Lena wciąż myślała
nad słowami Antoniny. Ich wczorajsza rozmowa zmusiła ją do spojrzenia z innej
perspektywy i dziewczyna podświadomie czuła, że jej tarcza zaczyna pękać.
Nestorka rodu zasiała w niej ziarno wątpliwości. Czy naprawdę to wszystko musi być takie trudne? — spytała samą
siebie z irytacją, łapiąc się za włosy, kiedy próbowała je uczesać przed
toaletką. Robienie tego jedną ręką nie należało do najłatwiejszych zadań, ale z
dnia na dzień szło jej coraz lepiej. Wciąż przez większość dni czuła się
zmęczona i jakby wyprana z energii, ale zdawało jej się, że od przyjazdu do
rezydencji objawy trochę się złagodziły. Może to przez obecność magii wszędzie
dookoła, albo może zaczęła się przyzwyczajać do tego otępienia? Lena nie miała
pojęcia.
Zdała sobie sprawę,
że minęły już trzy tygodnie od wypadku. Z jednej strony cieszyła się, że oprócz
świateł nic z niego nie pamięta, z drugiej męczyło ją poczucie chęci odkrycia
tego, co się wtedy dokładnie stało. Ula
mówiła, że Staszek pamiętał jakąś kobietę, nachylającą się nad nim, ale nic
poza tym. Może to dobrze. Ale czy to było tak okropne, że nasze mózgi wyrzuciły
wypadek z pamięci? — zastanawiała się. Dzisiaj to wszystko mogłoby wydawać
jej się snem, gdyby tylko codziennie nie wracała do tamtych wydarzeń, a auta
nie wzbudzałyby w niej niepokoju. No i zostało jeszcze zniszczone auto Staszka.
Podczas jego wizyty powiedział Lenie, że rodzice musieli je zezłomować i nawet
nie pozwolili go zobaczyć.
Na szczęście, kiedy
nastolatka przybyła do jadalni, ta nie świeciła pustkami. Siedziała tu połowa
familii, głównie młodsi. Przysiadła się obok Ifryta, który wcinał jajecznicę.
Piotr zajadał ogromną kanapkę ze wszystkimi możliwymi dodatkami. Pomachał Lenie
energicznie, a potem wrócił do jedzenia. Emil dłubał w talerzu sałatkę warzywną,
czytając przy tym jakieś naukowe pisemko i nie zauważył nowego gościa. Strony
czasopisma przerzucały się samoistnie, czego Lena nie mogła przegapić, lecz w
żaden sposób nie skomentowała. Teodora raczyła się owsianką z owocami i nawet
nie zaszczyciła kuzynki spojrzeniem. Reszta stołu świeciła pustkami, oprócz
kilku kromek chleba na talerzyku i paru plasterków pomidora.
— Nic nie ma? —
Lena zapytała zdziwiona, dobrze pamiętając wcześniejsze dni, kiedy stoły
dosłownie uginały się od jedzenia.
— Przyszłaś
ostatnia, więc nie dziw się, że prawie nic nie zostało — odpowiedział jej
Ifryt, żując jajecznicę.
— Naprawdę?
Eh… to wszystko przez tę rękę. Nic nie mogę nią robić. Jest zupełnie nieprzydatna.
— Może
powinniśmy wezwać dla ciebie uzdrowiciela? Na pewno od razu jej nie wyleczy,
ale znacznie przyspieszy regenerację tkanek — zaproponował Emil znad gazety,
który dopiero zdał sobie sprawę z obecności dziewczyny.
— Ja…
zastanowię się — odparła tylko.
Nie przepadała za
uzdrowicielami już z definicji, po tym jak dowiedziała się, że jej doktor
zakradał się po nocy, żeby ją leczyć. Mimo tego, miała absolutnie dość tej
bezużytecznej kończyny, zamkniętej w sztywnym gipsie. Do tego wciąż pobolewały
ją żebra, kiedy wykonywała nawet najprostsze czynności. Dość miała tej niemocy
i bólu, a jeśli magia miałaby usprawnić proces leczenia… Może mogłabym się nad tym zastanowić? Jeśli to byłoby jednorazowe,
jakoś bym wytrzymała — zamyśliła się. Potrząsnęła głową i czym prędzej
poszła do kuchni.
Zastała panią Zosię,
krzątającą się przy otworzonej witrynce. Zapach piekącego się w piekarniku
ciasta drożdżowego sprawił, że nastolatka poczuła smutek. Tak dawno niczego nie upiekłam.
— Z kruszonką?
— Odezwała się nagle.
Stojąca plecami do
wejścia kucharka podskoczyła.
— Przepraszam,
że panią wystraszyłam. — Na policzkach Leny pojawił się rumieniec.
— Nie szkodzi,
słonko — zaśmiała się kobieta z samej siebie — to dlatego, że robiłam w głowie listę
zakupów i się zamyśliłam. Pewnie przyszłaś po coś do jedzenia, nieprawdaż?
— Dokładnie.
Zrobiłabym sobie coś sama, ale z tą ręką… — nieznacznie uniosła gips.
