Kiedy uświadomili
jej, co zrobiła, Lwowska wypuściła w górę ogromny płomień i tym samym pozbawiła
się większości skumulowanej w ciele energii. Doprowadziło ją to do
natychmiastowego osłabienia sił i padła na podłogę. Nie straciła jednak
przytomności i patrzyła wielkimi oczyma na zgromadzonych wokół niej mężczyzn.
Daniel zaniósł Lenę
do salonu i ułożył na kanapie.
— Mówiłem ci, żebyś
nie ćwiczyła z nami, póki nie będziesz gotowa. Mówiłem — powtarzał po drodze,
marszcząc przy tym brwi. Ledwo mógł ją utrzymać.
— Naprawdę
przepraszam. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Zaczęłam was obserwować i myślałam,
że mogę po prostu potrenować bez używania magii. Ale kiedy zamknęłam oczy i
energia sama zaczęła napływać mi do ręki, nie wiedziałam, jak to zatrzymać.
— Wiedziałabyś,
gdybyś opanowała pierwszą lekcję. Dlatego nie pozwoliłem ci tego robić. Nie z
czystej złośliwości ani niczego podobnego. — Pokręcił smutno głową. —
Zaabsorbuj całą energię ze swojego wisiorka, to powinno pomóc.
Lena zacisnęła dłoń
na czerwonym kamieniu. Wchłonięta energia rozeszła się po jej ciele jak
zastrzyk energii. Nastolatka spróbowała przyjąć pozycję siedzącą, ale Daniel
powstrzymał ją, widząc, jak nieporadnie wyglądały jej ruchy.
— To wciąż za mało
— spojrzał na nią badawczym wzrokiem. — Masz. — Wyciągnął spod koszuli podłużny
wisiorek, zawieszony na złotym łańcuszku. Zdjął go i zamknął w dłoni Leny.
— Ale jest twój.
Możesz go potrzebować… — zaprotestowała.
— Jak tylko
poczujesz się lepiej, zabiorę cię do pobliskiej czerpalni. Jest w tym samym
budynku co teleport. Niczym się nie martw, przez pół dnia nic mi się nie
stanie. Od początku pobytu tutaj nie zużyłem prawie wcale mojej energii.
— No dobrze. —
Ścisnęła wisior i opróżniła go do cna.
— I co, lepiej?
— Lepiej —
przyznała.
— Odpoczywaj.
Pooglądaj sobie telewizję, poczytaj magazyn albo co tam sobie chcesz. Ale nie
rób nic ponadto, zrozumiano? Gdybyś potrzebowała czegoś, po prostu zawołaj.
Będę niedaleko.
— Dobrze — odparła
i powiodła wzrokiem za wychodzącym z pokoju Danielem.
Co
ja znowu narobiłam? Same problemy. Jak mogłam być taka głupia? Sprawiam tylko
kłopoty wszystkim dookoła. Dobrze, że mama wyszła już do pracy. Nawet nie chcę
wiedzieć, jak zareagowałaby na widok Daniela, niosącego mnie z garażu. Daniel.
Nie mam pojęcia, co sobie myślałam. Przecież on robi dla nas wszystko, pomaga,
troszczy się i uczy, a ja? Podsłuchiwałam, szpiegowałam i jeszcze go oskarżałam
o nie wiadomo co, jak jakaś zazdrosna, tępa idiotka z durnego serialu. Co on
sobie musi o mnie myśleć? Wolę nawet nie wiedzieć.
Włączyła telewizor
i przełączała bezmyślnie kanały. Na wieczór zapowiadały się same komedie
romantyczne. Zrezygnowana, wróciła z powrotem na program pierwszy. Akurat
zaczął się Teleexpress. Zaśmiała się w duchu. Kiedy ostatnio oglądałam choćby wiadomości? Tyle się działo u nas, że zapomniałam o istnieniu świata dookoła.
Ostatecznie nie
dowiedziała się niczego interesującego, jeśli wyłączyć zaginięcie kilku osób w
górach podczas lawiny i przypomnienia o tym, jaki był dzisiaj dzień.
Walentynki. Na śmierć zapomniałam. Jak
mogłam zapomnieć o walentynkach? Zawsze piekłam czekoladowca i przecież
obiecałam Uli, że pomogę się jej coś wybrać na randkę ze Staszkiem. To przecież
ich rocznica. Ale rozmawiałyśmy na ten temat wcześniej, przed tym wszystkim. Westchnęła. Nie wiem nawet, czy coś sobie
zorganizowali. Gdzie mój telefon? Muszę do niej zadzwonić. Na szczęście
komórka znajdowała się w kieszeni jej pasiastych spodni. Od razu wybrała numer
przyjaciółki. Ula odebrała po trzecim sygnale.
— Hej, Lena. Co
tam? — Nieco zniekształcony głos Uli rozbrzmiał w słuchawce.
— Jak to co,
walentynki. Szykujecie coś na dzisiaj ze Staszkiem?
— Postanowiłam
zrobić randkę w domu, żebym nie musiała kręcić się po mieście z tą nogą. Starzy
i tak wychodzą wieczorem — stwierdziła lekceważąco. — W sumie miałam odpuścić,
ale Sandra mnie namówiła. Pomaga mi w szykowaniu wszystkiego. Chodź się
przywitać, Lena zadzwoniła.
Ostatnie zdanie
było słabiej słyszalne i Lena domyśliła się, że Ula odsunęła od siebie telefon.
— Cześć, Lena.
Szkoda, że cię nie ma. — Sandra odezwała się. — Mogłabyś pomóc ogarnąć nam
suflet.
— Tak, szkoda. —
Lwowska odparła ponuro.
Telefon wrócił w
ręce właścicielki, ale w tle dało się usłyszeć Sandrę, wołającą Ulę do
piekarnika.
— Jesteśmy teraz
trochę zajęte, ale zadzwonię do ciebie później, okej? Opowiem ci wszystko ze
szczegółami — powiedziała szybko Urszula.
— Jasne. Trzymam
cię za słowo. Do później.
— Pa pa. — Ula
pożegnała się i rozłączyła.
Lena odrzuciła
telefon na drugi koniec kanapy.
***
Daniel w tym czasie
wrócił do kuchni, gdzie siedzieli Cyprian i Franciszek.
— I co z nią? —
rzucił Cyprian, gdy tylko ognisty przekroczył próg.
— Wszystko w
porządku, nie martwcie się. — Przysiadł się do Lwowskich. — Nie miała żadnego
przygotowania, żeby to zrobić i dlatego upadła. Zużyła na raz zbyt dużo energii
i to zaburzyło równowagę jej organizmu. Nic jej nie będzie, musi tylko dużo
odpoczywać. Przyswoiła już sobie zapas z naszyjnika, podałem jej też zawartość
mojego. Jak tylko poczuje się lepiej, zabiorę was wszystkich i pokażę, jak
uzupełniać energię w waszych kamieniach oraz procedury z tym związane.
— Dziękuję Danielu.
Nie wiem co bym zrobił, gdyby coś jej się stało. — Cyprian wpatrywał się w
niego. Chciał mu jakoś się odwdzięczyć, ale nie wiedział, co mógłby zrobić.
Wszystko, o czym pomyślał, wydawało mu się niewystraczające.
— Nie chcę pana
niepokoić, panie Cyprianie, ale myślę, że jeśli chodzi o pańską córkę, będziemy
musieli jeszcze o czymś porozmawiać.
— Stało się coś
jeszcze poza tym incydentem?
— Domyślam się, że
to nie był pierwszy raz, gdy niekontrolowanie użyła magii. O niczym mi nie
powiedziała, ale jestem niemalże pewien, że coś się stało we wtorek. Wyraźnie
wyczułem smród spalenizny dochodzący z jej pokoju. — Wziął szklankę w obie
dłonie i zaczął ją w nich obracać. — Czuję się po części winny za dzisiaj.
Powinienem z nią o tym porozmawiać, ale jeszcze mi nie ufała i nie chciałem się
narzucać. Uznałem, że sama dojdzie do właściwych wniosków i o wszystkim mi
opowie. A nawet jeśli nie mnie, to chociaż panu.
— To musiało być
dla niej trudne, cała ta frustracja, że jej jedynej nie udało się zapanować nad
iskrą. Zawsze kierowała się uporem, chciała do wszystkiego dochodzić sama. Nie
mogę jej za to winić. — Pokręcił głową. — Danielu, czy to coś poważnego? Czy to
jakaś dysfunkcja, jest na coś chora? — Utkwił wzrok w Koterskim.
— Pojechałem z nią
na dodatkowe badania. Razem z jej doktorem doszliśmy do jednoznacznych wniosków.
Dla Leny są dwa wyjścia. Albo jest uzdolnioną albo osłabioną.
— Nic mi to nie
mówi — przyznał Cyprian.
— No tak,
przepraszam. Uzdolnionymi nazywamy elementalistów, potrafiących wykorzystywać
swoją energię w dodatkowy sposób. Przykładowo, każdy mag ognia potrafi tworzyć
płomienie, ale nie każdy jest w stanie odebrać komuś wspomnienia.
— Słyszałem o nich.
Mówicie o nich czyściciele, mam rację? Czy to możliwe, że Lena zalicza się do
tej grupy?
— Tak, to możliwe.
Uzdolnieni są rzadką grupą magów. Są pewne badania określające ich na dziesięć
procent całej populacji magów, ale według mnie, to nie są całkowicie wiarygodne
pomiary. Nie wszyscy mają to w papierach, a właśnie z udokumentowanych
przypadków uczeni wyciągają wnioski.
— Rozumiem, a jak
to jest z tymi… no…
— Osłabionymi? —
podpowiedział mu Franciszek.
Do tej pory nie
uczestniczył w rozmowie. Siedział zgarbiony na krześle i wpatrywał się w daleki
punkt za nimi.
— Tacy magowie
rodzą się jak wszyscy inni, ale z czasem ich magia słabnie — oznajmił ognisty.
— Ciężko im się nią posługiwać. Może u nich dochodzić do niekontrolowanych
wybuchów energii albo wydawać się, że ona wręcz z nich uchodzi, nawet jeśli nie
korzystają ze swojej mocy. Z czasem ich zdolności mogą całkiem zaniknąć, albo
pozostać jedynie w szczątkowym stanie. To również niezwykle mała grupa, jeszcze
mniejsza od uzdolnionych.
— Brzmi bardzo
podobnie do tego, co dzieje się z moją córką — stwierdził cicho Cyprian.
— Obecny stan Leny
nie musi od razu jej tutaj kwalifikować. Obie grupy mają podobne początki i
czasami magowie mogą zostać błędnie zdiagnozowani. Pańska córka miała ciężki
start, pamiętajmy o tym. Możliwe, że potrzebuje po prostu więcej czasu na
dostosowanie się i dopiero wtedy w pełni ujawni swoją naturę. Musimy pozostać
dobrej myśli.
— Chciałbym w to
wierzyć, Danielu, naprawdę.
***
Okazało się, że
podróż do czerpalni nie zajęła im tak dużo czasu, jak zakładali. Specjalne
pomieszczenie znajdowało się w tej samej kamienicy, co teleport. Kiedy już
wtaszczyli się na ostatnie piętro, zwyczajnie zadzwonili dzwonkiem. Otworzył im
mężczyzna w średnim wieku i bez słów wpuścił do środka, po czym zaprowadził do
mniejszego z pokoi. Tam wpisali się na odpowiednią listę i dopiero wtedy mogli
przejść dalej.
Pomieszczenie do
którego weszli, wyglądało podobnie do tego, które widzieli wcześniej w
rezydencji. Poza ogromnymi głazami w czterech różnych kolorach, kanapą i
kilkoma krzesłami, nic więcej się tam nie znajdowało.
Daniel zaniósł ich
kamienie do drugiego pomieszczenia, gdzie miały zostać naładowane, a w tym
czasie Lena i reszta Lwowskich uzupełnili swoje braki energetyczne. Cyprianowi
i jego ojcu wystarczyło jedynie chwilowe przytknięcie dłoni do gładkiej
powierzchni ciepłego kamienia. Nie mieli zbyt dużo okazji do użycia mocy. Lena
natomiast, zgodnie z poleceniem Koterskiego, przystawiła sobie krzesło i na
siedząco zaczęła pobierać energię. Przyłożyła obie dłonie i powoli absorbowała
moc, znajdującą się w kamieniu. W międzyczasie, Daniel wrócił z naładowanymi
kamieniami do ich prawowitych właścicieli i wyjaśnił Cyprianowi procedury
napełniania ich mocą. Po wszystkim pożegnali się z pilnującym tego miejsca
mężczyzną i wyszli. Przy klatce schodowej Daniel zatrzymał się.
— Muszę jeszcze coś
załatwić. Wiecie, w innym mieście. Wrócę późnym wieczorem, albo jutro z rana.
Dacie sobie radę beze mnie, prawda?
— Oczywiście. Idź,
gdzie masz iść — zachęcił Franciszek, puszczając mu oczko.
— To do zobaczenia
później — rzucił ognisty i uśmiechając się do siebie, zszedł na niższe piętro,
prosto do teleportu.
Lwowscy wrócili do
domu. Cyprian z pomocą ojca przyrządził uroczystą kolację dla siebie i Joli.
Miał nadzieję, że dziś uda mu się powiedzieć żonie o swoim pochodzeniu.
Lena zajęła się
przyozdabianiem stołu w salonie, gdyż nie pozwolili jej pomagać im przy
gotowaniu. W kiepskim humorze wróciła po swojej sypialni. Zamierzała wziąć
szybki prysznic i wcześniej położyć się spać.
Na toaletce czekała
ją miła niespodzianka. Wielka karmelowa czekolada owinięta krzywą, czerwoną
wstążeczką miała przyczepiony mały liścik. „Słodkich walentynek. D.”
Uśmiechnęła się, czytając pochyłe pismo mężczyzny. Otworzyła kartonik i ułamała
sobie kostkę. Słodkie nadzienie rozpłynęło jej się w ustach.
***
W piątek z rana
Lena zobaczyła sms–a od Uli. Przyjaciółka opisała w paru słowach wczorajszą
randkę i zaprosiła Lwowską do siebie po więcej szczegółów. Ta odpisała, że pojawi
się, jak tylko znajdzie odpowiedni moment.
W kuchni dziadek
żywo dyskutował z bliźniakami, które upierały się nad wyższością mlecznej
czekolady w stosunku do deserowej.
— Leno, a ty jak
myślisz? — podpytał Franciszek.
— Eh, ja lubię obie
wersje — wzruszyła ramionami i sięgnęła
po eklerka.
— To
niesprawiedliwe — stwierdził Julek z urazą. — Robisz wszystko, żeby ostatecznie
nie zdecydować.
Nawet
nie wiesz, jak bardzo masz rację, braciszku.
— To macie pecha —
rzuciła szyderczo.
Rozejrzała się po
kuchni. Śmietnik stał przepełniony w rogu. Lena uznała, że to świetna
przykrywka na strategiczny odwrót. Zawiązała wór i wyniosła go do kubła przed
domem.
Z daleka zobaczyła
Daniela. Nie miała wcześniej okazji, żeby wcześniej z nim porozmawiać.
Postanowiła poczekać na niego na dworze.
Wyglądał na
szczęśliwego, wręcz rozanielonego, jakby myślami krążył zdecydowanie gdzie
indziej. Kiedy zobaczył Lenę, pomachał jej na powitanie.
— Cześć. Dzięki za
czekoladę — zagaiła.
— Mam nadzieję, że
dobrze trafiłem ze smakiem.
— W dziesiątkę.
— Nie czekałaś na
mrozie, żeby mi o tym powiedzieć? — Odwrócił się i zamknął za sobą skrzypiącą
bramkę.
— Nie. Chciałam z
tobą porozmawiać.
— Okej. O czymś
konkretnym?
— Chcę ci
podziękować za wczorajsze uratowanie mi tyłka i zorganizowanie wizyty u
doktora, i w ogóle za wszystko.
— To nic wielkiego
— strzepnął śnieg z rudej czupryny. — Chodź do środka, jeszcze się
rozchorujesz. — Klepnął ją w plecy i głową wskazał na drzwi.
Weszli do środka,
uprzednio wycierając ośnieżone buty o wycieraczkę. Daniel puścił Lenę przodem.
Odwróciła się do niego w korytarzu, kiedy zdejmowali buty.
— Nie miałam na
myśli tylko słów. Chciałabym ci się jakoś odwdzięczyć, nie wiem co mogłabym…
— Upiecz mi coś —
przerwał jej. Odwiesił wełniany szalik i kurtkę na haczyk.
— Słucham?
— Lubisz piec. W
podzięce upiecz mi ciasto. Twoja babeczka bardzo mi smakowała. — Posłał jej
szeroki uśmiech. — Jutro wyjeżdżam, więc radziłbym ci się pospieszyć —
zasugerował.
— To już jutro? I
więcej się nie spotkamy?
— Może kiedyś
miniemy się na ulicy. Kto wie?
Skierowali się w
stronę kuchni. Dziadek i bliźniaki już sobie poszli.
— Ale…
— Tak?
— Nic takiego. To
jakie chcesz to ciasto?
— Szarlotkę.
— No to załatwione.
— Ucieszyła się. — Jest jeszcze coś.
Wzięła jabłko z koszyczka
i zaczęła przerzucać je z ręki do ręki. Za drugim razem o mało jej nie upadło i
Lena odłożyła je na blat.
— Użyłam magii już
wcześniej. Spaliłam przypadkowo sweter. Przepraszam, że ci nie powiedziałam.
— Domyśliłem się —
odparł spokojnie.
— Wiedziałeś? I nie
jesteś zły?
— Zasmuciłaś mnie
tym, że nie powiedziałaś mi o użyciu magii. Mogło stać ci się coś poważnego.
Może, gdybym wiedział, moglibyśmy jakoś zapobiec wczorajszemu incydentowi. Ale
nie jestem zły, skądże. Doceniam twoją szczerość, choć nieco spóźnioną. Żałuję
tylko tego, że teraz nie będę miał czasu by się tym zająć.
— Dam sobie radę —
zapewniła. — Nie mam pojęcia, jak mogłam tak źle cię ocenić.
— Zdarza się
najlepszym. Wiesz co? Dam ci numer swojego telefonu. Jeśli chciałabyś kiedyś pogadać,
albo miałabyś jakiś problem z magią, zawsze możesz na mnie liczyć. — Wyjął z
kieszeni komórkę i podał jej.
Lena spisała numer
i oddała mu ją.
— Lepiej już pójdę.
Mam w końcu zakupy do zrobienia — rzuciła i poszła na górę, do sypialni.
***
Lena ledwo przeszła
przez próg, a od razu zauważyła ojca siedzącego na schodach, z głową ukrytą
między kolanami.
— Tato? Co się
stało? — podbiegła do niego.
— Mama wie. Twoja
mama wie. — Popatrzył na nią rozbieganym wzrokiem. — Julek wygadał się przez
przypadek.
— Miałeś powiedzieć
jej wczoraj, przy kolacji.
— Wiem. Wiem, ale
nie mogłem… Nie mogłem znaleźć odpowiednich słów.
— To dlaczego teraz
tu siedzisz? Powinieneś być z nią.
— Ona mnie nie
słucha. Chce nas wszystkich wysłać do domu wariatów. Chciałem jej pokazać, ale
nie mogłem. Nie mogłem nic zrobić.
— Razem damy radę.
Chodź — wyciągnęła do niego rękę. — Powiedz, gdzie jest mama?
— Wyszła z domu,
chyba do jednej ze swoich przyjaciółek. Mówiła, że chce dać mi czas na… sam nie
wiem na co.
— Zadzwonię do niej.
Wszystko jej wytłumaczymy, tym razem jak należy. Będzie okej, tato,
zobaczysz.
***
— To jakieś szaleństwo. — Jolanta popatrzyła kolejno po wszystkich
członkach rodziny w poszukiwaniu ratunku. Niestety, ich miny wyglądały zupełnie
poważnie. Próżno szukała w nich choćby cienia fałszywości czy rozbawienia.
Daniel siedział z tyłu, oddalony od Lwowskich, ale na tyle blisko, że
gdyby sytuacja wymknęła się spod kontroli, mógłby interweniować.
— Nie mam zamiaru więcej tego słuchać. Doświadczacie grupowej psychozy,
gdzieś w domu musi przeciekać gaz. Powinniśmy poszukać usterki.
— Nie ma żadnej usterki, kochanie. Nic nam nie jest. — Cyprian położył
dłoń na jej ramieniu.
Zrzuciła ją i krzyknęła ze złością.
— Więc dlaczego wciąż powtarzacie mi te bzdury?!
— Mamo, proszę, uspokój się — powiedziała ostrożnie Lena. — Z czasem
wszystko zrozumiesz i będzie ci łatwiej, obiecuję. Ja też na początku nie
mogłam uwierzyć, ale teraz jest inaczej.
— Ale ja nie chcę w to wierzyć. Opowiadacie same głupstwa. Za coś
takiego zamykają u czubków!
— Proszę cię, zniż głos. Bliźniaki już śpią. Nie powinny widzieć, jak
ich rodzice się kłócą. Szczególnie w kwestii ich pochodzenia — odrzekł Cyprian.
Jego twarz wyrażała zmęczenie. Nerwowo zaciskał usta, nawet nie zdając sobie z
tego sprawy.
— W tej chwili nic mnie to nie obchodzi. Mogę obudzić pół osiedla,
jeśli przemówi wam to do rozumu. — Popatrzyła na boki. — Może ty też jesteś
jednym z nich, co? — zwróciła się do Daniela.
— Ma pani rację. Proszę spróbować zrozumieć. Dla pani męża musiało być
niezwykle trudno o tym mówić.
— A dajcie mi wszyscy święty spokój. Dopóki nie zaczniecie myśleć
trzeźwo, nawet się do mnie nie odzywajcie.
— Ale mamo…
— Koniec dyskusji. Prześpijcie się z tym i jutro porozmawiamy jak
ludzie. — Jolanta podniosła się z fotela i opuściła salon.
Słyszeli jej kroki, gdy wchodziła na górę po schodach. Dopiero teraz
odczuli, jak bardzo byli spięci.
Lena opadła na kanapę.
— Ten jeden raz życzyłabym sobie, żebyśmy nie były takie podobne —
powiedziała.
— To było koszmarne — oznajmił Cyprian, po czym przetarł dłonią twarz.
— Układałem w głowie wiele scenariuszy, ale nic nie mogło mnie na to
przygotować.
— Proszę się nie martwić, panie Cyprianie. Nie wszyscy są tak otwarci
jak pan. Właśnie Lena jest świetnym przykładem. Początki nie były najlepsze, a
niech pan zobaczy, jak wszystko się rozwinęło.
— Khem… wciąż tu jestem — poinformowała Lena. — Chodźmy spać. W tym
jednym mama ma rację. Jesteśmy zmęczeni i przestajemy myśleć trzeźwo.
Zastanowimy się nad wszystkim jutro.
— Może rzeczywiście powinienem odpocząć. Do jutra, słońce.
— Do jutra, tato.
***
Sobotni ranek nadszedł, a więc zaczął się ostatni dzień pobytu Daniela
u Lwowskich. Domownicy sprawiali
wrażenie, jakby za wszelką cenę chcieli się unikać.
Lena próbowała zająć myśli pieczeniem ciasta. Bezmyślnie przesypywała
mąkę przez sitko, kiedy do kuchni wszedł Daniel. Zachowywał się jak cień,
przemykając blisko ścian ze zgarbioną posturą. Nalał sobie wody do szklanki i
chciał wyjść, ale zatrzymała go pytaniem.
— O której wyjeżdżasz?
— Jutro z samego rana. Twój ojciec poprosił mnie o ostatnią lekcję.
— Acha — palnęła bez sensu. — To raczej nie był twój ulubiony tydzień.
— Wychodzi trochę poza pierwszą dziesiątkę.
— Co z nami będzie, no wiesz, kiedy już wyjedziesz?
— Nie jestem pewny. Wasz przypadek jest dość niecodzienny.
Prawdopodobnie przydzielą wam kuratora, który co jakiś czas będzie sprawdzał
wasze postępy. Ale chyba nie o taką odpowiedź ci chodziło.
Pokręciła głową ze zrezygnowaniem.
— Mogę cię o coś zapytać?
— Do tej pory nie robiłaś niczego innego. — Uśmiechnął się. — A niech
stracę.
— Jak mam pogodzić stare życie z nowym? Wszystko się sypie. —
Odstawiła mąkę na blat i wbiła jajko do miski. — Jak tylko próbuję skupić się
na jednej rzeczy, druga dopomina się natychmiastowej uwagi. Przez badania i
późniejszy upadek zapomniałam o pomocy przyjaciółce. Oddaliłyśmy się od siebie.
— Dodała resztę składników i zaczęła je mieszać. — Mama nie chce z nami
rozmawiać i jeszcze te sny, i badania, i... Czuję, że otaczający mnie świat
wymyka mi się z rąk. — Oparła się o blat i ukryła twarz między ramionami.
— Chyba nie jestem najlepszą osobą do udzielenia odpowiedzi na to
pytanie.
— Co masz na myśli?
— Nic szczególnego. Jeśli już miałbym coś ci poradzić, to myślę, że
każdy powinien znaleźć kogoś, na kim może polegać. Kogoś, komu możesz powierzyć
swoje najczarniejsze myśli i wiesz, że nigdy cię nie zostawi — powiedział,
wpatrując się w ulicę za oknem. — Kogoś, kto zobaczy twoje jasne strony i
pomoże ci w nie uwierzyć
— I tobie się udało? Znalazłeś taką osobę?
— Ja? — Uniósł brwi. — Mówiłem ogólnie, czysto teoretycznie. — Unikał
wzroku Leny, jakby nagle zaczął wstydzić się swoich słów.
— Przykro mi, że cię zawiodłem i nie wiem jak ci pomóc.
— Nie zawiodłeś. Po prostu zaczęłam wierzyć, że potrafisz wszystko.
— Mogę ci z całą pewnością powiedzieć, że nie potrafię wielu rzeczy.
— Szkoda, że nie jesteś uzdolniony. Gdybyś był jednym z nich,
poprosiłabym cię, żebyś wymazał nam wszystkim wspomnienia. Moglibyśmy zacząć
wszystko od nowa.
— Nawet gdybym chciał to zrobić, uciekanie od problemów nigdy ich nie
rozwiązuje.
— Zabrzmiało jak rada z chińskich ciasteczek.
— Jak już mówiłem, nie jestem dobry w udzielaniu życiowych porad.
***
Co powinnam zrobić? Tak bardzo nie mam
pojęcia. Ula by wiedziała, ona żyje dzięki ekstremalnym sytuacjom. Ale nie mogę
jej przecież powiedzieć. Mama wie i jak to się skończyło? Nie, Ula jest inna,
pomogłaby mi. Na pewno. Ona jest tym kimś. Powiem jej. Nie obchodzi mnie jakieś
obce prawo, to moja przyjaciółka. Nie mogę zostać w tym sama, bo zwariuję.
Lena ubrała się i wyszła z domu. Wreszcie zrobiło się cieplej i śnieg
zaczął powoli topnieć. Dla Leny krajobraz wyglądał, jakby płakał. Ostatnie dni
wprowadziły ją w depresyjny nastrój. Czuła, jakby na nowo założyli jej tamte
czarne bransolety, które musiała nosić zaraz po wypadku. Niemalże odczuwała ich
ciężar na nadgarstkach.
Ze szczerym postanowieniem szła bocznymi uliczkami prosto na osiedle,
przy którym mieszkała Ula. W głowie przewijała jej się jedna myśl. Z Ulą będzie łatwiej. To zdejmie ze mnie ten
ciężar. Będę wolna. Wreszcie dotarła na miejsce.
Spojrzała w okno pokoju
przyjaciółki. Mieszkanie Majchrzaków znajdowało się na pierwszym piętrze, więc
nie miała problemu, żeby dojrzeć cień za firanką. Postać zbliżyła się. Gładkie,
brązowe włosy i wąskie szczupłe ramiona — oto co zobaczyła. Sandra. Jak mogłam być tak głupia? Nie jestem już jedyną przyjaciółką Uli. Nie
wiem już, kim jestem. Teraz ma Sandrę. Tę miłą, uczynną Sandrę, która wiedzie
nieskomplikowane życie wśród cukierkowych perełek. Po wypadku Ula nie
potrzebuje wysłuchiwać o moich problemach. Potrzebuje stabilizacji, czegoś
pewnego, a nie masy moich problemów. Nie. Nie wciągnę jej w to. Nie mogę.
Lena patrzyła jeszcze przez chwilę w okno, a potem odeszła. Włóczyła
się bocznymi ulicami z melodiami Beethovena w słuchawkach, nastawionymi na cały
regulator, by nie słuchać szumu aut. Czuła się taka samotna pośród tych
wszystkich mijających ją ludzi.
W drodze powrotnej weszła do sklepu papierniczego i kupiła notes. W
grubej, matowej oprawie z wytłaczanymi na wierzchu błyszczącymi truskawkami
kryły się puste stronnice, czekające na zapełnienie. Dopóki nie znajdę nikogo lepszego, ty będziesz musiał mnie słuchać,
przyjacielu. — Szepnęła i przejechała dłonią po jego powierzchni.
Doszła jeszcze do jednego, ważnego wniosku. I musiała podzielić się
nim od razu po powrocie, jeśli chciała wykorzystać tę szansę.
***
Wróciła na kilka minut przed dwudziestą. Już dawno na dworze zrobiło
się ciemno i zimno. Na wejściu dostała ochrzan, za to, że nie odbierała
telefonów od rodziców. Cieszyła się, że trzymali wspólny front, bo dzięki temu
musieli ze sobą rozmawiać.
Samotny spacer dał jednak jakiś efekt. Zauważyła możliwość, której
wcześniej nie dostrzegała. Miejsce, gdzie zostałaby w pełni zaakceptowana.
Miejsce, gdzie nie musiałaby kłamać.
