2 listopada 2016

Prolog

Grube krople deszczu rytmicznie odbijające się od szyby tworzyły swoistą muzykę natury. Przycupnięta na brzegu łóżka Flora przysłuchiwała się jej w milczeniu, ignorując wszystkie inne dźwięki.
Spoglądała w rozjaśnioną latarniami noc. Oświetlone chłodną poświatą kropelki wody wyglądały niesamowicie. Jak diamenty — pomyślała z zachwytem. Dostrzegała w tej scenie coś niezaprzeczalnie magicznego.
Przyłożyła dłoń do zimnej tafli szkła i mimowolnie wypowiedziała swoje myśli na głos:
— Niesamowity.
— Hm? — Stojąca przy drugim łóżku Anastazja uniosła głowę znad wypełnionej do połowy torby podróżnej w kolorze khaki.
— Twój dawny żywioł — rozwinęła Flora. — Deszcz jest taki piękny.
Przyjaciółka nie odpowiedziała od razu, tylko ruszyła na drugą stronę pokoju. Odgłos jej bosych stóp na drewnianej podłodze przywracał Florę do rzeczywistości. Kolejne szczegóły tworzyły nową, zupełnie zwyczajną scenerię. Baśniowy nastrój uleciał bezpowrotnie. Chciałaby zostać w nim jeszcze na moment, tylko na chwilę, zanim...
Ciepłe światło pojedynczej żarówki ukazywało w pełnej krasie ich niewielką sypialnię. Część szuflad i drzwiczek była pootwierana, a nieprzemakalne kurtki wyciągnięte z głębin ogromnej szafy wisiały na haczykach przy drzwiach. Pod ścianą leżały czarne, skórzane trampki Anastazji z poplątanymi sznurówkami. W porównaniu do stojących obok jej własnych, wielkością przypominały dziecięce.
Flora przeniosła wzrok na półki wypełnione do przesady drobiazgami — powinna dawno zrobić z tym porządek. Tak samo z porozkładanymi wszędzie książkami i papierami. Nawet jej ulubiony kaszmirowy sweter został byle jak rzucony na oparciu krzesła. Czy naprawdę przestałam już dbać o cokolwiek?
Ana odchrząknęła i stwierdziła cicho swoim wiecznie zachrypniętym głosem:
— Niedługo zobaczysz całą masę wody. — Brzmiała jak ktoś, kto nie odzywał się od długiego czasu. Jakby jej struny głosowe pokrywał kurz. Stanąwszy na palcach, nieudolnie próbowała ściągnąć z najwyższej półki niewielki karton. — O ile wreszcie zaczniesz się ubierać. — Odwróciła się z uniesioną brwią i spojrzała z niezadowoleniem na kwiatową piżamę współlokatorki.
— Poczekaj. — Flora pospiesznie wstała z łóżka i zatrzymując się tuż za plecami Anastazji, sięgnęła po pudełko. Wydawało jej się zadziwiająco ciężkie jak na swój rozmiar. — Nie mogłaś mnie poprosić, prawda?
— Dałabym sobie radę — odparła zawzięcie, ale ostatecznie wzięła je z rąk przyjaciółki, delikatnie muskając palcami wierzch jej kościstej dłoni.
Obie spojrzały na zielonkawe żyły prześwitujące przez przesuszoną skórę, zaś wzrok Flo powędrował w górę: od przeraźliwie bladych, chudych ramion, przez wystające obojczyki aż do niemal białych włosów Anastazji sięgających nieco poniżej linii żuchwy.
Kiedy po raz pierwszy zobaczyła Anę, ta nie przypominała jeszcze ducha. Półtora roku spędzonego w sanatorium, z dala od rodziny, i postępująca choroba zrobiły z niej cień samej siebie. Podobnie stało się z Florą. Stojąc obok siebie, zapewne przypominały dwa wychudzone widma o twarzach pokrytych skórą cienką jak papier.
Flora ponownie zajęła miejsce na krawędzi łóżka, na co sprężyny odpowiedziały nieprzyjemnym trzeszczeniem. Utkwiła wzrok w swoich stopach. Są ogromne, szczególnie w tych białych skarpetach. Nieprzyjemne myśli, które próbowała wcześniej odegnać, skupiając się na pogodzie, powróciły ze zdwojoną siłą, uruchomione tą jedną, zdawałoby się, nieszkodliwą uwagą. Nie chcę narzekać. Ana tak się starała. Specjalnie dla mnie zaplanowała wszystko, a ja... Ale nie mogę też milczeć, kiedy te koszmarne... ten ciągły niepokój, on... rozsadza mi czaszkę. Opuściła głowę, a rozpuszczone ciemnoblond włosy całkowicie zasłoniły jej twarz. Dopiero z takiego kokonu miała odwagę wyznać swoje wątpliwości:
— To zły plan.
— Lepszego nie wymyślimy.
— Nie powinniśmy uciekać. Wykradać się nocą jak więźniowie. Jak złodzieje. — Pokręciła głową.
— Teoretycznie razem z Ianem jesteśmy złodziejami. Twój brak entuzjazmu można by uznać za sprzeciw. A zabieranie kogoś wbrew jego woli to nic innego jak porwanie.
— Bardzo zabawne. — Flora skomentowała bez cienia rozbawienia.
— To przecież tylko na kilka dni. Niedługo wrócimy.
— A jeśli coś wam się stanie? To będzie moja wina. Ja was w to wciągnęłam — wyrzuciła z siebie szybko. Usłyszała, jak Anastazja odeszła od szafy, zamykając za sobą skrzypiące drzwiczki.
Flora poczuła przed sobą obecność przyjaciółki i zaraz chuda ręka przedarła się przez gąszcz jej kosmyków. Anastazja delikatnie uniosła jej brodę tak, żeby ich spojrzenia się spotkały. Ten gest był całkowitym zaskoczeniem, gdyż Ana na ogół unikała kontaktu wzrokowego.
— Sami podjęliśmy tę decyzję — zakomunikowała z mocą, kucając tuż przez Florą. — I nic nam nie będzie. To tylko wakacje nad morzem.
Flora uciekła wzrokiem na bok i powiedziała z poczuciem winy w głosie:
— Na które pojedziecie z mojego głupiego, samolubnego powodu. — Nerwowość znów doprowadziła ją do strzelania palcami. Dźwięk wyłamywanych stawów w niewytłumaczalny sposób przynosił jej ulgę.
— Flo, nie przypisuj sobie wszystkich zasług. — Ana rzuciła z charakterystyczną dla siebie nutą ironii, lecz zaraz zmieniła ton na bardziej poważny, wręcz sentymentalny: — Wiesz, że od dawna chciałam odwiedzić rodzinne strony. Wpadnę do mamy. Przedstawię was sobie. Na pewno cię polubi.
— Ale...
— Żadnego ale. No już, ubieraj się. — Wzięła z krzesła przygotowane wcześniej ubrania i położyła tuż obok Flory. Pachniały nieco zbyt intensywnie kwiatowym płynem do płukania. — Jeśli dalej będziesz się tak ślimaczyć, przyjdzie Ian i zobaczy cię w samej bieliźnie.
Flora, wpierw wyobrażając sobie wysoką sylwetkę Iana stającego w progu i samą siebie pospiesznie próbującą zakryć nagość, niechętnie zaczęła ściągać górę od piżamy. Starała się nie patrzeć na wystające kości bioder i szybko narzuciła ciemnozieloną koszulkę. Kątem oka dostrzegła smutny wzrok Any.
Mimo że nie powiedziała jej o ostatnich wynikach, nie mogła przed nią ukryć kolejnego spadku wagi. Całkiem straciła apetyt i jadła tylko z obowiązku. A to przyczyniło się do pogorszenia jej stanu, jak samonapędzająca się maszyna. Cały czas próbowała być silna dla rodziny i przyjaciół, ale z każdym dniem czuła, że przychodzi jej to coraz trudniej.
Przez to rozumiała, dlaczego Ana tak nalegała i planowała ten wyjazd. Wiedziała, że niedługo nie byłby możliwy.
Chociaż sam pomysł wydawał się szalony, a nawet zupełnie niepotrzebny, bo przecież pogodziłaby się utratą tej jednej atrakcji, Flora zaczęła odczuwać, gdzieś w dawno ukrytych zakamarkach umysłu, dziecięce podniecenie związane z wizją przygody. Uczucie to, choć łączone z wieloma obawami, coraz bardziej zaczęło wypływać na powierzchnię.
Wciąż dręczyła ją jednak przyszła reakcja mamy i brata. Miała pewność, że bardzo będą się o nią martwić i, choć uważała to za zupełnie uzasadnione, nadal nie dawało jej to spokoju. Od kilku dni pisała do nich list z wyjaśnieniami. Mimo iż rano go ukończyła, wiedziała, że nie użyła odpowiednich słów. Niestety, nie zostało już czasu na poprawki.
Złożyła zapisaną na kremowym papierze wiadomość w pół i wypisała na zewnętrznej stronie imiona adresatów ozdobnym, pochyłym pismem. Odłożyła list na biurku, po czym z cichym westchnieniem przesunęła palcami po znajomych rysach blatu. Uznała, że korowód białych żurawi origami, ustawionych tuż obok, będzie dobrze go strzegł.
Stojąc na środku pokoju, w którym spędzała praktycznie każdą noc od ponad dwóch lat, wciąż nie mogła uwierzyć, że to wszystko działo się naprawdę. Pojadę nad morze razem z Aną i Ianem. Zanurzę stopy w piasku, wsłucham w szum pieniących się fal. Pozbieramy wspólnie kolorowe muszelki na pamiątkę. Będziemy spacerować wzdłuż brzegu, podziwiając wschody i zachody...
— Hej, wszystko w porządku? — Głos Any wyrwał ją z rozmyślań.
— Tak. — Uśmiechnęła się delikatnie. — Chyba nawet bardziej, niż bym się spodziewała. Idziemy?
— Za moment. — Ana sięgnęła dłońmi do karku i przez chwilę mocowała się z zapięciem wisiorka. Kiedy wreszcie sobie z nim poradziła, podeszła do Flory. Misternie wykonany srebrny pierścień z kamieniem koloru akwamaryny, łudząco podobnym do oczu Any, rozbłysnął w świetle żarówki.
— Co robisz? — Flora odsunęła się momentalnie.
— Daję ci prezent.
— To pierścionek twojej mamy. Był w twojej rodzinie od pokoleń. Nie mogę go przyjąć. — Stanowczo pokręciła głową.
— Oczywiście, że możesz.
— A jeśli go zgubię? Albo zniszczę?
— Bzdury. Będzie cię chronił podczas podróży.
Flora długo wpatrywała się w pierścionek. Kołysał się w powietrzu, wisząc na drobnym łańcuszku. Ażurowe wykończenie, oczko o kształcie łezki i otaczające je mniejsze, przezroczyste kryształy. Nie miała cienia wątpliwości, że były to brylanty.
Ana przerwała ciszę ledwie słyszalnym głosem; tak, że Flora zastanawiała się, czy sobie tego nie wymyśliła:
— Proszę.
Pełna świadomość o tym, jaką wartość sentymentalną stanowił dla Any, tylko utrudniała przyjęcie prezentu. Czy mogła wziąć przedmiot, w którym zaklęte zostały lata wspomnień? Kim była, by odbierać coś tak cennego? Ana, co ci strzeliło do głowy?!
Czuła narastające z każdą sekundą napięcie, kiedy tak stały naprzeciwko siebie w bezruchu. Wydawało jej się, że jeśli przesunie się choćby o milimetr w złą stronę, popełni niewybaczalny błąd. Tylko co było właściwym rozwiązaniem tej sytuacji? Zaryzykować i przyjąć podarunek czy spanikować i odmówić?
Wyciągnęła przed siebie drżącą rękę. Poczuła, jak łańcuszek opadł na jej dłoni, więc instynktownie ją na nim zacisnęła. Nie spodziewała się, że pierścień okaże się taki ciężki. Miał w sobie ciężar wszystkich ostatnio podjętych przez nią decyzji. Nie było już odwrotu.
— Teraz możemy iść.
— Ostatnia przygoda — powiedziała Flora, bardziej do siebie niż do Any. Podniosła z ziemi torbę i otworzyła drzwi.
* * *