— Nie ma mowy,
ja tu jestem od gotowania — kucharka rzekła hardo. — Powiedz tylko, co byś
zjadła?
— Hmm… może
tosty francuskie — odparła dziewczyna po chwili zastanowienia.
— Już się
robi. — Pulchna kobieta rzuciła się w wir pracy. Energicznymi ruchami
roztrzepała jajka, a chwilę później wyjęła z szafki chleb. — Wracając do
twojego pytania, to tak, z kruszonką i owocami.
Lena w tym czasie
nalała sobie kawy z ekspresu i usiadła przy stole. Zapach palonych ziaren
rozniósł się po kuchni, mieszając z aromatem drożdżówki i tworząc cudowną
mieszankę.
— Ma tu pani
gdzieś cukier? — spytała.
— W górnej
szafce, po lewej — odpowiedziała pani Zosia, stawiając patelnię na kuchence.
Lena dodała kostkę
brązowego cukru i odrobinę mleka z lodówki do kawy. Nie potrafiła jej pić bez
choćby odrobiny słodyczy. Upiła łyk i zaczęła obracać szklankę w dłoniach.
Ozdobiono ją małymi truskawkami. Jakby
stworzona specjalnie dla mnie — uśmiechnęła się pod nosem.
— Pani Zosiu,
mogę panią o coś zapytać?
— Oczywiście,
o co tylko chcesz. Mam świetny patent na krem sułtański.
— Może innym
razem. Chodzi mi o coś innego.
Kobieta skinęła,
zachęcając ją do mówienia.
— Długo pani tu
pracuje?
— Od ponad
dwudziestu lat. Pani Antonina to dobra pracodawczyni. Wysłała mnie nawet kiedyś
z mężem na wakacje za granicę. To dopiero były czasy.
— I też jest
pani elementalistką?
— Oczywiście.
Pracując u kogoś w domu, poznaje się wiele sekretów. Nie wyobrażam sobie, żeby
zwykły człowiek mógł być zatrudniony w miejscu takim jak to i nie domyślił się
wszystkiego po pierwszym dniu. Dlaczego właściwie o to pytasz? — Zainteresowała
się Zofia. Postawiła przed dziewczyną talerz z tostami, a sama przysiadła się
obok Leny na drewnianym krzesełku i położyła sobie ścierkę na kolanach,
szykując się na dłuższą rozmowę.
— Nie wiem czy
ktoś pani powiedział, ale nie jestem pewna, co zrobić po rytuale. Wszyscy mi
mówią, żebym zaczęła praktykować, ale ja… miałam inne plany. Nie chcę tego
przekreślać.
— Rozumiem.
Nie jestem tylko pewna, czy jestem odpowiednią osobą, żeby ci coś poradzić. Urodziłam
się w magicznej rodzinie. Nie znam innego życia.
— To nic nie
szkodzi. — Lena machnęła zdrową ręką. — Poza tym, z tego co się dowiedziałam,
tylko ja miałam inny start. Ciężko byłoby szukać kogoś podobnego.
— Chyba masz
rację. Ja myślę, że powinnaś zrobić to, co ci podpowiada serce. Zmuszanie się
do czegokolwiek to chyba jedna z najgorszych rzeczy, jakie człowiek może
zrobić.
— Gdyby to
tylko było takie łatwe. — Lena westchnęła i oparła się o stół. — A jeśli
byłaby pani na moim miejscu? Co by pani zrobiła? — Drążyła. Myśląc, że ma
trochę czasu podczas odpowiedzi pani Zosi, zaczęła jeść tost. Już po pierwszym
kęsie westchnęła. — Mmm… rozpływa się z ustach — pochwaliła.
— Cieszę się,
że ci smakuje. — Kucharka się uśmiechnęła. — Wracając do twojego pytania. Nie
mam pojęcia, słonko. — Zmarszczyła cienkie brwi. — Myślę, że to zależałoby od
tego, czy magia przeszkadzałaby mi w marzeniach. Ale co ja tam wiem, jestem
tylko kucharką. Choć zdarzały się bale pełne gości, gdzie czułam się niczym
szef kuchni. — Kąciki jej wąskich ust ponownie uniosły się ku górze na to
wspomnienie.
— Właśnie
chciałabym zostać kimś podobnym, cukiernikiem dokładnie. Od zawsze marzyłam,
żeby prowadzić kawiarenkę. Stworzyć przyjazne miejsce, gdzie ludzie mogliby
posiedzieć, wspólnie rozmawiać i cieszyć życiem, a ja mogłabym sprzedawać
jeszcze gorące babeczki.
— To piękna
myśl. Wydaje mi się, że jako mag nie powinnaś mieć żadnych problemów z
otworzeniem własnego biznesu. Znam nawet kilka miejsc specjalnie dla
elementalistów. Jest taka knajpka w Krakowie, chodziliśmy tam z mężem na
randki. — Zofia uśmiechnęła się. — O ile się nie mylę, nadal istnieje.
— Naprawdę?
Nie zdawałam sobie sprawy. Ale raczej magowie nie mają specjalnych szkół
gastronomicznych?
