Rozrywający bębenki w uszach i zarazem wwiercający się w czaszkę
dzwonek skutecznie zagłusza gderanie historyczki, starającej się
wcisnąć nam do głów choć kapkę bezużytecznej wiedzy. Okrojone
ze wszystkich ciekawostek notatki biograficzne dawnych królów
wygłaszane piskliwym głosem nijak nadają się do słuchania.
Dziwię się, że w dniu takim jak ten — tuż przed długim
weekendem — ma jeszcze chęci próbować. Naturalnym jest, że
każdy tylko czeka, by móc uciec ze szkolnej ławki.
Unoszę wzrok znad telefonu i spostrzegam, że klasa zaczęła
właśnie budzić się z letargu. Do tej pory prawie każdy był
zajęty dyskusją na fejsie o zbliżającej się imprezie u Krzyśka.
Mojego Krzyśka. No, technicznie rzecz biorąc, jeszcze daleko
nam do bycia parą, ale mam nadzieję, że jeśli jutro wszystko
dobrze poprowadzę, poczynimy pierwszy krok w tym kierunku.
Choć nie mieliśmy dotąd okazji porozmawiać na poważniejsze
tematy niż szkoła, czuję, że miesiąc subtelnego okazywania
zainteresowania i pozwalanie na odpisywanie zadań z biologii
opłaciły się. Zauważyłam, że w ostatnim tygodniu Krzysiek coraz
częściej zerkał w moją stronę, a to więcej niż dobry znak. Oby
tylko udało mi się z nim zatańczyć. W końcu nic tak nie zbliża,
jak odrobina kontaktu fizycznego.
Z ledwością powstrzymuję się od głośnego ziewnięcia i zaczynam
pakować rzeczy do torebki. Uch, jak dobrze, że to już ostatnia
lekcja! Tkwienie w szkole po osiem godzin jest zbrodnią, szczególnie
przy dzisiejszej pogodzie. Siedząca obok mnie Ula ma chyba jednak
inne zdanie — mimo że niektórzy zdążyli do tej pory wyjść z
klasy, ona wciąż wpatruje się bezmyślnie w przestrzeń. W
oczekiwaniu na nią wygładzam nieistniejące fałdy miękkiego
materiału bordowej spódnicy, ale gdy wciąż nie rusza się z
miejsca, szturcham ją delikatnie w ramię.
— Halo, ziemia do Uli.
— Lena, o co...? — urywa, rozglądając się szybko na boki. —
Już po dzwonku?
— Nie wierzę, że go nie usłyszałaś. Jak to w ogóle jest
możliwe?
— Jakoś tak się zamyśliłam — stwierdza, po czym za jednym
zamachem zsuwa wszystko z blatu prosto do plecaka.
— Dziwaczka — rzucam dowcipnie. — Chodźmy, bo dziewczyny pójdą
bez nas.
Sandra i Roksana nie są jednak na tyle podłe, by to zrobić,
dlatego zgodnie z moimi podejrzewaniami, zastajemy je czekające
zaraz za drzwiami klasy.
— Długo wam zeszło — odzywa się Rox. — Zasnęłyście w
ławce czy coś?
— Czy coś — odpowiada Ula, odgarniając na bok słomkową
grzywkę.
Idziemy długim korytarzem do łazienek. Czekając na dziewczyny,
sprawdzam w zawieszonym nad umywalką lustrze stan makijażu. Nieco
tuszu się osypało, toteż zbieram go delikatnie brzegiem chusteczki
— patyczek kosmetyczny byłby co prawda lepszy, ale jak na złość
ostatni zużyłam rano. Odczuwam też nieprzyjemną szorstkość ust
— ochronna pomadka zdążyła już się zetrzeć i trzeba jej
dołożyć. Niestety po ostatnich eksperymentach z nową szminką
moje usta wciąż nie są w najlepszym stanie. Oby tylko Krzysiek nie
miał jutro ochoty na całusy.
Chcę jeszcze na szybko przeczesać włosy, ale ledwo wyciągam
szczotkę, przerywa mi Ula:
— Ruszaj się, Roszpunko. Będzie jeszcze czas na pindrzenie. —
Otacza mnie ramieniem i razem opuszczamy łazienkę.
Szybko docieramy do wyjścia z liceum. Już po pierwszym kroku na
świeżym powietrzu zaciągam się zapachem kwiatów i drzew
otaczających cały budynek. Przystaję na chwilkę, zamykam oczy i
pozwalam promieniom ciepłego słońca wnikać przez skórę.
Uwielbiam to uczucie.
— Teraz ty przysypiasz — śmieje się Ula. — Ale totalnie
rozumiem, pogoda jest boska.
— Co powiecie na lody? — proponuje Roxi. — Niedawno otworzyli
nową lodziarnię na deptaku. Mają tam genialne sorbety, mówię
wam.
— Z przyjemnością — opowiadam i krzyżuję wzrok z aprobującym
spojrzeniem Sandry.
— Kierunek lodziarnia! — wykrzykuje Ula, zaciskając pięść w
triumfalnym geście.