Ian nerwowo kręcił się po pokoju, wciąż sprawdzając godzinę. Wskazówki zdecydowanie zbyt szybko poruszały się po srebrnej tarczy jego zegarka. Siedemnaście minut do końca zmiany. Po raz kolejny powtarzał w myślach plan ucieczki:
Oknem do ogrodu. Szybko do bramy i czekamy na samochód. Biorę dziewczyny, pędzimy do lasu. Potem cały czas ścieżką, aż do miasta, póki nie dojdziemy na dworzec. Kupujemy bilety i jedziemy nad samo morze. Proste — stwierdził, zataczając kolejne koło. Wszystko pójdzie gładko, dokładnie tak, jak zaplanowaliśmy. I wcale nie przeszkadza mi, że przez całą, ponad godzinną drogę będzie czarno jak w dupie. Wcale. Idę z Aną i Florą. Muszą czuć we mnie oparcie. Przynajmniej to mogę dla nich zrobić.
Kiedy trzy miesiące temu po operacji kolana miał poddać się rehabilitacji, celowo wybrał ten ośrodek, żeby pobyć z Aną. Lubił ją o wiele bardziej niż zgraję nadętych paniczyków, których musiał znosić na co dzień. Mimo że przez cały ten czas pozostali w telefonicznym kontakcie, to gdy pojawił się w sanatorium, ledwo rozpoznał ją na korytarzu. Zdał sobie wtedy sprawę, dlaczego nigdy nie wysyłała mu żadnych swoich zdjęć. Nie potrafił zrozumieć, z jakiego powodu zarówno magia, jak i medycyna pozostawały całkowicie bezsilne wobec tej choroby. Uzdrowicielom pozostawało jedynie łagodzenie objawów.
Gdy Ana przedstawiła mu plan zabrania Flory nad morze, nie zawahał się ani przez chwilę. Nie zważając na to, że znał ją wtedy tylko parę tygodni, zdążył się przekonać, że ktoś tak dobry, tak ciepły jak ona zasługiwał na znacznie więcej niż kiszenie się w odciętym od świata miejscu, wypełnionym zapachem powolnego rozkładu.
Nie wyobrażał sobie znaleźć się w położeniu dziewczyn. I nie chodziło tylko o potworny spadek kondycji, koszmarny wygląd ani, jak tłumaczyła mu kiedyś Ana, ciągłe uczucie silnych objawów grypy. Zostanie duchem — och, jak nienawidził tego określenia. Brzmiało tak, jak gdyby ludzie uważali osłabionych za zmarłych jeszcze przed ich śmiercią — było najgorszym, co mogło spotkać maga. Utraceniem kontroli nad własną energią, zakończonym całkowitym wyssaniem jej ze wszystkich komórek ciała. Krótkim zasmakowaniem w niesamowitości magii, a potem gwałtownym przerwaniem tej więzi. Wzdrygnął się na samą myśl.
Przebywając w uzdrowisku, spotykał osłabionych w różnym stanie zaawansowania choroby. Nigdy nie widział starszego niż po czterdziestce, choć trudno mu było ocenić ich wiek po tak wyniszczonych chorobą ciałach, a nie miał w sobie na tyle bezczelności, by kiedykolwiek zapytać.
Osłabieni zostawali wykluczeni z życia społecznego, jakby elementaliści wstydzili się ich istnienia. Chorzy nie pojawiali się podczas uroczystych przyjęć, wielkich wydarzeń czy balów, na które Ian uczęszczał z rodziną. Doskonale pamiętał, jak Ana coraz rzadziej pokazywała się publicznie, aż w końcu odesłano ją do sanatorium pod pretekstem zapewnienia lepszej opieki. Przez całe swoje życie nie słyszał gorszej wymówki, lecz wszyscy w jego otoczeniu zdawali się przyjąć ją bez mrugnięcia okiem. W końcu i on musiał zaakceptować taki stan rzeczy.
Ale kiedy zobaczył ją wtedy na korytarzu, cały jego gniew powrócił. Uważał trzymanie tych ludzi w odosobnieniu za nieludzkie. Tak samo pozwalanie im na powolne umieranie w zapomnieniu i wstydzie, jakby magowie zupełnie irracjonalnie obawiali się, zostaną zarażeni na sam widok chorych. Powinni być lepsi niż to.
Rozważania Iana przerwało podwójne stuknięcie do drzwi.
— Nareszcie — rzucił, otwierając, a następnie zastygł w zapraszającej pozie. Jego oczom nie ukazały się dziewczyny. Natychmiast przymknął przejście na tyle, na ile mógł, żeby nie było widać łóżka i powiązanej supłami pościeli.
— Hę? — Pani Wiesia zrobiła dziwną minę. — Ty jeszcze nie w łóżku? Dochodzi dziesiąta.
— Eh, naprawdę? — Zaśmiał się nerwowo. — Yy... zaczytałem się. Bardzo wciągająca książka, tak. — Czuł, że zaczyna przesadzać i szybko zmienił taktykę. — A co właściwie panią do mnie sprowadza? O dziesiątej?
— Znalazłam je na korytarzu obok twojego pokoju. — Podniosła pulchną, pokrytą ciemnymi plamkami rękę, w której spoczywały niebieskie słuchawki.
— O tak, to moje — odparł i natychmiast je zabrał. — Bardzo dziękuję. — Uśmiechnął się szeroko. — Niech Matka Natura pani w szczęściu wynagrodzi.
Sprzątaczka rozpromieniła się i kiwnęła głową.
— Powinna pani wracać do domu. — Stwierdził z największą uprzejmością, na jaką było go obecnie stać. — Za chwilę zamykają.
— Właśnie szłam do wyjścia. Dobranoc.
— Dobranoc — odpowiedział, a gdy tylko zamknął drzwi, oparł się o nie i odetchnął z ulgą.
Obejrzał słuchawki. Douszne, raczej ze średniej półki. Oczywiście, nie należały do niego, tylko do jego sąsiada z naprzeciwka, ale nie chciał rozwlekać rozmowy dłużej, niż wymagała tego grzeczność.
Oddam mu je po powrocie. Następnym razem będzie lepiej ich pilnował.
Ponownie spojrzał na zegarek. Czternaście minut. No ruszcie się. Nie mamy całego dnia. Trzynaście minut. Tym razem drzwi otworzyły się same i do środka weszły Flora i Ana.
— Co robiłyście tyle czasu? — rzucił nagląco.
— Widziałyśmy sprzątaczkę. Czekałyśmy, aż opuści skrzydło — wyjaśniła Ana. — Wszystko gotowe?
— Już dawno. — Włożył skórzaną kurtkę. — Zbierajmy się.
— Jesteś pewny, że wytrzymasz? — spytała Flora.
— To tylko jedno piętro. Poza tym Ana pomoże mi przy opuszczaniu ciebie.
Ian wyjął spod łóżka już przywiązane części pościeli, przypominające prowizoryczne nosidło. Otworzył okno, a Flora, przy pomocy Anastazji, weszła po krześle na parapet. Gdy usadowiła się na samym jego środku, zapytał:
— Gotowa?
— Bardziej nie będę — odparła, łapiąc się mocno materiału i zaciskając powieki.
Głośno nabrał powietrza, w myślach powtarzając jak mantrę: nie puszczaj. Nieważne, jak będzie bolało, nie puszczaj i poprawił chwyt. Na jego znak oboje zaczęli powoli opuszczać dziewczynę. Ian napiął wszystkie mięśnie pod nagłym ciężarem. Było znacznie trudniej, niż przypuszczał. Zza zaciśniętych zębów dało się słyszeć jego przeciągłe stękanie. Flora próbowała odpierać się nogami od muru, żeby przyspieszyć cały proces. Gdy tylko zobaczył, że dotknęła stopami ziemi, odczuł niesamowitą ulgę.
Chwilę później udało mu się bezpiecznie przetransportować też Anę, która z większą łatwością odpychała się od ściany stopami. Potem Ian kolejno spuszczał ich bagaże, a na koniec sam zsunął się po prześcieradle jak po linie, które do tego czasu zdążyło już przemoknąć i zrobiło się nieprzyjemnie wilgotne. Ręce drżały mu niesamowicie po wysiłku, lecz dziękował w duchu za to, że wszyscy bezpiecznie znaleźli się na dole.
Ostatnim krokiem było wrzucenie materiału z powrotem do pokoju. Nie mógł dokonać tego zwyczajnie, więc użył magii. Kumulując energię w rękach, a następnie wznosząc rozczapierzone palce ku górze, wytworzył na powierzchni wewnętrznych części dłoni wystarczająco duży podmuch wiatru, by wznieść prześcieradła na wysokość piętra. Potem szybkim ruchem do przodu wrzucił materiał do środka.
Niestety wycieńczenie spowodowane wcześniejszym wysiłkiem nie pozwoliło mu na wystarczająco precyzyjne kontrolowanie magii, więc okno pozostawił otwarte. Obawiał się, że mógłby użyć zbyt dużej siły, przez co narobiłby hałasu i wszyscy by się zorientowali, a tego z całą pewnością nie chciał.
Szli najciszej, jak potrafili, chowając się za krzewami i w cieniu rzucanym przez budynek. Poruszali się dość sprawnie z Aną na początku i Ianem na końcu korowodu, dzięki czemu chłopak mógł sprawdzać tyły.
Przeklinał w myślach pogodę. Przemoczone spodnie obrzydliwie kleiły mu się do nóg, a cieknące po twarzy strugi wody doprowadzały go do szału za każdym razem, gdy choćby spróbował spojrzeć w górę. Wiedział, że musi zignorować ulewę i skierować myśli na swoje zadanie, ale wszechogarniająca wilgoć i zimno nie ułatwiały mu zadania. Skoncentruj się. Jesteś tylko ty i twoja energia — powtarzał sobie. Próbował skupić ją w dłoniach, szykując się na objęcie nią zarówno siebie, jak i dziewczyn. Ćwiczyli to wcześniej kilkakrotnie, ale kamuflaż nigdy nie trwał dłużej niż dwie minuty, a teraz Ian był jeszcze dodatkowo osłabiony. Musieli się pospieszyć.
Właśnie wychodzili zza rogu, przemykając się w stronę wysokiego płotu, kiedy Ana zachwiała się na wystającym kamieniu i wpadła nogą w kałużę. Natychmiast odwrócił się, żeby pomóc jej złapać równowagę, a kiedy się wyprostował, dojrzał zdziwioną twarz mężczyzny kilka metrów przed sobą.
Shit. Zobaczył nas.
— Może by zajść go... — zaproponowała Ana, ale nie zdążyła dokończyć, bo niespodziewanie przerwała jej Flora:
— Porozmawiam z nim — powiedziała zdecydowanym tonem. — Puści nas.
— Jesteś pewna? — spytała z niedowierzaniem w głosie Ana.
— Do tej pory nie krzyknął ani nie zrobił niczego, co wskazywałoby na to, że chce nas wydać. Przekonam go — odparła i ruszyła prosto na spotkanie mężczyźnie.
— Kto to? — spytał Ian, próbując dopasować imię do stojącej w cieniu sylwetki.
— To Dan, wolontariusz z naszego oddziału — poinformowała go Anastazja, spoglądając w górę na niego i natychmiast naciągając kaptur, który, jak Ian zdążył zauważyć, wciąż zsunął się jej z głowy. Przednie partie włosów i twarz miała mokre.
Rzeczywiście teraz, gdy lepiej mu się przyjrzał, facet wydawał się znajomy. Przywołanie jego obrazu w myślach nie zajęło Ianowi długo. Wyższy od niego, co z pewnością zasługiwało na wyróżnienie, i z burzą rudych loków, teraz posklejanych od deszczu, był dość rzucającą się w oczy personą. Nieraz zdarzyło mu się spotykać go w weekendy na korytarzu, kiedy przesiadywał u dziewczyn. Gość musiał przyjść na nocną zmianę.
Ian starał się wyłapać strzępy rozmowy, lecz odległość i szum deszczu nie pozwalały mu niczego zrozumieć. Zorientował się za to po mowie ciała, że wolontariusz i Flora musieli się naprawdę dobrze znać. Może nawet nieco za dobrze, jak na jego gust. Ostatecznie facet skinął głową i odszedł w stronę głównego wejścia. Ian śledził go wzrokiem i gdy tamten się odwrócił, dostrzegł w świetle lampy przy drzwiach jego zatroskaną twarz. Nim jednak zdążył cokolwiek o tym pomyśleć, dołączyła do nich wyraźnie zadowolona Flora.
