Stała
boso na śniegu wśród pustych pól. Skądś znała to miejsce. Czyżby już kiedyś je
odwiedziła? Oczywiście, jak mogła zapomnieć. Przecież musi tu zaczekać na…
Właśnie, na kogo? Nie znała imienia, miała jednak pewność, że przyjdzie. To
było szalenie ważne. Tym razem miała jednak przeczucie, że nie powinna
oczekiwać na nadejście tej osoby samotnie. Gdzie reszta? Gdzie strażnicy?
Strażnicy, przybywajcie — krzyknęła z całej siły, lecz nikt się nie zjawił.
Przybywajcie — powtórzyła długim zawodzeniem. Czyżby spali? Muszą się zbudzić,
muszą oczekiwać wraz z nią nadejścia… nadejścia tej najważniejszej osoby.
Spadkobiercy wielkiej mocy. Przybywajcie — zakrzyknęła ponownie. Przybywajcie —
powtarzała w nieskończoność.
— Przybywajcie —
szepnęła i zorientowała się, że już nie śpi.
To
tylko sen, tylko sen
— powtarzała w myślach Lena i otworzyła oczy.
Przed sobą
zobaczyła sufit własnego pokoju i zwisającą z niego żółtą, ażurową lampę.
— Co za głupota —
rzuciła w przestrzeń i opuściła bezwiednie ręce wzdłuż kołdry, wypuszczając
przy tym głośno powietrze.
Podświetlany
zegarek wskazywał siódmą dziesięć. Lena pomimo niewyspania wiedziała, że nie ma
szansy na ponowne zaśnięcie. Głowa bolała ją tak, jakby ktoś napierał na nią z
całej siły. Lena uznała, że musiała uderzyć się w głowę podczas snu albo
odzywają się skutki wypadku. Kładąc stopy na włochatym dywanie, rozmasowała
skronie i ból głowy odrobinę zelżał. Szybko owinęła się szczelniej grubym
szalikiem i powędrowała w stronę łazienki. Nie pozostało jej nic innego jak
wziąć prysznic i poczłapać na parter po kawę.
W kuchni spotkała
Daniela, czytającego jakąś gazetę. Ojciec zdążył już pojechać do pracy, a reszta
domowników najwyraźniej jeszcze spała. Lena obdarzyła mężczyznę zdziwionym
spojrzeniem. Jak tylko zorientował się, że weszła, posłał jej szeroki uśmiech.
— Dzień dobry. Twój
ojciec powiedział, że mogę dowolnie korzystać ze sprzętów — powiedział.
— Mam to gdzieś —
rzuciła, przy czym końcówka —eś zmieniła się w ziewnięcie. Zasłoniła usta prawą
dłonią. — Starczy też dla mnie? — Wskazała na bulgoczący ekspres do kawy.
— Tak sądzę.
Wyminęła go
zgrabnie i udała się w kierunku lodówki. Wyciągnęła kilka jajek oraz szynkę i
zabrała się do robienia jajecznicy, skutecznie unikając wzroku ognistego.
— Wiem, że się na
mnie gniewasz, ale nie wiem dlaczego. Czy zrobiłem coś złego?
— Eee… żyjesz? —
rzuciła sarkastycznie i wróciła do roztrzepywania jajek. — Cholera, wbiłam o
jedno za dużo. Lubisz jajecznice?
— Jasne. — Daniel ucieszył się na myśl o darmowej
wyżerce, ale też z myślą, że tym gestem Lena okazuje mu wreszcie odrobinę
sympatii.
Resztę czasu
podczas robienia i jedzenia śniadania spędzili w ciszy, tylko od czasu do czasu
na siebie spoglądając. Lena — podejrzliwie, Daniel — usprawiedliwiająco, choć
nie miał pojęcia co takiego mógł zrobić nastolatce, że pałała do niego taką
niechęcią.
***
Lena postanowiła,
że tym razem odpuści sobie ćwiczenia od samego rana. Jeśli miało jej się udać,
musiała znaleźć na to inny sposób. Na razie chciała po prostu zrelaksować się
przez chwilę. Pulsowanie w głowie już ustało i mogła zacząć myśleć trzeźwo.
Po przeglądnięciu
paru stron w internecie, zaczęła się nudzić. Wtedy wpadła na genialny pomysł.
Powinna jakoś przeprosić Ulę za olewanie jej, a Lena posiadała przynajmniej
jedną użyteczną w takich sytuacjach umiejętność. Pieczenie. Szybko wyszukała
spośród segregatorów przepis na muffinki malinowe i popędziła z powrotem do
kuchni sprawdzić, czy mają w domu wszystkie potrzebne składniki.
Okazało się, że
mama Leny już nie spała i siedziała przy stole z wiśniowym ręcznikiem na
głowie, pogryzając tost z dżemem.
— Cześć mamo.
— Hej, skarbie. Już
na nogach? — zdziwiła się Jola. Wiedziała przecież, że jej córka nigdy nie
należała do rannych ptaszków.
— Tak jakoś wyszło.
Nie ma Daniela? — zapytała podejrzliwie, rozglądając się po pomieszczeniu.
— Miał coś do
załatwienia na mieście i wyszedł jakieś pięć minut temu.
— Okej — rzuciła
Lena i zmieniła temat. — Mamy jeszcze te mrożone maliny, które kupiliśmy przed
naszym wyjazdem?
— Nie mamy —
poinformowała ją matka ze znaczącym uśmiechem. — Masz zamiar coś piec? Znam ten
błysk w oku.
— Tak, chciałam coś
zanieść Uli. Malinowe babeczki, jej ulubione.
— A mogłabyś tak
przy okazji zrobić trochę dla nas?
— Myślałam, że już
nie spytasz — zaśmiała się Lena. — Chcesz coś ze sklepu? I tak muszę kupić parę
rzeczy.