Przechodzimy właśnie przez bramę, kiedy zauważam opierającego
się o ogrodzenie Krzyśka. Co on tutaj robi? Powinien już dawno
odjechać autobusem.
O kurczę, idzie w naszą stronę! Szybko poprawiam rozwiane włosy i
obciągam kremowy sweter. Mam zamiar powiedzieć coś zalotnego, ale
nie zdążam, bo pierwsza zagaduje Ula:
— Czekasz na kogoś? — Rzuca w jego stronę zagadkowe spojrzenie.
— Właściwie... właściwie to tak. Leno? Moglibyśmy polatać,
eee, to znaczy, pogadać? Na osobności — dodaje, przenosząc
nerwowy wzrok po naszej grupie.
— Jasne — odpowiadam nieco zbyt szybko i entuzjastycznie. —
Pewnie, nie mam teraz nic innego do roboty.
— A co z... — Rox nie dokańcza, bo dostaje kuksańca od Sandry.
— Aaa. No to my już pójdziemy, Leno. Spróbujemy możliwie
największej ilości smaków i wszystko ci opowiemy. — Wymija mnie
i za plecami Krzyśka posyła mi perskie oko. — Do jutra!
— Pa, pa — odpowiadam.
— Cześć! — żegnają się Ula i Sandra.
— O co chodziło z tymi smakami? — pyta Krzysiek, gdy już
zostajemy sami.
— Em... o nic takiego. Roxi będzie testować lody.
— Rozumiem — stwierdza tonem znawcy i nagle jakby dostaje
olśnienia: — Miałaś iść z nimi, prawda? Mogłaś powiedzieć,
nie zatrzymywałbym cię.
— Spoko, chciałam z tobą pogadać.
— Aha, no to — Krzysiek drapie się po policzku — to super.
Właśnie. Mieliśmy pogadać. Tak — wyrzuca z siebie kolejne słowa
jak z karabinu, a napięte mięśnie poruszają się pod dopasowaną,
niebieską koszulką.
Rany, nigdy bym nie pomyślała, że Krzysiek może być nieśmiały.
Tysiące razy widziałam, jak rozmawia, i nigdy nie słyszałam, żeby
choćby się zająknął. Do tego ktoś taki jak on — koszykarz,
żartowniś, do tego o posturze greckiego posągu — nie wie, jak do
mnie zagadać. Jej.
Chociaż, patrząc obiektywnie, wcale nie jestem lepsza, bo nogi mam
jak z waty. Dobrze, że nigdzie nie idziemy — nie uszłabym nawet
trzech kroków. Wychodzi na to, że pasujemy do siebie.
— Nie ma pośpiechu. W końcu od jutra mamy wolne, nie? —
Uśmiecham się.
— No właśnie, co do wolnego. Pewnie wiesz, że organizuję
imprezę.
— Yhm. I? — Zachęcam go.
— I wiesz, chciałbym wiedzieć, czy ty... to znaczy, byłoby miło,
gdybyś, no wiesz, przyszła. Nie napisałaś, czy będziesz, więc
ja... chciałem zaprosić cię osobiście.
— Przyjdę z wielką chęcią.
— Naprawdę? — Przeczesuje palcami swoje lśniące, czarne włosy.
Przez to orientuję się, że sama cały ten czas nawijałam blond
kosmyk na palec. Szybko splatam dłonie za sobą.
— Naprawdę. Od tygodnia już rozmawiałyśmy o tym z dziewczynami.
— Z dziewczynami — powtarza za mną jak echo.
— Coś z nimi nie tak?
— Nie, skąd. Tylko miałem nadzieję, żebyśmy... no wiesz... też
mieli jutro szansę... pogadać.
— Och, na pewno znajdzie się szansa pogadać! A może pomóc ci
jakoś z tą imprezą? — rzucam bez zastanowienia i od razu
zaczynam się zastanawiać, czy dobrze zrobiłam. Co, jeśli uzna
mnie za zbyt nachalną?
— Ty... mnie... z imprezą?
Dosłownie widzę przesuwające się w jego głowie trybiki i czuję,
jak zaciskam zęby na dolnej wardze.
— Byłoby mi bardzo miło — odpowiada wreszcie.
Oddycham z ulgą.
— Prześlę ci szczegóły na Facebooku, OK? — proponuje
Krzysiek.
— A może chcesz mój numer? — ryzykuję.
— Jasne, będzie super.
— Dasz mi telefon? — pytam, gdy przez chwilę nic się nie
dzieje.
— Po co?
— Żebym mogła ci go zapisać. Mój numer.
Nerwowy, choć wciąż cudowny śmiech dochodzi do moich uszu.
— Gdzie ja mam głowę? Pewnie, już ci daję.
Szybko wklepuję numer w jego komórkę i gdy oddaję ją z powrotem,
nasze dłonie na ułamek sekundy się dotykają. Potężny rumieniec
wstępuje na twarz Krzyśka. Jejku, ten chłopak jest tak słodki, że
zaraz nie wytrzymam.