— Powiedział, że przymknie oko — przygryzła wargę. — Ten jeden raz.
— No to chodźmy do bramy. Zostało mało czasu — rzucił.
Podczas planowania wyprawy długo zastanawiali się, jak minąć ogrodzenie. Początkowo chcieli je sforsować, ale betonowe płyty były zbyt wysokie i gładkie, żeby się po nich wspinać. Później myśleli, że wślizną się komuś do samochodu, ale ostatecznie uznali, że istnieje zbyt duże ryzyko, że coś pójdzie nie tak. W końcu Ian doszedł do wniosku, że najłatwiej będzie, jeżeli po prostu zaczekają, aż ktoś otworzy bramę za nich, na co Ana posłała mu aprobujące spojrzenie — niesamowicie rzadki widok — więc był z siebie dumny przez ponad tydzień.
Przykucnięci ukryli się przed samą bramą w ogromnych tujach, czekając na samochód, który umożliwiłby im prześlizgnięcie się na drugą stronę płotu. Okazja nadarzyła się praktycznie od razu, gdy z parkingu wyjechał jeden z fizjoterapeutów. Ian poznał go po aucie, granatowym Audi A4.
Sterowana elektronicznie brama powoli otwierała się za pomocą odpowiedniego przycisku w kanciapie strażnika. Mieli dokładnie pół minuty, żeby przejść po tym, jak auto minie ogrodzenie.
— Dawajcie łapki, słabiaki. — Wstał i wyciągnął w ich kierunku duże dłonie. — To nasza szansa.
Dziewczyny posłusznie złapały go za ręce.
— Na pewno będziesz w stanie utrzymać nas obie? — spytała Flora.
Samochód zaryczał przeciągle, ruszając z miejsca. Ian przełknął ślinę i rzucił:
— To nie pora na wątpliwości.
Musiał maksymalnie skupić się na tym jednym jedynym zadaniu. Sprawieniu, żeby stały się niewidoczne. No dawaj, dawaj — powtarzał w myślach, widząc, jak powoli ich sylwetki robiły się niewidzialne.
— Biegiem! — krzyknął, nie zważając na to, że ktoś mógł ich usłyszeć.
Zerwali się natychmiast. Auto już praktycznie minęło płot, gdy wybiegli zza tuj. Brama zatrzeszczała i zaczęła zamykać się z powrotem.
— Szybciej! — Parł naprzód na oślep w strugach deszczu, ciągnąc za sobą Anę i Florę. Ściskał ich dłonie tak mocno, że prawie stracił czucie. Nie oglądał się za siebie.  — Ruchy!
To, że im się udało, dotarło do niego dopiero, gdy usłyszał za sobą głośne szczęknięcie zamka. Nie pozwolił dziewczynom się zatrzymać i od razu skierował je w stronę gęstego lasu. Gdy przystanęli, by złapać oddech, zauważył, że na powrót stali się widzialni.
— Wszyscy cali? — spytał po chwili, oceniając kondycję dziewczyn.
Obie pokiwały głowami, głośno dysząc.
— Myślicie, że ktoś nas widział? — Wychrypiała wreszcie Ana, trzymając się za bok.
— Nie sądzę — odparł, rozglądając się dookoła. — Zbierajmy się. Mamy parę kilometrów do stacji. Pójdziemy wolno, ale starajcie się nie zatrzymywać, przynajmniej na razie, okej?
— Okej — odpowiedziały chórem, choć niezbyt przekonane, bo wciąż wymęczone po biegu.
Droga do sanatorium ciągnęła się przez las. W ostatnich tygodniach Ian starał się jak najlepiej poznać okolicę. Nie musiał całodobowo przebywać na terenie ośrodka, a poza tym leczenie jego kontuzji praktycznie dobiegło końca. Podczas swoich wędrówek natknął się na skrót przez leśną ścieżkę spacerową prosto do miasta. W większości uczęszczali nią turyści, jednak w samym środku wiosny ruch był mniejszy i nie sądził, żeby spotkali kogokolwiek po drodze, szczególnie w nocy.
Gdy tylko weszli do lasu, widoczność znacznie się pogorszyła. Od dzieciństwa Ian panicznie bał się ciemności, nieustannie straszony przez starszych braci. Nigdy by się do tego nie przyznał, ale tylko obecność dziewczyn sprawiała, że nie puścił się pędem przez środek głównej drogi, żeby jak najszybciej znaleźć się na skrawku oświetlanej księżycem ziemi. Z chęcią użyłby latarki w telefonie, ale wolał nie wyładowywać baterii, nie wiedząc, kiedy uda im się znaleźć źródło prądu.
Całe ciało miał napięte niczym struna. Każdy świst wiatru, pohukiwanie sów czy łamana pod stopami gałąź stawały się dźwiękami nie do zniesienia. Ogarnij się — powtarzał w myślach z marnym skutkiem. Przeklinał się za to, że nie zabrał tych cholernych słuchawek ze sobą. Muzyka zawsze działała na niego kojąco, a nie mógł użyć swoich, gdyż uszkodził je, biegając ostatnio po lesie.
Deszcz coraz większymi kroplami uderzał w liście, z każdą minutą szybciej i głośniej. Przebijające się przez korony drzew nikłe światło księżyca coraz bardziej słabło, chowając się za chmurami. Pierwszy grzmot sprawił, że aż podskoczył. Kolejne zagłuszały jego dudniące serce.
Zauważył, że dziewczyny chwyciły się za ręce. Też chętnie by to zrobił, gdyby tylko miał z kim. Zawsze zastanawiał się, czy faceci łapią dziewczyny za ręce po to, żeby dodać otuchy im czy sobie. W tym momencie nie miał już wątpliwości. A może tylko ja jestem takim pieprzonym mięczakiem? Zacisnął zęby i kontynuował wędrówkę w milczeniu.
* * *
Dan wszedł niespiesznie na piętro. Odgłos jego kroków odbijał się echem po pustym korytarzu. Lepiej pójdę poszukać jakiegoś mopa w składziku albo rano pani Wiesia zrobi mi z dupy jesień średniowiecza — pomyślał, oglądając się za siebie i widząc na kafelkach zabłocone ślady. Otworzył drzwi dyżurki i pierwsze, co zrobił po ściągnięciu przemoczonej kurtki i wytarciu butów, to włączył elektryczny czajnik. To będzie długa noc. Rzucił torbę i klucze na stół, przyglądając się zwiniętemu na kanapie koledze, który chrapał sobie w najlepsze.
Nic dziwnego, że Florze i jej znajomym udało się przekraść przez budynek niepostrzeżenie. Flora. Cholera! Gdzie ja miałem głowę? Nie mogę im pozwolić się szwendać samym po lesie w środku nocy, i to jeszcze w taką pogodę. Chyba już całkiem padło mi na mózg przez te egzaminy. Przecież to niebezpieczne! Szczególnie dla Flory. W jej stanie... Och, nawet nie chcę o tym myśleć.
Owładnięty ponurymi scenariuszami, natychmiast zaczął się zbierać do wyjścia. Zaczął przetrząsać szuflady w poszukiwaniu latarki. Uznał, że jeżeli będzie łaził z ogniem, dzieciaki szybko go rozpoznają i zwieją, zanim uda mu się z nimi pogadać.
Na chwilę zatrzymał się przed wieszakami. Wiatrówka kolegi miała kaptur i w porównaniu do jego była nieprzemakalna.
— Tobie i tak teraz się nie przyda — rzucił w kierunku śpiącego, założył jego kurtkę i zapiął się pod szyję. Była na niego przynajmniej o rozmiar za duża, ale nie miał czasu na narzekanie.
Zabrał z gablotki kamień widzenia na wypadek, gdyby musiał skontaktować się z ośrodkiem, i zbiegł po schodach do wyjścia.
Kiedy tylko Dan wyszedł z budynku, ogromna kropla uderzyła go prosto w wystający spod kaptura długi nos. Chwila rozproszenia sprawiła, że się zatrzymał. Nie mógł biec na oślep. Zwróciłby uwagę strażnika, a nie chciał tracić czasu na tłumaczenie, dlaczego postanowił w środku swojej zmiany pobiegać sobie po lesie. Wolał załatwić tę sprawę po cichu.
Rozejrzał się dookoła, szukając sposobu na sforsowanie płotu. Bez narobienia paru szkód raczej się nie obędzie — stwierdził, wyrzucając do przodu ręce i zaganiając tym samym hałdę rozmokniętej ziemi pod płot. Po kilku ruchach przypominających telekinetyczne lepienie babek z piasku Dan miał przed sobą prowizoryczną wyskocznię sięgającą mniej więcej do połowy wysokości ogrodzenia. Wziął krótki rozbieg i skoczył. Z łatwością złapał się krawędzi, przedostał na drugą stronę i, wisząc na rękach, zeskoczył. Prosto w głęboką kałużę.
— Nienawidzę deszczu — mruknął, czując, jak jego skarpetki stopniowo nasiąkały lodowatą wodą.
Omijając zasięg kamery, przeszedł w stronę lasu i po chwili był już na ścieżce. Nie padało tu tak mocno jak na otwartej przestrzeni, ale było zdecydowanie ciemniej. Dan odszedł jeszcze kilka kroków, upewniając się, że nie zostanie zauważony przez strażnika, i zapalił latarkę. Na ziemi dojrzał nie do końca jeszcze zmyte przez deszcz ślady trzech par butów.
* * *
Flora nie bała się tak bardzo, jak wyobrażała sobie, że będzie. Może to brak perspektyw na dalszą przyszłość odebrał jej strach, a może obecność przyjaciół? Nie miała pewności. Przemierzanie ciemnego lasu w środku burzy zawierało w sobie nutkę dziwnej ekscytacji, a kolejne grzmoty wywoływały skoki adrenaliny. Wreszcie poczuła, że żyje. Brakowało jej dreszczyku emocji od bardzo dawna i dopiero teraz zdała sobie z tego sprawę.
Był taki czas w jej życiu, teraz już prawie zapomniany, gdy jej starszy brat nie mógł za nią nadążyć podczas zabaw. Kiedy zapuszczała się daleko w las bez obawy przed czyhającymi niebezpieczeństwami. Potrafiła tworzyć niesamowitości ze swojego żywiołu — z rozkwitających pod wpływem jej dotyku roślin oraz wirujących wokół niej kolorowych kamieni. A potem, z dnia na dzień, zaczęły się ataki i jej życie drastycznie się zmieniło. Popadła w pułapkę każącą jej wierzyć, że była słaba, aż w końcu naprawdę taka się stała.
Pod osłoną koron drzew deszcz padał na nich mniej intensywnie, więc mogła skupić się na otoczeniu. Nie odzywała się, chłonąc dobiegające zewsząd bodźce. Oddychała głównie przez nos. Ach, jakże cudowny wydawał się jej zapach lasu! Dlaczego wcześniej go nie czuła, choć sanatorium znajdowało się praktycznie w samym jego środku? Jak mogła...
Nagle w oddali usłyszała koszmarny skowyt. Zatrzymała się i zaczęła nasłuchiwać, jednak Ana mocniej ścisnęła jej dłoń i ruchem głowy zasygnalizowała, żeby Flora szła dalej. Gdzieś z boku zaczęły dochodzić coraz to głośniejsze odgłosy wydawane przez jakieś zwierzę — przedzieranie się przez krzaki, a potem przeciągłe wycie. Florę przeszły ciarki. Natychmiast wymieniła spojrzenie z Ianem. Wilki. Zaczęli biec.
Wprost na ścieżkę, dosłownie parę metrów przed nimi, wybiegł rozwścieczony dzik. Wyciągnęła ręce z kieszeni w obronnym geście i kątem oka zarejestrowała, że pomadka, którą do tej pory bezwiednie się bawiła, wypadła. Odruchowo chciała ją złapać i zdążyła już nieco się nachylić, kiedy dostrzegła ranny bok zwierzęcia. Stanęła jak wryta. Mimo ciemności Flora czuła, że błyszczące ślepia były wpatrzone prosto w nią. I choć praktycznie od razu zakryła usta dłonią, jej pisk zdążył rozejść się po lesie. Niespodziewanie dzik zaczął szarżować prosto w ich kierunku. Ana chwyciła ją brutalnie za ramię i pociągnęła za sobą. Ruszyli pędem w las.