Nastolatka
przejrzała zawartość lodówki i szafek. Brakowało jeszcze paru składników, w tym
odpowiedniej mąki i olejku waniliowego. Lena chciała też trochę zaszaleć i
udekorować babeczki, ale do tego musiała mieć ozdoby. Wszystkie zużyła na tort
dla Sandry.
Poczuła ukłucie w
żołądku. Przypomnienie sobie wydarzeń tamtego dnia wciąż nosiło ze sobą spory
ładunek emocjonalny. Lena sama zdziwiła się, że tamto wspomnienie wciąż może
być dla niej takie bolesne.
— Weź z kilo
pomarańczy i może kawę. Przy takich obrotach jak dzisiaj, do jutra się skończy
— zasugerowała Jolanta. Nie widziała zbolałego wyrazu twarzy córki, bo Lena
stanęła do niej tyłem w poszukiwaniu siatki na zakupy.
— Dobrze — rzuciła
Lena, starając się zachować neutralny ton i poszła do sypialni po torebkę.
Przez chwilę
musiała po prostu się na czymś skupić. Najlepiej miłym. Wyjrzała przez okno i
wpatrywała się w altankę za domem. Wiązało się z nią wystarczająco dużo
pozytywnych emocji, by te negatywne po jakimś czasie zbledły.
Lena włożyła
naszyjnik od Antoniny. W jakiś sposób ciężar kamienia pozwalał jej się oderwać
od złych myśli. Dotknęła go opuszkami palców i pozwoliła, by maleńka iskierka
energii przepłynęła z niego do jej ciała. Od razu poczuła się trochę lepiej.
Teraz mogła zejść na dół.
Gdy ubierała w
przedpokoju czarne kozaki, mama oparła się o futrynę kuchennych drzwi.
— Co wiesz o tym
Danielu? Oprócz zawodu, oczywiście.
— Niewiele —
rzuciła Lena. — Uczy Ifryta. Powiedział, że jest w porządku.
— Ifryt. Ten kuzyn,
tak? — Jola wolała się upewnić.
Rozmowy
telefoniczne od męża z ostatniego tygodnia i opowieści wczorajszego wieczora
składały się głównie z imion. Jolanta nie miała nic przeciwko lepszemu poznaniu
familii ze strony teścia i rozumiała entuzjazm opowiadanych przez niego
historii z nią związanymi, ale wciąż ciężko było jej to przetrawić.
Lena skinęła głową.
— No dobrze.
— Czemu właściwie
pytasz? — Dopytywała się Lena.
— To chyba
normalne, że chcę wiedzieć, kogo przyjęłam pod swój dach. Poza tym, jest jakiś
taki… no sama nie wiem.
Czyżbym
nie tylko ja miała co do niego wątpliwości? Trzymanie wspólnego frontu z matką mogło znacznie
poprawić jej sytuację.
— Chyba wiem o co
ci chodzi, mamo. — Owinęła się szalikiem w musztardowym kolorze. — Idę.
— Papa —
powiedziała Jolanta i odprowadziła wzrokiem córkę do wyjścia.
Lena wyszła z domu
i od razu owiał ją lodowaty podmuch. Co prawda zauważyła pewną zmianę odkąd
została elementalistką, polegającą na mniejszym marznięciu, ale przecież nie
sprawiło to, że mogła wyjść w samej koszulce przy pięciostopniowym mrozie.
Na początku
wszystko wydawało się w porządku. Przedarła się przez śniegową breję do furtki,
uważając, by nie wywinąć przy tym orła. Zamknęła ją z pewnym trudem i tym samym
zamoczyła rękawiczki, przy czym nie omieszkała zakląć pod nosem.
Przeszła kilka
kroków do skrzyżowania i spiorunowało ją uczucie strachu, gdy pędzący samochód
przeciął ulicę tuż obok niej. Zatrzymała się z walącym sercem. Nie śmiała
unieść oczu i cały czas patrzyła w szary chodnik, jakby udając, że coś jej
upadło. O, nie. Tak nie może być. Nie mogę za każdym razem podskakiwać jak kretynka. To
idiotyczne. Dlaczego mnie to spotkało? Po jej policzkach popłynęły strużki
łez. Zobaczyła jak spadają na popękaną płytę chodnikową i zostawiają dwa
ciemniejsze ślady. Zacisnęła pięści. Nie
dam się. Jeśli się teraz poddam, tuż zawsze będę. Nie mogę tak żyć. Nie mogę
bać się wyjść z domu. Powoli uniosła zaczerwieniony wzrok na ulicę. Ludzie
chodzili tak jak zawsze, trochę zbyt pewnie, klucząc, by zawsze iść środkiem
chodnika. Lena widziała w oddali szyld sklepu. Nie znajdował się daleko,
musiała jedynie przejść przez ulicę i zejść odrobinę z głównej drogi. Wyznacz sobie cel, na początek mały, żebyś
wiedziała, że dasz sobie radę. Tak mówił ten cholerny psycholog. Powoli, uda mi
się.
Przejrzała się w
miniaturowym lusterku, sprawdzając czy zrobione eyelinerem kreski nie rozmazały
się od płaczu. Przetarła ubrudzoną od tuszu skórę rąbkiem chusteczki i
stwierdziła, że lepiej nie będzie. Przejechała też po ustach nawilżającym
balsamem, gdyż przypomniało jej się, że nie zrobiła tego przed wyjściem z domu,
a miały skłonności do pękania w takich warunkach. Myślenie o tak przyziemnych
rzeczach jak makijaż, zdawało pomagać jej się uspokoić. Wzięła głęboki oddech lodowatego
powietrza, który zmroził jej wnętrzności. Teraz
albo nigdy.