Czuję, że i dla niego zaczyna to być za dużo, więc postanawiam
się ulotnić.
— No to do zobaczenia jutro? — pytam zalotnie.
— Do zobaczenia — odpowiada z szerokim uśmiechem, kurczowo
ściskając telefon, a jego błękitne oczy błyszczą jak kryształy.
Zaczynam iść w swoją stronę, a on w swoją, ale nie mogę
powstrzymać i już po kilku krokach odwracam się. Zaskakująco, on
też. Nasze spojrzenia się spotykają i to chyba pierwszy raz, gdy
Krzysiek patrzy mi prosto w oczy. Moje serce wali jak oszalałe.
Macham mu na pożegnanie, a kiedy on odmachuje, dosłownie czuję
motyle w brzuchu. Jak na skrzydłach lecę przed siebie; powinnam
jeszcze móc dogonić dziewczyny. Jeśli szybko nie podzielę się z
kimś tym szczęściem, wybuchnę.
* * *
— Zaprosił cię?! Wow! — Rox wydziera się na całe gardło.
Kilka osób z sąsiednich stolików odwraca się, by wyrazić
niezadowolenie.
— Przepraszam — mówi, choć jej mina wciąż wyraża czystą
euforię. — Opowiadaj, jak to było.
— Może najpierw zamówimy? — proponuje Ula, wskazując na
zbliżającego się kelnera, zanim zdążam cokolwiek odpowiedzieć.
— A co powiecie na to, żebym zamówiła za was? Zobaczymy, czy
znam wasz gust — proponuje Roksana, intensywnie wpatrując się w
nas swoimi wielkimi, czekoladowymi oczami łani.
— Niezły pomysł — stwierdzam. Prawdopodobnie, gdyby ktoś
zaproponował mi teraz skok na bungee, też bym się zgodziła pomimo
lęku wysokości.
— Bo ja wiem? — mówi Sandra, z brodą podpartą na dłoni. — A
jak nie trafisz, to kto je potem zje?
— Nie ufasz mi? No wiesz?
— To nie tak, tylko...
— Jak nie trafi twoich, to ja je zjem, OK? — ofiaruje się Ula. —
Ja tam lubię wszystkie smaki.
Sandra godzi się tylko skinieniem głowy, bo w słowo wchodzi jej
Roxi:
— Ej, miałam zgadywać. Nie psuj zabawy.
— Jedne lubię bardziej niż inne, może być?
— Może. No dobra, to dajcie teraz trochę ciszy ekspertce. Muszę
się skupić — mówi i z poważną miną, rozsiadając się na
fotelu, zaczyna wczytywać się w menu.
Nie ośmielamy się przeszkadzać naszej ekspertce,
więc czekamy w milczeniu, aż się namyśli.
Dopiero teraz mam szansę lepiej rozejrzeć się po lokalu i muszę
przyznać, jestem pod wrażeniem. Lodziarnia prezentuje się
obiecująco: nie podąża ślepo za najnowszymi trendami, a w dobrym
stylu łączy lekkość i nowoczesność — wszystko, co może
kojarzyć się z orzeźwiającymi deserami. Połączenie białej
bazy, dużych, wpuszczających naturalne światło okien i
porozwieszanych pod sufitem okrągłych, włóczkowych lampek w
różnych kolorach wygląda naprawdę dobrze.
Pastelowe tkaniny siedzisk są przyjemne w dotyku, a szklane blaty
okrągłych stolików nie tylko wyglądają ładnie, ale i są łatwe
do czyszczenia. Ktoś, kto zaprojektował to wnętrze, musi znać się
na swojej robocie. Cykam kilka fotek smartfonem i dołączam do
folderu z inspiracjami. Ledwie sprawdzam, czy nie wyszły rozmazane,
przychodzi nasze zamówienie. Widok kolorowych, artystycznie polanych
sosem czekoladowym i ozdobionych wafelkami deserów sprawia, że nie
mogę się powstrzymać i zanim dziewczyny zdążają zabrać swoje
porcje, robię dwa kolejne zdjęcia i szybko wrzucam je na
Instagrama.
— Cholera! Jesteś jakąś wiedźmą czy co? — pyta Ula, mrużąc
szaroniebieskie oczy w stronę Roksany. — Miętowe z czekoladą,
orzechowe i sorbet z grejpfruta to moje ulubione smaki.
— Kwestia dobrego oka — chwali się Rox. — I jak, Sandro,
dobrze wybrałam?
Sandra, do tej pory zajęta jedzeniem, podnosi głowę znad misternie
zdobionego pucharka i dopiero po przełknięciu lodów, odpowiada:
— Zadziwiająco. Aż mi głupio, że w ciebie zwątpiłam. Sama nie
pomyślałabym o gruszkowym sorbecie, a jest pyszny. Tak samo reszta
smaków.
— A ty, Leno? Mam nosa? Powiedz, że mam.
— Masz — odpowiadam. Rzeczywiście dobrze jej to wyszło: sorbet
truskawkowy, karmel z solą, a w szczególności czekolada z chili
bardzo mi smakują.