— Na drzewo! — krzyknął Ian.
Widziała, jak wdrapał się po pieńkach na jedną z niższych gałęzi. Wyciągnął rękę — udało jej się chwycić w ostatnim momencie. Nie wiedziała, jak znalazła się na górze. Dopiero, gdy chłopak otoczył ją mocnym ramieniem, zorientowała się, że cała się trzęsła. Serce waliło jej jak młotem. Gdzie Ana?! Rozglądała się rozpaczliwie na wszystkie strony.
Zobaczyła ją metr przed nimi. Niewyraźna postać szarpała się z krzakiem.
— Ana, za tobą! Uciekaj! — wrzasnęła, widząc nadciągającego dzika.
Dziewczyna natychmiast zamarła, a potem zrzuciła torbę razem z kurtką na ziemię i ruszyła przed siebie ile sił w nogach.
* * *
Kolejny grzmot wstrząsnął niebem, rozświetlając noc, a lodowaty deszcz systematycznie wbijał się w przemoczoną koszulkę i nagie przedramiona Anastazji.
Biegła przez gęstwiny lasu, dotkliwie raniąc skórę ostrymi gałęziami, lecz nie zważała na to. Brnęła przed siebie na oślep. Musiała się stamtąd jak najszybciej wydostać. Jak najdalej. Byle tylko przed nim uciec.
Zahaczyła nogą o wystający korzeń i upadła na ziemię z impetem, boleśnie wykręcając sobie kostkę. Cierpienie otrzeźwiło ją. Zaczęła nasłuchiwać. Tylko szum deszczu i grzmoty. Zagrożenie minęło.
Podnosiła się bardzo, bardzo powoli, krzywiąc się i sycząc z bólu. Cała w błotnistej, lepkiej mazi — mieszaninie igliwia, zgniłych liści i czarnej ziemi. Próbowała zetrzeć wierzchem skostniałej dłoni breję z twarzy, lecz tylko bardziej ją rozmazała.
Szła z rękoma wyciągniętymi przed siebie. Otoczenie widziała tylko przez te krótkie chwile, kiedy pojawiały się pioruny. Gdy znikały, świat pogrążał się w mroku, nie pozwalając jej przyspieszyć. Dlaczego musiałam odbiec tak daleko? Gdzie Flora i Ian? Czy są bezpieczni?
Każdy kolejny krok bolał, lecz nie przestawała posuwać się do przodu. Nic innego jej nie pozostało. Nawet gdyby chciała, sama nie dałaby rady wrócić do sanatorium. Droga powrotna była zbyt długa i zdradliwa. Poza tym Ana całkowicie straciła rozeznanie w terenie. Wszystko wyglądało tak samo. Każde rozświetlane na sekundę drzewo, każdy przybierający koszmarne kształty krzak. Ciemne chmury pokrywające niebo nie pozwalały jej dojrzeć gwiazd. Pomogą mi — powtarzała w myślach. — Ian kupi jakieś opatrunki w mieście i wszystko będzie w porządku. Muszę tylko dostać się na tę piekielną ścieżkę i ich znaleźć.
Wykrzykiwała imiona przyjaciół i wytężała wzrok, lecz wszystko szło na marne. W pobliżu nie dostrzegała nikogo. Była zdana tylko na siebie. Kiedy opuściły ją resztki adrenaliny, jej miejsce zajął strach i zwątpienie.
Drżała. Jej jedynym pragnieniem był kubek gorącej herbaty. Zimno. Tak strasznie zimno. Nie potrafiła powstrzymać szczękania zębami i prawie nie czuła palców u stóp w przemoczonych na wylot trampkach. Gdybym tylko miała w sobie choć pozostałości magii. Tylko odrobinę. Ten jeden raz.
Z nadzieją złożyła dłonie w szczelną kulę, po czym skupiła się na ich wnętrzach. Iskierka, potrzebna mi tylko iskierka. No dalej!
— Szlag! — krzyknęła ze złością po nieudanej próbie, uderzając pięścią w pień drzewa. Bezużyteczne ciało!!!
Zaczęła dyszeć, wyczerpana. Gdyby udało jej się dotrzeć do ścieżki, byłaby uratowana. Ale błąkała się już tak długo, że zdawało się to wiecznością, a zewsząd otaczał ją tylko ten upiorny las. Jak mogłam sądzić, że ten plan się uda? Jak mogłam być taka głupia?! Nie mam szans na wydostanie się stąd.
Miała wrażenie, jakby jej ciało mogło w każdej chwili eksplodować. Nogi trzęsły się i powoli odmawiały posłuszeństwa. Anastazja była pewna, że zaraz upadnie. W ostatniej chwili złapała się szorstkiego pnia i, wymacawszy dłonią podłoże, usiadła na ziemi, opierając się plecami o korę. Rozmasowywała napięte łydki i ramiona pokryte świeżymi zadrapaniami. Ostrożnie sprawdziła kostkę — spuchnięta. Fenomenalnie. Wprost fenomenalnie.
Odliczała w myślach kolejne minuty i, choć bardzo chciała zamknąć powieki, uważnie patrolowała wzrokiem otoczenie. Ubranie całkowicie już przemokło i nie dawało ani grama ciepła. Jeśli zaraz nie wstanę, już tu zostanę. A gdyby tak zostać? — podstępna myśl zagnieździła się w jej głowie. Odpuścić? — kuszące. Dostanę hipotermii, to pewne. Rano turyści znajdą mojego żałosnego, zsiniałego trupa. Koniec tego cyrku. Zamiast pojechać nad morze z Florą, pojadę do kostnicy... Flora! O nie, nie zrobię jej tego. Ani mamie. Ani Ianowi. Nie ma szans.
Sztywne kończyny ledwie z nią współpracowały. Zgrabiałe palce nie chciały zacisnąć się na znalezionym w krzakach kiju. Stopy wrosły w ziemię, nie pozwalając zrobić kroku. Wyprostowanie się przynosiło fizyczny ból, jakby kręgosłup miał zaraz trzasnąć niczym sucha gałązka. Dopiero po kilkunastu krokach Ana wróciła do pozycji całkowicie wyprostowanej.
Uparcie parła naprzód, choć wydawało jej się, jakby wlokła za sobą tonę kamieni i cały czas kręciła się w kółko. Uda mi się. Musi się udać.
Po kilku minutach człapania zaczęła dostrzegać jaśniejsze kształty przed sobą. Koniec lasu? Ian i Flora! Może... może też znaleźli wyjście? Przyspieszyła najbardziej, jak mogła. Im bliżej podchodziła do źródła światła, tym roślinność zdawała się rosnąć rzadziej. I gdy zostało jej tylko kilka kroków do otwartego terenu, nagle poczuła, że traci grunt pod nogami. Sturlała się bezwładnie w dół wypełnionego deszczówką rowu.
Tępy ból w tyle czaszki kompletnie obezwładniał, lodowata woda otaczała Anastazję z każdej strony. Przewróciła się na brzuch i wyciągnęła ręce do ściany koryta, próbując się jej uczepić. Bezskutecznie. Ryła tylko pionowe ślady palcami w błocie. Nogi ślizgały się po dnie.
Przyłożyła policzek do ziemi, łapiąc spazmatyczne oddechy. Już nie... mogę... nie... Nie mogę... Ktokolwiek... Może..?
Ostatkiem sił wrzasnęła:
— Pomocy! Ktokolwiek! Pomocy! — Każde kolejne słowo wydobywało się z jej ust coraz ciszej. — Przepraszam, Floro, p... — wyszeptała i zamknęła oczy.
* * *
Dan biegł ścieżką, co jakiś czas rzucając światło latarki na boki. Nie minęło dużo czasu, zanim natrafił na połamane gałęzie po jednej stronie drogi. Zniszczenia wyglądały na świeże. Miał co do tego złe przeczucia, a doskonale zdawał sobie sprawę, że one nigdy się nie myliły. Przełknął głośno ślinę i wszedł nieco w las. Parę metrów dalej odkrył kawałek urwanego materiału kurtki zaczepionego o krzak. Nigdzie jednak nie było ani Flory, ani jej przyjaciół. Coś musiało ich przestraszyć. Inaczej nie zeszliby ze ścieżki — stwierdził.
Ślad stratowanej roślinności ciągnął się dalej, więc nie widział innej możliwości, jak za nim podążyć. Tyle że po pewnym czasie i ten trop się urwał, a Dan nie miał pojęcia, w którą stronę mogli się udać. Nie sądził, żeby zbyt dobrze znali ten teren, a zgubić się w lesie było bardzo łatwo, szczególnie przy takiej pogodzie. Wędrówka po krzakach i dołach nie należała do najprzyjemniejszych, więc uznał, że wybiorą najszybszą drogę do wyjścia z lasu. Przypuszczał, że nie wrócili na ścieżkę po tym, jak stamtąd uciekli.
Szedł prosto przed siebie, przedzierając się przez krzaczyska i mając nadzieję, że grupa nie pomyślała o tym, by gdziekolwiek skręcać. Jeżeli się pomylił, szanse na ich odnalezienie spadały drastycznie, ale wiedział, że musiał działać. Stanie w miejscu na nic by się nie zdało.
Po paru minutach mozolnej przeprawy przez gęstwiny dojrzał z daleka przerzedzające się drzewa i słabo uśmiechnął się do siebie, mając nadzieję, że intuicja go nie zawiodła.
Wyszedł na skraj lasu, ale nie udało mu się nikogo dostrzec. Natychmiast naszły go wątpliwości. A jeśli poszli w zupełnie innym kierunku? Jeśli wybrałem złe ślady? Dalsze widoki zasłaniał mu sporych rozmiarów pagórek. Chciał się na niego wspiąć, ale stwierdził, że lepiej będzie, jeżeli przejdzie się wzdłuż krańcu lasu.
Po ledwie kilkunastu krokach usłyszał cichy dźwięk, jakby jęk. Od razu pobiegł to sprawdzić. Wszedł nieco w las. Nagle zachwiał się i tylko refleks uratował go przed upadkiem. Skierował światło latarki w dół i serce na moment mu zamarło. O, Matko!
Leżała tam przyjaciółka Flory, Anastazja. Do połowy zanurzona w wodzie i blada jak trup przypominała topielicę. Schodząc w dół, Dan modlił się do wszystkich bogów, żeby była tylko nieprzytomna.
Ześlizgnął się do rowu, a kłujące igły natychmiast zaatakowały jego łydki. Syknął, lecz zacisnął zęby i dopadł do skulonej postaci. Dotknął jej ramienia. Zimne jak lód. Wziął głęboki oddech i przytknął dwa drżące palce do jej szyi.
— Puls! Słaby, ale... nieważne. Żyjesz, oddychasz. Muszę cię stąd zabrać.
Najpierw spróbował ją ocucić, bez skutku. Szara twarz pozostawała bez wyrazu, nawet nie drgnęła, nieważne, co robił. Chciał wziąć ją w ramiona i wynieść z tej dziury. I już przykucnął do jej wątłej postaci, poczuł w dłoniach mokry materiał koszulki na plecach, kiedy uświadomił sobie, że nie powinien podnosić jej bez sprawdzenia, czy nie ma żadnych poważnych obrażeń.
Z pomocą stworzonego przez siebie niegasnącego płomienia dokładnie obejrzał dziewczynę; gdy nie znalazł żadnych poważniejszych urazów, odetchnął z ulgą. Choć była cała w zadrapaniach, a usta i skórę miała przerażająco sine, mógł ją zabrać z tego przeklętego dołu, nie powodując pogorszenia się stanu nieprzytomnej.
Szybko okazało się, że potrafił spełnić swoich zapewnień. Spad był zbyt duży i Dan ześlizgiwał się za każdym razem, gdy próbował wyjść z dodatkowym ciężarem. Samemu udałoby mu się, bo mógłby złapać się rękami, jednak trzymając w ramionach nieprzytomną dziewczynę, nie miał szans.
— Kurwa jebana mać! — wrzasnął, uderzając rękami w błotnistą ścianę koryta. Fala złości złączyła się z energią magiczną tak, że cios wyrył ogromną dziurę w rowie.
Dan nie mógł uwierzyć, że od początku nie pomyślał o użyciu magii. Nie podejrzewał, że mógł być aż tak rozkojarzony; to było zupełnie do niego niepodobne. Dwa kolejne ładunki energii załatwiły sprawę i pozwoliły mu z łatwością wynieść Anę z dołu.
