28 września 2015

Rozdział X



Lena wciąż myślała nad słowami Antoniny. Ich wczorajsza rozmowa zmusiła ją do spojrzenia z innej perspektywy i dziewczyna podświadomie czuła, że jej tarcza zaczyna pękać. Nestorka rodu zasiała w niej ziarno wątpliwości. Czy naprawdę to wszystko musi być takie trudne? — spytała samą siebie z irytacją, łapiąc się za włosy, kiedy próbowała je uczesać przed toaletką. Robienie tego jedną ręką nie należało do najłatwiejszych zadań, ale z dnia na dzień szło jej coraz lepiej. Wciąż przez większość dni czuła się zmęczona i jakby wyprana z energii, ale zdawało jej się, że od przyjazdu do rezydencji objawy trochę się złagodziły. Może to przez obecność magii wszędzie dookoła, albo może zaczęła się przyzwyczajać do tego otępienia? Lena nie miała pojęcia. 
Zdała sobie sprawę, że minęły już trzy tygodnie od wypadku. Z jednej strony cieszyła się, że oprócz świateł nic z niego nie pamięta, z drugiej męczyło ją poczucie chęci odkrycia tego, co się wtedy dokładnie stało. Ula mówiła, że Staszek pamiętał jakąś kobietę, nachylającą się nad nim, ale nic poza tym. Może to dobrze. Ale czy to było tak okropne, że nasze mózgi wyrzuciły wypadek z pamięci? — zastanawiała się. Dzisiaj to wszystko mogłoby wydawać jej się snem, gdyby tylko codziennie nie wracała do tamtych wydarzeń, a auta nie wzbudzałyby w niej niepokoju. No i zostało jeszcze zniszczone auto Staszka. Podczas jego wizyty powiedział Lenie, że rodzice musieli je zezłomować i nawet nie pozwolili go zobaczyć.
Na szczęście, kiedy nastolatka przybyła do jadalni, ta nie świeciła pustkami. Siedziała tu połowa familii, głównie młodsi. Przysiadła się obok Ifryta, który wcinał jajecznicę. Piotr zajadał ogromną kanapkę ze wszystkimi możliwymi dodatkami. Pomachał Lenie energicznie, a potem wrócił do jedzenia. Emil dłubał w talerzu sałatkę warzywną, czytając przy tym jakieś naukowe pisemko i nie zauważył nowego gościa. Strony czasopisma przerzucały się samoistnie, czego Lena nie mogła przegapić, lecz w żaden sposób nie skomentowała. Teodora raczyła się owsianką z owocami i nawet nie zaszczyciła kuzynki spojrzeniem. Reszta stołu świeciła pustkami, oprócz kilku kromek chleba na talerzyku i paru plasterków pomidora.
— Nic nie ma? — Lena zapytała zdziwiona, dobrze pamiętając wcześniejsze dni, kiedy stoły dosłownie uginały się od jedzenia.
— Przyszłaś ostatnia, więc nie dziw się, że prawie nic nie zostało — odpowiedział jej Ifryt, żując jajecznicę.
— Naprawdę? Eh… to wszystko przez tę rękę. Nic nie mogę nią robić. Jest zupełnie nieprzydatna.
— Może powinniśmy wezwać dla ciebie uzdrowiciela? Na pewno od razu jej nie wyleczy, ale znacznie przyspieszy regenerację tkanek — zaproponował Emil znad gazety, który dopiero zdał sobie sprawę z obecności dziewczyny.
— Ja… zastanowię się — odparła tylko.
Nie przepadała za uzdrowicielami już z definicji, po tym jak dowiedziała się, że jej doktor zakradał się po nocy, żeby ją leczyć. Mimo tego, miała absolutnie dość tej bezużytecznej kończyny, zamkniętej w sztywnym gipsie. Do tego wciąż pobolewały ją żebra, kiedy wykonywała nawet najprostsze czynności. Dość miała tej niemocy i bólu, a jeśli magia miałaby usprawnić proces leczenia… Może mogłabym się nad tym zastanowić? Jeśli to byłoby jednorazowe, jakoś bym wytrzymała — zamyśliła się. Potrząsnęła głową i czym prędzej poszła do kuchni.
Zastała panią Zosię, krzątającą się przy otworzonej witrynce. Zapach piekącego się w piekarniku ciasta drożdżowego sprawił, że nastolatka poczuła smutek. Tak dawno niczego nie upiekłam.
— Z kruszonką? — Odezwała się nagle.
Stojąca plecami do wejścia kucharka podskoczyła.
— Przepraszam, że panią wystraszyłam. — Na policzkach Leny pojawił się rumieniec.
— Nie szkodzi, słonko — zaśmiała się kobieta z samej siebie — to dlatego, że robiłam w głowie listę zakupów i się zamyśliłam. Pewnie przyszłaś po coś do jedzenia, nieprawdaż?
— Dokładnie. Zrobiłabym sobie coś sama, ale z tą ręką… — nieznacznie uniosła gips.
— Nie ma mowy, ja tu jestem od gotowania — kucharka rzekła hardo. — Powiedz tylko, co byś zjadła?
— Hmm… może tosty francuskie — odparła dziewczyna po chwili zastanowienia.
— Już się robi. — Pulchna kobieta rzuciła się w wir pracy. Energicznymi ruchami roztrzepała jajka, a chwilę później wyjęła z szafki chleb. — Wracając do twojego pytania, to tak, z kruszonką i owocami.
Lena w tym czasie nalała sobie kawy z ekspresu i usiadła przy stole. Zapach palonych ziaren rozniósł się po kuchni, mieszając z aromatem drożdżówki i tworząc cudowną mieszankę.
— Ma tu pani gdzieś cukier? — spytała.
— W górnej szafce, po lewej — odpowiedziała pani Zosia, stawiając patelnię na kuchence.
Lena dodała kostkę brązowego cukru i odrobinę mleka z lodówki do kawy. Nie potrafiła jej pić bez choćby odrobiny słodyczy. Upiła łyk i zaczęła obracać szklankę w dłoniach. Ozdobiono ją małymi truskawkami. Jakby stworzona specjalnie dla mnie — uśmiechnęła się pod nosem.
— Pani Zosiu, mogę panią o coś zapytać?
— Oczywiście, o co tylko chcesz. Mam świetny patent na krem sułtański.
— Może innym razem. Chodzi mi o coś innego.
Kobieta skinęła, zachęcając ją do mówienia. 
— Długo pani tu pracuje?
— Od ponad dwudziestu lat. Pani Antonina to dobra pracodawczyni. Wysłała mnie nawet kiedyś z mężem na wakacje za granicę. To dopiero były czasy.
— I też jest pani elementalistką?
— Oczywiście. Pracując u kogoś w domu, poznaje się wiele sekretów. Nie wyobrażam sobie, żeby zwykły człowiek mógł być zatrudniony w miejscu takim jak to i nie domyślił się wszystkiego po pierwszym dniu. Dlaczego właściwie o to pytasz? — Zainteresowała się Zofia. Postawiła przed dziewczyną talerz z tostami, a sama przysiadła się obok Leny na drewnianym krzesełku i położyła sobie ścierkę na kolanach, szykując się na dłuższą rozmowę.
— Nie wiem czy ktoś pani powiedział, ale nie jestem pewna, co zrobić po rytuale. Wszyscy mi mówią, żebym zaczęła praktykować, ale ja… miałam inne plany. Nie chcę tego przekreślać.
— Rozumiem. Nie jestem tylko pewna, czy jestem odpowiednią osobą, żeby ci coś poradzić. Urodziłam się w magicznej rodzinie. Nie znam innego życia.
— To nic nie szkodzi. — Lena machnęła zdrową ręką. — Poza tym, z tego co się dowiedziałam, tylko ja miałam inny start. Ciężko byłoby szukać kogoś podobnego.
— Chyba masz rację. Ja myślę, że powinnaś zrobić to, co ci podpowiada serce. Zmuszanie się do czegokolwiek to chyba jedna z najgorszych rzeczy, jakie człowiek może zrobić.
— Gdyby to tylko było takie łatwe. — Lena westchnęła i oparła się o stół. — A jeśli byłaby pani na moim miejscu? Co by pani zrobiła? — Drążyła. Myśląc, że ma trochę czasu podczas odpowiedzi pani Zosi, zaczęła jeść tost. Już po pierwszym kęsie westchnęła. — Mmm… rozpływa się z ustach — pochwaliła.
— Cieszę się, że ci smakuje. — Kucharka się uśmiechnęła. — Wracając do twojego pytania. Nie mam pojęcia, słonko. — Zmarszczyła cienkie brwi. — Myślę, że to zależałoby od tego, czy magia przeszkadzałaby mi w marzeniach. Ale co ja tam wiem, jestem tylko kucharką. Choć zdarzały się bale pełne gości, gdzie czułam się niczym szef kuchni. — Kąciki jej wąskich ust ponownie uniosły się ku górze na to wspomnienie.
— Właśnie chciałabym zostać kimś podobnym, cukiernikiem dokładnie. Od zawsze marzyłam, żeby prowadzić kawiarenkę. Stworzyć przyjazne miejsce, gdzie ludzie mogliby posiedzieć, wspólnie rozmawiać i cieszyć życiem, a ja mogłabym sprzedawać jeszcze gorące babeczki.
— To piękna myśl. Wydaje mi się, że jako mag nie powinnaś mieć żadnych problemów z otworzeniem własnego biznesu. Znam nawet kilka miejsc specjalnie dla elementalistów. Jest taka knajpka w Krakowie, chodziliśmy tam z mężem na randki. — Zofia uśmiechnęła się. — O ile się nie mylę, nadal istnieje.
— Naprawdę? Nie zdawałam sobie sprawy. Ale raczej magowie nie mają specjalnych szkół gastronomicznych?
— Nie wiem jak jest teraz, ale w moich czasach robiło się zwykłą szkołę albo kurs po ukończeniu tej magicznej. Musiałabyś zapytać o to kogoś młodszego.
— Na pewno tak zrobię. Ale może najpierw opowiedziałaby mi pani coś o tych balach, co?
— Z wielką chęcią, złotko. — Kobieta przysiadła się bliżej panny Lwowskiej. — Kiedyś to były czasy. Lata dziewięćdziesiąte przyniosły ze sobą dobrą passę pani Antoninie. Od lat starała się dostać do rady, wspinała się po szczeblach drabiny od samego dołu aż w dziewięćdziesiątym pierwszym wreszcie udało jej się dostać na szczyt. Przywróciła świetność rodowi Lwowskich. Bale nie były oczywiście tak imponujące jak na zachodzie, ale Antonina miała wielu zagranicznych przyjaciół, którzy chętnie dzielili się nowinkami i przywozili jej cuda ówczesnej techniki. — Pani Zosia zajrzała do piekarnika. Ciasto było już prawie gotowe. Wróciła do swojej słuchaczki i kontynuowała opowieść.
— Zazwyczaj bale odbywały się w soboty. Gdy tylko zbliżał się wieczór, to miejsce dosłownie ożywało. Światła paliły się wszędzie. Na podjeździe ustawiały się wszystkie najdroższe samochody. Widziałaś salę balową.
Lena przytaknęła.
— Wyobraź sobie, że jest aż przepełniona, kryształowe żyrandole błyszczą, a muzyka gra na żywo. Wszyscy w najmodniejszych strojach, cała elita tamtych lat w jednym miejscu. Bawią się, tańczą i piją do samego rana. Jedzenia jest pełno, wszystkie wyszukane dania, owoce morza, faszerowane kurczęta, a nawet całe prosięta z jabłkami w pyskach na stołach. Miałam wtedy mnóstwo roboty. Było nas wtedy więcej, ale pani Antonina i tak zawsze zatrudniała nam parę kucharek do pomocy. Nigdy tego nie zapomnę.
— Czy jeszcze organizuje się takie rzeczy? To wydaje się dość nierealne, jak w jakiś filmach — zauważyła Lena.
Spodobał się jej entuzjazm pani Zosi, ale z trudem wyobrażała sobie szczegóły. Lata dziewięćdziesiąte pamiętała bardzo słabo, w końcu była wtedy tylko dzieckiem, a kreacje sylwestrowe jej matki i fotografie w domowym albumie z tamtego okresu dawały jej tylko nikłe wskazówki na temat tego, jak mogło to wyglądać. Jakby czytając w jej myślach, pani Zosia powiedziała:
— Jeśli poprosisz panią Antoninę, na pewno pokaże ci zdjęcia. Na każde przyjęcie wynajmowano fotografa i robił ich mnóstwo. Zazwyczaj przed nim uciekałam, bo nie lubiłam siebie na nich oglądać, ale jeśli dobrze poszukasz, to może gdzieś mnie znajdziesz.
— Dziękuję za radę. Ojciec na pewno byłby zachwycony, mogąc zobaczyć coś takiego. Albo iść na takie przyjęcie — przyznała nastolatka.
Wciąż nie mogła uwierzyć w entuzjazm ojca. Chociaż, jakby się nad tym zastanowić, to całkiem pasowało do niego, choć nigdy nie interesował się niczym na taką skalę. Zaczęło się, gdy kupił nowy samochód i zaczął chodzić na siłownię. Dusza wiecznego dziecka w tych sprawach musiała być wpisana w jego naturę.
— Musisz wiedzieć, że nawet teraz członkowie najbogatszych rodów uwielbiają te staromodne bale. Na pewno uda ci się na jakiś iść razem z panem Cyprianem. — Zofia poszła sprawdzić stan ciasta i okazało się, że jest gotowe.
Wyjęła je z piekarnika i odstawiła blaszkę na deskę. Lena od razu poszła sprawdzić jak wyszło. Ładnie wyrosło i obłędnie pachniało, jeszcze mocniej niż wtedy, gdy znajdowało się w piecu. Starym zwyczajem z dzieciństwa Lena oberwała kawałek kruszonki z boku, czujnie obserwując przy tym czy pani Zosia nie patrzy. Parzył ją w palce, więc dmuchnęła i szybko go zjadła. Na pytające spojrzenie kucharki, rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu. Choć nie zdawała sobie z tego sprawy, wyglądała jak dziecko, które dopiero coś zmalowało. Zofia dobrze znała ten wyraz twarzy. W ciągu jej urzędowania przez dom przewinęło się sporo Lwowskich, którzy wyglądali dokładnie tak samo.
— Chciałabym. — Lena szybko odpowiedziała, próbując odciągnąć uwagę kucharki. — Mogłabym się poczuć jak księżniczka. — Zaraz jednak dodała. — To głupie, prawda? Jestem już za stara na suknie z kokardkami.
— Wcale nie. To doskonały czas. Jesteś jeszcze młoda, nie zaprzepaść swojej szansy.
— Nie zamierzam — odpowiedziała Lena, choć jeszcze nie wiedziała, jaką drogę obierze.
***
Obrady rodzinne miały zacząć się zaraz po obiedzie. Lena długo zastanawiała się czy iść. W końcu przekonał ją Ifryt, mówiąc: „Chodź, będzie świetna zabawa. Tego, co się tam zazwyczaj wyprawia, nie można przepuścić” i ojciec, który jak zwykle miał nadzieję na przekonanie córki do magii. Widział już u niej pewne postępy i bardzo się z tego cieszył.
Spotkanie miało odbyć się w jadalni i Lena uśmiechnęła się na myśl, kiedy skojarzyło jej się z obradami okrągłego stołu. Cóż, stół już jest, brakuje tylko króla Artura. Przyszła razem z ojcem i dziadkiem, a dzieciaki zostały w salonie, oglądając telewizję. Kiedy weszli, nie zjawiło się jeszcze kilka osób. Cyprian zwrócił się do Piotra, z którym to najbardziej zdążył się polubić.
— Możesz mi powiedzieć, co dokładnie będziecie tu omawiać? Nikt nie chciał mi niczego zdradzić.
— Nic ciekawego. — Machnął ręką lekceważąco Piotr. — Parę spraw technicznych, trochę o naszych zyskach z fabryk i takie tam nudne rzeczy. Może ktoś zarzuci jakąś soczystą ploteczką. Nic, czego byś już tu nie zobaczył.
— Miałem nadzieję, że popytam trochę o magię. Tylu rzeczy jeszcze nie wiem.
— Będziesz mógł pytać do woli. Zawsze na końcu omawiamy luźniejsze sprawy.
Reszta rodziny powoli zapełniła salon. Ostatnia przyszła Antonina i zajęła swoje honorowe miejsce. Wszyscy wstali.
— Ogłaszam rozpoczęcie obrad. — Nestorka powiedziała formalnie i wszyscy usiedli na rzeźbionych krzesłach.
— Chciałbym podzielić się stanem zysków naszych dwóch nowych fabryk — odezwał się Roman.
Ifryt puścił Lenie perskie oko. Tak, świetna zabawa — pomyślała. Wkręcił mnie.
— Zyski wzrosły o cztery procent o ostatnim kwartale. Nasza nowa polityka partnerska pozwoliła nam dodatkowo zaoszczędzić jedną szóstą wydatków przeznaczonych na promocję. Przewiduję, że do końca roku z tych pieniędzy uda się nam otworzyć jeszcze dwa zakłady pracy. Moi ludzie już zajmują się szukaniem odpowiednich lokacji.
— Dziękuję, Romanie — podziękowała Antonina.
Później jeszcze przez prawie godzinę rozmawiali o tych wszystkich nudnych rzeczach, z których Lena zrozumiała może połowę. Myślała, że umrze z nudów. Ifryt patrzył jak się męczy, rzucając w jej stronę spojrzeniami wyraźnie mówiącymi: „tak, to zawsze tak wygląda” i „nie jesteś jedyna, też najchętniej bym stąd uciekł”. W pewien sposób ją to pocieszyło, ale w żaden sposób nie spowodowało, że sprawy omawiane, w większości przez Romana, stały się choć odrobinę ciekawsze.
Przez zupełne znudzenie zauważyła, że blat stołu nie jest gładki, a pokryty wzorami w kilku różnych odcieniach drewna. Wcześniej zakrywał go obrus, więc nie miała okazji tego zobaczyć. Na samym środku znajdowała się podobizna ryczącej lwiej głowy, co jak już wcześniej zaobserwowała Lena, było głównym elementem jej rodzinnego herbu. Wokół grzywy ukazano kwiaty róż — kolejny element — a pod nią rozprzestrzeniające się płomienie. A więc dokładnie odwzorowano tutaj herb rodu Lwowskich.
Dookoła godła po całym stole rozciągała się mapa Polski. Aktualna, a przynajmniej tak zdawało się Lenie, więc mebel musiał być stosunkowo nowy. Zobaczyła jednak, że kraj jakoś dziwnie podzielono, na cztery części podobnej wielkości. Zaznaczono również inne rzeczy niż na tradycyjnej mapie. Były tu rezydencje różnych rodów, czego Lena nie mogła przegapić, gdyż wszystkie podpisano nazwiskami. Okazało się, że Zamojscy mieszkają w okolicy trójmiasta, Mielcarzowie na Lubelszczyźnie, a Jabłońscy w Wielkopolsce. Oznaczono tu również rezydencję Antoniny, znajdującą się przy granicy województwa Małopolskiego ze Świętokrzyskim. Rodziny Gardian Lena nie znalazła. Mebel musiał więc pochodzić z czasów, gdy Lwowscy jeszcze należeli do rady.
Lena odnalazła tu też wiele innych kropek. W Warszawie znajdowała się tajemnicza Rada o której wszyscy mówili. Po kraju rozsiane były też cztery Instytuty, w którym to Emil miał praktyki. Oznaczono również szkoły, kolejno nazywając je Północną, Zachodnią, Wschodnią i Południową. Lenie przypomniał się tamten nauczyciel. Wspominał o jakiejś południowej szkole, ale myślała wtedy, że żartuje. Oni naprawdę je tak nazwali. Znajdowało tu jeszcze więcej innych kropek, ale rozmyślania Leny zostały nagle przerwane przez nestorkę rodu. Obiecała sobie, że jeszcze tu wróci.
— Porozmawiajmy teraz o naszych wpływach. — Zarządziła Antonina, przerywając kolejny monolog Romana. Widziała, że połowa zebranych nie ma już siły by o tym słuchać. Uznała, że nic się nie stanie, jeżeli dokończyliby sprawy hut później w jej gabinecie.
— Zdobyłam przychylność jednego z Mielcarzów. Chodzi ze mną na zajęcia z zarządzania. — Teodora dumnie wypięła pierś.
— Bardzo dobrze — pochwaliła ją Antonina. — Heleno, masz jakieś wieści od męża?
— Tak, podjął wczoraj współpracę z niemieckim inwestorem. Jego brat zasiada w tamtejszej radzie.
— Cudownie. Ktoś ma coś jeszcze do dodania? — Kiedy nikt nie odpowiedział, kontynuowała.
— Przejdźmy teraz do najnowszych wydarzeń. Jak oczywiście wszyscy wiecie, naszą rodzinę wzbogaciły nowe osoby.
Zebrani skinęli głowami.
— Chciałabym, żebyśmy wszyscy ich oficjalnie przywitali.
Magowie ponownie wstali. Antonina ponownie zabrała głos.
— Możecie podejść? — spytała, choć oczywiście nie oczekiwała innej odpowiedzi niż twierdzącej. Odwróciła się na chwilę w stronę półki, na której leżały jakieś małe pudełka. Położyła je przed sobą na stole, tymczasem trójka zdążyła już do niej podejść.
— W imieniu całego rodu chciałabym serdecznie powitać was w naszej rodzinie. Nie znam was długo, ale mam pewność, że jesteście prawdziwymi Lwowskimi. — Na jej ustach pojawił się szczery uśmiech. — Przygotowałam dla was małe upominki. Wiem, że może nie powinnam wam ich dawać już teraz, ale nie mogłam się powstrzymać. Podejdź, mój bracie.
Franciszek poszedł do siostry i uścisnęli się.
Kobieta podniosła oprawione w skórę pudełeczko i wyjęła z niego złoty kieszonkowy zegarek z wygrawerowanym z przodu lwem. Oczy zwierzęcia wykonano z czerwonych kamieni. Znajdowały się również wokół tarczy.
— Należał do naszego ojca. Pomyślałam, że chciałbyś go mieć.
Franciszek wziął ostrożnie przedmiot w ręce. W jego oczach pojawiły się łzy, ale szybko otarł je wierzchem dłoni. Po raz pierwszy miał na własność coś, co należało do jego rodziców. Ściskał zegarek tak mocno, jakby miał już nigdy go nie wypuścić. Wrócił na swoje miejsce, gdzie dokładnie obejrzał go z każdej strony. Jego miejsce przed nestorką rodu zajął Cyprian.
— Może prezent dla ciebie nie ma tak sentymentalnego znaczenia, ale wiem, że w piątek chcesz przejść rytuał i dlatego kazałam zrobić dla ciebie to. — Z paczuszki wyjęła złoty sygnet z owalnym kamieniem identycznego koloru jak te na zegarku. — Każdy elementalista powinien nosić przy sobie źródło swojej mocy. Oby dobrze ci służył.
Cyprian włożył go na palec i pokręcił ręką, by móc mu się lepiej przyjrzeć.
— To dlatego Gerard pytał mnie o obrączkę ślubną.
Wuj uśmiechnął się nieśmiało.
— Dziękuję i za prezent, i za tak ciepłe przyjęcie nas.
Ostatnia w kolejce była Lena. Nie wiedziała czego ma się spodziewać. Podeszła do ciotki wyprostowana i uśmiechnięta.
— Wiem, że jeszcze nie do końca pogodziłaś się z tym, kim jesteś, ale myślę, że wszyscy wiemy, iż ten stan nie potrwa długo.
Lena rozejrzała się po pokoju. Większość kiwnęła twierdząco głową, a Ifryt nawet zamknął jedno oko i pokazał jej kciuk w górze. Jak miała kłócić się z większością?
— Dlatego też i tobie podaruję magiczny kamień. — Wyjęła z podłużnego pudełeczka naszyjnik zawieszony na złotym łańcuszku.
Lena obejrzała go dokładnie. Do połowy ogniwa przeplatały się złotymi, ażurowymi kwiatami róży, systematycznie zmniejszających się w stronę zapięcia. W centralnym punkcie znajdował się duży czerwony kamień w kształcie serca, a po jego bokach dwie mniejsze, wykonane ze szkła różyczki. Mimo wielu elementów kolia wyglądała delikatnie. Antonina pomogła zapiąć ją na szyi dziewczyny. Złoto było zimne, ale sam kamień zdawał się emanować ciepłem.
— Przepiękny — powiedziała Lena, nie mając pojęcia, jak mogłaby podziękować za taki prezent. Kobiety uścisnęły się ostrożnie i nastolatka wróciła na swoje miejsce.
— Czy chciałbyś o coś dziś zapytać Cyprianie? — spytała Antonina, choć oczywiście znała odpowiedź. Wszyscy już przyzwyczaili się do jego entuzjazmu. — Chciałabym potem przejść do ostatniej rzeczy i zakończyć spotkanie.
— Oczywiście, że mam. Tyle tego jest. — Podrapał się po głowie.
Lena domyśliła się, że nie ma szans by i tym razem udało jej się wyjść, i uniknąć słuchania o nadnaturalnych zdarzeniach. Nieźle to zaplanowałaś, ciociu — przyznała.
— Macie jakieś książki o magii? — zaczął Cyprian. — Z chęcią bym coś przeczytał. Wydaje mi się, że was zamęczam tymi ciągłymi pytaniami, a tak poczytałbym sobie i mielibyście ode mnie spokój. 
Piotr roześmiał się głośno.
— Masz rację, kuzynie. Mamy całe mnóstwo książek. Pokażę ci wieczorem co lepsze okazy — zaproponował mężczyzna.
— Dzięki. Ale jest coś, co od początku mnie nurtuje — kontynuował Cyprian. — Jak udało wam się przez tyle stuleci ukryć przed ludźmi? Rząd wam w tym pomaga? W ogóle zdaje sobie z was sprawę? — Zaczął coraz bardziej gestykulować i każde kolejne zdanie wyrzucać coraz szybciej. Musiało to nurtować go od dawna.
— Może po kolei. Tak, rząd o nas wie, przynajmniej zaufana część. I tak, pomagają nam czasami z opanowaniem pewnych sytuacji, ale najczęściej radzimy sobie sami — powiedział dumnie Roman.
— A na twoje pierwsze pytanie musiałbym napisać ci dwugodzinną przemowę — zauważył Piotr, który przerwał Romanowi, czując, że jego tłumaczenia mogłyby potrwać do rana. — Najchętniej powiedziałbym tylko, że mamy swoje sposoby, ale pewnie nie dasz za wygraną, co?
— W żadnym razie — powiedział stanowczo Cyprian.
— Tam myślałem. — Piotr pogłaskał się po gęstej brodzie. — Nie jestem pewien, jak było kiedyś, ale teraz od dziecka uczymy się, żeby nie używać mocy publicznie. Wiadomo, nie zawsze się udaje. Ktoś może coś zauważyć. Mamy taką grupę w służbach obrony, nazywamy ich czyścicielami. I nie, to nie płatni zabójcy — dodał, widząc minę Cypriana. — To oddział zajmujący się wyszukiwaniem osób twierdzących, że widziały „czary” i czyszczący ich wspomnienia. Ludzie chodzą potem skołowani przez tydzień, ale nikomu nie dzieje się żadna krzywda. W przypadku jakiś masowych incydentów, zbiorową amnezję zazwyczaj tłumaczy się wyciekiem gazu albo czymś podobnym.
— To fascynujące. I naprawdę potrafią wyczyścić komuś pamięć? — dopytywał.
— Tak i wywodzą się właśnie od magów ognia, takich jak my. To delikatna robota, nie każdy to potrafi, a jeszcze mniej nadaje się do tej roboty. Znałem takiego chłopaka, który nie wytrzymał presji i odszedł. Nie wiem co się z nim później stało.
— Niesamowite — zachwycał się Cyprian. — Choć jednocześnie straszne. Kto wie co taka władza mogłaby zrobić w nieodpowiednich rękach.
— Dlatego każdy przechodzi przez szereg testów i innych takich. Wszystko jest zarejestrowane w systemie.
— Macie własny system? — Cyprian otworzył szerzej oczy. Nie spodziewał się czegoś podobnego.
— Oczywiście. Nie zatrzymaliśmy się na epoce kamienia łupanego. Każdy z nas posiada swój własny magiczny dowód osobisty, ma swoją kartotekę w budynku rady i jest zarejestrowany w międzynarodowym systemie magów. Jest jeszcze lepiej strzeżony niż NASA. Po przejściu rytuału też będziecie musieli udać się do budynku rady, żeby wyrobić swoje identyfikatory. Bez nich poruszanie się po jakiejkolwiek magicznej instytucji może być naprawdę kłopotliwe.
— Nawet nie pomyślałem o czymś takim. — Cyprian podrapał się po głowie i przeczesał palcami swoje kasztanowe włosy. — Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo to wszystko jest rozbudowane. Jak państwo w państwie.
— No, można by tak powiedzieć. — Zgodził się ostatecznie Piotr.
— Chyba dam wam spokój na dziś — powiedział Cyprian, widząc twarze niektórych członków rodziny. Wiedział, że nudziły ich jego ciągłe pytania. Musieli się czuć jak dorośli tłumaczący dziecku podstawy. Doskonale ich rozumiał. W końcu miał trójkę dzieci.
— Myślę, że teraz możemy zająć się najważniejszą sprawą dzisiejszego wieczoru. — Zarządziła nestorka rodu.
— Czyli? Antonino, byłaś co do tego strasznie tajemnicza — powiedziała Halina.
— Teraz, gdy mamy potomków z prostej linii, znów możemy wspiąć się na szczyt — odrzekła spokojnie Antonina.
— Co masz na myśli, ciociu? — zaniepokoiła się Teodora.
— Mam na myśli to, że Lena albo jej rodzeństwo mogliby zostać w przyszłości głową tej rodziny.
Po jadalni rozszedł się gwar. Ludzie starali się przekrzyczeć, jeden próbował przegadać drugiego.
— Nie możesz tego zrobić! Co będzie ze mną?! — krzyczała Teodora, wstając gwałtownie od stołu.
— To jakiś absurd! — Klementyna poczerwieniała na twarzy.
— Nie mają prawa! Są prawie obcy! — Dosadnie sprzeciwiała się Helena.
— Ja? Nie, ja nie chcę… W żadnym razie. — Tłumaczyła się Lena, chyba najbardziej zszokowana ze wszystkich. Nie, nie, nie. Nie tak miało być. Co oni sobie wyobrażają?! