Po śniadaniu, gdy
Lena wracała do sypialni, nagle poczuła, że coś ciągnie ją za sweter. To Tysia
próbowała zwrócić uwagę siostry. Nastolatka posłała jej pytające spojrzenie.
Odeszły kawałek od rzeźbionych drzwi i Lena położyła dłoń na chudym ramieniu
dziewięciolatki.
— Co się
stało? Pokłóciłaś się z Julkiem? — spytała zaniepokojona.
Przez nadmiar
wrażeń zostawiła bliźniaki praktycznie same sobie. Zrobiło jej się głupio, że
nie poświęcała im ostatnio wystarczająco dużo uwagi.
— Nie, to nie
to. — Dziewczynka pokręciła głową. Jej kasztanowe włosy spięte w kucyki
zafalowały. — Po prostu zrobiło się jakoś dziwnie. Czy ciocie są na nas o coś
obrażone? Zrobiliśmy coś złego?
— Nie, Tyśka.
To nie wasza wina. — Lena zwróciła się do niej łagodnie. Uznała, że nie ma
powodu, by cokolwiek zatajać przed dzieciakami. — Wczoraj ciocia Antonina po
prostu powiedziała coś, co sprawiło, że reszta rodziny zaczęła myśleć o nas
inaczej.
— Co to
znaczy? Jak inaczej?
— Myślą, że
moglibyśmy zabrać coś, co do nich należy.
Dziewczyny usiadły
na ławeczce wciśniętej we wnękę między jadalnią, a salonem.
— Ale my nie
jesteśmy złodziejami! Jak mogli tak pomyśleć? — oburzyła się dziewczynka.
— Jeszcze nie
zdążyli nas poznać. To się zmieni, zobaczysz. Ty i twój brat jesteście zbyt
uroczy, żeby się na was gniewać. — Palem wskazującym puknęła dziewczynkę w
piegowaty nos.
— Nie jesteśmy
uroczy — zezłościła się Tysia i nerwowo przygryzła dolną wargę.
— No dobrze,
pocieszni. — Lena spróbowała ponownie, uważnie przyglądając się siostrze.
Ta przybrała tylko
skonsternowany wyraz twarzy i zmarszczyła brwi.
— Czyli, że
się z nas śmieją?
— Nie, to
znaczy, że śmieją się razem z wami.
— Ja tam nie
widzę różnicy. — Tysia wzruszyła ramionami.
— Jest całkiem
spora. — Gdy siostra posłała jej kolejne wątpiące spojrzenie, Lena dała za
wygraną. — Podoba ci się tutaj? — Spróbowała zmiany tematu. Nigdy nie miała
zdolności do tłumaczenia.
— Jest fajnie.
Dom jest wielki, a wujek Gerard i Piotr są śmieszni. Lubię ich. Ale ciocia
Cecylia mnie przeraża. Wygląda trochę jak wiedźma.
— Powiem ci
pewien sekret. Ja też się jej boję. — Lena nachyliła się w stronę Tysi i
spróbowała ją pocieszyć. — Ale wiesz co? Dzisiaj wyjeżdża razem z ciocią
Haliną.
— Ufff… —
odetchnęła z ulgą dziewczynka. — Mam nadzieję, że nie zauważy, że napchaliśmy
jej z Julkiem śniegu do butów.
— Co
zrobiliście?! — zdziwiła się nastolatka i wytrzeszczyła oczy. — Chociaż wiesz
co — machnęła ręką — nie mam zamiaru na ciebie krzyczeć. Ten jeden raz nawet mi
to nie przeszkadza.
***
Lena po krótkim
odpoczynku w sypialni udała się do gabinetu Antoniny. Chciała porozmawiać z
ciotką o wczorajszych wydarzeniach, które wciąż mieszały jej w głowie. Poniedziałkowe
rewelacje zmieniły nastrój panujący w rezydencji. Nie czuło się tu już tak
przyjaznej atmosfery jak wcześniej i rozmowa z siostrą tylko utwierdziła ją w
tym przekonaniu. Na szczęście większość Lwowskich miała opuścić dom już
dzisiaj. Nie wszyscy mieli ferie zimowe tak jak nastolatka, a zważając na wiek
zebranych, nie było w tym niczego dziwnego.
Po drodze minęła
oprawione w złotą ramę lustro. Kiedy jej sylwetka mignęła Lenie kątem oka,
wróciła się. Wydawało jej się, że zobaczyła coś dziwnego, jakiś błysk albo
poświatę. Gdy jednak podeszła do zwierciadła, wyglądała zupełnie normalnie,
jeśli brało się pod uwagę ostatnie standardy.