Przed wezwaniem pomocy postanowił przejść na otwarty teren, żeby móc łatwiej przekazać strażnikowi swoje położenie. Miał tylko nadzieję, że szybko powiadomi ekipę ratunkową i zdążą dotrzeć na czas.
* * *
Ian wpatrywał się w linię lasu z pagórka, na który wdrapali się wcześniej z Florą. Uznali, że będzie to dobry punkt obserwacyjny. Poszukiwania Anastazji jak dotąd nie przynosiły żadnych rezultatów i obawiał się, że do rana nie uda im się jej znaleźć. Widział, jak bardzo zrozpaczona była Flora, którą starał się pocieszać najlepiej jak mógł, choć tak naprawdę nie wierzył w swoje własne słowa. Siedziała na jego plecaku i bezradnie ściskała kurtkę Any.
Niespodziewanie uniosła głowę i odezwała się słabym głosem:
— Słyszałeś?
— To pewnie grzmot. Albo wiatr — odparł, również słysząc jakiś dźwięk.
— A jeśli to Ana? — rzuciła z nadzieją.
Wpatrywała się w niego tak intensywnie tymi swoimi wielkimi, okrągłymi oczami, że czuł, iż nie ma innego wyjścia, jak odpowiedzieć:
— Pójdę to sprawdzić. Zostań tutaj. W razie, jakby to było coś innego.
Skinęła głową i wyciągnęła przed siebie ręce z kurtką.
— Weź. Na pewno jest jej zimno.
Ian złapał przeciwdeszczówkę i skierował się w stronę lasu. Wydawało mu się mało prawdopodobne, żeby to była Ana, ale nie chciał odbierać Florze resztek nadziei.
Kiedy znalazł się tuż przy skraju, rozejrzał się uważnie. Same drzewa i krzaki, ale ani śladu obecności człowieka. To na pewno był wiatr — uznał w końcu z westchnięciem i ruszył z powrotem. Zrobił kilka kroków i odwracając się za siebie, ponownie spojrzał w ciemność. Tchórz — wyzwał sam siebie. Nawet nie spróbowałeś. Za bardzo się boisz być tu sam. Weź się w garść. Może Ana jest trochę dalej? Może upadła. Może… — potrząsnął głową. Jeśli pozostawał choć cień szansy na znalezienie przyjaciółki, nie zamierzał jej zmarnować. Nawet pomimo że czuł, jak jego wnętrzności skręcały się coraz bardziej i bardziej w miarę samotnego wchodzenia w mrok.
— Tutaj! — Ktoś krzyknął jakby gdzieś spod ziemi.
Ian znał ten głos.
Między drzewami dostrzegł zabłoconego od stóp do głów wolontariusza, który zataczał się, trzymając w ramionach nieprzytomną Anę. Scena wyglądała jak z horroru. Ian dopadł do nich w sekundę. Natychmiast zabrał ją z rąk faceta i dokładnie okrył kurtką bezwładne ciało. Była taka lekka...
— Flora? — wydyszał tamten, wpatrując się w niego z desperacją.
— Nic jej nie jest. Co się...?
— Nie wiem — Dan od razu mu przerwał. — Znalazłem ją w rowie. Macie jakieś koce, może bandaże?
Ian skinął głową. Czy rzeczywiście mieli? Nie mógł sobie przypomnieć.
Gdy tylko wyłonili się z lasu, zobaczył pędzącą w ich stronę Florę.
— Co się stało?! — krzyknęła rozpaczliwie. — Czy... czy...
— Żyje — zapewnił ją wolontariusz. — Jest tylko nieprzytomna. Wiesz, co robić? Chciałbym jak najszybciej wezwać pomoc.
Flora przez chwilę wpatrywała na gościa, jakby dziwiąc się, skąd się wziął, a potem skinęła głową i natychmiast rozłożyła karimatę, lecz minęła chwila, zanim Ian położył na niej Anę. Nie mógł się zdobyć, żeby wypuścić ją z rąk. Powinniśmy ułożyć ją na boku, a potem...
Zanim udało mu się zebrać myśli, zobaczył, że Flora całkowicie przejęła inicjatywę. Sprawdziła oddech i po kolei przestawiała kończyny Any z całkowitym skupieniem na twarzy. Na koniec przykryła ją kocem. Gapił się na to wszystko ze zdumieniem pomieszanym z winą.
— Ian? Wszystko w porządku? — spytała zaniepokojona. — Dziwnie wyglądasz.
— Jest okej. — Przeciągnął dłonią po twarzy, jakby w nadziei, że zetrze z niej strach. — Ze mną okej.
W tym samym czasie wrócił do nich wolontariusz i powiedział:
— Wezwałem pomoc, ale nie wiem, ile zajmie im, zanim tu dotrą.
— Mógłbyś użyć trochę ognia? — Flora zwróciła się do niego. — Jest wyziębiona. Tylko nie za dużo — dodała.
— Oczywiście. — Klęknął tuż obok nich i stworzył niegasnący ognik tuż nad swoją dłonią.
Ian patrzył na to bez słowa. Był tak bardzo zmęczony. Nie fizycznie, ale psychicznie. Oddałby wszystko, żeby ta noc okazała się tylko złym snem.
— Nie można zrobić dla niej czegoś więcej? — spytał. — Czegoś... — urwał. Sam nie wiedział, o co mu chodziło. Chciał po prostu pomóc. Czuł się tak bardzo bezużyteczny.
— To wszystko, co możemy w takich warunkach. Na razie zaczekamy. Jest stabilna. Miejmy nadzieję, że niedługo się ocknie — odparła rzeczowo Flo.
Zaskoczyło go, że udało jej się zachować zimną krew. Jeszcze nie widział takiej Flory — twardej, skupionej. Zawsze wydawała mu się delikatnym kwiatem, kimś, kim trzeba się opiekować. A teraz to ona panowała nad sytuacją, ona pomogła Anie, kiedy sam stał jak kołek i bił się z myślami. Czuł się okropnie ze świadomością, że nic nie robił, kiedy był najbardziej potrzebny. Teraz mógł jedynie czekać i mieć nadzieję na pozytywny scenariusz.
Kolejne minuty mijały, a Ana nie budziła się. Flora dosłownie cały czas sprawdzała jej oddech, jakby nagle miało stać się coś strasznego. Ian wiedział, że mógł tylko obserwować i prosić wszystkich znanych mu bogów, żeby Anastazja wyszła z tego cało, nawet mimo że nigdy w żadnego z nich nie wierzył.
Przypomniał sobie, jak w dzieciństwie broniła go przed starszymi braćmi i dzieciakami ze szkoły. On nie potrafił zrobić tego, co do niego należało, kiedy najbardziej go potrzebowała. Co ze mnie za przyjaciel? Choć raz mogłem postąpić właściwie. Zwrócić uwagę dzika na siebie, zamiast zwiać na drzewo i siedzieć tam, dopóki Flora nie powiedziała, że już po wszystkim. Jestem przecież szybszy, wytrzymalszy, do cholery!  — zatopił nerwowo dłonie we włosach. — Bez problemu poradziłbym sobie ze zgubieniem zwierzaka i wróciłbym do dziewczyn cały i zdrowy. Ale nie, oczywiście musiałem wszystko dokumentnie spierdolić.
Spojrzał rozpaczliwym wzrokiem na Anę. Wyglądała jak laleczka — taka mała, taka bezbronna i blada. Przypominała mu o braku jego decyzji.
Zawsze uciekam od odpowiedzialności, chowam się za innymi, za swoim nazwiskiem, za pieniędzmi. Przez to moja najbliższa przyjaciółka cierpi. Wszystko byłoby dobrze, gdybym nie zachował się jak pieprzony słabeusz. Gdybym miał kontrolę nad swoim strachem, Ana nie leżałaby teraz tutaj. Na skraju śmierci. Nie mogę pozwolić, żeby kiedykolwiek się to powtórzyło. Jeśli wyjdziemy z tego cało, jeśli Ana wydobrzeje, przysięgam...
— Ian. — Flora klepnęła go w ramię. — Chyba się budzi.
Rzeczywiście, opatulona kocami Ana zaczęła się ruszać. Zamrugała kilkakrotnie i spróbowała poderwać się do góry. Flora zareagowała natychmiast.
— Nie podnoś się.
— Co się... gdzie ja... — zaczęła słabo.
— Spokojnie. — Flora pogłaskała ją po włosach. — Zemdlałaś, ale już nic ci nie grozi. Jesteś z nami.
— Flora. — Ana otworzyła oczy szerzej i wyciągnęła w jej stronę rękę. — Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam.
— Nie masz za co przepraszać, głuptasie. — Ujęła jej dłoń.
Ian zobaczył, że wolną dłonią szybko otarła łzy, a potem chwyciła nią tego wolontariusza, jakby w niemym podziękowaniu. Sam najchętniej rozpłakałby się jak dziecko, ale wiedział, że nie powinien. Musiał być silny dla dziewczyn. Dla Any. Dopiero co to sobie obiecał i nie zamierzał złamać swojego przyrzeczenia.
Chciał uścisnąć ją z całej siły, lecz powstrzymywał się. Wiedział, że sprawiłby jej tym tylko większy ból. Dlatego siedział nieruchomo i wpatrywał się w tę scenę z boku. Dopiero, gdy Ana rozejrzała się i, napotkawszy jego twarz, uśmiechnęła, nie wytrzymał i chwycił ją za drugą dłoń, najdelikatniej, jak mógł.
— Hej, przystojniaku.
— Hej, piękna — odpowiedział jej, śmiejąc się pod nosem.
Nawet w takich chwilach nie straciła swojego ducha.
— Wiecie, że jes...
W tym samym momencie uderzył potężny grzmot. Ogłuszający huk rozsadzał bębenki. Wszechogarniające światło oślepiło Iana. Ogromny ładunek energii przepłynął przez jego ciało w ułamku sekundy. Ian poczuł rozrywający ból, a potem... już nic.
Czwórka młodych magów leżała na mokrej ziemi, a deszcz padał na ich nieruchome ciała. Krople z sekundy na sekundę spadały coraz rzadziej, aż w końcu całkowicie przestały. Od tej pory ani jeden piorun już nie błysnął, jakby cała siła burzy rozpłynęła się w powietrzu.
Wtem serce jednego z nich znów zaczęło bić. Palący, głęboki wdech wypełnił spragnione tlenu płuca. Para oczu nagle otworzyła się i spojrzała prosto na roziskrzone gwiazdami niebo.
 Poprzedni rozdział ........................................... Następny rozdział 
 *  ~  * 
 Witam wszystkich, starych i nowych, czytelników bloga. Wiele czasu minęło, odkąd cokolwiek tu publikowałam, ale teraz oficjalnie Zbudzeni wracają do życia po ponad półrocznej przerwie. Mam nadzieję, że nowa, poprawiona historia wam się spodoba i zostaniecie tu na dłużej.
Na samym wstępie chciałabym podziękować trzem osobom — Pirat, Kohaku i Condawiramurs za to, że (dokładnie w tej kolejności) betowały ten jakże wspaniały (sarkazm tak bardzo) kawałek tekstu. To dzięki wam, prolog wygląda tak, jak wygląda i jest prawdopodobnie najczęściej betowanym prologiem na blogosferze. Na pewno najdłuższym. :D
Och, mam nadzieję, że nie zasnęliście w połowie, ale muszę przyznać, że trochę (jasne, trochę) mnie poniosło. Czterech narratorów na pewno nie pomogło z utrzymaniem małej ilości słów, ale będę szczera, po prostu lubię się rozpisywać, więc będziecie musieli się przyzwyczaić (choć normalne rozdziały będą o połowę krótsze, na szczęście).
A co do samego rozdziału. Jak widać, historia zaczyna się w innym miejscu niż kiedyś, z nowymi bohaterami i całą otoczką. Cóż, mam nadzieję, że tym razem jest lepiej niż za pierwszym razem. 
Prolog jest katalizatorem nowej, nieco zmienionej fabuły i z powodzeniem można go traktować jako samodzielną historię. Chciałam mieć szansę w pełni wprowadzić was w świat opowiadania, pokazać magię i stawki, na których będzie się opierać. Zmian względem starej wersji będzie kilka, jedne większe, drugie mniejsze, ale trzon pozostaje ten sam.

Przy okazji chciałabym wam przekazać, jakie będą największe zmiany względem starej wersji (o ile ktoś jeszcze ją pamięta :P ):
— Mam teraz betę, cudowną Condawiramurs, autorkę fanfiction potterowskiego — Niezależności i założycielkę ocenialni KKB. Jeżeli jeszcze jej nie znacie, polecam wam odwiedzić oba te miejsca i nadrobić zaległości. ;)
— Częstotliwość publikacji ulegnie zmianie. Na razie zaplanowałam jeden rozdział w miesiącu, ale ostatecznie chciałabym wrzucać dwa.
— Ograniczyłam ilość narratorów do dwóch, żeby nie robić niepotrzebnego zamieszania. Od rozdziału pierwszego pojawi się też narracja pierwszoosobowa (tutaj byłby zbyt duży chaos przy czterech różnych narratorach).
— Bohaterowie: Mam nadzieję, że tym razem Lena będzie nieco mniej sukowata. Pozbawiłam ją wkurzającej traumy i połowy rodziny, ale myślę, że wyjdzie to jej wątkowi na lepsze. A postać Dwunastego udało mi się wreszcie porządnie rozwinąć i tym razem nawet ma imię. :D
Cóż, to chyba tyle.
Na koniec gorąco zachęcam was do wyrażania swojej opinii o prologu w komentarzach. Będzie mi bardzo miło dowiedzieć się, jak odbieracie mój tekst (nawet jak wam się nie podoba — tylko wtedy powiedzcie, co wam nie leży, żebym mogła się poprawić).
Pozdrawiam ciepło, Maxine.  :)