— Nie wiem jak
jest teraz, ale w moich czasach robiło się zwykłą szkołę albo kurs po
ukończeniu tej magicznej. Musiałabyś zapytać o to kogoś młodszego.
— Na pewno tak
zrobię. Ale może najpierw opowiedziałaby mi pani coś o tych balach, co?
— Z wielką
chęcią, złotko. — Kobieta przysiadła się bliżej panny Lwowskiej. — Kiedyś to
były czasy. Lata dziewięćdziesiąte przyniosły ze sobą dobrą passę pani
Antoninie. Od lat starała się dostać do rady, wspinała się po szczeblach
drabiny od samego dołu aż w dziewięćdziesiątym pierwszym wreszcie udało jej się
dostać na szczyt. Przywróciła świetność rodowi Lwowskich. Bale nie były
oczywiście tak imponujące jak na zachodzie, ale Antonina miała wielu
zagranicznych przyjaciół, którzy chętnie dzielili się nowinkami i przywozili
jej cuda ówczesnej techniki. — Pani Zosia zajrzała do piekarnika. Ciasto było
już prawie gotowe. Wróciła do swojej słuchaczki i kontynuowała opowieść.
— Zazwyczaj
bale odbywały się w soboty. Gdy tylko zbliżał się wieczór, to miejsce dosłownie
ożywało. Światła paliły się wszędzie. Na podjeździe ustawiały się wszystkie
najdroższe samochody. Widziałaś salę balową.
Lena przytaknęła.
— Wyobraź sobie, że
jest aż przepełniona, kryształowe żyrandole błyszczą, a muzyka gra na żywo.
Wszyscy w najmodniejszych strojach, cała elita tamtych lat w jednym miejscu.
Bawią się, tańczą i piją do samego rana. Jedzenia jest pełno, wszystkie
wyszukane dania, owoce morza, faszerowane kurczęta, a nawet całe prosięta z
jabłkami w pyskach na stołach. Miałam wtedy mnóstwo roboty. Było nas wtedy
więcej, ale pani Antonina i tak zawsze zatrudniała nam parę kucharek do pomocy.
Nigdy tego nie zapomnę.
— Czy jeszcze
organizuje się takie rzeczy? To wydaje się dość nierealne, jak w jakiś filmach —
zauważyła Lena.
Spodobał się jej
entuzjazm pani Zosi, ale z trudem wyobrażała sobie szczegóły. Lata
dziewięćdziesiąte pamiętała bardzo słabo, w końcu była wtedy tylko dzieckiem, a
kreacje sylwestrowe jej matki i fotografie w domowym albumie z tamtego okresu
dawały jej tylko nikłe wskazówki na temat tego, jak mogło to wyglądać. Jakby
czytając w jej myślach, pani Zosia powiedziała:
— Jeśli
poprosisz panią Antoninę, na pewno pokaże ci zdjęcia. Na każde przyjęcie
wynajmowano fotografa i robił ich mnóstwo. Zazwyczaj przed nim uciekałam, bo
nie lubiłam siebie na nich oglądać, ale jeśli dobrze poszukasz, to może gdzieś
mnie znajdziesz.
— Dziękuję za
radę. Ojciec na pewno byłby zachwycony, mogąc zobaczyć coś takiego. Albo iść na
takie przyjęcie — przyznała nastolatka.
Wciąż nie mogła
uwierzyć w entuzjazm ojca. Chociaż, jakby się nad tym zastanowić, to całkiem
pasowało do niego, choć nigdy nie interesował się niczym na taką skalę. Zaczęło
się, gdy kupił nowy samochód i zaczął chodzić na siłownię. Dusza wiecznego
dziecka w tych sprawach musiała być wpisana w jego naturę.
— Musisz
wiedzieć, że nawet teraz członkowie najbogatszych rodów uwielbiają te
staromodne bale. Na pewno uda ci się na jakiś iść razem z panem Cyprianem. —
Zofia poszła sprawdzić stan ciasta i okazało się, że jest gotowe.
Wyjęła je z
piekarnika i odstawiła blaszkę na deskę. Lena od razu poszła sprawdzić jak
wyszło. Ładnie wyrosło i obłędnie pachniało, jeszcze mocniej niż wtedy, gdy
znajdowało się w piecu. Starym zwyczajem z dzieciństwa Lena oberwała kawałek
kruszonki z boku, czujnie obserwując przy tym czy pani Zosia nie patrzy. Parzył
ją w palce, więc dmuchnęła i szybko go zjadła. Na pytające spojrzenie kucharki,
rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu. Choć nie zdawała sobie z tego sprawy,
wyglądała jak dziecko, które dopiero coś zmalowało. Zofia dobrze znała ten
wyraz twarzy. W ciągu jej urzędowania przez dom przewinęło się sporo Lwowskich,
którzy wyglądali dokładnie tak samo.
— Chciałabym. —
Lena szybko odpowiedziała, próbując odciągnąć uwagę kucharki. — Mogłabym się
poczuć jak księżniczka. — Zaraz jednak dodała. — To głupie, prawda? Jestem już
za stara na suknie z kokardkami.
