25 kwietnia 2018

Rozdział 5

— Już prawie jesteśmy na miejscu — informuje nas Siwy, skręcając w osiedlową uliczkę.
— Który to? — Ula, trzymająca pudełko babeczek na kolanach, zaczyna się rozglądać, przy okazji wbijając mi łokieć między żebra.
Syczę przez zaciśnięte zęby. Ściśnięta przy drzwiach, ze zgrzewką coli między nogami, odliczam sekundy do momentu, kiedy będę mogła wydostać się z tej metalowej puszki. Klekoczący opelek Siwego, wbrew pozorom, zdecydowanie nie jest autem na pięć osób.
— Tamten zaraz przy lesie. Zielony dach, łysy ogródek — odpowiada chłopak, zdejmując swoją potężną, porośniętą blond włosami łapę z kierownicy i wskazując na znajdujący się w oddali dom Krzyśka.
Roxi odwraca się z przedniego siedzenia, wtrącając:
— One wszystkie wyglądają tak samo, nie sądzicie? Nie wytrzymałabym w takim nudnym, beżowym domu.
— Przecież mieszkasz w bloku — stwierdza sarkastycznie Ula.
— No tak, ale balkon mamy wymalowany na szmaragdowo.
Przez furkot silnika ledwie słyszę Sandrę:
— Szafirowo.
— Właśnie — zgadza się Roxi. — I to jest kolor, a nie takie... — Macha bez ładu i składu rękami. — No same widzicie.
Nie da się ukryć, temu osiedlu z pewnością brakuje dobrego stylu. Właściwie jakiegokolwiek stylu. Czyżby właścicielom tych domów w ogóle nie zależało na wyrażaniu siebie? Tylko dlaczego? Przecież to bez sensu.
Wjeżdżamy przez otwartą bramę prosto na podwórko, tuż przed garażem. Siwy szybko wyplątuje się z pasów i pomaga mi w wygramoleniu się z auta. Kiedy rozmasowuję przykurczone mięśnie, zdąża podbiec do Sandry i służy pomocą również jej. Niczym wielbłąd taszczy dwie zgrzewki picia po schodach prosto do wejścia. Ruszamy w ślad za nim, z torbami pełnymi śmieciowego jedzenia. Drzwi są otwarte.
— Prawda, że mój dziubek jest supersilny? I taki szarmancki — rozpływa się Roxi.
— I ma całkiem dobry słuch — odpowiada Siwy ze śmiechem, niknąc w korytarzu. — Miałaś nie nazywać mnie dziubkiem.
— Przy twoich kolegach — stwierdza Rox. — Tutaj są sami swoi, dziubku.
Siwy tylko kręci na to głową i chociaż widzę tylko jego plecy, mogłabym przysiąc, że uśmiecha się pobłażliwie.
Docieramy do serca domu — kuchni. Co prawda jest przestronna i naładowana po brzegi nowoczesnymi sprzętami, ale jak na mój gust, zdecydowanie zbyt sterylna w swoich szarościach i błysku wypolerowanego metalu. Nie wygląda nawet, jakby ktoś z niej korzystał, jeśli nie liczyć zasyfionej mikrofalówki i paru zaschniętych naczyń zalegających w zlewie.
No tak, rodziców Krzyśka często nie ma w mieście. Nie sądzę, żeby jemu albo jego bratu chciało się codziennie gotować.
Zostawiamy reklamówki na stole i udajemy się na poszukiwania pana domu. Odnajdujemy go znoszącego plastikowe krzesła z tarasu w kierunku rozstawionego z boku posesji grilla. Dostrzega nas dopiero, kiedy wraca po kolejne.
— O, cześć! Szybko jesteście.
— Dochodzi szósta trzydzieści — oznajmia Ula, o dziwo, bez swojej charakterystycznej, ironicznej nuty.
— Serio? Chyba zupełnie straciłem poczucie czasu — śmieje się Krzysiek, a ja nie mogę oderwać wzroku od jego przystojnej twarzy.
— Zostało coś do roboty? — pyta Siwy.
— Em... niewiele. Skończyć zanoszenie krzeseł, przynieść głośniki, przygotować jedzenie, kubki, te sprawy.
— No to co? My zajmujemy się poważnymi rzeczami, a kobiety do garów? — podśmiewa się Siwy.
— Ty męski szowinisto — odgraża się niby na poważnie Rox i, zadzierając brodę do góry, mówi kąśliwie: — Chodźmy, dziewczyny. Oni nie zasługują na naszą pomoc.
— Ja raczej zostanę — stwierdza Ula w ostatniej chwili. — Bardziej się przydam przy dobieraniu muzyki niż przy nasypywaniu nachosów. We trzy na pewno dacie sobie z tym radę.
— Zdrajczyni — odpowiadam ze śmiechem. — No dobra, tylko wciśnij do playlisty parę wolniejszych kawałków. — Puszczam jej porozumiewawczo oczko.
— Czujcie się jak u siebie — dorzuca na koniec Krzysiek, gdy z Sandrą i Roxi znikamy w drzwiach prowadzących z domu na taras.