17 komentarzy:

  1. Ja najbardziej się cieszę z tego, że mogę tak dobry tekst czytać jeszcze przed jego oficjalnym publikowaniem :D warto było czekać :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Zacznę od szablonu.
    Jest taki piękny, serio, bardzo mi się podoba, i przyjemnie się na nim czyta. Polubiłam Anastazję, Flo wydaje mi się, że jest typową kujonką-perfekcjonistką, która nie wyszłaby na wagary. Myślę, że będzie mnie nieźle denerwować, no, ale cóż, to w końcu główna bohaterka. Nie mogę doczekać się następnego rozdziału, mam nadzieję, że będzie równie ciekawy co prolog :)3

    http://straznicy-wlasnahistoria.blogspot.com/
    Hariet

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szablon jest w większości zasługą Mrs Black z Wioski Szablonów, więc to jej należą się pochwały. :) A to, że tekst dobrze się na nim czyta, bardzo mnie cieszy, bo to przecież najważniejsza kwestia przy takiej tematyce bloga.

      O, a to ciekawe. Mogłabyś mi powiedzieć, dlaczego twoim zdaniem to Flora jest główną bohaterką? Starałam się, żeby wszyscy obecni dostali mniej więcej po tyle samo miejsca w rozdziale. To dlatego, że zaczęłam od niej, czy chodzi o coś innego?
      Rozdział pierwszy na pewno będzie inny od prologu, ale mam nadzieję, że i tak przypadnie ci do gustu. :)

      Usuń
  3. Zacznę od prologu.
    Jest tak długi że śmiało mógłby posłużyć za rozdział.
    Prolog nie powinien być taki długi.
    Zauważyłam jak bardzo obie dziewczęta różnią się od siebie. To zadziwiające ale Ana i Flo wydaje się że z pozoru nic ich nie łączy. Sama Flo przypomina trochę moją mamę serio. Ana jest zupełnie inna. Bardziej jak mój brat! Serio takie porównanie rodzinne xp
    Kolejną osobą jest Ian... Do jego postaci mam na razie mieszane uczucia i ciężko mi go dokładnie określić.
    Po za tym bardzo spodobały i się Twoje ciekawe opisy. Umiesz wzbudzić zainteresowanie czytelnika wprowadzając wartką akcję, ciekawy dialekt i budujesz atmosferę. Czyli coś co mnie najbardziej urzeka we własnych twórczościach.
    Pozostaje życzyć weny.

    www.pokochac-lotra.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, co do długości prologu - po prostu nie dałabym rady zawrzeć wszystkiego, co chciałam, pisząc krócej. Wiem, że czytelnicy nie są przyzwyczajeni do tak rozwiniętych prologów i mogą być tym nieco zawiedzeni, ale historia po prostu tego wymagała. A z kontekstu kolejnych rozdziałów mogę powiedzieć, że ten prolog raczej na rozdział by się nie nadawał. ;P Ale o tym przekonasz się, jak już wrzucę rozdział pierwszy.
      Bardzo się cieszę, że uważasz je za różne - właśnie o to chodziło. :) A porównanie rodzinne zabrzmiało naprawdę swojsko. :D
      Tak, Ian jest dość... specyficzną postacią. Dość trudno mi się o nim pisało, ale myślę, że na przyszłość się to opłaci.
      Super, że opisy ci się podobały, bo bardzo zależało mi, żeby były takie, jak napisałaś. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak się cieszyć. :)