Zrobiła pierwszy
krok, a potem następny. Trzymała się dalszej od ulicy strony chodnika, ale dała
radę. Przy przejściu dla pieszych poczekała na większą ilość ludzi zanim
przeszła. W tłumie czuła się bezpieczniej. Ostatecznie udało jej się dotrzeć na
miejsce. Dopiero po minięciu przesuwnych drzwi supermarketu, odetchnęła pełną
piersią.
Zakupy zajęły jej sporo czasu. Przeglądanie
dekoracji do ciasta zawsze nadmiernie ją pochłaniało. Wzięła też parę
drobiazgów, których nie spodziewała się kupić. Nie zdziwiła się nawet sumą
rachunku. Co jak co, ale wydawać to zawsze potrafiła. Stanie w kolejce również
się przedłużyło, bo akurat przed nią skończyła się rolka z papierem do
paragonów.
Lena uważała, aby
nie napakować zbyt dużo do torby, którą miała nieść w lewej ręce. Wciąż miała
ją słabą po zdjęciu gipsu i mogła nią unieść najwyżej połowę dawnego udźwigu.
Powrót do domu okazał się powolny, ale już bez przestojów i palpitacji
serca.
***
Włożenie fartucha
kucharskiego, przygotowywanie miejsca do pracy i rozkładanie potrzebnych
składników ukoiło zszargane nerwy Leny. Do tego wszystkiego włączyła drugi
program Polskiego Radia, żeby przyjemnie grało w tle.
Zrobiła dwie
blaszki babeczek, jedną dla przyjaciółki, drugą dla rodziny. Do niektórych
sztuk dodała płatków czekoladowych, inne miały w sobie maliny. Kuchnię zalał
przyjemny zapach pieczonego ciasta. Gdy wypieki przestygły, zajęła się swoją ulubioną
częścią pracy — dekorowaniem.
Niektóre
przyozdobiła lukrem w różnych kolorach i na to dodała posypkę. Reszta otrzymała
na wierzchu przyozdobiony perełkami inicjał imienia domowników, tak, żeby nikt
nie bił się o swoją porcję. Przy ostatniej wolnej z pierwszej blaszki
zatrzymała się na moment i ostatecznie na wierzchu zostawiła pomarańczową
literkę D.
Babeczki dla Uli
miały znacznie bardziej skomplikowane wzory. Lena starała się z całych sił,
żeby wyglądały dobrze. Na jednej zrobiła kociołek z kolorowymi perełkami,
przypominającymi barwny wywar, na drugiej pióro do pisania z białego lukru, na
trzeciej miotłę z siedzącym na niej czarodziejem. Wyszedł trochę pokracznie,
ale nie przejęła się tym. Inna została pokryta ciemną czekoladą z perłowymi gwiazdkami
na wierzchu, a ostatnia, najbardziej wymagająca, nosiła ażurowy wzór złotego
znicza.
Lena wiedziała, że
Ula zrozumiałaby, gdyby powiedziała jej o magii. Pewnie skakałaby z radości i
chciałaby, żeby Lwowska pokazała, jak jej używa.
Urszula Majchrzak w
odróżnieniu od Leny uwielbiała fantasy, a już najbardziej w świcie serię
„Harry’ego Pottera”. Jej mania zaczęła się w podstawówce i tak jej zostało.
Ciągała Lenę na wszystkie części filmów do kina i uwielbiała cytować wersy z
książki. Jako dzieciaki razem z resztą podwórkowych znajomych zwykły bawić się
w czarodziei i biegać z patykami, wykrzykując przy tym zaklęcia.
Gdyby
to Ula zamiast mnie okazała się elementalistką, wszystko byłoby znacznie
łatwiejsze —
westchnęła Lena, przypatrując się swojemu dziełu. Ona pokochałaby to od pierwszej sekundy. A wieść, że istnieje prawdziwa
szkoła dla magów? Wskoczyłaby w pierwszy napotkany teleport. Dlaczego ze mną
nie może być tak łatwo, co? Wszystkim żyłoby się wygodniej, gdybym się tak
zachowywała od początku. — Oparła się na łokciu. — Tak bardzo chciałabym jej o wszystkim powiedzieć. Głupie zasady.
Ciekawe jak niby mieliby to sprawdzić? Z drugiej strony, Antonina wydawała się
dość zasadnicza, gdy o tym wspominała. Nie powinnam o niczym mówić Uli.
Przynajmniej nie teraz.
Lena udała się w
stronę schodów. Na strychu trzymali wszystkie większe pudełka, więc musiała się
tam wybrać. Nie przepadała za nim, który przez lata stał się mocno zakurzonym
miejscem i zawsze wywoływał u niej kichanie.
Już miała wejść na
schody, gdy kątem oka zobaczyła Daniela, krążącego po salonie z telefonem przy
uchu.
Może
dowiem się czegoś ciekawego?
— Zaryzykowała i cofnęła się.
Przystanęła pod
ścianą i zaczęła nasłuchiwać. Rozmowa wyraźnie kierowała się ku końcowi.
— Pobędę tu do
końca tygodnia — powiedział. — Tak. Masz rację. — Słuchał odpowiedzi z drugiej
strony. — Są w porządku, naprawdę. — Okej, postaram się za bardzo nie wcinać. —
Znów krótka przerwa. — Dzięki za przypomnienie — zaśmiał się.
Lena żałowała, że
nie może usłyszeć rozmówcy po drugiej stronie.
— Już niedługo się
zobaczymy — poinformował głębokim głosem swojego rozmówcę. — Ej, jak możesz? —
oburzył się udawanie. — Pozdrów doktora. I… trzymaj się tam, okej? — powiedział
niepewnie, czochrając włosy. — Do zobaczenia — zakończył ciepło i uśmiechnął
się do siebie.
Rozłączył się i
wsunął telefon o kieszeni ciemnych dżinsów. Lena widziała go w odbiciu lustra
po drugiej stronie co znaczyło, że…
— Możesz już wyjść
— powiedział głośno, z nutą rozbawienia w głosie.
Lena poczuła się
głupio i przez sekundę chciała uciec, ale odrzuciła tę myśl i stanęła przy
futrynie.
— Od dawna
widziałeś, że tam stoję? — zapytała z poczuciem winy.
— Zauważyłem
dopiero przy chowaniu komórki. Powinienem być
na ciebie zły. Kto podsłuchuje ludzi, czając się za drzwiami jak
złodziej? — Pokręcił głową w niedowierzaniu.
— Przepraszam —
bąknęła, patrząc w podłogę.
— Nie dałaś mi
dokończyć. Ale rozumiem, czemu to zrobiłaś. Uważasz, że jestem podejrzany i
chciałaś na to jakiś dowód. Nie mylę się?
— Ja wcale… No
dobra, masz rację — rzuciła z mocą.
— I co
wywnioskowałaś z tego, co usłyszałaś? Jestem złym tajnym agentem? Morderczym
psychopatą?
— To brzmiało jak
zwykła rozmowa. Z kimś dobrze ci znanym i na pewno ważnym. Może dziewczyną, nie wiem. Chyba, że masz
chłopaka?
— Nie mam chłopaka
— rzucił rozbawiony Daniel, kręcąc głową. — Dziewczyny zresztą też — dodał już
trochę smutniej.
— Nie moja sprawa.
— Lena wzruszyła ramionami. — Zapytałeś, to odpowiedziałam.
— Zapomnę o tym pod
warunkiem, że powiesz mi, jak dojść stąd do centrum handlowego.
— Okej. Najlepiej
wziąć autobus. Przystanek jest… — Lena w końcu wytłumaczyła Danielowi, jak
dotrzeć na miejsce i ucieszyła się, że mimo jej głupiego zachowania, nie miał
do niej urazy.
Później zostawiła
go samego. Szybko znalazła odpowiednie pudełko i wróciła do kuchni. Po drodze
zobaczyła Daniela rozmawiającego z dziadkiem Franciszkiem On nie wydawał się
mieć jakichkolwiek obiekcji względem pobytu Koterskiego w domu. Przeciwnie, z
daleka wydawali się dobrze dogadywać. Lena jednak nie chciała zatrzymać się,
ani chociaż zwolnić, żeby podtrzymać tę tezę. Próba użycia tej samej sztuczki
na pewno nie przyniosłaby niczego dobrego.
***
Na szczęście dom
Uli znajdował się na osiedlu przecinającym się z ulicą, na której mieszkała
Lena, więc dotarcie na miejsce nie zajęło jej więcej niż dziesięć minut. Do
tego znała boczną drogę, niewymagającą od niej kręcenia się koło ruchliwych
alej.
Zadzwoniła
domofonem i spotkało ją niemałe zaskoczenie. Na początku nie poznała głosu w
interkomie. Dopiero, gdy drzwi mieszkania Uli otworzyła Sandra, Lena doznała
olśnienia.
— Cześć, nie
poznałam cię po głosie — przywitała się z dziewczyną.
Sandra odsunęła się
od drzwi z uśmiechem, żeby zrobić Lwowskiej przejście.
— Nie szkodzi —
odparła Sandra.
Lena zdjęła kurtkę
i buty w ciasnym przedpokoju, i zaniosła pakunek na stół w kuchni.
— Pomagam Uli,
kiedy jej rodzice są w pracy — poinformowała Sandra trochę nieśmiało.
— To bardzo miłe z
twojej strony — zauważyła Lena.
— Bo ja wiem?
Miałam dużo wolnego czasu, a po twoim wyjeździe zaczęłyśmy więcej gadać i tak
jakoś wyszło.
— Naprawdę? — Lena
szczerze się zdziwiła.
Otworzyła jedną z
białych szafek kuchennych w poszukiwaniu talerzyka. Znała mieszkanie Uli jak
własną kieszeń. Wyłożyła babeczki na błękitny, porcelanowy talerz.
— Kawaii! — pisnęła
Sandra. — Sama dekorowałaś?
— Jasne. — Lena
wypięła dumnie pierś. — Ula uwielbia Harry’ego Pottera.
— Wiem —
powiedziała rozentuzjazmowana Sandra. — Czy to nie świetne? Kiedyś myślałam, że
jest zupełnie inna, ale okazała się cudna.
— Masz rację. — Lwowska
odparła jej ze sztucznym uśmiechem. — Jest u siebie w pokoju?
— Tak, otworzę ci
drzwi — zaproponowała szybko Sandra, widząc, że Lena trzyma talerz w obu
rękach.
Podążała za Sandrą,
wpatrując się w tył głowy klasowej koleżanki. Błyszczące brązowe włosy do
ramion podskakiwały odrobinę z każdym ruchem jej szczupłej sylwetki. Otworzyła
drzwi sypialni Uli na oścież i Lena weszła do środka.
Ula wyglądała jak
przed wypadkiem z jedną, nie tak drobną różnicą. Leżała na łóżku, przykryta
kraciastym kocem spod którego rysowała się sylwetka gipsu. Na widok Leny
uśmiechnęła się szeroko i rozłożyła ramiona. Lena odstawiła talerzyk z
babeczkami na komodzie i podeszła uścisnąć przyjaciółkę. Jej blond włosy jak
zwykle pachniały ziołowym szamponem. Dobrze było poczuć, że niektóre rzeczy się
nie zmieniają.
— Cześć, potworzyco
— powitała ją Ula. — Siadaj — klepnęła
łóżko obok siebie — opowiadaj jak ci minął tamten tydzień. Tworzyłyśmy z Sandrą
różne teorie, ale prawda na pewno jest o wiele lepsza.
— Przyniosłam ci
coś — Lena wróciła się po muffinki.
Na twarzy
przyjaciółki pojawił się jeszcze większy, o ile to możliwe, uśmiech.
— Powiedz, że są
malinowe? — zapytała konspiracyjnie.
— Są. — Lena
posłała jej oczko i podała talerz.
Ula dokładnie
obejrzała wypieki.
— Aż szkoda jeść. —
Zatarła ręce. — A może nie? Ten zawodnik i tak wygląda jak połamany. Tak jak
ja. — Zaśmiała się. Chwyciła babeczkę z miotłą i ugryzła. — Mmm… pycha. Sandro,
choć, weź jedną. — Przywołała gestem koleżankę.
Sandra nieśmiało
wzięła tę z kociołkiem i podłożyła sobie drugą rękę pod brodę, by nie
nakruszyć.
— Naprawdę dobre —
zawyrokowała.
— Cieszę się, że ci
smakuje — odparła Lena.
Usiadła na łóżku, a
Sandra kawałek dalej, na fotelu. Gdy skończyła jeść, stwierdziła:
— Pójdę zrobić
herbaty. — I szybko zniknęła w korytarzu.
— Zżyłyście się ze
sobą, co? — Zapytała Lena, gdy miała pewność, że dziewczyna ich nie usłyszy.
— Na to wychodzi —
odparła Ula. — Szczerze, nigdy nie podejrzewałam, że tak wyjdzie, ale podoba mi
się taki układ. Wygląda to trochę jakbym ją wykorzystywała czy coś, ale ona robi
to wszystko z własnej woli. Niewiarygodne.
— Może dalej ma wyrzuty sumienia?
— Raczej nie.
Powiedziałam jej o tamtej nocy. O tym, że udawałam, że muszę wracać. Było jej
przykro, ale ostatecznie mi wybaczyła.
— Słyszałam, że
dobrze się dogadujecie.
— Okazało się, że
mamy tyle wspólnych tematów. Nigdy bym nie pomyślała. Życie lubi zaskakiwać.
— Najwyraźniej —
odparła Lena bez entuzjazmu.
W tym czasie do
pokoju wróciła Sandra z tacą. Odstawiła kubki najbliżej łóżka. Lena zabrała
swój i upiła łyk.
— Wiem, że lubisz z
sokiem — powiedziała Sandra.
— Dzięki. — Lena
uśmiechnęła się i szybko wzięła kolejny.
Ula usadowiła się
wygodniej między poduszkami, a Sandra z powrotem zajęła miejsce na fotelu pod
oknem.
— No, opowiadaj jak
tam było. Z SMS—ów ciężko to sobie zobrazować. Ta twoja ciotka ma rezydencję,
tak?
— Tak. Jest ogromna
i ma pełno złoconych wykończeni. Jest tam naprawdę pięknie. Zrobiłam parę fotek
telefonem. Czekaj, pokażę ci. — Lena wyjęła telefon z kieszeni i odnalazła
właściwy folder. Zbliżyła ekran do Uli.
— Ale odjazdowe —
rzuciła przyjaciółka. — Twoja ciotka wygrała na loterii? To wszystko musiało
kosztować kupę forsy.
— Ma bardzo
dochodową firmę. Mieszka ze swoim synem i ludźmi, którzy pomagają jej doglądać
domu. Na wyjeździe poznałam jeszcze innych członków rodziny. Przyjechali
specjalnie dla nas. Jest Ifryt z ze swoją siostrą Teodorą, ich matka i… — Lena
praktycznie opowiedziała dziewczynom cały swój pobyt u Antoniny.
Szczególnie
uważała, by przypadkiem nie wspomnieć niczego o magii. Dziwnie czuła się
cenzurując własne wypowiedzi, ale nie zauważyła, by któraś z dziewcząt odnotowała
jej przestoje. Założyły pewnie, że po prostu zastanawia się o czym opowiadać.
Było jej to zdecydowanie na rękę.
Po skończonej
opowieści, Sandra spojrzała na zegarek stojący na biurku.
— Nie zauważyłam,
że już tak późno. Muszę lecieć do domu. Papa Ulo, pa Leno.
— Cześć. —
odpowiedziały jej równocześnie.
Lena podejrzewała,
że Sandra chce raczej dać jej czas na pogawędkę w cztery oczy, ale przecież
równie dobrze mogła rzeczywiście spieszyć się, żeby ugotować obiad albo
cokolwiek innego.
Kiedy zostały tylko
we dwie, atmosfera się zmieniła. Lena chwyciła dłoń przyjaciółki. Ula
popatrzyła na nią w zdziwieniu.
— Strasznie cię
przepraszam. Byłam koszmarną przyjaciółką. Zostawiłam cię w takim momencie.
Jestem podła. — Spuściła głowę ze wstydu.
— Lena, spoko.
Rozumiem, że musiałaś tam pojechać. Ja na twoim miejscu zrobiłabym to samo.
— Na pewno nie.
Nikt tak nie robi. Powinnam poczekać aż ci się polepszy.
— Przestań. Kiedy
wyjeżdżałaś wciąż przebywałam w szpitalu. I tak nie mogłaś za wiele zrobić.
Przecież nie potrafisz uleczyć złamania z przemieszczeniem, nie?
— Nie — odparła
cicho Lwowska.
— No właśnie.
Ważne, że jesteś tu teraz. I przyniosłaś mi takie pyszności.
— Nie wiem, jak
możesz nie być zła.
— Bo cię znam.
Wiem, że nie robisz rzeczy bez wyraźnej przyczyny. Jeśli wyjechałaś, na pewno
miałaś dobry powód. Chodź — poklepała uda.
Lena położyła na
nich głowę.
— Wiadomo kiedy
zdejmą ci gips? — spytała, patrząc w błękitne oczy przyjaciółki.
— W przyszłym
tygodniu, jeśli dobrze pójdzie. A później będę miała rehabilitację.
— Też dostałam parę
ćwiczeń na rękę. Twoja też wyglądała tak chudo, po tym jak zdjęli ci gips?
— Nom, aż się
wystraszyłam. — Zaśmiała się Ula. — Jak
u anorektyczki. Ale wygląda już lepiej.
— A co tam u
Staszka? Trzyma się jakoś?
— Znosi to wszystko
gorzej ode mnie. Pamięta najwięcej i myślę, że się obwinia, ale oczywiście mi
tego nie powie. Staram się go pocieszać najlepiej jak mogę, ale wiesz jak jest.
Przez chwilę
milczały, aż Lena postanowiła przerwać ciszę.
— Masz jakieś sny
albo coś?
— Retrospekcje?
Nie, czemu pytasz?
— Tak bez
przyczyny. Byłam po prostu ciekawa. —
Lena spoglądała na zdjęcie na którym ona i Ula są przed domkiem na wsi jej
dziadków. Obie stały ramię w ramię i spoglądały prosto w obiektyw. Miały po
szesnaście lat. Wtedy wydawało się, że wszystko jest możliwe.
— Czasem, gdy się
budzę, zdaje mi się, że widzę światła tej ciężarówki — powiedziała po chwili
Ula. — I wtedy czuję taki uścisk, jakby
brakowało mi tchu. — Miała w głosie
smutek pomieszany ze złością. Lena zadrżała.
Przed wypadkiem
nigdy nie słyszała tak poważniej Uli. Ta zmiana wydawała się dla niej aż nadto bolesna.
Nie mogła sobie wyobrazić sobie co czuła Ula, mimo, że przecież teoretycznie
przeżyły to samo. Pojawiło się tyle nieodkrytych obszarów między nimi, ale Lena
bała się na nie wkraczać. Nie była pewno o co może pytać, a o co nie.
Pamiętała, jak próbowała żartować w szpitalu i jak to się skończyło. Wypadek
zmienił coś w ich relacjach, a Lena nie mogła zrozumieć co.
***
Wróciła do domu na kilka
minut przed obiadem. Pomogła matce dokończyć sałatkę. Ojciec wrócił z pracy
równo z wykładaniem porcji mięsa na talerze. Z uwagi na gościa, Jola wyjęła
odświętne serwetki i szklanki. Jak to zwykle u nich w domu, podczas posiłku
było głośno i rodzinnie.
Kiedyś jedli byle
jak, ale któregoś dnia Tysia zaproponowała by jeść razem w salonie, bo
zobaczyła, że robią tak u jednej z jej koleżanek i tak się przyjęło. Dawało to
czas i możliwości na opowiedzenie wszystkiego, co zdarzyło się w pracy czy
szkole i nadawało im swego rodzaju chwili odpoczynku w gronie rodzinnym. Nie
zawsze się udawało ze względu na pracę Jolanty w gabinecie dentystycznym, ale
Lwowscy przynajmniej starali się nie zapominać o reszcie domowników.
Obecność Daniela
zaburzyła trochę rodzinne zwyczaje, choć trzeba mu było przyznać, że możliwie
starał się wtapiać w tło i nie przeszkadzać.
Po obiedzie
uświadomiona część rodziny, wyłączając bliźniaki, które Jola zaprowadziła do
kolegów, zebrała się w salonie. Korzystając z nieobecności pani domu,
postanowili omówić pewne nadnaturalne kwestie.
— Myślę, że dobrze
byłoby poruszyć parę zagadnień, dopóki nie ma Joli. — Cyprian zabrał głos.
— Na przykład? —
spytała Lena.
— No nie wiem, coś
o czym nie będziemy mogli na razie przy niej rozmawiać.
— Myślę, że już
wiem, jak ścisnąć tę cholerę, iskrę. Dzięki rozmowie z panem Danielem wszystko
mi się jakoś tak poukładało — poinformował ich Franciszek.
— Panie Franciszku,
mówiłem już, że z tym panem to przesada. Z powodzeniem mógłby być pan moim
dziadkiem.
— Eh — westchnął
staruszek i machnął lekceważąco ręką — tak mi się powiedziało. Ale zasługujesz
na tego pana, nie ma co. Dobrze tłumaczysz, nawet taki starzec, jak ja umie
zrozumieć. — pochwalił Daniela, który uśmiechnął się. — A tobie wnusiu, jak
idzie?
— Jakoś idzie.
Jestem bliżej niż dalej — odparła wymijająco.
Nawet
dziadek już to ogarnął, a ja nie? Masakra.
— Może mógłbym
pomóc? Gdybyś powiedziała z czym masz problem… — zaczął Daniel.
— Dam sobie radę —
przerwała mu.
— Cała Lenia.
Zawsze chce wszystko robić sama. — Dziadek uśmiechnął się do niej.
Postanowiła tego
nie skomentować
— A co z
powiedzeniem o wszystkim pani Joli? — zapytał ostrożnie Daniel.
— Ciągle
zastanawiam się, jak to zrobić — przyznał Cyprian, mnąc w dłoniach serwetkę.
— Rozumiem. Nie
chciałem zabrzmieć, jakbym was poganiał. Pomyślałem tylko, że dopóki tu
zostanę, będę mógł wam jakoś pomóc jej to wytłumaczyć.
— Dziękuję za twoje
zaangażowanie, Danielu, ale myślę, że w tej sprawie musimy zrobić to całkowicie
sami.
— Oczywiście. W
takim razie nie będę się już wtrącał — powiedział przepraszająco. — Dalsze
lekcje pozostawimy na czas, aż wszyscy znajdziecie się na takim samy poziomie,
ale gdyby się to przeciągało, proponuję zacząć ostatecznie w czwartek, żebym
mógł wam jeszcze coś przekazać. Do tego czasu mogę poopowiadać wam trochę o
kwestiach teoretycznych czy czymkolwiek, co mogłoby was zainteresować
— Znakomicie —
ucieszył się Cyprian.
— Dam radę —
zapewniła twardo Lena. — Nie będę was opóźniać.
— Wierzymy w
ciebie, słońce — zwrócił się do niej ojciec. — Nie spiesz się. Wszystko
przyjdzie w swoim czasie.
***
Od wtorkowego ranka
Lena myślała jak ugryźć opanowanie swojej iskry. Ostatecznie nie wpadła na nic
przełomowego, co tylko podniosło jej frustrację. Ostatecznie, zaczęła próbować
każdej, nawet najgłupszej metody, byle tylko przyspieszyć proces.
Usiadła na puchatym
dywanie po turecku, sposobem mnichów i zrównoważyła oddech. Wczuj się w swoje ciało, poczuj energię
przepływającą przez nie. Poczuj jej rdzeń, to pulsujące drugie serce —
powtarzała w myślach. Jedyne co poczuła, to swędzącą skórę i musiała się
podrapać. A niech by to —
zdenerwowała się. Znowu to samo. I w
kółko, i w kółko to samo. Kiedy wreszcie będę mogła zacząć robić coś
ciekawszego?! — zirytowała się i wyrzuciła ręce przed siebie.
Wiszący na fotelu
fragment pasiastego swetra zajął się ogniem. Lena natychmiast poderwała się na
równe nogi w poszukiwaniu czegokolwiek, czym mogłaby ugasić pożar. Zabrała ze
stolika nocnego szklankę z wodą i chlusnęła na odzież. Ogień syknął i został
ugaszony, ale nieźle się wystraszyła. O,
matko. Co ja zrobiłam?! Nie, nie, nie. To nie może być prawda. Znowu to samo,
dokładnie jak wtedy w szpitalu. Mówili, że coś takiego nie ma prawa się
wydarzyć. Co jeśli, co jeśli…
Stop.
Nie mogę tak myśleć. To nie ma żadnego związku. Muszę wziąć się w garść. Wezmę
głęboki oddech i będzie lepiej. Może lepiej nie? Ale tu cuchnie — podeszła do okna i otworzyła je
na oścież. Zimne powietrze owiało ją i otrzeźwiło. Uspokoiła się.
Sweter nadawał się
tylko do wyrzucenia, z wypaloną dziurą na ramieniu, więc zapakowała go w
reklamówkę i od razu wyniosła do śmietnika przed domem. Pewnie mogłam zdusić ten ogień magią. Pewnie tak, ale skąd miałam
wiedzieć, jak to zrobić? Najpierw znajdź iskrę, a potem reszta, bla, bla, bla.
I co z tego wyszło, drogi Danielu? Nie powiem mu o tym, za żadne skarby. Uzna
mnie tylko za jeszcze bardziej niekompetentną, a może i niebezpieczną. Co mówił
tato, że Daniel ma nas chronić przed byciem niebezpiecznym? Świetnie mu idzie.
— Monolog w jej głowie zakończył się po powrocie na górę. Na szczęście
nieprzyjemny zapach już wywietrzał, ale za to zrobiło się przeraźliwie
lodowato. W końcu był środek zimy. Postanowiła na razie zrobić sobie przerwę od
ćwiczeń, a jeśli już, to będzie musiała znaleźć na to jakieś bezpieczniejsze
miejsce.
Podkręciła grzejnik
i opuściła swój pokój. Nie miała ochoty w nim marznąć.
Na początku poszła
oglądać telewizję do salonu, ale bliźniaki okupowały kanały z kreskówkami, więc
po paru minutach dała sobie spokój. Kręciła się po kuchni bez celu, aż
przyszedł jej do głowy kolejny pomysł. Strach ostatnio przejął kontrolę w jej
życiu. Nie mogła mu na to pozwolić. Co prawda wymieniłaby jedno zimne
pomieszczenie na drugie, ale włożyła na siebie kurtkę i postanowiła to
ignorować.
Poszła do garażu,
gdzie stał ich rodzinny samochód. Ojciec zabierał do pracy mniejsze auto, więc
bordowe kombi stało nieużywane.
Jeśli
mam kiedyś wyjść z domu bez lęku, nie mogę obawiać się tej kupy złomu — powiedziała do siebie
pokrzepiająco. Odkryła, że sam widok auta nie sprawiał jej problemu. Mogła stać
w jego pobliżu, dotykać go i oglądać. Weszła do środka, na miejsce pasażera,
ale i to nie dało jej wystarczająco mocnego uczucia niepokoju, by chciała
natychmiast z niego wyskoczyć.
Została jej jedna
opcja. Wzięła zapasowe kluczyki z wieszaka. Nie miała co prawda prawa jazdy,
ale wiedziała jak odpalić samochód. Nie zamierzała przecież nigdzie
jechać.
Odpaliła kombi.
Poczuła drgania samochodu, usłyszała dźwięk silnika i już wiedziała. To właśnie
to brzmienie w jakiś sposób doprowadzało ją do szału. Terkoczące, czasem
nieregularne. I do tego te wibracje. Przeszedł ją okropny dreszcz wzdłuż
kręgosłupa i natychmiast przekręciła kluczyk w stacyjce. To ty jesteś sprawcą. Łatwo z tobą nie będzie, ale wiesz co? Nie
zamierzam się poddać. Teraz, gdy już częściowo odgadła co stoi za jej
strachem, poczuła, że to właśnie jej szansa, by nad nim zapanować. Wiedziała,
że nie zrobi tego w jeden dzień, ale sama świadomość, że może to pokonać,
napędzała ją do działania.
***
W okolicach
południa pojawił się kurier z wynikami badań Lwowskich. Franciszek podpisał
pokwitowanie i od razu poszedł powiedzieć Lenie i Danielowi. Cyprian wciąż
siedział w pracy i postanowili nie otwierać jego koperty.
Papiery zawierały
podstawowe informacje o ich stanie zdrowia i jakości działania magii w ich
organizmach. Zarówno u Leny, jak u Franciszka wyniki mieściły się w normie,
choć naukowe zdania i wykresy nie mówiły im nic więcej. Daniel przejrzał wyniki
obojga i powiedział niewiele więcej, poza tym, że wszystko jest w porządku i
nie mają o co się martwić.
Jedynie przy
czytaniu ostatniej strony karty Leny, zmarszczył brwi.
— O co chodzi? Coś
jest nie tak? — zapytała.
— Nie jestem
lekarzem, ale wyniki twojego dodatkowego badania są dość niejasne.
— Co to znaczy?
— Nie mam pojęcia.
Równie dobrze może chodzić o błąd w systemie albo cokolwiek innego. Myślę, że
powinnaś zrobić dodatkowe testy, tak dla spokoju.
— Nie strasz mnie —
rzuciła Lena. Nie zniosę kolejnych
komplikacji.
— To pewnie nic. Po
prostu wolałbym chuchać na zimne. Zadzwonić do doktora, żeby cię umówić?
— Pewnie. Wolę
wiedzieć, jeśli coś jest nie tak.
— Okej. Zapytam,
czy uda się ciebie umówić najlepiej w najbliższym terminie.
— Dzięki za
starania.
— Drobiazg. — Daniel
uśmiechnął się. — W związku z otrzymanymi badaniami jest jeszcze jedna rzecz,
którą powinniśmy zrobić.
— Mianowicie? —
zapytał Franciszek.
— Teraz możecie
pojechać do rady złożyć wnioski dotyczące otrzymania nowych dowodów osobistych.
— Zupełnie o tym zapomniałam
— poinformowała Lena. — Chyba nie ma co z tym zwlekać, ale musimy poczekać na
tatę.
— Jasna sprawa —
zgodził się Daniel. — W tym czasie powiem wam, jakie dokumenty powinniście
przyszykować.
— To do dzieła.
+++
Kawaii* - jap. coś ślicznego
Cześć, trochę minęło od ostatniego rozdziału, ale przybywam z nowym akurat
w mikołajki. Jest trochę dłuższy, więc możecie to potraktować jako prezent ode
mnie (albo karę dla niegrzecznych, jeśli nie lubicie takich długaśnych
tekstów).
Dzisiaj dość emocjonalnie i nawet jestem zadowolona z efektu. Mam nadzieję,
że wy również docenicie moje starania.
Przyznam się, że myślałam ostatnio nad swoim opowiadaniem i doszłam do
wniosku, że gdybym zaczęła pisać je teraz, pewnie obcięłabym parę
niepotrzebnych wątków. Cóż, na przyszłość będę już wiedzieć.
Pozdrawiam was serdecznie i jak zwykle zachęcam do komentowania, wasza
Maxine.
Podobało mi się. Niby wrócili do świata zewetrznego, ale tak jakby nie wrócili. Chy7ba i tak było więcej o magii niż o niemagii, że tak powiem xD. Mam nadzieje, ze niedlugo powiedzią Joli prawdę, chyba rodzinie można bez problemów, bo inaczej by ich do tego nie zachęcali? trochę szkoda, że Ula nie może się dowiedzieć, myślę, ze te tajemnice no i wypadek może zmienic niestety trochę relacje między dziewczynami. CHoć i tak całkiem fajnie ze sobą rozmawiały. LEna nie wie, gdzie jest jej iskra, ale jak się wkurzy, to robi zamieszanie. Chyba musi ktoś nauczyuć ją nad tym opanować, jakby zgodziła się na pomoc Daniela, byłoby o wiele lepiej. Z niecierpliwościa czekam na rozwinięcie akcji! Zauważyłam kilka błędów int, głównie brak przecinków przed "jak", w dialogu było też hgdzieś rehabilitacje" zamiast "rehabilitację" , no i coś Ci się pomieszało w zdaniu: "Czyżby nie ja mam co do niego wątpliwości? ".
OdpowiedzUsuńFajnie, że ci się podobało. Obawiałam się, że taka długość rozdziału może zmęczyć.
UsuńMagia zawsze będzie obecna, tak czy inaczej, więc Lwowscy od tego nie uciekną.
Tak, rodzina może powiedzieć o wszystkim Joli ze względu, że jej dzieci są magami. Gdyby chodziło o zwykłe narzeczeństwo czy coś, sprawa byłaby bardziej skomplikowana. Cyprian cały czas nie ma pojęcia jak jej to wytłumaczyć, ale zobaczymy czy coś z tego wyjdzie. Na razie nie mam jeszcze rozpisanych żadnych konkretnych scen z tym wątkiem i sama jestem ciekawa jak mi wyjdzie.
Magia jest dość nieprzewidywalna i Lena musiała to dostrzec, a podążając za słowami "każdy sposób jest dobry" postanowiłam zrobić to w ten sposób.
Dzięki za wytknięcie błędów. Przed południem sprawdziłam tekst na szybko i nic dziwnego, że parę rzeczy pominęłam. Postaram się wrzucić poprawki jutro, już ze świeżą głową. Tak, w tym zdaniu bezczelnie zeżarłam "tylko".
Jak zwykle dziękuję za komentarz i mam nadzieję, że nie zawiodę twoich oczekiwań.