Widok wyszczerzonej od ucha do ucha Rox jest bezcenny — wygląda,
jakby udało jej się co najmniej zaprowadzić pokój na świecie.
— Świetny pomysł z tymi sorbetami. Przełamują mleczność
innych smaków — chwalę.
— A widzisz. Mówiłam, że opłaca się tu przyjść. Ale hej,
miałyśmy przecież znacznie lepszy temat niż lody. Leno, wcześniej
tak paskudnie ci przerwano. — Spogląda na Ulę,
pochłaniającą swoją porcję w zastraszającym tempie. —
Kontynuuj.
— W sumie to nie wiem, od czego zacząć — śmieję się,
ściskając w dłoniach pucharek. Skroplona woda spływa mi na rękę,
więc odruchowo wycieram ją o spódnicę. — Jak zostawiłyście
nas samych, rozmowa powoli zaczęła się jakoś kręcić. No i od
słowa do słowa wyszło, że chce mnie zaprosić na imprezę. Ma
nadzieję, że sobie porozmawiamy.
— Porozmawiacie, jasne. — Rox znacząco przygryza waflową rurkę.
Posyłam jej dezaprobujące spojrzenie i mówię dalej:
— Skończyło się na tym, że zaproponowałam mu pomoc w
przygotowaniach.
— Ale jak to? Miałyśmy się zabrać wszystkie razem z moim
dziubkiem — stwierdza Roxi. — No nie, teraz to psujesz nasze
plany. Kto nas pomaluje, jak nie ty? Nawet gdybym próbowała coś
wymodzić, to przecież i tak nie mam w kosmetyczce niczego dla tych
bladziochów. Jeśli pojedziesz tam wcześniej, zostaniemy na lodzie.
— Nie pomyślałam o tym — przyznaję, drapiąc się po brodzie.
— Nie bardzo mam pomysł, jak to pogodzić.
— A może byśmy pojechały pomagać z tobą? — proponuje Sandra.
— O ile oczywiście wszystkim to pasuje.
— Zrobiłybyście to? Byłoby super — oświadczam.
— Masz łeb jak sklep, San-san — rzuca Rox, celując w nią długą
łyżeczką. — Właśnie tak zrobimy!
— Niech wam będzie — zgadza się Ula.
— Dzięki, dziewczyny. Jesteście najlepsze.
— No ba — stwierdza Roksana i wszystkie wybuchamy śmiechem.
* * *
Już z daleka widzę kanciaste, czerwone litery szyldu Fantazji.
Wprawnym okiem szukam jakichkolwiek niedoskonałości kwadratowego
budynku restauracji, które mogłyby odstraszyć klientów. Parter
prezentuje się nienagannie — białe ściany nie wymagają jeszcze
malowania, drewniane stoliki schowane pod parasolami stoją równo, a
w wielkich donicach z tujami brak jakichkolwiek śmieci.
Niestety stwierdzam, że po ostatnich ulewach okna w mieszkaniu na
piętrze nie prezentują się najlepiej, dlatego ich umycie dodaję
do coraz to bardziej powiększającej się listy rzeczy do
wysprzątania w sobotę. Eh, jak zwykle dbanie o porządki zostaje na
mojej głowie. Jak to jest, że tylko mnie przeszkadza brudny zlew
albo kurz na półkach?
Przez chwilę zastanawiam się, czy iść od razu na górę, czy
przywitać się z tatą w restauracji. Ostatecznie decyduję się na
to drugie po części z ciekawości, jaki dzisiaj mamy ruch, a po
części, by zwędzić kucharzom coś smacznego z patelni.
Oldskulowe wnętrze lokalu ze względu na późną porę obiadową
nie jest mocno wypełnione gośćmi, ale wszyscy wyglądają na
zadowolonych, co bardzo mnie cieszy.
Tutaj też przeprowadzam ekspresową inspekcję porządku i
jestem całkowicie zadowolona z jej wyników. Każdy z pustych,
okrągłych stolików został dokładnie wysprzątany po klientach,
kwiaty w wazonach są świeże, a obsługa w odprasowanych,
czerwono-białych uniformach miła i uśmiechnięta —
przysłuchiwanie się jej odrobinę trwa, ale nie jest to dla mnie
żaden problem. Dbanie o każdy detal naszej restauracji to dla mnie
czysta przyjemność.
Ledwie mijam drzwi dla personelu, uderza we mnie bogaty zapach
podsmażanych warzyw — aż zaczyna lecieć mi ślinka.
W poszukiwaniu taty udaję się prosto do kuchni, gdzie uwijający
się przy kuchence Fabio od razu wita mnie szerokim uśmiechem,
pokazując rząd nierównych zębów.
— Cześć, Lena.
— Cześć, szefie. Jak dziś robota?
— Zawaleni jesteśmy po pachy.
— No to świetnie. — Rozglądam się dookoła. — Gdzie tata?
— Poszedł do magazynu po karczochy.
Postanawiam na niego nie czekać, tylko idę w jego kierunku, do
końca wąskiego korytarza i w lewo. Zgodnie z założeniami, zastaję
go stojącego przed skrzynką karczochów, zagubionego we własnych
myślach. Potężna sylwetka mocno wyróżnia się w tak małym
pomieszczeniu, wciśnięta między metalowe półki załadowane
jedzeniem. Nieco za ciasno zawiązał czerwone paski fartucha, przez
co kojarzy mi się z szynką obwiązaną sznurkiem, stwierdzam
jednak, że zachowam ten żart na później.
— Hej, tato.
Na dźwięk mojego głosu odwraca się, rozpromieniony.
— Słońce, cześć. Jak tam w szkole?
— Nic ciekawego. Przynajmniej podczas lekcji — dodaję
konspiracyjnym tonem.
— Ach tak. — Podnosi skrzynkę i udajemy się do wyjścia. — No
to opowiadaj.
Przytrzymuję mu drzwi, po czym zamykam je na klucz, pozostawiony
przez tatę w zamku.
— Mówiłam ci ostatnio o imprezie u Krzyśka.
— Tego koszykarza z gazety, a nie tego, co wysysał tusz z
długopisów, tak?
— Tak, tego z gazety. — Chce mi się śmiać na samą myśl o
całowaniu przerażająco niebieskiej paszczy tamtego Krzyśka. —
No więc plany nieco się zmieniły i pojedziemy tam półtorej
godziny wcześniej. Będziemy z dziewczynami pomagać w
przygotowaniach. Ustawiać stoliki i takie tam.
Wchodzimy z powrotem do kuchni.
— Niech będzie. Ale mam nadzieję, że wrócisz o tej samej
godzinie, na którą się umawialiśmy?
— Ma się rozumieć.
— I nie wypijesz niczego, czego sama nie otworzysz. — Tata
szatkuje natkę pietruszki, potem koperek i wsypuje je do miski z
gęstą śmietaną.
— Taaato, będą tam sami znajomi, a nie jacyś zboczeńcy.
Jedno jego spojrzenie spod ciemnych, krzaczastych brwi mówi mi, że
nie ma sensu dalej dyskutować.
— Dobrze, nie będę.
— Gdyby cokolwiek się działo, dzwoń — mówi, jednocześnie
mieszając w misce.
— Przecież będziesz już spać, tato.
— To się obudzę. — Kieruje do moich ust łyżkę. — Spróbuj
sosu.
Smakuję go przez chwilę i stwierdzam ze zdziwieniem:
— Hm... to nowy przepis? Jak na mój gust nieco za mało soli.
— Rzeczywiście — uznaje, po samodzielnym wypróbowaniu. — To
jak?
— W razie czego zadzwonię.
— Wyśmienicie.
* * *
— Wróciłam! — Wołam, wchodząc do mieszkania, jednak nikt mi
nie odpowiada. — Aśka? — Dalej nic. Cóż, najwyraźniej moja
młodsza siostra jeszcze nie wróciła z kółka językowego.
Zrzucam w przedpokoju botki i od razu kładę się na kanapę w
salonie. Moje biedne, obolałe stopy wreszcie są wolne! Gdybym tylko
wiedziała, że będziemy dziś tyle łazić po mieście, założyłabym
coś na płaskim obcasie.
Mimo wszystko, opłaciło się. Inaczej nie wybrałybyśmy Sandrze
bluzki z koronkowymi rękawami na jutro ani tym bardziej nie
kupiłabym na promocji tej genialnej chustki. Morski będzie idealnie
pasował do ceglastej sukienki. W sam raz na wieczór. I jest taka
milutka w dotyku.
Już wyciągam dłoń, by dosięgnąć pilota leżącego na stoliku
kawowym, gdy przez przypadek poruszam myszką laptopa taty — ekran
od razu się zaświeca. Eh, znowu zapomniał go wyłączyć. Już
biorę się, by zrobić to za niego, gdy moją uwagę przyciągają
zdjęcia na przeglądanej przez niego stronie. A to ciekawe. Kto by
pomyślał — tata i portal randkowy.
Zaraz, CO?! Portal randkowy?! Zrywam się na równe nogi, nie mogąc
pojąć, czego właśnie się dowiedziałam. To przecież niemożliwe.
Może to tylko jakaś reklama, coś mu wyskoczyło? Przyklejam twarz
do monitora, skanując każdy cal serwisu. O rany. Ma konto. Ze
zdjęciem. Szafran72. Szafran, kuźwa, siedemdziesiąt dwa!
Opadam bezwiednie z powrotem na kanapę.
To jakiś sen, zdecydowanie — najwyraźniej gdy się położyłam,
zasnęłam ze zmęczenia. Kiedy się obudzę, na ekranie będą
tańczące koty. Tak właśnie będzie.
Szczypię się w ramię, ale poza pulsującym bólem i
czerwieniejącym kawałkiem skóry nic się nie zmienia. To nie sen.
Tata naprawdę szuka sobie kogoś przez internet.
Jak mogłam niczego nie zauważyć? Jasne, był ostatnio nieco
bardziej rozkojarzony niż zwykle, ale żeby źródłem jego
zachowania okazało się coś takiego? Nigdy bym na to nie wpadła.
Zawsze powtarza, że mama wciąż jest miłością jego życia.
Wszędzie wisi pełno jej zdjęć, a restauracja... wygląda przecież
niczym relikt lat dziewięćdziesiątych — niczego nie pozwala tam
zmieniać. Czy to wszystko przestaje mieć znaczenie? Czy zaczyna o
niej zapominać?
Co, jeśli tata kogoś pozna i ta kobieta będzie okropna? Co, jeśli
zechce się wprowadzić? Co, jeśli będzie miała dzieci? Przecież
od śmierci mamy zawsze byliśmy tylko we trójkę. Ktoś nowy w
naszym domu... Czy tata pochowa wtedy wszystkie pamiątki po mamie?
Nie, nie, nie. Nie mogę o tym myśleć.
Trzeba to powstrzymać. Muszę koniecznie porozmawiać z Aśką.
* * *
Kiedy wczesnym wieczorem ugniatam ciasto w naszej małej, domowej
kuchni, Asia wreszcie opuszcza swój pokój. Odkąd godzinę temu
wróciła do domu i rzuciła mi szybkie „cześć”, nie było z
nią kontaktu. Nie próbowałam nawet do niej pukać, bo szybko
zawiesiła na drzwiach plakietkę „nie przeszkadzać”, co w jej
przypadku równało się z zamknięciem drzwi na zamek i włożeniem
słuchawek.
Z uwagą obserwuję, jak mój ciemnowłosy, dziesięć kilo chudszy
odpowiednik napełnia szklankę sokiem pomarańczowym. Nie spieszy
się z tym, więc pewnie na dobre skończyła grać w te swoje
strzelanki.
Zdążyła już przebrać swój kujoński sweterek i koszulę z
białym kołnierzykiem na jeden z tych okropnych, trzy numery za
dużych, czarnych T-shirtów. Po gładkim kucyku też nie ma śladu,
do akcji wkroczyło ptasie gniazdo. Mimo że żyję z nią już
szesnaście lat, wciąż nie mogę pojąć, jak bardzo potrafi się
zmienić, w zależności od tego, gdzie oraz z kim jest.
Zauważa moje gapienie się, ale na szczęście, jak zwykle, nie
widzi w tym nic podejrzanego. Posyła mi za to jeden ze swoich
dobrotliwych uśmiechów. Drapiąc się po usianym piegami nosie,
pyta:
— Co robisz dobrego?
— Babeczki na imprezę.
— Z owocami?
— Yhm. — Widząc, jak jej niebieskie oczy powiększają się,
dodaję: — Spokojnie, zostawię nam trochę.
— Awesome — odpowiada, zbierając się do wyjścia.
To moja szansa. Teraz albo nigdy.
— Co myślisz o tym, żeby tata zaczął chodzić na randki?
Aśka zatrzymuje się w progu, po czym spogląda na mnie, unosząc
brwi.
— Skąd taki pomysł?
— Widziałam u niego na laptopie otwartą stronę portalu
randkowego. Ma tam konto.
— Wow, to super.
— Super? — przestaję ugniatać ciasto, wstrząśnięta i
zaczynam badać ją wzrokiem.
Czy ona sobie żartuje? Nie, wszystkie szczegóły rozpromienionej
twarzy mojej siostry jasno wskazują na całkowitą szczerość. Cofa
się z powrotem do kuchni i, odstawiając szklankę na blat, siada
przede mną na taborecie. Widocznie ma nadzieję na dłuższą
dyskusję.
Skoro tak, wycieram dłonie w ścierkę i siadam na drugim stołku,
tuż obok niej.
— Pewnie Fabio w końcu go namówił — stwierdza pogodnie. —
Może wreszcie ruszy do przodu.
— Jak to do przodu?
— Myślisz, że zaczął już z kimś pisać? — kontynuuje, żywo
gestykulując i kompletnie nie zwracając uwagi na moje pytanie. —
Chyba by nam o tym powiedział, nie? Chociaż...
— Chociaż co?
— Może boi się naszej reakcji. You know, niektóre dzieci
nie lubią, jak ich rodzice randkują. Na szczęście może być o
nas spokojny, nie?
— J... jasne. — Jak ona może nic nie rozumieć?
— Myślę, że powinnyśmy mu o tym powiedzieć. Nah, lepiej
jakoś delikatnie zasugerować. Co myślisz, żebyśmy zrobiły to
przy niedzielnym obiedzie? Chyba powinno być dobrze.
Ona chce go jeszcze zachęcać? To niedorzeczne. Czy tylko ja w tym
domu jestem przy zdrowych zmysłach?
Co robić? Co robić? Już wiem! Przy kolacji delikatnie
zasugeruję im obojgu, że to całe randkowanie jednak nie jest zbyt
dobrym pomysłem. Nasza rodzina musi trzymać się razem i nie
potrzeba nam do szczęścia żadnej obcej baby.
— Będzie idealnie — odpowiadam, uśmiechając się chytrze.
* * *
— Może jednak nie trzeba mnie malować? — pyta cicho Sandra, gdy
odgarniam jej mysie włosy z twarzy.
Uśmiecham się do jej bladego odbicia w lustrze toaletki i
odpowiadam z pełnym przekonaniem:
— Absolutnie trzeba.
Nie wygląda na zbyt szczęśliwą, ale przecież to dla jej dobra.
Żaden chłopak nie będzie wodzić oczami za dziewczyną z
przezroczystymi brwiami. Nie zrobię z niej przecież klauna; chodzi
tylko o drobne poprawki. Poza tym to impreza. Trzeba trochę
zaszaleć.
Przymierzam kilka paletek cieni do jej oczu. Różowości dobrze
komponują się z szarymi tęczówkami i wiosennym typem urody
Sandry. Idealnie. Mam już w głowie cały motyw: lekki krem BB na
początek, delikatne muśnięcie malinowym różem po wydatnych
policzkach i błyszczyk w podobnym odcieniu na usta. Podkreślę brwi
oraz rzęsy, ale zero konturowania, żeby nie czuła się
przytłoczona. No, może kapkę rozświetlacza tu i tam. Będzie
wyglądać jak nimfa.
Po kolei wybieram z szuflady wszystkie kosmetyki i odkładam na blat
toaletki. Obracam Sandrę na obrotowym stołku przodem do mnie i
biorę się do roboty. To dobra modelka: nie wierci się ani nie robi
min, dlatego idzie mi dość szybko — piętnaście minut później
moje dzieło jest skończone.
Odwracam Sandrę z powrotem w stronę lustra i pytam:
— No i co sądzisz?
Przez chwilę nie odpowiada, patrząc tępo w lustro. Widzę jednak,
jak pod tym iluzorycznym spokojem aż się gotuje. Nie wie, co mi
odpowiedzieć. Raz jej się podoba, a chwilę potem już nie. Jest
zbyt miła, żeby mnie ochrzanić, dlatego szuka pozytywów. Wie, że
z czasem się przekona, więc nie chce dawać ostatecznego wyroku już
teraz.
— Jest... jest ładnie — wyrzuca z siebie w końcu.
— Jest zarąbiście — oznajmia Roxi. — Lena jak zwykle się
postarała.
— Yup — dodaje Ula.
— Macie rację. — Sandra przytakuje, schodząc ze stołka i
sadowiąc się na łóżku obok Uli. — Dzięki, Leno.
— Drobiazg. Kto następny? — pytam. — Wszystkie moje
przyjaciółki muszą wyglądać dziś zjawiskowo.
— To może ja — zgłasza się Roxi, szybko zajmując miejsce na
krzesełku. — Chciałabym kreski, tobie zawsze wychodzą idealne, a
mnie się trzęsie ręka jak paralitykowi — stwierdza z
rozbawieniem.
— Co ty gadasz, Rox — unosi się Ula. — Kreski to Lenowy znak
rozpoznawczy. Weź ty wymyśl coś oryginalnego.
— No to może takie mocno wytuszowane rzęsiska? — Zastanawia się
głośno Roxi, stukając palcem w skroń.
— To akurat mój styl. Czy ty to robisz specjalnie?
Sandra chichocze, zasłaniając dłonią usta i próbując nie dać
niczego po sobie poznać.
— Pewnie, że nie — obrusza się Roxi. — A w ogóle to nie
można sobie zaklepywać takich rzeczy. To bez sensu.
— Sama jesteś bez sensu.
— Dziewczyny, luz — uspokajam, po czym kładę dłonie na
ramionach Roksany, która zaczyna nerwowo kręcić się na stołku. —
Co powiesz na to, żebym ja coś wybrała? Coś całkiem innego. —
Rzucam szybkie spojrzenie w stronę Uli. — Już nawet mam pomysł,
jak ładnie zaakcentować twoją oliwkową cerę.
— A niech będzie! Raz się żyje — odpowiada Roxi ze śmiechem,
a ja zabieram się do pracy.
⇜ Poprzedni rozdział ........................................... Następny rozdział ⇝
⇜ Poprzedni rozdział ........................................... Następny rozdział ⇝
* ~ *
Od ostatniego rozdziału minęło sporo czasu (naprawdę sporo), ale
powracam z nowym i mam szczerą nadzieję, że taka sytuacja się już
nie powtórzy.
Wreszcie nadszedł moment w którym macie okazję poznać drugą
narratorkę opowiadania —
Lenę. Jestem bardzo ciekawa, co o niej myślicie i o innych
postaciach, które miały szansę się tutaj pojawić; w
szczególności o siostrze i ojcu, bo to oni, w przeciwieństwie do
znajomych Leny, zostaną z nami na dłużej.
Rozdział dedykuję wszystkim, którzy do tej pory nie zapomnieli o
tym opku. :)
Krzysiek chciał z nią polatać? Uśmiałam się przy tej pomyłce^^
OdpowiedzUsuńHa, ciekawe czy Sandra odgadłaby moje ulubione smaki. Pewnie nie, bo ja nie cierpię sorbnetów, dziwnych mieszanek typu karmel z solą (a czekolada z chili w ogóle fuj) i lodów owocowych:P
Biedny tata Leny:( Dobrze przynajmniej, że jej młodsza siostra nie myśli wyłącznie o sobie:p
Co myślę o Lenie? Nie zdobyła mojej sympatii, ale jeszcze dam jej szansę. Nie jest zła czy złośliwa, ale jest trochę egoistką. Mam nadzieję, że to co się wydarzy zmieni jej poglądy na życie.
Ps. Dzięki za powiadomienie. Ja korzystam z Firefoxa, całkiem możliwe, że w Chrome to nie działa.
Pozdrawiam:)
[ciunas-story.blogspot.com]
Krzysiek i jego rozmowa z Leną miała być dość lekka i zabawna, więc cieszę się, że wyszło. :)
UsuńKto wie, może Roxi by zgadła, o ile miałaby wcześniej szansę cię lepiej poznać. :P Muszę przyznać, że przy tych lodach pozwoliłam sobie zaszaleć i dobierałam je bardziej na podstawie charakteru dziewczyn niż smaku tych smaków. :D
Tata Leny wcale nie jest taki biedny, Fantazja to całkiem dochodowy lokal (oczywiście żartuję i wiem, co masz na myśli :P).
Egoistką? Hm... to ciekawe, bo kompletnie nie o taki efekt mi chodziło. XD Mam nadzieję, że w kolejnych rozdziałach uda mi się lepiej pokazać jej charakter. I, żeby nie było, z postępem opowiadania będzie się on zmieniał - miejmy nadzieję, że na lepsze. :)
Podejrzewałam taką opcję, dlatego stwierdziłam, że warto o tym wspomnieć. ;)
Lena wydaję się sympatyczna, nieco zabawna - sytuacja z Krzysiem naprawdę była prześmieszna. Chłopak musi chyba coś do niej czuć, że tak się przy niej jąka, a Lenie to całkowicie schlebiło :) Ale! Może tak być, że chłopak tylko udaje nieśmiałego i próbuje ją tylko poderwać i zaciągnąć do łóżka... O tak, ja to mam dziwne fantazje xD
OdpowiedzUsuńI zadziwia mnie Roxi, że potrafiła odgadnąć smaki, ale to świadczy o tym, jak ona dobrze zna swoje przyjaciółki :)
Co do rodziny Leny. Jej ojciec, jak to ojciec, jest bardzo opiekuńczy. Niby tu puści na imprezę, ale zasady to zasady :) Zaufanie jest dobre, jednak wiadomo, że kontrola najważniejsza :)
I myślę, że mężczyzna powinien odżyć i chodzić na randki, więc trochę zdziwiło mnie, że Lena się oburzyła, gdy znalazła stronę. Mam nadzieje, że pójdzie po rozum do głowy. Ciekawa jestem, co dalej...
Pozdrawiam serdecznie :*
Cieszę się, że Lena ci się spodobała, bo nie była najłatwiejsza w kreacji. Nie chciałam stworzyć jej "idealnej", ale obawiałam się, jak czytelnicy zaregują na jej "wady".
UsuńKrzyśka akurat nie trzeba się bać, to chłopak o czystych zamiarach. :D
Tak, Roxi ma dobrą intuicję. :)
Dokładnie. ;) Nie ma to jak ojcowska troska, szczególnie, że to samotny tata i poniekąd robi za oboje rodziców.
Oburzenie Leny w ogóle nie było planowane, ale uznałam, że będzie świetnie pasować do jej charakteru i pokaże, że Lena nie przepada za zmianami. :D W jej głowie randki taty wcale nie równają się jego szczęściu, tylko całej masie problemów, stąd jej reakcja. A czy pójdzie po rozum do głowy? Okaże się. :D
Obiecałam i dotarłam do końca :)
OdpowiedzUsuńAle mi smaka zrobiło to testowanie lodów...O raju aż bym zjadła haha
Mi Lena nawet się spodobała. Jej perspektywa była śmieszną odmianą. Troszeczkę martwi mnie ten Krzysiek i ta impreza. Mam co do tego złe przeczucia, ale może fantazja za bardzo mnie ponosi, bo już późno. Nie rozumiem tylko czemu aż tak bardzo nie podobała jej się ta stronam przecież tata też powinien żyć.
Czekam do następnego i życzę weny,
N
Haha, o tej porze roku lody raczej niewskazane, ale cieszę się, że wywołałam u ciebie taki efekt. :D
UsuńCóż, nawet jakbym chciała powiedzieć, co się stanie na imprezie, to i tak nie mogę, bo nie warto byłoby potem czytać.
Lena po prostu nie ogarnia, że jej tacie może czegoś brakować w sferze romantycznej. ;)
A dziękuję. :) Postaram się wrzucić rozdział możliwie jak najszybciej.