      Usuń
  4. No dobra, prolog faktycznie dosyć długi, ale o dziwo czytało mi się tak przyjemnie, że nie wiem, kiedy mi to zleciało. :D
    Zachęciły mnie dwie rzeczy, żeby w ogóle zajrzeć na twojego bloga. Adres i fakt, że akcja dzieje się w Polsce. :D
    Szablon - super. Podoba mi się kolorystyka i przejrzystość na blogu. Ale, wracając do treści. Bardzo interesujący był motyw z chorymi magami, którzy są izolowani od społeczności. Spdobała mi się relacja Any i Flory. Widać, że dziewczyny siebie uwielbiają i są swoim największym wsparciem. Z Ianem jest podobnie, chociaż widać, że Ana jest mu bardzo bliska. A Dan... Ciężko mi go określić, ale mam wrażenie, że będzie taką postacią, którą mogę polubić. :)
    No to czekam na rozdział pierwszy.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za tak pozytywny komentarz. :) Mam nadzieję, że dalsza część również ci się spodoba.
      Zawsze brakowało mi opowiadań z akcją w Polsce, dlatego uznałam, że moje będzie działo się u nas. Przynajmniej nie muszę martwić się o te wszystkie różnice kulturowe. :D
      Bardzo się cieszę, że relacje między bohaterami są dobrze odbierane, bo na tym głównie mi zależało.
      Wrzucę rozdział pierwszy jeszcze w tym miesiącu, ale jeszcze nie mam konkretnej daty. :P Pojawią się w nim nowi bohaterowie, więc mam nadzieję, że oni też ci się spodobają.

      Usuń
    2. Ja sama piszę opowiadanie, gdzie akcja dzieje się Polsce, dlatego doceniam każdego, kto takowe też tworzy, niezależnie od tematyki. ;)
      Fajnie, że będą nowi bohaterowie, chociaż mam nadzieję, że nie wrzucisz zbyt wielu naraz. Bo nie ogarnę. XD
      Pozdrawiam!

      Usuń
    3. O, w takim razie zajrzę do ciebie w wolnym czasie. :) Aurorzy opowiadań z akcją w Polsce łączmy się. :D
      W pierwszym nie będzie aż tak dużo, więcej pojawi się w drugim, gdzie przedstawię drugą narratorkę. Ale obiecuję, że będę ich dodawać stopniowo. :P

      Usuń
    4. To w takim razie zapraszam. :) W ogóle, tak sobie teraz pomyślałam, że mógłby powstać Katalog dla opowiadań z akcją w Polsce. Bo mam wrażenie, że takich to jak na lekarstwo. :<
      I życzę weny, bo widzę, że jesteś w trakcie pisania dwóch rozdziałów. ;)

      Usuń
    5. To byłoby na pewno ciekawe zbiorowisko. Kto wie, może ktoś taki założy?
      Mam pozaczynane dwa, bo i mam dwóch narratorów, a każdy będzie miał swój "pierwszy" rozdział. :D Nie dziękuję. :P

      Usuń
  5. Witaj :)
    Szukałam interesujących blogów do poczytania i trafiłam tutaj. Lubię wszystko, co magiczne, a do tego wykorzystujesz magię czterech żywiołów, więc... cieszy mnie to bardzo. No i akcja w Polsce, za co duży plus, bo rzadko się teraz spotyka blogi, w których akcja dzieje się w naszym kraju :)
    Prolog rzeczywiście dość długi, już dawno nie czytałam ich aż tak długich - ale za to mogliśmy dowiedzieć się więcej o każdej z czwórki bohaterów :) I muszę przyznać, że pojawienie się tych magów mnie lekko się zdziwiłam - po przeczytaniu opisu opowiadania, liczyłam tutaj na postać Leny.
    Ale najwidoczniej masz tutaj ukryty jakiś cel, że przedstawiłaś nam fragmenty oczami Flory, Any, Iana i Dana... I ucieczka z ośrodka wydawała się na początku prostym planem, jak to sam Ian podkreślił, a tu pojawiły się przeszkody, i plan spłoną na panewce, kiedy pojawił się na ich drodze dzik. Swoją drogą, dobrze, że Dan wszedł do tego lasu, bo Ana by tam leżała i leżała, a nie wiadomo, czy Ian i Flora zdołaliby ją odnaleźć w tych ciemnościach. Co tu jeszcze... ach, bardzo podobała mi się relacja pomiędzy Florą, Aną i Ianem... choć odniosłam wrażenie, że chłopak bardziej utrzymał bliższą relację z Aną, niż z Flo...
    A końcówka prologu bardzo interesująca i dość zaskakująca. Niby tu wszystko dobrze się skończyło, Ana odzyskała przytomność, a tu nagle piorun dopadł wszystkich magów... i jedna osoba się odciekła.. ciekawe która?

    Prolog mnie zaintrygował, więc zostanę i będę śledzić opowiadanie, mimo że nie czytałam poprzedniej wersji:) Przynajmniej będę na świeżo :P
    I zapraszam do siebie, jak będziesz miała wolną chwilę. Wiem, że oceniasz mój blog kryminalny, dlatego chcę zaprosić Cię na mój drugi - tam publikuję różne opowiadania.

    Pozdrawiam serdecznie :*
    http://written-heart.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dusia, cześć! :) Nie ma co, blogowy świat jest mały.
      Nie chciałam kopiować magii z Harry'ego Pottera i tak jakoś wyszło. :D Ostatnio zauważyłam, że wbrew pozorom jest całkiem sporo opowiadań z akcją w Polsce, chociaż chociaż może po prostu tak trafiałam.
      Tak, ten rozdział to kolos, ale już nie mogłam tego skrócić przy tylu bohaterach. Zdaję sobie sprawę, że obecność tej czwórki może być trochę myląca, ale zapewniam, że to wszystko ma sens. A Lena pojawi się w drugim rozdziale, zaraz po pierwszym rozdziale z Leonardo. (którego pierwszą część, przy dobrych wiatrach, wrzucę już w piątek :D)
      Mam cel, i to nawet nie ukryty, bo wszystko wyjaśni się już niedługo. Może nie całkowicie, ale wiadomo, że nie mogę zdradzić wszystkiego na starcie.
      Nie mogło być za prosto, bo by nie było żadnej zabawy. Choć może nie powinnam tak nazywać męczenia moich biednych bohaterów. Ach, to, że Dan się ruszył, to cud, był taki zakręcony jak słoik po ogórkach. XD Ian znał się z Aną od dzieciństwa, a z Florą dopiero od paru miesięcy, dlatego bardziej trzymał się z tą pierwszą.
      Chciałam, żeby można było pomyśleć, że już wszystko będzie okej, a tu nagle bum i wszystko poszło w diabły, więc chyba mi wyszło. No, a co do szczęśliwego wybrańca, to nic nie mogę powiedzieć. :D

      Cieszę się, że postanowiłaś zostać i mam nadzieję, że nie zawiodę. Może i lepiej, że nie czytałaś. Nie muszę się wstydzić za wszystkie głupotki, których tam nawypisywałam.
      Akurat piszę podsumowanie do oceny twojego bloga. :D Jak już z nią skończę, na pewno wpadnę na drugi blog. Zajrzałam i widzę, że masz tam opowiadanie o wampirach, a mam do nich sentyment i na pewno przeczytam fik do Darów Anioła. Jak o książkach zapomniałam już dawno, tak serial mi o nich przypomniał i zyskał moją sympatię (no dobra, wiadomo, że chodzi głównie o Magnusa). Co do reszty, to jeszcze zobaczę. Chociaż uprzedzam, że jestem leniem, jeśli chodzi o komentowanie. ;)

      Usuń
  6. Historia zapowiada się bardzo ciekawie, a szczególnie końcówka. Bardzo dobrze przedstawiłaś świat, w którym żyją magowie i zapadają na chorobę, przez którą tracą magię. Lecę czytać dalej :)
    [ciunas-story.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  7. Wow, dawno nie spotkałam się z tak długim prologiem także podziwiam 😊 bardzo lubię taka tematykę więc zostanę tutaj na dłużej tylko miałabym pytańko czy mogłabyś w ustawieniach bloga zmienić żeby można było czytac w wersji na tel? Bo ja przeważnie tak czytam i ciężko mi było już z prologiem bo takie małe literki 😁
    Jeszcze dzisiaj dokończę rozdziały które przedemna, bo teraz zmykam na egzamin 😉 także do wieczora haha bo wtedy wszystko nadrobie!
    N

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdybym miała pisać go teraz, pewnie próbowałabym go jak najbardziej skrócić. :P No ale nie można przepisywać w kółko trzech pierwszych rozdziałów, także musi zostać taki, jaki jest. ;)
      Na blogu jest ustawiona wersja mobilna dopasowana do szablonu. Nie wiem, co prawda, jak duży masz ekran w komórce, ale u mnie po obróceniu komórki poziomo font ma całkiem przyzwoitą wielkość. Zawsze mogłabyś też czytać opowiadanie na Wattpadzie, oczywiście o ile go masz, bo tam też publikuję. Link jest w "Linkach". ;)
      Kurczę, że też wcześniej nie udało mi się odpisać - życzyłabym ci powodzenia na egzaminie. :P

      Usuń

Czytasz - proszę, skomentuj. Dla ciebie to niewiele, ale dla mnie każdy komentarz jest na wagę złota. Zawsze z chęcią odpowiem na pytania i sugestie.