— Wcale nie. To
doskonały czas. Jesteś jeszcze młoda, nie zaprzepaść swojej szansy.
— Nie
zamierzam — odpowiedziała Lena, choć jeszcze nie wiedziała, jaką drogę obierze.
***
Obrady rodzinne
miały zacząć się zaraz po obiedzie. Lena długo zastanawiała się czy iść. W
końcu przekonał ją Ifryt, mówiąc: „Chodź, będzie świetna zabawa. Tego, co się
tam zazwyczaj wyprawia, nie można przepuścić” i ojciec, który jak zwykle miał
nadzieję na przekonanie córki do magii. Widział już u niej pewne postępy i
bardzo się z tego cieszył.
Spotkanie miało
odbyć się w jadalni i Lena uśmiechnęła się na myśl, kiedy skojarzyło jej się z
obradami okrągłego stołu. Cóż, stół już
jest, brakuje tylko króla Artura. Przyszła razem z ojcem i dziadkiem, a dzieciaki
zostały w salonie, oglądając telewizję. Kiedy weszli, nie zjawiło się jeszcze kilka
osób. Cyprian zwrócił się do Piotra, z którym to najbardziej zdążył się
polubić.
— Możesz mi
powiedzieć, co dokładnie będziecie tu omawiać? Nikt nie chciał mi niczego
zdradzić.
— Nic
ciekawego. — Machnął ręką lekceważąco Piotr. — Parę spraw technicznych, trochę
o naszych zyskach z fabryk i takie tam nudne rzeczy. Może ktoś zarzuci jakąś
soczystą ploteczką. Nic, czego byś już tu nie zobaczył.
— Miałem
nadzieję, że popytam trochę o magię. Tylu rzeczy jeszcze nie wiem.
— Będziesz
mógł pytać do woli. Zawsze na końcu omawiamy luźniejsze sprawy.
Reszta rodziny
powoli zapełniła salon. Ostatnia przyszła Antonina i zajęła swoje honorowe
miejsce. Wszyscy wstali.
— Ogłaszam
rozpoczęcie obrad. — Nestorka powiedziała formalnie i wszyscy usiedli na
rzeźbionych krzesłach.
— Chciałbym
podzielić się stanem zysków naszych dwóch nowych fabryk — odezwał się Roman.
Ifryt puścił Lenie
perskie oko. Tak, świetna zabawa —
pomyślała. Wkręcił mnie.
— Zyski
wzrosły o cztery procent o ostatnim kwartale. Nasza nowa polityka partnerska
pozwoliła nam dodatkowo zaoszczędzić jedną szóstą wydatków przeznaczonych na
promocję. Przewiduję, że do końca roku z tych pieniędzy uda się nam otworzyć
jeszcze dwa zakłady pracy. Moi ludzie już zajmują się szukaniem odpowiednich
lokacji.
— Dziękuję,
Romanie — podziękowała Antonina.
Później jeszcze
przez prawie godzinę rozmawiali o tych wszystkich nudnych rzeczach, z których
Lena zrozumiała może połowę. Myślała, że umrze z nudów. Ifryt patrzył jak się
męczy, rzucając w jej stronę spojrzeniami wyraźnie mówiącymi: „tak, to zawsze
tak wygląda” i „nie jesteś jedyna, też najchętniej bym stąd uciekł”. W pewien
sposób ją to pocieszyło, ale w żaden sposób nie spowodowało, że sprawy omawiane,
w większości przez Romana, stały się choć odrobinę ciekawsze.
Przez zupełne
znudzenie zauważyła, że blat stołu nie jest gładki, a pokryty wzorami w kilku
różnych odcieniach drewna. Wcześniej zakrywał go obrus, więc nie miała okazji
tego zobaczyć. Na samym środku znajdowała się podobizna ryczącej lwiej głowy,
co jak już wcześniej zaobserwowała Lena, było głównym elementem jej rodzinnego
herbu. Wokół grzywy ukazano kwiaty róż — kolejny element — a pod nią
rozprzestrzeniające się płomienie. A więc dokładnie odwzorowano tutaj herb rodu
Lwowskich.
Dookoła godła po
całym stole rozciągała się mapa Polski. Aktualna, a przynajmniej tak zdawało
się Lenie, więc mebel musiał być stosunkowo nowy. Zobaczyła jednak, że kraj
jakoś dziwnie podzielono, na cztery części podobnej wielkości. Zaznaczono
również inne rzeczy niż na tradycyjnej mapie. Były tu rezydencje różnych rodów,
czego Lena nie mogła przegapić, gdyż wszystkie podpisano nazwiskami. Okazało
się, że Zamojscy mieszkają w okolicy trójmiasta, Mielcarzowie na
Lubelszczyźnie, a Jabłońscy w Wielkopolsce. Oznaczono tu również rezydencję
Antoniny, znajdującą się przy granicy województwa Małopolskiego ze
Świętokrzyskim. Rodziny Gardian Lena nie znalazła. Mebel musiał więc pochodzić
z czasów, gdy Lwowscy jeszcze należeli do rady.
