapisu i uważacie, że coś takiego się nie sprawdza (pamiętajcie, zobaczycie coś podobnego dopiero za jakieś dwadzieścia rozdziałów) albo macie wskazówki, jak mogłabym poprawić taką formę (może jest jakaś lepsza czcionka, ta jest nieczytelna [starałam się, żeby było w miarę widać, co jest napisane, ale wiadomo jak to bywa] albo nawiasy są głupie czy coś, cokolwiek innego), żeby była bardziej zjadliwa, szczerze zachęcam do dyskusji w komentarzach.
Ostatecznie, jeśli głosy „na nie” mocno przeważą, pomyślę nad edycją rozdziału do bardziej normalnego stylu. Na pewno byłabym bardziej skłonna to zrobić, gdybym znała powód i mogła skupić się na wymienionych przez was aspektach do poprawki.
Pozdrawiam was wszystkich serdecznie, Maxine.

5 komentarzy:

  1. Czytam :) Świetne opowiadanie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie sie podoba. Myśle, ze streściłas tu najważniejsze wydarzenia w życiu Leny przez ostatni miesiąc, a przy okazji pokazałaś je z jej perspektywy. Nieco ironicznie, ale i gdzieś pod ta przykrywa wyłaniała sie wrażliwość dziewczyny. Przekreślenia dużo mówiły, np.to, co czuła podczas przemiany. Tk rownież dobry pomysł, aby sobie przypomnieć rozdziały ;). Troche mnie denerwował sposob zapisu nawiasów, ale moze to tez było celowo? Czekam na cd z niecierpliwoscia i pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę cieszę się, że ci się podobało. Najbardziej denerwowałam się o ten rozdział, bo jest zupełnie inny niż reszta. No i cały rozdział z perspektywy Leny to niezłe wyzwanie.
      Mogłabyś napisać co ci się w nich nie podobało? Może udałoby mi się zmienić je na znośniejsze.

      Usuń
  3. Tak jak prosiłaś melduję sie, że czytalam, czytam i mam zamiar czytac. Jednak, chce cie przeprosić, ze nie komentowalam poprzednich rozdziałów (a wiem, że z perspektywy autorki, jest to dość frustrujace. I pewnie masz wrazenie, ze momentami piszesz to dla siebie, alee... Hej, ja tu jestem i wszystko czytam! ) Wracając. Szczerze powiedziawszy to nawet nie mialam czasu, aby jakkolwiek skomentować, bo fabuła jest tak ciekawa, ze jako nałogowy podjadacz czekolady, z taką samą fascynacją pozeralam kolejne rozdziały. Chce tylko powiedzieć, że to opowiadanie jest, kuźwa tak super, iż wiedząc, ze czekają mnie jeszcze dwa rozdziały kolejnej części nie mogę się doczekać, aby je przeczytać. Nie mam pojęcia czy to w ogóle sklada się w logiczną całość. Jeżeli nie to bardzo przepraszam, ale serio chciałabym już przejść dalej. A więc pamiętaj, że ludzie to lenie i większości nie chce się napisać choćby kilka słow na koniec (bo przecież palce mogą się zmeczyc, a to by była istna KATASTROFA!)
    Btw, pewnie i tak pominęłam połowę tego co chciałam powiedzieć -. - No, więc nie zniechęcaj się i pisz dalej, mając wene nie mając. Wszystko jedno i tak napewno bedzie cudne jak do tej pory. ��

    Masakra, nie patrz na błędy, proszę! Piszę to na telefonie, który działa gorzej niż stara cegła mojego dziadka ��

    OdpowiedzUsuń

Czytasz - proszę, skomentuj. Dla ciebie to niewiele, ale dla mnie każdy komentarz jest na wagę złota. Zawsze z chęcią odpowiem na pytania i sugestie.