Miała na sobie
sukienkę w grochy, tak jak najbardziej lubiła. Zawsze nie mogła wyjść ze
zdziwienia, że inne dziewczyny nienawidziły akurat tej części garderoby. Czuła
się w nich bardzo kobieco i w żadnym razie nie robiła tego dla zainteresowania
ze strony chłopców, choć oczywiście lubiła ich uśmiechy, kiedy na nią patrzyli.
Już jakiś czas temu nauczyła się skutecznie ukrywać mankamenty swojej figury
ubraniami. Choć była klepsydrą, dodatkowe kilogramy dawały swoje, a przecież
nikt nie lubił fałdek tłuszczu wylewających się z za ciasnych dżinsów. Podczas
pobytu w rezydencji odkryła, że swój wygląd odziedziczyła z całą pewnością po
rodzinie Lwowskich. Ciężko było jej się porównywać w tej materii z ojcem i
dziadkiem, ale teraz miała idealną okazję. Zauważyła, że Antonina i Halina
wyglądają podobnie pod tym względem. Chyba nie miała szans na ucieczkę przed
swoim dziedzictwem.
Spojrzała na
naszyjnik. Przez złamaną rękę nie zdjęła go wczoraj i wciąż wisiał na jej szyi.
Dotknęła kamienia. Raz Lwowska, zawsze
Lwowska. Chyba już od tego nie
ucieknę — pomyślała. W tym samym
momencie coś za nią się poruszyło. To Ifryt stroił głupie miny. Musiał to robić
od jakiegoś czasu, bo wyglądał na niezadowolonego z braku jej reakcji.
— Chowasz się
przed tłumem wściekłych wieśniaków? — zagaił. — Spokojnie, moja matka wyjeżdża
po południu. Obrady się skończyły, więc nie ma tu nic do roboty.
Lena poczuła… ulgę?
Sama nie miała pewności. Nie bała się konfrontacji z Klementyną, ale miała
mętne wrażenie, że cokolwiek by powiedziała tamtej kobiecie, nic by do niej nie
dotarło.
— Nie, nie
chowam się — odparła twardo. — Szłam właśnie do Antoniny, e… to znaczy cioci.
Wciąż nie mogę się przyzwyczaić.
— Spoko. Może
cię odprowadzę? — zaproponował.
— Z chęcią. —
Lena zgodziła się i ruszyli w drogę.
— Niezła była
ta wczorajsza akcja — zagadał. — Matkę i Teę dosłownie szlag trafił. Naprawdę
nic o tym nie wiedziałaś?
— Słowo.
Gdybym wiedziała, spróbowałabym to powstrzymać. Nawet bez zobaczenia tego na
własne oczy, sądzę, że miałabym dość wyobraźni, żeby coś takiego przewidzieć.
— Tej rodziny
nie da się przewidzieć. Jesteśmy jak ogień. — Położył dłonie na karku i
rozciągnął usta w szerokim uśmiechu.
— Tak, ogień i
krew. Rozumiem — odpowiedziała Lena, znużona tym ciągłym wystawianiem rodziny
na piedestale przez dosłownie wszystkich. To
się zaczyna robić nudne.
— Czy ty
cytujesz „Grę o tron”? — Zainteresował się chłopak i przystanął
niespodziewanie.
Lena również się
zatrzymała.
— Chyba nie.
Może — zastanowiła się, przewracając oczami. — To jedyny serial, w którym do
tej pory znosiłam wątki fantastyczne. — Lena dodała po namyśle.
Znów zaczęli iść.
— Teraz masz
je na co dzień.
— Najwidoczniej.
— Westchnęła.
— Szalenie
czekam na czwarty sezon. Może trzeciego nie zakończyli z wielkim hukiem, ale
materiał z książek daje nadzieje.
— Tylko nie
mów mi co się stanie — rzuciła.
— Pasztet.
Nigdy nie wierz pasztetom.
— Co?
— Nic więcej
nie powiem — uśmiechnął się jednym kącikiem ust. — Jak myślisz, gdybyśmy byli w
Westeros, jakim rodem bylibyśmy?
— Nie mam
pojęcia. — Lena wzruszyła ramionami, dając tym samym znak, że niewiele ją to
obchodzi.
Ifryt zdawał się to
ignorować.
— Na pewno
Lannisterami — powiedział dumnie. — Usłysz mój ryk — wydał z siebie odgłos,
który mógł być czymś podobnym do ryku, a z jego ust wyrwał się ognisty oddech.
Płomień nie był duży, ale z pewnością wyglądał efektownie.
Lena widziała
podobną sztuczkę poprzedniego lata, kiedy wybrała się z bliźniakami do cyrku.
Powoli zaczęła przyzwyczajać się do nieprzewidywalnego zachowania kuzyna i jego
ognistych sztuczek.
— Wyglądasz mi
raczej na Drogona — oświadczyła, gdy już zakończył swój występ.
— Gdybym tylko miał
taką matkę, jak Daenerys, wcale by mi to nie przeszkadzało. Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. —
Jesteśmy na miejscu.