* * *
Ledwie kończymy przygotowania, ludzie zaczynają się schodzić. Głównie kumple Krzyśka, którym, ku mojemu milczącemu niezadowoleniu, nasz gospodarz poświęca większość swojego czasu. Jest za wcześnie, żeby oficjalnie zacząć imprezę, więc siedzą w gościnnym i masakrują pady od konsoli, grając w Halo.
Siedzimy z dziewczynami — w tym z dopiero co przybyłymi Zośką i Hanią — przy stole za nimi i grzebiąc w telefonach, ze znudzeniem wyjadamy serowe chrupki z miski. Wymieniwszy ze sobą wszystkie możliwe grzeczności, słuchamy naprzemiennych krzyków zawodu i triumfu, poprzetykanych odgłosami wystrzału laserowych, futurystycznych broni, z nadzieją, że niedługo przyjdzie na tyle osób, że będzie można zająć się czymś ciekawszym.
Sądząc po wynikach, Krzyśkowi idzie całkiem nieźle, ale trochę mu brakuje do poziomu taty, a tym bardziej Aśki, która w szale bojowym potrafi siekać wrogów na kawałki w ułamku milisekundy. Jeśli ma zostać zaakceptowany przez moją rodzinę, powinien się nieco podszkolić. No nic, będę musiała wymyślić jakiś dyskretny sposób, żeby dać mu to do zrozumienia. Ostatnia rzecz, jakiej bym chciała, to urażenie jego męskiej dumy.
Ula daje upust znudzeniu przeciągle ziewając; nawet nie chce jej się zasłonić ust. Zaraz za nią ziewnięcia wymykają się Zośce i Sandrze. Z wysiłkiem sama się powstrzymuję. Tylko Hania i Rox wyglądają na jako tako zainteresowane tym, co dzieje się na wielkim ekranie telewizora, z czego ta druga tylko wtedy, gdy za sterami kontrolera siedzi Siwy.
Z otępienia wyrywa nas dźwięk dzwonka. Łukasz podrywa się z kanapy otworzyć gościom drzwi. Wraca z Bartem, Eweliną i Patrykiem. Obrzucamy się powitaniami i chłopaki idą grać, natomiast dziewczyna Patryka spogląda to na nas, to na nich z brwiami uniesionymi niemal aż do jej króciutkiej, niebieskiej grzywki.
Dobra, dość tego. To impreza, a nie stypa.
— Dziewczyny? — zaczynam.
— Hm...? — Mruczy Zośka, pokładająca się na drewnianym blacie z głową opartą na przedramionach.
— Wiecie co?
— Nooo? — ciągnie Ula, pakując do ust chrupka.
— Pójdźmy lepiej potańczyć.
* * *
Piosenka się kończy. Mięśnie mam rozgrzane od wysiłku, a w ustach czuję potworną suchość. Czas na odpoczynek.
— Chodźcie! — krzyczę do Uli i Sandry.
Przeciskamy się przez tłum do salonu. Opadam na miękkie poduszki beżowej kanapy, a Ula natychmiast rzuca się obok i kładzie mi głowę na kolanach.
— Ach! Nie mam siły nawet wyciągnąć ręki po picie — skrzeczy, zachrypnięta.
Spoglądam proszącym wzrokiem Kota ze Shreka w stronę Sandry, która jako jedyna jeszcze nie zdążyła usiąść. Wywraca oczami, ale lituje się i przynosi nam soku. Ula podnosi się do siadu i wypija swoją porcję duszkiem.
Czekam, aż wyrówna mi się oddech, by nie wyjść na rozedrganą emocjami desperatkę, i pytam:
— Myślicie, że Krzysiek o mnie zapomniał? — Zauważam, że nieświadomie zaczęłam skubać skórki wokół paznokci i natychmiast przestaję. — Minęła już prawie godzina, a on nadal do mnie nie podszedł.
— Jest gospodarzem. Pewnie ma masę obowiązków — pociesza Sandra, z jakiegoś powodu zainteresowana sprzątaniem śmieci z ławy. Wcale się nie zmęczyła tymi naszymi tańcami czy co?
— Niby jakich? — prycha Ula. — Pewnie stchórzył.
— Na pewno nie — stwierdza z przekonaniem San-San. Rozproszona przez papierki zalegające na siedzeniu drugiego fotela robi rundkę do kosza postawionego w rogu pokoju, ale po powrocie od razu kontynuuje: — Może po prostu nie wie, jak zagadać?
— Czyli co, ja mam do niego podejść? A nie wyjdę na nachalną?
— Gdzie tam. W końcu to on zrobił pierwszy krok.
Dopijam sok i odstawiam biały kubeczek na szklany blat ławy.
— Może masz rację — przyznaję i, klepiąc się w uda, dodaję: — Dobra! Pójdę go poszukać.
— Powodzenia — rzuca Sandra, dosłownie trzymając kciuki.
— Ale najpierw poszukam piwa imbirowego. Na trzeźwo nie dam rady z nim flirtować pod czujnymi spojrzeniami tych wszystkich zazdrosnych dziewczyn.
Ula wybucha głośnym śmiechem.
* * *
Po opróżnieniu dwóch butelek piwa w towarzystwie dziewczyn wreszcie czuję się na siłach poszukać mojego obiektu uczuć. Kto by pomyślał, że będę potrzebowała do tego wspomagaczy? Z drugiej strony, nie mam zamiaru narzekać — zawsze to człowiekowi trochę weselej. I lżej. Ale przede wszystkim weselej.
Odnajduję wzrokiem Krzyśka, jak tylko wychodzę na zewnątrz. Rozmawia z kolegami przy stole z przekąskami, żywo przy tym gestykulując i śmiejąc się.
Wtem, jakby dzięki jakiejś niewidzialnej sile, odwraca się i spogląda prosto na mnie. Po krótkiej wymianie zdań ze znajomymi zaczyna przedzierać się przez tłumek.
— Cześć — rzuca, stanąwszy tuż obok.
— No cześć — mruczę.
— Jak ci się podoba impreza?
— Z takim gospodarzem nie mogłaby mi się nie podobać — stwierdzam, zakręcając na palcu kosmyk włosów.
Zupełnie trzeźwy Krzysiek w tym momencie oblałby się pewnie rumieńcem, ale jego imprezowa wersja tylko się uśmiecha, jakby usłyszał zasłużony komplement.
— Może pójdziemy w jakieś bardziej ustronne miejsce? — pyta,  pochylając się nieco w moją stronę. — Tu się nie da rozmawiać — dodaje szybko, pewnie po to, bym nie pomyślała sobie, że ma wobec mnie niecne zamiary.
Jakże bym mogła? Jest taki słodki.
— Prowadź — mówię pewnie, po czym wyciągam do niego rękę.
Przez sekundę patrzy na moją dłoń z wahaniem, ale potem zamyka ją w swojej, dużej i ciepłej. Kluczymy, zgrabnie omijając przeszkody w postaci ludzi, porozrzucanych butelek czy krzeseł; w końcu zatrzymujemy się przy kwitnących drzewkach owocowych, znajdujących się na końcu posesji.
Wdycham ich zapach, spoglądając w górę, na oblepione białymi kwiatkami gałęzie i rozgwieżdżone niebo. Gdy opuszczam wzrok, dostrzegam, że Krzysiek mi się przygląda — jakoś tak inaczej niż zwykle. Uważniej. Czuję ciepło na policzkach.
— Są piękne, nie sądzisz? — zauważam.
— Mam przed oczami coś, co znacznie przyćmiewa je urodą.
— Och, a co takiego? — pytam, choć doskonale wiem, co ma na myśli. Po prostu chcę to od niego usłyszeć.
— Ciebie — odpowiada i na powrót łączy moje dłonie ze swoimi.
Będąc z nim tak blisko jak jeszcze nigdy, serce zaczyna mi szybciej bić. Światło księżyca oświetla jego twarz, ukazując zupełnie nowe dla mnie szczegóły — pięknie wyrzeźbione krzywizny łuku kupidyna oraz maleńki dołeczek w lewym policzku, gdy się do mnie uśmiecha. Mam ochotę puścić jego dłoń, by go dotknąć, jednak w tej właśnie chwili owiewa nas zimny podmuch wiatru i mimowolnie wstrząsa mną dreszcz.
— Zimno ci? — Krzysiek pyta z zaniepokojeniem.
Żałuję, że zostawiłam szal na kanapie tylko przez sekundę, gdyż słyszę:
— Może dać ci moją kurtkę?
Zakładając pasmo włosów za ucho, kiwam głową.
W ciszy obserwuję, jak chłopak ściąga kurtkę płynnym ruchem i pomaga mi ją założyć. Wkładam ramiona w sztywny, dżinsowy materiał; od razu robi mi się cieplej.
— Na czym to skończyliśmy...? — pyta, by zaraz samemu sobie odpowiedzieć: — No tak, mówiłem właśnie, jaka jesteś piękna.
Nie mogę się powstrzymać przed krótkim chichotem. To takie romantyczne!
— Ty też jesteś niczego sobie — oznajmiam, przygryzając wargę.
— Ach tak? W takim razie chyba nie miałabyś nic przeciwko, żebym... — Zaczyna się do mnie nachylać, jednak nie ma nawet szansy dokończyć tego, co chciał powiedzieć, bo przerywa mu wrzask:
— Krzyyych!
— Co jest? — Mój wybranek szybko się prostuje i krzywi, widocznie rozdrażniony.
— Bart... — Patryk łapie oddech, chwytając się za chude kolana — ...Bart i Siwy się biją. — Wskazuje dłonią gdzieś za siebie. — Nie da... nie da się ich rozdzielić.
— Leć — rzucam w odpowiedzi na pytające spojrzenie Krzyśka. — Jeszcze sobie coś zrobią.
Przeklęte patafiany! Też wybrali sobie czas na bójki. A było już tak blisko!
Chłopaki biegną przodem, a ja, ze względu na obcasy zapadające się w ziemi, idę powoli ich śladem.
Gdy docieram na miejsce, akurat udaje się rozdzielić walczących. Wokół nich zdążyło już się zrobić niezłe zbiegowisko; ludzie zaczynają plotkować — co rusz słyszę strzępki rozmów:
— Ponoć poszło o dziewczynę... — rzuca ktoś.
— ... o telefon... — odpowiada ktoś.
— Zdjęcia, głupia — odzywa się jeszcze ktoś inny.
Krzysiek z Łukaszem zabierają trzymającego się za nos i jęczącego Barta na ławkę, za to Siwy wciąż leży na trawniku. Z puchnącej w zatrważającym tempie wargi leci mu krew. Nikt nie idzie biedakowi z pomocą, każdy tylko tępo się gapi. Przepycham się przez krąg i kucam obok chłopaka Roksany.
— Wszystko gra?
— Taa, nic mi nie jest.
— Chodź, znajdziemy ci trochę lodu.
Pomagam Siwemu wstać i prowadzę go do kuchni. Z zamrażarki wygrzebuję paczkę groszku. Na razie powinno wystarczyć.
— Nie podejrzewałabym cię o bójkę. — Opieram się o blat ze skrzyżowanymi rękami. — Co się stało?
Chłopak przyciska do twarzy mrożonkę i sycząc, odpowiada:
— Ten durny bęcwał najebał się w trzy dupy i zaczął wygadywać bzdury o Roksanie.
— Nie musisz nic dodawać — zapewniam. — A gdzie ona właściwie jest? Pójść ją zawołać?
— Cholera, nie. — Szybko kręci głową i od razu krzywi się z bólu. — Dobrze, że tego nie widziała. Chwilę wcześniej poszła do łazienki, dzięki Bogu.
— I tak będzie na ciebie zła, kiedy się o wszystkim dowie.
— Wiem, ale było warto. Ten szmaciarz w końcu się doigrał. — Opada ciężko na taboret. — Powiedz, zrobiłabyś coś innego na moim miejscu?
— Nie mam tak dobrego prawego sierpowego jak ty — odpowiadam lekko.
— Pytam serio.
Przez chwilę zastanawiam się nad odpowiedzią. W końcu stwierdzam:
— Chciałabym powiedzieć, że bym go zignorowała, bo to tylko głupi palant, ale prawdopodobnie strzeliłabym mu w pysk.
— Właśnie. — Pstryka palcami. — Ona tego nie rozumie, ona... — nie może znaleźć słów.
— Domyślam się, co masz na myśli. A tak nawiasem, nieźle go urządziłeś. — Mrugam porozumiewawczo okiem i zaczynam chodzić po kuchni. — Nos złamany na bank.
Ta wiadomość w jakiś sposób otrzeźwia Siwego. Jego wyraz twarzy się zmienia: marszczy jasne brwi, wzrok ma nieobecny, do tego kącik ust — ten niezasłonięty groszkiem — zaczyna mu bezwiednie drgać.
— Skurczybyk miał szczęście, że mnie w porę złapali. Jak teraz o tym myślę — patrzy na swoje zakrwawione kostki — gdyby nie oni… cholera...
— Na szczęście nie stało się nic poważnego. — Poklepuję go delikatnie po ramieniu. — Dostał nauczkę.
— Wolałbym, żeby po prostu nie był taką gnidą.
— Może od teraz zastanowi się, zanim coś powie.
— Może. — Spogląda ze smutkiem na swoje trampki.
— Siwy?
— Taaa?
— Na pewno dasz sobie radę? Co, gdybym jednak poszukała Rox? Udobrucham ją, przy okazji zagram na czasie, żebyś mógł doprowadzić się do ładu. No, na tyle, na ile się da. — Lustruję jego umorusane trawą i ziemią ciuchy oraz krwawe plamy na dłoniach i koszulce.
Idąc moim śladem, spogląda na siebie i znów marszczy brwi.
— Wiesz, to chyba jednak dobry pomysł. I tak zaraz się o wszystkim dowie, więc lepiej od ciebie niż od jakichś podłych plotkar.
— Pewnie, że dobry. Niedługo wrócę.
* * *
Od stojących w kolejce pod łazienką na parterze dziewczyn dowiaduję się, że Roxi poszła na górę. Ponoć nie widziały, żeby wracała, więc zapewne wciąż tam jest.
Wspinaczka schodami okazuje się niełatwa, gdyż nogi przy każdym kroku karzą mnie za wybranie obcasów. W mojej głowie pojawiają się widma nabrzmiałych pęcherzy.
Przed toaletą stoją dwie dziewczyny, ale żadna z nich nie jest tą, której szukam.
— Była tu może Roksana? — pytam.
Pierwsza wskazuje palcem na drzwi. Pukam.
— Roxi?
— Lena?
— Mogę?
Słyszę trzask zamka; wejście się uchyla. Łapię za klamkę i, wchodząc, odwracam się do dziewczyn.
— To może trochę potrwać, więc jeśli wam się spieszy, radzę zejść na dół.
Druga posyła mi wściekłe spojrzenie, ale szybko zamykam za sobą drzwi do łazienki, w której jej gniew mnie nie dosięgnie.
Siadam ciężko na zamkniętej klapie deski sedesowej, zrzucam buty i zaczynam masować obolałe stopy.
— O co chodzi? — pyta Roxi, poprawiając wysoki kucyk, z którego wypadło kilka ciemnych kosmyków. — Chciałaś się wcisnąć poza kolejką, spryciaro?
— Właściwie to przyszłam do ciebie.
— Coś się stało pomiędzy tobą a Krzyśkiem?! To jego kurtka, prawda? — piszczy, wymachując szczotką do włosów. — Na co czekasz, opowiadaj.
Odruchowo dotykam rękawów za dużego ubrania, ale moje myśli szybko wracają na właściwy tor.
— Tak, to jego kurtka, ale nie o to chodzi.
— A o co? — Rox unosi wyrysowane brwi. — Lena, jesteś jakaś dziwna. Piłaś coś z szemranego źródła? — Przygląda mi się uważnie, mrużąc oczy.
— Daj spokój, za kogo ty mnie masz?
— Za osobę, która jest bardzo tajemnicza jak na kogoś, kto chce pogadać.
— Dobra. Już wszystko ci mówię, ale musisz obiecać, że się nie zezłościsz.
— Jak mam ci cokolwiek obiecać, skoro nie wiem, o co chodzi? Stało się coś? Zrobiłyście jakąś głupotę z dziewczynami? — Przestępuje z nogi na nogę. — No gadaj wreszcie! Przez to ciągnięcie cię za język tylko bardziej się denerwuję.
— Okej, okej. — Podnoszę dłonie w obronnym geście, a potem biorę głęboki wdech i wyrzucam z siebie: — Siwy pobił się z Bartem.
— Co?! — Roksana upuszcza z hukiem szczotkę do zlewu. — Kiedy? Opowiadaj wszystko, ale to już!
— Spokojnie, dziewczyno. Nie stało się nic wielkiego. Strzelili sobie dwa razy po pyskach i chłopaki ich rozdzielili.
— Nic wielkiego? Nic wielkiego?! — Zaczyna krążyć po łazience i wymachiwać rękami. — Jakim cudem twierdzisz, że bójka to nic wielkiego? Chyba oszalałaś! — Zatrzymuje się nagle i odwraca, by posłać mi oskarżycielskie spojrzenie. — O co poszło? Tylko mi nie mów, że o te głupie zdjęcia.
Z mojej miny sama wyczytuje odpowiedź i złość powoli schodzi z jej twarzy, ustępując smutkowi.
— Tyle razy mu mówiłam, że to nic takiego. — Siada na podłodze i chowa twarz w dłoniach, a gdy je odrywa, w jej oczach iskrzą się łzy. — Już dawno przestało mnie obchodzić, co ludzie mówią na ich temat, a szczególnie ktoś tak beznadziejny jak Bart. — Zaciska pięści. — Dlaczego on mnie nie słucha?
Przysiadam obok Roxi i obejmuję ją ramieniem.
— Bo cię kocha — mówię cicho, gładząc ją po włosach. — I widzi, że ta cała sprawa wciąż cię boli, nieważne, co próbujesz sobie wmówić.
Roxi bierze kilka głębokich oddechów i powoli się uspokaja.
— Wiem, że nie wybrał najlepszej metody, by ci to okazać, ale naprawdę mu na tobie zależy. I żałuje tego, co zrobił, choć mógłby teraz triumfować, że przefasonował facjatę temu bałwanowi — stwierdzam. — Siwy czeka teraz na ciebie w kuchni i próbuje się doprowadzić do porządku. Nie przeraź się, wygląda jak strach na wróble.
— Ach, ten mój dziubek — wzdycha Roksana. — Nigdy nie umiałam się długo na niego złościć. — Ociera łzy wierzchem dłoni i, opierając się o umywalkę, wstaje. — No nic, trzeba się teraz zająć biedaczyskiem. — Ściera resztki rozmazanego tuszu wacikiem, po czym zwraca się do mnie: — Prowadź do mego rycerza, o nadobna pani.
* * *
Roksana wraz ze swoim chłopakiem, który po naszym powrocie wygląda już nieco lepiej, decydują wrócić do domu przed czasem. Nie winię ich za to i zapewniam, że nie muszą się o nas martwić. Żegnam się z nimi i, z zamiarem odszukania Krzyśka, wychodzę z domu na taras.
Przez jakiś czas krążę wśród imprezowiczów. Dzięki temu dowiaduję się, co ludzie gadają o całym zajściu. Choć nie minęło jeszcze pół godziny, niektóre wersje różnią się od siebie diametralnie. Wiadomo na pewno, że Łukasz odwiózł Barta do szpitala, więc raczej nie pomyliłam się co do tego złamanego nosa. Mam tylko nadzieję, że ten dupek nie wniesie oskarżenia. Wystarczająco już napsuł wszystkim krwi.
Licząc, że Krzysiek czeka na mnie tam, gdzie nam przerwano, udaję się w stronę jabłonek. W połowie drogi zauważam jednak Sandrę, wciśniętą w wiklinowy fotel przy stoliku z napojami.
— Hej — klepię ją w ramię — nie śpij, bo cię okradną.
San-san rzuca mi niezrozumiałe spojrzenie spod przymrużonych oczu.
— Ma kto po ciebie przyjechać?
Kiwa ciężko głową i zachrypniętym głosem duka:
— B... brat.
— Okej, to napisz do niego. I na ciebie już czas.
Gdy Sandra pisze SMS-a, rozglądam się po najbliższym otoczeniu. Chciałabym już zobaczyć te błękitne oczy, móc znów dotknąć ciepłej dłoni... Później, noc jeszcze długa. Teraz przyjaciółka jest ważniejsza.
— Bę... bęzie za ziesięć minut — bełkocze Sandra.
— Dobra, to chodź przed dom. — Wyciągam ręce, a ona całym bezwładnym ciężarem zawiesza się na mnie jak małpka. Idziemy powolutku, ale nie wzbudzamy żadnych nieprzyjemnych reakcji; na tym etapie wszyscy mają już wywalone na najbliższe otoczenie.
— Czym się tak załatwiłaś? — pytam, starając się nawigować naszym dwuosobowym statkiem po sztormowym morzu.
— Takie kolorowe drinki. — Pokazuje kciukiem i palcem wskazującym wielkość kieliszka. — Takie słodkie... wcale nie czuć było alkoh... holu. Wcale.
Siadamy na ganku, czekając na brata Sandry.
— Biedactwo. — Odgarniam jej splątaną grzywkę z czoła. Wygląda jak siedem nieszczęść. Patrząc na nią w takim stanie, nie wyobrażam sobie, by kiedykolwiek miała na koncie więcej niż jedno piwo.