Daniel pakował się w pokoju gościnnym. Zapukała. Odwrócił głowę, wciąż
nachylając się nad torbą podróżną.
— Leno, nareszcie jesteś. Gdzie podziewałaś się przez cały dzień? Twoi
rodzice się zamartwiali.
— Musiałam odetchnąć. Z dala od tego wszystkiego — zakomunikowała.
— I co? Pomogło?
— Właśnie o tym chciałam z tobą pogadać.
— Okej. Jestem do usług. — Odłożył stertę koszul na łóżko, a sam na
nim usiadł.
Lena weszła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi.
— Myślę, że znalazłam wyjście.
— Naprawdę? I mam w tym jakąś rolę?
— Nawet sobie nie wyobrażasz jak dużą. Przemyślałam parę rzeczy i
zdałam sobie sprawę, że nie ma dla mnie powrotu. Mogę iść tylko do przodu. —
Podeszła bliżej i usiadła obok Daniela na łóżku.
— I jaka jest w tym moja część? — zainteresował się.
— Chciałabym, żebyś został moim mentorem.
— Czy to znaczy, że…
— Chcę pojechać z tobą do szkoły dla elementalistów.
+++
Hej, moi drodzy. Przede wszystkim, wszystkiego dobrego z okazji
nadchodzących świąt, kochani.
Rozdział trochę spóźniony, ale jest. Początkowo miały być to dwa osobne
odcinki, ale uznałam, że nie ma co publikować dwóch krótkich tekstów. Myślę, że
łatwo domyślić się, gdzie kończyłby się osiemnasty, a zaczynał dziewiętnasty.
Tak, wreszcie doszliśmy do (prawie) końca pierwszej podróży Leny. Ale nie
martwcie się, to jeszcze nie koniec. Zbyt wiele wątków zostało niedokończonych
i będzie jeszcze masa okazji, żeby do nich wrócić.
Lena zdecydowała, dość odmiennie od całego swojego stanowiska, ale jednak.
Teraz otworzy się przed nią wiele nowych drzwi. Zobaczymy, czy spodoba jej się
to, co za nimi zobaczy.
Mam nadzieję, że uda mi się zrobić wszystko, co sobie zaplanowałam i życzę
wam tego samego.
Cóż, jak zwykle będę niezmiernie szczęśliwa, jeśli pozostawicie po sobie
jakiś komentarz. Pozdrawiam, Maxine.
Co, faktycznie Lena zmieniła zdanie, ale to było b naturalne. Doszła do słusznego wniosku: bez szkoły magicznej sobie nie poradzi (choc trochę szkoda, zd chyba jej przyjaźń sie niszczy... Ale moze jakoś skę jeszcze dogada z Ula)?. Druga kwestia-chyba zrozumiała, ze Daniel nie jest jej przeciwnikiem, a wręcz przeciwnie... Chyba sie polubili, to miłe ;). Mam nadzieje, ze matka dziewczyny uwierzy całej reszcie. Moze trzeba jej pokazać jakas magię? Sama nie wiem, moze ja to zbyt zszokować. Ale mam nadzisję, ze jakoś pójdzie. Mam nadzieje, ze Lena okaże sie posiadać dodatkowe moce ;). Myśle, ze pomysł na pamiętnik i dawanie jednorazowych wpisów po kolejnych częściach to bardzo dobry pomysł :) życzę dużo weny, szczęśliwego nowego roku i zapraszam na świeżo dodaną nowosc: zapiski-Condawiramurs :)
OdpowiedzUsuńStarałam się, żeby ta decyzja przyszła właśnie z czasem i doświadczeniami, a nie żeby miało się odczucie "Ale co, dlaczego tak nagle?". Odbyło się to niestety kosztem innych rzeczy m.in. właśnie jej przyjaźnią z Ulą czy niezrozumieniem ze strony matki, ale nie wyobrażam sobie, żeby Lena w inny sposób wyszła ze swojej strefy komfortu.
UsuńLwowska wreszcie zaczyna patrzeć na Daniela z innej, jaśniejszej strony i jej relacja z nim zmierza w dobrym kierunku. Pożyjemy, zobaczymy jak rozwiną się wątki matki i przynależności Leny.
Jestem w trakcie pisana pamiętnika i zobaczymy jak mi pójdzie, bo to zupełnie co innego niż dotychczas.
Dziękuję za życzenia i lecę zobaczyć nowy rozdział.