— Hę?
— Doszliśmy
pod gabinet. — Piegowatą ręką wskazał
kuzynce drzwi.
— No to idę.
Życz mi szczęścia.
— Połamania
nóg. — Pomachał jej na pożegnanie i odszedł.
Lena nacisnęła
złoconą klamkę w kształcie lwa i weszła do środka. No tak, lwy wszędzie dookoła już są, wystarczy tylko pofarbować się na
blond. Oby tylko Antonina nie okazała się być zbyt podobna do Tywina. Wtedy
byłoby ze mną cienko — przyszło jej na myśl.
Antonina zajmowała
się jakimiś papierami, ale gdy zobaczyła swojego gościa, odłożyła je na bok.
Ułożyła pomarszczone dłonie w piramidkę w oczekiwaniu aż Lena zajmie miejsce na
krześle. Dziewczyna rozejrzała się po pomieszczeniu. Urządzono je w bardzo
podobnym stylu co resztę rezydencji, ale w jakiś sposób miało jeszcze więcej
zdobień i złotych elementów. Może
Antonina jest Midasem? Po magach można się chyba wszystkiego spodziewać —
stwierdziła, spoglądając na sufit i zwisający z niego pozłacany, kryształowy
żyrandol. Pachniało tu różami, które Lena dojrzała na szafce za biurkiem.
Wreszcie usiadła naprzeciwko staruszki.
— Masz do mnie
sprawę, słońce? — spytała kobieta, uważnie przyglądając się dziewczynie. Widząc
kolię na jej szyi, uśmiechnęła się.
— Właściwie to
tak. Chciałabym porozmawiać o wczorajszym dniu.
— Nie zmienię
swojej decyzji — odrzekła pewnie Antonina.
— Zdążyłam już
zauważyć. Po prostu postawiłaś mnie z niewygodnej sytuacji, ciociu. — Położyła
nacisk na ostatnie słowo.
— Zrobiłam to,
co uznałam za stosowne. Przejdź do rzeczy.
— Przez
wczorajsze wystąpienie niektórzy zaczęli patrzeć na mnie i moje rodzeństwo jak
na zagrożenie. Mam nadzieję to jakoś zmienić.
— Ale Leno —
zaśmiała się dobrodusznie Antonina — ty jesteś dla nich zagrożeniem. Nowa
pretendentka do władzy zawsze spotka się z niechęcią. Wiem coś o tym, wierz mi.
— Ton w którym wypowiedziała to zdanie, nie dawał Lenie wątpliwości. — Nawet,
jeśli nie ogłosiłabym tego publicznie, za jakiś czas to stałoby się samoistnie.
— Nie, jeśli
zeszłabym ze sceny odpowiednio szybko. Nie miałam nawet zamiaru zajmować się
magią po rytuale. A bliźniaki to jeszcze dzieci. — Uwadze Antoniny nie uszedł
czas przeszły, ale udała, że nie zwróciła na to uwagi.
— Twoja
obecność zmusza Teodorę do współzawodnictwa. To sprawi, że nie spocznie na
laurach. Taki obrót spraw bardzo mnie cieszy i na razie to mi w zupełności
wystarczy.
— Nie
zamierzam być kukiełką w jakimś projekcie. Poza tym, co znaczy „na razie”?
— Mam co do
ciebie wielkie plany.
— I pewnie nie
zamierzasz mi o nich wspomnieć?
— Jeszcze
przez jakiś czas nie. Dowiesz się, gdy będziesz gotowa. Teraz każdy może
zauważyć, że nie jesteś. Ale będziesz, za parę lat. Jestem cierpliwa i oby udało
mi się dożyć tego dnia.
— Mam dość
tego kierowania moim życiem za moimi plecami. — Specjalnie podkreśliła słowo
„moim”, wyraźnie je akcentując. — Chcę choć raz podejmować własne decyzje —
uniosła się.
— A jakie one
będą? Czego chcesz, Leno?
— Niezależności,
samowystarczalności. Możliwości zrobienia czegoś dobrego, czegoś większego —
rzuciła. Zaraz jednak poczuła się głupio. Co
ja plotę?
— To wszystko
będzie w twoim zasięgu już niedługo. A wtedy wspomnisz moje słowa.
— Nie sądzę. —
Oczy Leny zwęziły się.
— Nie chcę się
z tobą kłócić i życzę ci jak najlepiej, ale musisz wiedzieć, że nie zawsze to,
czego chcemy jest tym, czego potrzebujemy.
— Pójdę już.
Mam coś do załatwienia — odparła Lena, wstając z krzesła. — Do zobaczenia.
Antonina dziwnie na
nią działała. Nastolatka miała ochotę krzyczeć, ale coś w postawie ciotki
kazało jej się uspokoić. Nie musiała używać do tego magii. Lena wyszła z
gabinetu, wypuściła głośno powietrze i oparła się o najbliższą ścianę. Zza
zakrętu wyszedł nie kto inny jak Teodora.
— Nie
zamierzam z tobą przegrać — powiedziała, wyciągając szyję. — Szczególnie, że
nie masz ze mną szans.
— Nie
zamierzam grać — odpowiedziała Lena lekceważącym tonem i odeszła korytarzem.
Spotkanie z
Antoniną i Teodorą mogłoby być dla niektórych wyczerpujące, ale w Lenie
obudziło nowe pokłady energii. Jeżeli chciała się z nimi mierzyć, musiała być w
pełni sił. Co prawda bransoletki dosłownie wysysały z niej chęci do życia, ale
liczyła, że uda jej się dobrze spożytkować to, co jej pozostało. Poszła do salonu,
mając nadzieję, że zastanie jeszcze Emila i poprosi o wezwanie uzdrowiciela.
Niestety okazało się, że wyjechał już razem ze swoją matką, Romanem i
Klementyną. Na miejscu zastała tylko Ifryta, wuja Piotra i jej ojca
oglądających jakiś mecz w telewizji. Usiadła na kanapie obok kuzyna z
zawiedzioną miną.
— Hej, co
jest? Rozmowa nie poszła po twojej myśli? — Zagaił chłopak.
— Można tak
powiedzieć. No i po drodze minęłam się z twoją siostrą. Rzuciła we mnie jakąś
tanią gadką. Ale nie o to chodzi.
— Potrafi być
jak pies gończy, jeśli na czymś jej zależy. Nadepnęłaś jej na odcisk —
zauważył. — No to o co?
— Myślałam, że
jeszcze spotkam Emila, zanim wyjedzie. Miał mi dać namiary do uzdrowiciela, a
tak nic z tego nie będzie.
— Czekaj,
uzdrowiciela mówisz? Znam kogoś idealnego.
— Naprawdę?
Kogo?
— Mojego
przyjaciela. Wspominałem ci już o nim.
***
W okolicach kolacji
dzwonek przy wejściu rozdzwonił się po całej rezydencji. Tekla otworzyła i
zobaczyła dwie ośnieżone postacie w grubych, puchowych kurtkach, trzymające
torby podróżne i trzęsące się z zimna. Gdy tylko machnęła ręką, goście czym
prędzej weszli do środka. Otrzepali się ze śniegu i zostawili wierzchnie
okrycia na wieszakach w holu. Ifryt, jakby od dawna ich wyczekując, zbiegł po
schodach i gorąco ich przywitał.
— Karol!
Dobrze znów widzieć twoją chudą japę. — Uścisnął krótko kolegę, na co ten
zmieszany mocniej obciągnął zielony sweter i wygładził jego wełnianą
powierzchnię.
— Pani Olgo —
zmitygował się Ifryt — witam panią w tych nieskromnych progach. — Ręką
przesunął w powietrzu, by dla lepszego efektu pokazać im ogrom rezydencji. —
Chodźcie za mną, pokażę wam wasze pokoje. Będziecie mogli zostawić bagaże i co
tam sobie chcecie.
Podróżni ruszyli za
chłopakiem.
— Zdążyliście
przed kolacją, macie szczęście. Na jak długo zostaniecie? — zapytał Ifryt,
prowadząc ich po korytarzach.
— Na tak
długo, jak będzie to potrzebne, panie Lwowski — odpowiedziała Olga i choć miała
surowy ton, ognisty wiedział, że akurat w jej przypadku niewiele to znaczy.
Oczywiście tylko wtedy, kiedy twój przyjaciel jest jej ulubionym adeptem. W
innym… no cóż.
Okazało się, że
Karol nie mógł przyjechać sam z powodu braku odpowiednich uprawnień. Miał je
wyrobić dopiero po feriach, o czym Ifryt całkowicie zapomniał. Pojawił się więc
razem ze swoją mentorką, Olgą, która miała go nadzorować i przeprowadzić
wszystkie poważniejsze procedury leczenia.
Po krótkim
odpoczynku, Karol i Olga zostali zaproszeni na kolację. W jadalni dołączyli do
reszty zebranych. Na miejscu przedstawili się wszystkim.
— Witam,
nazywam się Olga Sabonis. Jak zapewne wszyscy wiecie, jestem uzdrowicielką. A
to mój adept, Karol Skrzypnik, będzie mi pomagał.
— Cze… dobry
wieczór. — Uśmiechnął się niepewnie. Jeszcze nigdy nie przebywał w tak ogromnym
domu. Czuł się przytłoczony całym tym bogactwem.
— Cześć. —
Lena podała mu rękę z promiennym uśmiechem na twarzy.
Potrząsnął nią
słabo i zaraz został zgarnięty przez Ifryta, i usadzony obok niego. Nie miał
szans na jakikolwiek sprzeciw.