Powinnyśmy się domyślić, że zostawienie jej samej sobie nie będzie dobrym pomysłem. Nigdy nie chodziła z nami na imprezy, oprócz jednego czy dwóch razy, ale wtedy niczego nie piła. Co jej strzeliło do głowy?
Tak zajęłam się zaimponowaniem Krzyśkowi, że przestałam przejmować się wszystkim innym. Argh... dlaczego nie było przy niej Ulki? Nawet nie chcę sobie wyobrażać, że ona też  zalega gdzieś na kanapie, zalana w trupa. Zaraz trzeba będzie jej poszukać.
Brat Sandry, który, jak w zegarku, przyjeżdża dziesięć minut później, posyła mi mordercze spojrzenie. Prawdę mówiąc, nie mam mu tego za złe. Bez słów pomagam chłopakowi wpakować San-San na tylne siedzenie i odmachuję jej, gdy samochód odjeżdża z podwórka.
Noc pełna wrażeń, nie ma co.
* * *
— Nie było tu przypadkiem Uli? — pytam Zośki, chrupiącej paluszki na pufie w salonie.
— Nie, przykro mi.
Trudno, idę dalej, na dwór. I tak nie sądzę, żeby siedziała w domu.
— Przechodziła może tędy Ula?
Grupka trzech chłopaków stojących przy tarasowych drzwiach w odpowiedzi kręci głowami.
— Widziałaś gdzieś w pobliżu Ulę? — zwracam się do Hani, siorbiącej piwo na jednym z leżaków.
— Ulę? Hm... a tak, widziałam. — Puszką wskazuje przed siebie. — Jest przy grillu z chłopakami. Powinnaś łatwo ją wypatrzeć.
— Dzięki — odpowiadam i ruszam we wskazanym kierunku.
Dochodząc do grilla, wcale nie zauważam Uli, tylko parę osób czekających na kiełbaski. Wzdycham głośno z rozczarowaniem i zaczynam wzrokiem przeczesywać teren dookoła. Może nie odeszła zbyt daleko.
Szybko dostrzegam jej słomkowe, falujące kosmyki kilka metrów dalej, tuż przy ogrodzeniu. Obłapia jakiegoś chłopaka. Przynajmniej jej się dziś poszczęściło. Hm... chociaż tak właściwie nie on wygląda na zbyt chętnego — wije się pod jej dotykiem jak piskorz. O co tu chodzi? Gdy wreszcie udaje mu się wyplątać z jej uścisku, dostrzegam zszokowaną twarz. Twarz Krzyśka.
Co do kurwy nędzy...?!!
Pędzę w ich kierunku. Potykam się o leżącą na ziemi butelkę, macham rękami, by odzyskać równowagę, a potem kopię ją ze złością przed siebie. Ja pierdolę!
— Ula!!! — wrzeszczę, jeszcze zanim udaje mi się do nich dotrzeć. Nie mogę dopuścić, żeby uszło jej to na sucho.
Zaskoczona, napina się jak struna. Jej zarumieniona twarz natychmiast blednie. Rozdziawia i zamyka usta, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Przypomina obrzydliwą, oślizgłą rybę. Widzę w tych wytrzeszczonych, mętnych oczach, że wie, że się z tego nie wywinie. Szykuje się, żeby uciec w bok, ale przyszpilam ją palcem do siatki.
— Co ty odpierdalasz?! Pojebało cię?! — Już biorę zamach, żeby ją spoliczkować, ale widząc jak się kuli, opuszczam rękę. — No słucham — dodaję, krzyżując ręce, gdy zamiast odpowiedzieć, zaczyna połykać własne łzy.
Ula i płacz? Nie wierzę własnym oczom. Chociaż po tym wszystkim, chyba nie powinnam już niczego zakładać z góry.
— Ja... ja... — Widząc, że w moich oczach nie zyska przebaczenia, wiotczeje. Zsuwa się plecami po siatce na ziemię i obejmuje szczelnie ramionami.
Kątem oka dostrzegam, że za nami zebrał się niemały tłum. I dobrze.
— Nie mogłaś się powstrzymać, hę? Musiałaś przyssać swoje lepkie macki do Krzyśka! — Mówię tak głośno, aby wszyscy usłyszeli. Niech wiedzą, jaka z niej żmija.
— Ja nie... nie chciałam... Za dużo wypiłam... Rozmawialiśmy i ja... przepraszam... przepraszam... przepraszam — powtarza, łapiąc spazmatycznie powietrze. — Leno — wyciąga w moim kierunku rękę — Leno, błagam, wybacz mi.
Szumi mi w uszach. Przez głowę przelatują wspomnienia z ostatnich kilku lat. Jak pierwszego dnia szkoły w gimnazjum siadamy razem na bioli. Jak jeszcze tego samego tygodnia uciekamy z wuefu, by szlajać się po galerii. Jak śpimy u siebie nawzajem, oglądamy durne komedie, obrzucamy poduszkami. Jak żalimy się sobie po porażkach, świętujemy zwycięstwa, dzielimy najintymniejszymi sekretami.
Jak mogła to przekreślić? Te wszystkie lata?
I to w taki sposób.
Patrzę na nią — skuloną, zapłakaną. Żałosną. Treść żołądka podchodzi mi do gardła, a serce wali w piersi jak oszalałe.
— Nie — mówię ostro, odtrącając jej dłoń. — Z nami koniec. Nie waż się do mnie odzywać. Ani dziś, ani już nigdy. — Mój głos jest zimny jak lód, choć umysł trawi gorączka.
Zaciskam pięści, wbijając paznokcie we wnętrza dłoni, by zatrzymać napływające do oczu łzy. Z kamienną twarzą odwracam się do tłumu.
Wszyscy się na nas gapią, łącznie z wciąż zszokowanym Krzyśkiem. Wyrywa się do mnie, ale kręcę głową. Staje ze smutkiem malującym się na jego twarzy. Nieważne, co zrobił, a czego nie. Nie chcę go teraz widzieć.
Ludzie schodzą mi z drogi, gdy ich mijam. Wokół jest cicho, jak gdyby wszystkie rozmowy zostały ucięte. Nie słyszę nawet muzyki.
Nie śmiem odwracać się za siebie. Z każdym kolejnym krokiem idę coraz szybciej, aż w końcu zaczynam biec. Pozwalam, by włosy zakryły mi oczy, z których już ciurkiem lecą łzy.
Łapię torebkę z kanapy i wybiegam przed dom. Chcę wybrać numer do taty, ale za bardzo trzęsą mi się ręce. Opadam na zimne schody, chowam głowę między kolanami, a kiedy ją unoszę, lampy samochodowe świecą mi prosto w twarz. Nikną, a z auta wyskakuje Łukasz.
— Lena! Matko Boska, co się stało?
Spoglądam to na auto, to na chłopaka. Skąd on...?
Bart. Szpital. No jasne.
— Możesz odwieźć mnie do domu?
— Ktoś ci coś zrobił? — Rozgląda się dookoła ze wściekłym spojrzeniem, jakby szukał sprawcy.
— Po prostu mnie stąd zabierz, dobrze? — szepczę przez łzy.
Pół minuty później ruszamy z piskiem opon.
* * *
Pędzimy przez las — Łukasz po usłyszeniu adresu restauracji najwyraźniej postanowił wybrać możliwie najkrótszą drogę. Nie mogę powiedzieć, żeby mi to przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, otaczająca nas ciemność i pustki na drogach działają kojąco na skołatane po ostatnich wydarzeniach nerwy.
Chłopak pozwala mi się wypłakać w ciszy, co jakiś czas tylko zerka w bok ze ściągniętymi brwiami, sprawdzając mój stan.
Jako jedyny nie widział tamtej okropnej sceny, więc nie ocenia mnie przez jej pryzmat. To błogosławieństwo.
Mam ochotę wszystko mu opowiedzieć, przedstawić swoją wersję wydarzeń, zanim dowie się o tym od innych, ale coś mnie powstrzymuje.
W pewnym, pokręconym sensie podoba mi się ta cisza, oddzielająca nas od siebie murem. Pełna niewypowiedzianych pytań i tajemnic. Bezpieczna.
Jak dotąd zawsze dzieliłam się moim życiem wewnętrznym z innymi. Dawało mi to ukojenie, spokój ducha. A teraz? Kiedy rana w mojej piersi jest otwarta, czuję, że uzewnętrznienie się to nie najlepszy pomysł.
Tyle razy opowiadałam Uli o moich uczuciach do Krzyśka. Tyle razy omawiałam z nią jego spojrzenia rzucane w moją stronę. Tyle razy pytałam ją o radę w jego sprawie. A ona? Ona to wszystko zdeptała.
Poza tym nie powinnam zrzucać na Łukasza swoich problemów. I tak praktycznie zmusiłam go, by mnie odwiózł. Mógłby w tym czasie bawić się ze znajomymi, zamiast słuchać smarkania koleżanki z klasy.
Spoglądam na dłonie ściskające zużyte chusteczki. Wciąż cieknie mi z nosa, ale w opakowaniu nie została już ani jedna czysta. Mój szofer jakimś cudem rozumie mnie bez słów, bo nachyla się do schowka po mojej stronie.
Zatrzask nie chce puścić. Łukasz zaczyna się z nim szarpać. Czuję ucisk w żołądku. Pętla zaciska się coraz bardziej. Zbyt długo nie patrzy na drogę.
Zauważam zbliżający się w zastraszającym tempie zakręt i moje serce na chwilę staje. Z krzykiem chwytam Łukasza za ramię.
Podnosi się, ale jest już za późno. Spanikowany miota się, traci panowanie nad kierownicą.
Wypadamy z drogi.
Mam wrażenie, jakbyśmy lecieli. Trwa to całą wieczność. Widzę każdy szczegół — mrugające światło lampy ulicznej, zbliżające się do nas pnie drzew, twarz Łukasza wykrzywioną w przerażeniu. Jego brązowe oczy rozszerzone do granic możliwości.
Wydaje mi się, że słyszę krzyk, ale jest on stłumiony, jakby dochodził zza szyby.
Czuję mocne uderzenie, które wyciska mi całe powietrze z płuc.
Szarpnięcie w tył.
Ból.
Nicość.
 Poprzedni rozdział ........................................... Następny rozdział 
* ~ *
Ktoś jeszcze pamięta o tym opowiadaniu? Przez długi czas wyglądało, jakbym sama o nim zapomniała.
Ten rozdział powstawał długo i niezbyt łatwo. Wybaczcie, jeśli okaże się, że moja proza nieco zardzewiała.
W każdym razie mam nadzieję, że ostatecznie rozdział przypadnie wam do gustu (i że połapiecie się, o co w ogóle chodzi, bo nie ukrywam, samej mi się trochę zapomniało, co dokładnie się działo w rozdziale 4 i musiałam go przeczytać od nowa).

10 komentarzy:

  1. No ja musiałam też wrócić do wcześniejszego rozdziału, aby sobie nieco przypomnieć, co było :)
    I nieco mnie zaskoczyło, że dalej jest perspektywa Leny. Pisałaś coś, że chcesz skupić się na Leonardzie, co mnie - co pamiętam - bardzo się podobało :D
    Nie to, że nie lubię Leny, ale ja już tak mam, że wole jak są perspektywy męskie :P Sama nie wiem, co to o mnie świadczy xD
    Ale do rzeczy.
    Tyle się działo na imprezie. Ale, co to za impra, bez jakiejś afery ^^ Siwego może poniosło, może nie powinien załatwiać wszystkiego siłą, ale najwidoczniej nie chciał, aby ktoś źle mówił o jego dziewczynie. Mam nadzieje, że Roxi nie będzie zła na niego, że słowa Leny przekonają ją, ze chłopak chciał dobrze :)
    Z początku bałam się, że Krzysiek może mieć złe zamiary, ale widać, że chłopak naprawdę coś czuje do Leny. Ach, był taki romantyczny, gdy powiedział jej, że widzi coś piękniejszego niż rozgwieżdżone niebo i drzewa :)
    I wszystko się posypało, gdy Lena zobaczyła Krzyśka z Ulą. Choć widać, ze chłopak dość wyraźnie odpychał Ulkę. Nie dziwię się Lenie, że nie jest na razie wstanie wybaczyć jej to, co zrobiła. Nie można wszystkiego zwalać na alkohol. Ale Krzyśkowi mogłaby odpuścić.
    Końcówka bardzo niepokojąca :( Mam nadzieje, że nie będzie żadnych ofiar... i wszystko skończy się dobrze. Niech tak się stanie.
    Rozdział bardzo mi się podobał. Trochę tak poczułam się znowu w szkole, gdzie jedynym problemem w życiu były zadania domowe i sprawdziany, a także rozterki sercowe :)

    Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy.
    Czekam na Leonarda :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wcale ci się nie dziwię. ;) Mam nadzieję, że takiego przestoju już nie będzie, bo potem sama nie wiem, co miałam napisać. Szczegóły umykają mi za łatwo. :D
      Tak, rozważałam taką opcję, ale potem doszłam do wniosku, że nie mogę tak uciąć rozpoczętych wątków - wypadek na końcu musiał być, żeby fabuła poszła gładko do przodu. Od następnego rozdziału narratorem będzie już Leo, a Lena być może dostanie kilka swoich rozdziałów jakoś rozsianych po drodze - nie zdecydowałam jeszcze ile, ale pewnie zamknie się to w czterech czy pięciu.
      Też nie wiem, co to może o tobie świadczyć, ale raczej nic złego. No i Leo od tej pory przejmie stery, więc wcale mnie to nie smuci ;)
      Obmyślając ten rozdział, sama nie wiedziałam, że aż tyle się podzieje, ale chyba tak to już jest z pisaniem, że ciągle pojawia się jakaś nowa afera na horyzoncie. Jako, że wątki znajomych Leny zejdą z pierwszego planu, mogę powiedzieć, że Roxi i Siwy wyjaśnią sobie pewne sprawy i się dogadają. Dla mnie to para nie do ruszenia. ;)
      Naprawdę? On dla mnie jest taki bezbronny przy Lenie, ale fakt, ja go znam trochę lepiej. ;) Ach, ten romantyzm. Chłopak oprócz grania w kosza czytuje zapewne wieczorami poezję. Co tam zapewne, ja wiem, że czytuje. :P
      Ta cała sytuacja strasznie wyprowadziła Lenę z równowagi. Musiała ochłonąć, poukładać sobie w głowie to, co się stało. Nie widziała w tym wszystkim winy Krzyśka, ale to było zbyt szokujące, żeby normalnie sobie z nim potem gadała. Pewnie zadzwoniłaby do niego następnego dnia, gdy nie stało się to, co się stało. A tak...
      No właśnie, co do tego, jak to będzie z wypadkiem, nic nie mogę powiedzieć. :P
      Pisząc ten rozdział, też się trochę tak poczułam. Te niezgrabne miłosne podchody i młodzieńcze dialogi zrobiły swoje. Zaczynałam to opowiadanie będąc jeszcze w szkole i całe miało skupiać się właśnie na nastolatkach z mocami. Doszłam jednak do wniosku, że okazjonalnie o szkolnych dylematach to mogę pisać, ale nie cały czas, dlatego Leo dostał większość czasu antenowego, a biedna Lena poszła w cień. Chociaż i jemu się trochę nastolatkowych spraw przyplącze, no, ale to w swoim czasie. ;)

      Oby nie był za kolejne pół roku. :P
      Leo też czeka na swój ponowny występ, tak dawno nie miał nic do roboty. ;)

      Usuń
  2. Jestem:) Długo mi to zajęło, ale widzę, że i tak jestem na bieżąco:P
    Nie pamiętam już zbyt wiele z poprzedniego rozdziału. Ja zwykle wrzucam krótkie przypomnienie, jeśli odstęp między rozdziałami jest dłuższy niż 2-3 miesiące.
    Lena zrobiła niezłą scenę:p A Krzysiek niewinny i wyraźnie to widziała, to czemu się na niego dąsa? Dobra, w sumie pasuje to do nastolatki^^
    Cały rozdział poświęcony był imprezie. Czy zdrada Uli będzie miała jakiś wpływ na fabułę, czy tylko jako pośrednia przyczyna wypadku? Czekam na kolejny rozdział, oby nastąpił szybciej niż poprzedni:P Pozdrawiam:)
    [goraca-krew.blogspot.com] [ciunas-story.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, nie mogłam się zebrać, żeby napisać kolejny rozdział. XD To znaczy były próby, na oko połowa rozdziału jest, ale jakoś tak przestało mi się podobać, w jakim kierunku ta historia zmierzała. :\ Ostatnio jednak zaczęłam się zastanawiać, co z tym zrobić, więc mam nadzieję, że coś się ruszy. Odkryłam przy okazji, że nie mogę planować wszystkiego z góry, bo nie mam potem żadnej motywacji do pisania. :D Muszę iść na żywioł, inaczej to nie wypali.
      Dawno, daaawno temu, jeszcze przy pierwszej wersji, miałam zakładkę z kilkuzdaniowymi streszczeniami każdego rozdziału. Myślisz, że warto do tego wrócić?
      Ano zrobiła, bardzo fajnie mi się to pisało. :D Jak pasuje, to dobrze. ;) Ostatecznie w końcu nie o jego winę tu chodzi. Krzysiek to nawet nie jest jej oficjalny chłopak, aby się po czymś takim pocieszali. Dla Leny taka zdrada to był zbyt wielki szok, żeby mogła o tym gadać z, na dobrą sprawę, "kolegą z klasy" czy w ogóle z kimkolwiek w tamtej chwili. Jeśli miałaby szansę ochłonąć, pewnie inaczej by to wszystko wyglądało.
      Czy będzie miała wpływ? Hm... Będzie, ale nie taki, jak można sobie wyobrazić. Na pewno nie zajmie głównego wątku, tyle mogę powiedzieć.
      Też mam nadzieję, że uda mi się go niedługo wypuścić. Ślicznie dziękuję za komentarz i to, że dotarłaś. ;)

      Usuń
    2. Z pójściem na żywioł jest taki problem, że w pewnym momencie możesz utknąć i nie wiesz, jak przejść dalej, żeby to miało ręce i nogi:P Ja robię sobie plan i piszę według tego planu, o ile po drodze nic mi się nie zmieni:) Ale dzięki temu pamiętam, co chciałam napisać i dlaczego, nawet jeśli mam dłuższą przerwę między rozdziałami.
      Nie, nie mam na myśli streszczeń rozdziałów, tylko krótkie przypomnienie, co było ostatnio, żeby móc się połapać w związku przyczynowo-skutkowym;)
      Już grudzień, a nowy rozdział gdzie?

      Usuń
    3. To prawda, tym bardziej, jeśli ma się pozaczynanych kilka wątków naraz. ;P Uwielbiam robić rozbudowane plany wydarzeń, niestety w moim przypadku przekłada się to na totalną niechęć w ich egzekucji.
      Coś w stylu "w poprzednim odcinku", na początku każdego epizodu serialu?
      W lesie, niestety. Napisałam cztery razy tę samą pierwszą scenę i za każdym razem mi się nie podoba, myśli bohatera skręcają w tani melodramat. Teoretycznie wiem, co chcę napisać, ale jak siadam do klawiatury, wychodzi coś innego. XD Zaczynam podejrzewać, że angst i drama to nieodłączny element charakteru Leo, ale jak to później czytam... eh. Nie wiem, może pora odpuścić, opublikować, co jest i liczyć, że ktokolwiek to czyta, szybko zapomni. :D

      Usuń
  3. Może za dużo opisujesz w samym planie i wychodzi, że dwa razy piszesz to samo?
    Tak, coś takiego. Przy rozdziałach, które pojawiają się często, jest to niepotrzebne, ale przy dłuższych przerwach może być bardzo pomocne.
    A co to za scena?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za dużo raczej nie, po dwa zdania na scenę to nie jest jakoś dużo, ale od razu włącza mi się wyobraźnia i nawet nie muszę zapisywać, a już wiem, co się stanie. Jakoś nie umiem się powstrzymać, a potem pisać już nie mam chęci.
      Okej, jak będę wrzucać rozdział szósty, to dołączę ze dwa, trzy zdania na górze. :)
      A, nic ciekawego wbrew pozorom. Ot bohaterowie jadą sobie autkiem i rozmawiają. Taka typowo przejściowa scena. W sumie nie dziwię się, że mi nie idzie, wyszłam z wprawy. Jak usiadłam we wrześniu do oceny bloga na KKB, tak do swojego opowiadania zajrzałam może ze trzy razy, dopiero parę dni temu spróbowałam od nowa coś z tego wycisnąć.

      Usuń
    2. To może od razu pisz przy tym planie, a potem skleisz fragmenty w całość?;)

      Usuń
    3. Pisanie fragmentami się u mnie nie sprawdza, wszystko musi iść całkowicie chronologicznie. Mam pełno różnych scen w folderze, z którymi nie mam później co zrobić, bo przemyślenia albo dialog skręcają w pewnym momencie nie w tę stronę, co trzeba. A jak próbuję to prostować, to potem mój mózg nie pamięta, co było w której wersji. :D
      Ale zaczęłam ostatnio pisać prawie codziennie po kawałeczku, więc myślę, że jeśli uda mi się utrzymać formę, powinno być dobrze. ;) Akurat systematyczność działa na mnie naprawdę fajnie.

      Usuń

Czytasz - proszę, skomentuj. Dla ciebie to niewiele, ale dla mnie każdy komentarz jest na wagę złota. Zawsze z chęcią odpowiem na pytania i sugestie.