Lena odnalazła tu
też wiele innych kropek. W Warszawie znajdowała się tajemnicza Rada o której
wszyscy mówili. Po kraju rozsiane były też cztery Instytuty, w którym to Emil
miał praktyki. Oznaczono również szkoły, kolejno nazywając je Północną,
Zachodnią, Wschodnią i Południową. Lenie przypomniał się tamten nauczyciel.
Wspominał o jakiejś południowej szkole, ale myślała wtedy, że żartuje. Oni naprawdę je tak nazwali. Znajdowało
tu jeszcze więcej innych kropek, ale rozmyślania Leny zostały nagle przerwane
przez nestorkę rodu. Obiecała sobie, że jeszcze tu wróci.
— Porozmawiajmy
teraz o naszych wpływach. — Zarządziła Antonina, przerywając kolejny monolog
Romana. Widziała, że połowa zebranych nie ma już siły by o tym słuchać. Uznała,
że nic się nie stanie, jeżeli dokończyliby sprawy hut później w jej gabinecie.
— Zdobyłam przychylność
jednego z Mielcarzów. Chodzi ze mną na zajęcia z zarządzania. — Teodora dumnie
wypięła pierś.
— Bardzo dobrze
— pochwaliła ją Antonina. — Heleno, masz jakieś wieści od męża?
— Tak, podjął
wczoraj współpracę z niemieckim inwestorem. Jego brat zasiada w tamtejszej
radzie.
— Cudownie.
Ktoś ma coś jeszcze do dodania? — Kiedy nikt nie odpowiedział, kontynuowała.
— Przejdźmy
teraz do najnowszych wydarzeń. Jak oczywiście wszyscy wiecie, naszą rodzinę
wzbogaciły nowe osoby.
Zebrani skinęli
głowami.
— Chciałabym,
żebyśmy wszyscy ich oficjalnie przywitali.
Magowie ponownie
wstali. Antonina ponownie zabrała głos.
— Możecie
podejść? — spytała, choć oczywiście nie oczekiwała innej odpowiedzi niż
twierdzącej. Odwróciła się na chwilę w stronę półki, na której leżały jakieś
małe pudełka. Położyła je przed sobą na stole, tymczasem trójka zdążyła już do
niej podejść.
— W imieniu
całego rodu chciałabym serdecznie powitać was w naszej rodzinie. Nie znam was
długo, ale mam pewność, że jesteście prawdziwymi Lwowskimi. — Na jej ustach
pojawił się szczery uśmiech. — Przygotowałam dla was małe upominki. Wiem, że
może nie powinnam wam ich dawać już teraz, ale nie mogłam się powstrzymać.
Podejdź, mój bracie.
Franciszek poszedł
do siostry i uścisnęli się.
Kobieta podniosła
oprawione w skórę pudełeczko i wyjęła z niego złoty kieszonkowy zegarek z
wygrawerowanym z przodu lwem. Oczy zwierzęcia wykonano z czerwonych kamieni.
Znajdowały się również wokół tarczy.
— Należał do
naszego ojca. Pomyślałam, że chciałbyś go mieć.
Franciszek wziął
ostrożnie przedmiot w ręce. W jego oczach pojawiły się łzy, ale szybko otarł je
wierzchem dłoni. Po raz pierwszy miał na własność coś, co należało do jego
rodziców. Ściskał zegarek tak mocno, jakby miał już nigdy go nie wypuścić.
Wrócił na swoje miejsce, gdzie dokładnie obejrzał go z każdej strony. Jego
miejsce przed nestorką rodu zajął Cyprian.
— Może prezent
dla ciebie nie ma tak sentymentalnego znaczenia, ale wiem, że w piątek chcesz
przejść rytuał i dlatego kazałam zrobić dla ciebie to. — Z paczuszki wyjęła
złoty sygnet z owalnym kamieniem identycznego koloru jak te na zegarku. — Każdy
elementalista powinien nosić przy sobie źródło swojej mocy. Oby dobrze ci
służył.
Cyprian włożył go
na palec i pokręcił ręką, by móc mu się lepiej przyjrzeć.
— To dlatego
Gerard pytał mnie o obrączkę ślubną.
Wuj uśmiechnął się
nieśmiało.
— Dziękuję i za
prezent, i za tak ciepłe przyjęcie nas.
Ostatnia w kolejce
była Lena. Nie wiedziała czego ma się spodziewać. Podeszła do ciotki
wyprostowana i uśmiechnięta.
— Wiem, że
jeszcze nie do końca pogodziłaś się z tym, kim jesteś, ale myślę, że wszyscy wiemy, iż
ten stan nie potrwa długo.
Lena rozejrzała się
po pokoju. Większość kiwnęła twierdząco głową, a Ifryt nawet zamknął jedno oko
i pokazał jej kciuk w górze. Jak miała kłócić się z większością?
— Dlatego też i
tobie podaruję magiczny kamień. — Wyjęła z podłużnego pudełeczka naszyjnik
zawieszony na złotym łańcuszku.