— Jak wam się
tutaj podoba? — zagadnęła Teodora.
— Jest
całkiem… złoto. — Karol palnął bez zastanowienia. Kiedy tylko usłyszał chichot
Leny, natychmiast zrozumiał swój błąd i postanowił więcej się nie odzywać.
Olga domyśliła się
co się dzieje i kontynuowała rozmowę za chłopaka.
— Szczerze
mówiąc, niewiele się tutaj zmieniło przez lata.
— Była pani
tutaj wcześniej? — Zainteresowała się Tea.
— Zdarzyło mi
się — odparła Olga, popijając od czasu do czasu zieloną herbatę.
— Twoja twarz
wydaje mi się znajoma, ale nie mogę skojarzyć jej z nazwiskiem — zauważyła
Antonina.
— Kiedy
ostatnio się tu bawiłam, miałam inne nazwisko.
— Rozumiem. W
takim razie cieszę się, mogąc gościć cię tutaj ponownie — odpowiedziała
nestorka rodu. — Częstujcie się, mamy pełno jedzenia. — Wskazała stół przed
sobą, który uginał się od aromatycznych potraw.
Wszyscy zajęli się
jedzeniem i na chwilę rozmowy ucichły. Powróciły dopiero po podaniu przez panią
Zosię deseru. Goście dostali trochę czasu na aklimatyzację, a domownicy na
dokładne przyjrzenie się im.
Lena zauważyła, że
Karol jest zwyczajny. Nie zabójczo przystojny, ale też nie brzydki. Po prostu
zwykły, wysoki i szczupły nastolatek z umiarkowaną ilością pryszczy na twarzy.
Pewnie gdyby minęła go na ulicy, nawet by go nie zauważyła. Zyskiwał dopiero po
dłuższym przyjrzeniu się.
Olga natomiast nie
należała do najpiękniejszych ze swoim dużym, kartoflowatym nosem i okrągłą
twarzą, ale mimo to prezentowała się wyjątkowo dobrze w brązowym kostiumie i
podłużnych kolczykach zrobionych z zielonych kamieni. Był w niej jakiś rodzaj
wrodzonej elegancji, którego Lena mogła tylko pozazdrościć.
— A więc
Karolu, chodzisz z Ifrytem do jednej klasy? — zagadał Piotr.
— Tak —
odpowiedział zwięźle chłopak.
— Krótko i na
temat. — Piotr zabrzmiał nieco zbyt entuzjastycznie.
— Pani Olgo,
kiedy zamierzacie zacząć uzdrawiać moją córkę? — zapytał Cyprian. — Chciałbym
zobaczyć, jak przebiega cały proces.
— Kiedy
zechcecie. Mnie jest to obojętne, jeżeli tylko mam dwunastogodzinną przerwę
między zabiegami. Muszę w tym czasie odpocząć. Dzisiaj tego nie robiłam, więc
możemy zacząć w każdej chwili.
— To musi być
wyczerpujące — zauważył.
— Jest i
potrzeba do tego całkowitego skupienia. Każde rozproszenie może mieć poważne
konsekwencje, dlatego prosiłabym aby podczas zabiegu pozostać w ciszy.
— Nie ma
problemu — rzucił Cyprian.
— W takim
razie dokończmy ciasto i możemy zaczynać — wtrąciła Lena, która chciała już
mieć to z głowy.
Na potrzeby
uzdrawiania zainteresowani przenieśli się do sypialni dziewczyny, żeby mogła w
tym czasie spokojnie się położyć. Nastolatka na początku trochę się
denerwowała, ale szybko się rozluźniła. Ciepły uśmiech Olgi dawał jej wrażenie,
że nic złego nie może się stać. Sam proces nie należał do bolesnych ani nawet
nieprzyjemnych, ale trwał dość długo. Lena podczas jego trwania czuła dziwne
ciepło, przepływające na nią z kamienia przytwierdzonego do metalowej rękawicy
uzdrowicielki. Poza tym, miała ochotę podrapać się po żebrach, kiedy Olga
zaczęła działać na tamtym obszarze. Obecność Karola właściwie na niewiele się
zdała, choć pilnował, by jego mentorka zbytnio się nie przemęczyła i przerwała
uzdrawianie, gdy widział, że jest już wyczerpana. Później razem z Gerardem
zaprowadzili ją do czerpalni, żeby mogła uzupełnić zużytą energię.
Lenie zalecono
zostać w łóżku i zbytnio nie się ruszać. Z nudów przejrzała nowe wiadomości w
telefonie. Dostała trzy nowe od Uli i parę od innych znajomych. Zabrała się za
odpisywanie. W połowie pisania, na pytanie Uli o to, co porabia u ciotki,
Lwowska nagle się zatrzymała. Co mam jej
odpisać? Nie mogę powiedzieć jej prawdy, ale też nigdy do tej pory nie
okłamałam jej w czymś tak ważnym. O ile łatwiej by mi teraz było, gdybym
postanowiła rzucić magię w cholerę? Odłożyła telefon na łóżko. Chwila, czy ja właśnie...? Nie, jeszcze o
niczym nie zdecydowałam. Mam czas do piątku. Zostały mi jeszcze dwa dni na
zastanowienie się. Nie mogę podjąć tej decyzji pochopnie. Zrobię to w piątek i
ani dnia wcześniej.
Z tą myślą zasnęła.
Ostatecznie nie odpisała Uli, wciąż myśląc nad prawdą, którą zaserwowałaby
przyjaciółce.
***
Środa okazała się
zaskakująco leniwym dniem. Do południa Lena nie zrobiła niczego wartego uwagi.
Zauważyła natomiast znaczną poprawę w stanie swojego zdrowia. Żebra prawie
wcale już jej nie bolały. Olga powiedziała, że przy codziennym uzdrawianiu do
piątku powinny zupełnie przestać ją boleć i do tego wreszcie zdejmą jej gips.
Lena ogromnie się z tego cieszyła, ale szybko została sprowadzona na ziemię
przez uzdrowicielkę. Olga zaznaczyła, że dziewczyna będzie musiała wykonywać
sporo ćwiczeń, żeby rozruszać rękę po prawie miesiącu w bezruchu.
Po obiedzie Lena
poszła do domku gościnnego, gdzie urzędował Ifryt i miała nadzieję, że nie
spotka tam jego siostry. Na szczęście na miejscu nie zastała Teodory. Ifryt i
Karol siedzieli za to w saloniku i sprzeczali się o coś. Kiedy tylko zauważyli
jej obecność, natychmiast przestali.
— Cześć. Miałam
nadzieję, że pogadamy, ale chyba jesteście zajęci.
— Siemka
Lenka, spokojnie, to tylko przyjacielska wymiana zdań — odparł Ifryt. — Siadaj.
— Pokazał jej kanapę, na której miała już okazję siedzieć. Leżała na niej
gitara, więc przesunęła instrument na bok i dopiero usiadła.
— Właściwie
przyszłam tu do Karola.
W odpowiedzi
usłyszała głośne „uuuuu” Ifryta.
— Możesz się
zamknąć? — skarciła go i zwróciła się do Karola. Postanowiła na początek jakoś
rozładować atmosferę, więc powiedziała:
— Nie tylko
ciebie przytłoczył wystrój — uśmiechnęła się. — Przy naszej pierwszej rozmowie
powiedziałam Antoninie, że bardzo muszą lubić tu lwy — wyznała.
— To
pojechałaś — roześmiał się Ifryt.
Karol uśmiechnął
się słabo. Jego włosy w kolorze ciemnego blondu w świetle kominka wydawały się
bardziej złote. Nawet jego blada twarz nabrała żywszych kolorów.
— Ifryt mówił
mi, że byłeś na miejscu mojego wypadku. Chciałam ci podziękować za ratunek.
— E… nie ma za
co. To naprawdę nic takiego. Właściwie ja nic nie zrobiłem. Po prostu
zobaczyłem ten świecący kamień i …
— Co? I nic mi
nie powiedziałeś? Karol, przecież ty jesteś bohaterem. — Ifryt dumnie wypiął
pierś i poklepał przyjaciela po ramieniu.
— Nie jestem.
Po prostu byłem tam, kiedy to się stało. Nic więcej. — Upierał się chłopak,
machając chudymi rękami.
— Opowiedz.
Mnie chyba możesz? — spytała Lena.
Chłopak kiwnął
głową. Wszyscy wygodnie usiedli na sofie, a Karol zaczął swoją opowieść o tym,
jak pojechał wraz z Olgą na swoją pierwszą akcję. Lena wsłuchiwała się w każde
jego słowo, jakby nie istniało nic innego na świecie. Starała się zapamiętać
jak najwięcej. Wydawało jej się, że jeżeli lepiej zrozumie co się wtedy stało,
łatwiej jej będzie uporać się ze wszystkim i szybciej zapomni o całej sprawie.
Nie zdawała sobie sprawy, że przecież z tak niezwykłym zainteresowaniem śledzi
poczynania magów, czyli osób, o których teoretycznie nie powinna nawet chcieć
słuchać.
— To
niesamowite. I Daniel naprawdę to zrobił? Mój mentor? — Dziwił się Ifryt. — Też
się niczym nie pochwalił, tylko chodził cały tydzień z miną kogoś cierpiącego
na zatwardzenie. Nawet mu to powiedziałem. Jak teraz spojrzę mu w oczy? —
Lamentował ognisty. — Toż to heros.
— Daniel to
twój mentor? — zdziwiła się Lena. — Wysoki, rudy, z długim nosem, chodzi w
marynarce z brązowymi łatami na łokciach? — zaczęła wyliczać.
— Jup, dokładnie
ten. Skąd właściwie go znasz? — zainteresował się chłopak.
— Odwiedził
mnie w szpitalu. Na czym właściwie to „mentorstwo” polega? — zapytała. Tak wciągnęła
się w opowieść, że sama zaczęła podświadomie zastanawiać się nad pewnymi
rzeczami.
— Każdy uczeń
w szkole ma swojego, hm… jakby to ująć, osobistego trenera, który pomaga mu w
opanowaniu magii. Można by powiedzieć, że to taki twój przewodnik do czasu
skończenia szkoły. — wyjaśnił Ifryt. — Pomaga się ogarnąć, poznać swoje limity,
odpowiednio ukierunkować, no wiesz, jak to nauczyciel. Tyle, że mentor
zazwyczaj lepiej słucha i daje bardziej życiowe rady. No, może nie każdy.
Ostatni z chęcią oddał mnie Danielowi, co za buc. Od początku się nie
dogadywaliśmy. Daniel jest akurat spoko, dużo rozumie i o dziwo da radę się z
nim dogadać. No i robi najlepsze sztuczki.
— Nie wygląda
na doświadczonego. Ile on właściwie może mieć lat?
— Daniel jest
tylko kilka lat starszy od nas. Całkiem świeżutki po studiach, jest w szkole
dopiero od września. Oprócz mnie ma tylko jedną adeptkę. Większość nauczycieli
w szkole ma ich po kilkunastu.
— A to nie
jest trudne mieć tylu uczniów?
— Niektórzy
robią zajęcia w grupach, dzięki temu łatwiej ogarnąć im ten bajzel, ale można
też przychodzić samemu na konsultacje. Każdy ma swoje określone godziny.
Łatwiej jest jak nauczyciel mieszka w szkole, mniej bieganiny — rzucił na
koniec Ifryt.
— Nauczyciele
mieszkają w szkole? Co to za piekielna instytucja? — zdziwiła się Lena.
— Jest spoko.
Tylko część siedzi w szkole, ta najbardziej potrzebna jak mentorka Karola,
która jest szkolną uzdrowicielką, albo Daniel. Ale on chyba dlatego, że do tej
pory niczego sobie nie wynajął. Reszta mieszka w mieście albo okolicach.
— Czyli?
— To tajna
lokacja — Ifryt konspiracyjnie zafalował brwiami.
Lena pokręciła
głową.
— I wy też tam
mieszkacie?
— Tak, w
internacie na terenie szkoły — wyjaśnił Karol.
— To musi być
męczące, mieć szkołę za oknem.
— Jest w
porządku. Można się przyzwyczaić.
— I czego wy
się tam właściwie uczycie? Macie normalne przedmioty?
— Nom,
wszystko jak w normalnej szkole, tyle że po czternastej zaczynają się zajęcia z
magii — powiedział Ifryt. — Ale połowa z tego to też nuda, wiesz: historia
magii, teoria magii i takie tam. Dopiero praktyki są ciekawe. I zajęcia
obronne.
— I co oni wam
napiszą na świadectwie? Technik elementalista? — zadrwiła.
— Oficjalnie,
co tam sobie wybierzesz, to ci na świadectwie napiszą. Ja mam na przykład
technika informatyki. Nieoficjalnie technik magii elementarnej. W moim
przypadku z dopiskiem: o specjalizacji magii ognia. Czyli niewiele się
rozminęłaś z prawdą.
— Serio? To
ciekawe gdzie was później zatrudnią?
— A gdzie
chcesz. Mentorzy dają nam na koniec osobny papier z rekomendacją. Niektórzy
dostają też więcej specjalizacji. Możemy też w czasie szkoły przejść
odpowiednie kursy. Mamy tutaj żywy dowód. Karolu zechcesz nam opowiedzieć?
— Tak, khem…
obecnie przechodzę szkolenie na uzdrowiciela. Za kilka tygodni będę miał
egzaminy na pierwszy stopień uprawnień.
— Nie za
szybko? Nawet nie skończyłeś szkoły i już będziesz mógł prowadzić praktykę? —
Lena była zaskoczona.
— Będę miał
dość ograniczone możliwości. Ale tak, można by tak powiedzieć.
— Liczy się
talent, nie wiek. — Ifryt puścił oczko.
— Wasza szkoła
to ta południowa, czy jakoś tak? — spytała.
— Tak, Południowe
Elementalistyczne Technikum — odezwał się Karol. — Skąd wiesz?
— Daniel
wspomniał coś o tym w szpitalu, a poza tym widziałam tę nazwę na mapie w
jadalni.
— Aaa… i całą
konspirację diabli wzięli — jęknął Ifryt.
***
W czwartek
rozpoczęły się przygotowania do rytuału. Pełno obcych zaczęło krzątać się po
rezydencji, nosząc jakieś rzeczy i sprzątając. Wyjechał też Piotr, któremu
skończył się urlop. Lena starała się unikać Teodory, co w miarę jej się
udawało, jednak wciąż czuła na plecach zimny wzrok kuzynki.
Wreszcie zdjęli jej
też gips. Jej lewa ręka przeraźliwie schudła w porównaniu do prawej. Lena
dziwnie się czuła, mogąc znów nią ruszać. Kończyna nie funkcjonowała tak
dobrze, jak dziewczyna się spodziewała, że będzie. Była dość sztywna i nawet
trzymanie w niej grzebienia prze dłuższy czas, okazało się problematyczne. Mimo
to, uwolnienie się z tamtej skorupy, przepełniło Lenę nowym optymizmem.
Przeszkadzała jej tylko wypukła i nieregularna blizna. Ciągnęła się przez
prawie całą długość wewnętrznej części przedramienia. Najwyraźniej Lenie nie
było dane wyjść z wypadku bez szwanku.
Dwie blizny — jedna
na twarzy i jedna na ręce — już zawsze miały przypominać jej o tamtym dniu. To,
czy będą w pewnym sensie budziły pozytywne wspomnienia, czy tylko przykre,
zależało wyłącznie od Leny. W końcu wypadek mógł skończyć się o wiele gorzej
niż tylko nimi. Powoli zaczynało to do niej docierać. Czy mogłam wtedy umrzeć? Czy moi przyjaciele mogli zginąć? Karol we
wcześniejszej rozmowie nie chciał jej powiedzieć żadnych szczegółów. Może powinnam zapytać o to Olgę? Chociaż pewnie też niczego mi nie powie — westchnęła.
Nadszedł wieczór, a
zarazem ostatnie chwile Leny jako zwykłej nastolatki. A może po tym wszystkim
pozostanie zwykłą nastolatką? Chodziła niespokojnie po sypialni, zastanawiając
się nad swoją decyzją. Myślała o swoim dotychczasowym życiu i o wszystkim, co
zdarzyło się podczas tych czterech tygodni.
Wreszcie
przystanęła pod oknem i zobaczyła w nim swoje odbicie. Czy coś się w niej
zmieniło? Nie potrafiła na to odpowiedzieć. Otworzyła okno, żeby przyjrzeć się
gwiazdom i przeszywający chłód owiał jej ciało. Zdawała się jednak to
ignorować. Coś w krajobrazie dało jej ostateczną wskazówkę, choć chyba sama nie
zdawała sobie z tego sprawy. Lena Lwowska wreszcie podjęła decyzję.
+++
W następnym rozdziale będzie rytuał i koniec drugiej
części. Jak to szybko zleciało.
Dzisiaj było nawiązanie do "Pieśni lodu i ognia". Znacie,
lubicie? Ja bardzo, dlatego nie mogłam sobie tego odpuścić.
Pojawiły się znajome z drugiego rozdziału twarze. Mam nadzieję, że Olga i
Karol jako postacie przypadli wam do gustu.
No i najważniejsze. Lena podjęła decyzję. Nareszcie, chciałoby się
powiedzieć.
Mam
nadzieję, że rozdział wam się spodoba i pozdrawiam, Maxine.
Akcja trochę przystopowała, ale wlasciwie to nic dziwnego, bo trzeba poznać rodzine, póki jest na to czas :) widzę, ze Lena juz sie zdecydowała. Ciotka antonia ma charakterek i widać, ze lubi rządzić, chyba jednak w jej mniemaniu Lena nie do końca ma wybór i nie chodzi mi, a przynajmniej nie tylko, o sama magię :D. Z niecierpliwoscią czekam na cd :)
OdpowiedzUsuńNie wyobrażam sobie lecenia z akcją na łeb na szyję, biorąc pod uwagę tematykę opowiadania. Albo chociaż mój rozwleczony styl. Ale szczerze wolę pisać te rozdziały pełne akcji, więc na pewno już niedługo coś się pojawi.
UsuńTak, Lena podjęła decyzję. Jak na "opowiadaniowe" standardy ciągnęło się to w nieskończoność, jak na rzeczywisty problem - zdecydowanie za szybko. Musiałam wypośrodkować. Nikt nie chciałby czytać o jej powtarzających się w kółko wątpliwościach i traumach.
Antonina nie jest już "pierwszej świeżości" i zdążyła już dobrze poznać ten nieco brutalny świat, gdzie rodziny wręcz przepychają się w kolejce po władzę. Widzi w Lenie młodszą wersję siebie i wydaje jej się, że robi dobrze, kierując ją w tę stronę. Na pewno nie odpuści tak łatwo, nawet jeśli Lena nie będzie tym zachwycona.