Lena obejrzała go
dokładnie. Do połowy ogniwa przeplatały się złotymi, ażurowymi kwiatami róży,
systematycznie zmniejszających się w stronę zapięcia. W centralnym punkcie
znajdował się duży czerwony kamień w kształcie serca, a po jego bokach dwie
mniejsze, wykonane ze szkła różyczki. Mimo wielu elementów kolia wyglądała
delikatnie. Antonina pomogła zapiąć ją na szyi dziewczyny. Złoto było zimne,
ale sam kamień zdawał się emanować ciepłem.
— Przepiękny —
powiedziała Lena, nie mając pojęcia, jak mogłaby podziękować za taki prezent.
Kobiety uścisnęły się ostrożnie i nastolatka wróciła na swoje miejsce.
— Czy
chciałbyś o coś dziś zapytać Cyprianie? — spytała Antonina, choć oczywiście
znała odpowiedź. Wszyscy już przyzwyczaili się do jego entuzjazmu. — Chciałabym
potem przejść do ostatniej rzeczy i zakończyć spotkanie.
— Oczywiście,
że mam. Tyle tego jest. — Podrapał się po głowie.
Lena domyśliła się,
że nie ma szans by i tym razem udało jej się wyjść, i uniknąć słuchania o nadnaturalnych
zdarzeniach. Nieźle to zaplanowałaś,
ciociu — przyznała.
— Macie jakieś
książki o magii? — zaczął Cyprian. — Z chęcią bym coś przeczytał. Wydaje mi
się, że was zamęczam tymi ciągłymi pytaniami, a tak poczytałbym sobie i
mielibyście ode mnie spokój.
Piotr roześmiał się
głośno.
— Masz rację,
kuzynie. Mamy całe mnóstwo książek. Pokażę ci wieczorem co lepsze okazy —
zaproponował mężczyzna.
— Dzięki. Ale
jest coś, co od początku mnie nurtuje — kontynuował Cyprian. — Jak udało wam
się przez tyle stuleci ukryć przed ludźmi? Rząd wam w tym pomaga? W ogóle zdaje
sobie z was sprawę? — Zaczął coraz bardziej gestykulować i każde kolejne zdanie
wyrzucać coraz szybciej. Musiało to nurtować go od dawna.
— Może po
kolei. Tak, rząd o nas wie, przynajmniej zaufana część. I tak, pomagają nam
czasami z opanowaniem pewnych sytuacji, ale najczęściej radzimy sobie sami —
powiedział dumnie Roman.
— A na twoje
pierwsze pytanie musiałbym napisać ci dwugodzinną przemowę — zauważył Piotr,
który przerwał Romanowi, czując, że jego tłumaczenia mogłyby potrwać do rana. —
Najchętniej powiedziałbym tylko, że mamy swoje sposoby, ale pewnie nie dasz za
wygraną, co?
— W żadnym
razie — powiedział stanowczo Cyprian.
— Tam
myślałem. — Piotr pogłaskał się po gęstej brodzie. — Nie jestem pewien, jak
było kiedyś, ale teraz od dziecka uczymy się, żeby nie używać mocy publicznie.
Wiadomo, nie zawsze się udaje. Ktoś może coś zauważyć. Mamy taką grupę w
służbach obrony, nazywamy ich czyścicielami. I nie, to nie płatni zabójcy —
dodał, widząc minę Cypriana. — To oddział zajmujący się wyszukiwaniem osób
twierdzących, że widziały „czary” i czyszczący ich wspomnienia. Ludzie chodzą
potem skołowani przez tydzień, ale nikomu nie dzieje się żadna krzywda. W
przypadku jakiś masowych incydentów, zbiorową amnezję zazwyczaj tłumaczy się
wyciekiem gazu albo czymś podobnym.
— To
fascynujące. I naprawdę potrafią wyczyścić komuś pamięć? — dopytywał.
— Tak i
wywodzą się właśnie od magów ognia, takich jak my. To delikatna robota, nie
każdy to potrafi, a jeszcze mniej nadaje się do tej roboty. Znałem takiego
chłopaka, który nie wytrzymał presji i odszedł. Nie wiem co się z nim później
stało.
— Niesamowite —
zachwycał się Cyprian. — Choć jednocześnie straszne. Kto wie co taka władza
mogłaby zrobić w nieodpowiednich rękach.
— Dlatego
każdy przechodzi przez szereg testów i innych takich. Wszystko jest
zarejestrowane w systemie.
— Macie własny
system? — Cyprian otworzył szerzej oczy. Nie spodziewał się czegoś podobnego.
— Oczywiście.
Nie zatrzymaliśmy się na epoce kamienia łupanego. Każdy z nas posiada swój
własny magiczny dowód osobisty, ma swoją kartotekę w budynku rady i jest
zarejestrowany w międzynarodowym systemie magów. Jest jeszcze lepiej strzeżony
niż NASA. Po przejściu rytuału też będziecie musieli udać się do budynku rady,
żeby wyrobić swoje identyfikatory. Bez nich poruszanie się po jakiejkolwiek
magicznej instytucji może być naprawdę kłopotliwe.
— Nawet nie
pomyślałem o czymś takim. — Cyprian podrapał się po głowie i przeczesał palcami
swoje kasztanowe włosy. — Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo to wszystko
jest rozbudowane. Jak państwo w państwie.
— No, można by
tak powiedzieć. — Zgodził się ostatecznie Piotr.
— Chyba dam
wam spokój na dziś — powiedział Cyprian, widząc twarze niektórych członków
rodziny. Wiedział, że nudziły ich jego ciągłe pytania. Musieli się czuć jak
dorośli tłumaczący dziecku podstawy. Doskonale ich rozumiał. W końcu miał
trójkę dzieci.
— Myślę, że
teraz możemy zająć się najważniejszą sprawą dzisiejszego wieczoru. — Zarządziła
nestorka rodu.
— Czyli?
Antonino, byłaś co do tego strasznie tajemnicza — powiedziała Halina.
— Teraz, gdy
mamy potomków z prostej linii, znów możemy wspiąć się na szczyt — odrzekła
spokojnie Antonina.
— Co masz na
myśli, ciociu? — zaniepokoiła się Teodora.
— Mam na myśli
to, że Lena albo jej rodzeństwo mogliby zostać w przyszłości głową tej rodziny.
Po jadalni rozszedł
się gwar. Ludzie starali się przekrzyczeć, jeden próbował przegadać drugiego.
— Nie możesz
tego zrobić! Co będzie ze mną?! — krzyczała Teodora, wstając gwałtownie od
stołu.
— To jakiś
absurd! — Klementyna poczerwieniała na twarzy.
— Nie mają
prawa! Są prawie obcy! — Dosadnie sprzeciwiała się Helena.
— Ja? Nie, ja
nie chcę… W żadnym razie. — Tłumaczyła się Lena, chyba najbardziej zszokowana
ze wszystkich. Nie, nie, nie. Nie tak
miało być. Co oni sobie wyobrażają?! Ciotka oszalała? Tydzień temu nawet nie
chciałam tu przyjechać.
— Wiedziałem,
że tak będzie — powiedział ledwo słyszalny Gerard, kręcąc głową z
rozczarowaniem.
— Ale jaja. —
Ifryt roześmiał się, widząc reakcję siostry i matki.
— Uciszcie
się. Wszyscy — rzekła Antonina. Nie musiała krzyczeć. Jej głos był osty jak
nóż.
Lwowscy powoli
wrócili na swoje miejsca. Połowa z nich patrzyła na Lenę z wrogością. Mogłam jednak nie przychodzić. Skurczyła
się w sobie.
— Czy wy mnie
w ogóle słuchacie? Powiedziałam mogliby, a nie, że stanie się to jutro albo
chociaż w ogóle. Podjęłam tylko taką możliwość. I nie patrzcie tak na Lenę, nic
o tym nie wiedziała. — Nestorka skarciła surowo Klementynę i jej córkę.
— Ciociu,
czyżbyś uważała, że się nie nadaję? — spytała Teodora, wciąż denerwowana. —
Staram się jak mogę, a ty wychodzisz z taką propozycją. Co robię źle?
— Nic,
kochana. I pewnie zostaniesz moją następczynią, nie martw się. — Antonina
próbowała uspokoić dziewczynę. — Uważam, że taka decyzja zabezpiecza nas. Nasze
dziedzictwo. Rozwiązanie, które przedstawiłam, to wyjście awaryjne. Droga numer
dwa. Ta trójka ma większe prawa niż Emil, który jak wszyscy wiemy, wcale nie
zamierza mieszać się do polityki — chłopak skinął głową — i cokolwiek by
zrobiła, będzie lepsza od Ifryta — rudzielec skłonił się teatralnie.
— Ale… —
zaczęła Klementyna.
— Koniec
dyskusji. — Ucięła Antonina. — Postanowiłam. Obrady uważam za zakończone.
Możecie wrócić do swoich zadań — zarządziła. Kiedy zobaczyła przemykającą w
tłumie Lenę, zawołała:
— Leno,
Cyprianie, mój najdroższy bracie, moglibyście zostać na chwilę?
Dziewczyna
zatrzymała się w pół kroku. Przystanęła przy oknie. Franciszek, który nie
spieszył się do wyjścia, wciąż siedział na swoim miejscu. Ostatni
zainteresowany zdawał się być tak oszołomiony, że mechanicznie zatrzymał się
koło drzwi, tarasując przejście. Piotr puknął go w ramię i dopiero wtedy
Cyprian się odsunął. Kiedy zostali we czwórkę i wszyscy zajęli miejsca przy stole,
Antonina kontynuowała.
— Bardzo was
za to przepraszam. — Splotła palce pomarszczonych dłoni przed sobą. — Powinnam
była was uprzedzić.
— Powinnaś —
rzuciła Lena. — Teraz będą nas nienawidzić. Pomyślą, że jesteśmy tu tylko dla
korzyści.
— Zrozumieją.
To było logiczne posunięcie. Nie mogłam postąpić inaczej.
— Siostro, nie
uważasz, że to się stało za szybko? Może gdybyś zaczekała z tym trochę…
pozwoliła im nas lepiej poznać, może zareagowaliby inaczej.
— Nie sądzę. —
Pokręciła głową kobieta. — Franciszku, nie jestem już najmłodsza. W tej
sytuacji czekanie z czymkolwiek byłoby głupotą. Po mojej śmierci nigdy nie
mielibyście nawet cienia szansy. Klementyna już by o to zadbała.
— Dzieciaki
mają dopiero po dziewięć lat. Nie mam zamiaru dyktować im ich przyszłości —
powiedział twardo Cyprian.
— Nie każę ci
tego robić — odrzekła łagodnie kobieta. — Wcale nie muszą przejąć roli głowy
rodziny, jeśli nie będą chcieli. To nie średniowiecze.
— Więc po co
była ta cała szopka? — Ojciec Leny zapytał wprost. Wstał od stołu, nie mogąc
już znieść spojrzenia złotych oczu Antoniny.
— Mogą nie
zechcieć, ale mogą też chcieć. Moje wystąpienie dało im na to okazję. Rodzina
nie odważy się podważyć mojego zdania. Przygotowałam już odpowiednie dokumenty.
— Nie mam
pojęcia, co o tym myśleć. — Cyprian złapał się za głowę i zaczął krążyć
niespokojnie po jadalni.
— Wiem, że to
dla was trudne, ale to było najlepsze rozwiązanie z możliwych.
— Wcale nas
nie znasz. Jak możesz nam tak zaufać? — zauważyła Lena.
— Znam się na
ludziach. Przeżyłam osiemdziesiąt dwa lata wśród największych szumowin i
krętaczy tego kraju. Potrafię się poznać na własnej rodzinie.
— Nie wiem,
czy chcę należeć do takiej rodziny — powiedziała Lena. Po wystąpieniu ciotki
pojawiły się w jej głowie nowe wątpliwości.
— Przykro mi,
ale nie wydaje mi się, żebyś miała jakikolwiek wybór, słońce — podsumowała
Antonina.
+++
No i mamy
rozdział 10. Podoba wam się? Było trochę historii, trochę nowych informacji i
na pewno sporo emocji. Nie mogło być pięknie do samego końca, prawda?
Nie chcecie
komentować, trudno (oprócz cudnej Condawiramurs, która robi to pod każdym
rozdziałem, a której bardzo za to dziękuję) ale bardzo zależy mi na świeżych
opiniach, więc zastanawiam się nad zgłoszeniem bloga do ocenialni. Miałam to
zrobić w przyszłości, kiedy będzie więcej rozdziałów i historia bardziej się
wyklaruje, ale chyba nie mam wyjścia.
W każdym razie,
pozdrawiam was moi czytelniczy (a wiem, że istniejecie) wasza Maxine.
EDIT. Coś mi
zjadło formatowanie i nie zrobiły się akapity. Przez to pomyślałam, że przejrzę
rozdział w poszukiwaniu literówek, bo i tak muszę go wstawić od nowa i zrobiłam
coś, czego nie planowałam, czyli dodałam całkiem spory fragment o... stole.
Przez to rozdział dobił do 4000 tysięcy słów. Stał się tym samy najdłuższym opublikowanym
rozdziałem do tej pory. Przepraszam, wiem, że nie powinnam niczego większego
zmieniać po publikacji, bo to wprowadza zamieszanie, ale to było silniejsze ode
mnie.
hah, no cóż, lubię to opowiadnie, wiec komentuję xD! tak jak się spodziewałam, rodzinka jednak nie jest pozbawiona skazy. ale cóż, włąściwie trudno sie dziwiić, że wmomencie gdy ktoś sie dowie, że może zostać pozbawiony wladzy , na którą czeka przez pewien czas prze znowe osoby,m to może sie zdenerowwać. CIekawe, co z tego wyniknie. a Lena już chyba wie, co zrobi z magią. tak m sie wydaje.a a jak nie, to ten prezent jej to ostatecznie uświadomi. No i muszę przyznać, że nie mogę się doczekać jakiegoś balu, to faktycznie brzmi staromodnie, ale jakże ekscytujace. a Cyprain jest jak małe dziecko, ale to dobrze, bo dzieki niemu sami się dowiadujemy niesamowitych rzeczy xD
OdpowiedzUsuńJak miło mi to słyszeć <3 Tak, rodzinka musiała pokazać pazurki, w końcu to Lwowscy :P I masz rację, Teodora od dawna była typowana na następczynię Antoniny, a ta jej serwuje takie coś. Każdy by się wściekł.
UsuńLena podświadomie już wie co zrobi, ale oczywiście się nie przyzna, uparciuch jeden. Nie chcę spojlerować, ale z twojej strony nie martwiłabym się o bale ;).
Eh, jak sobie pomyślę, że Cyprian miał nie przepadać za magią, to nie mogę w to uwierzyć. Kto by nam wyciągał te wszystkie informacje?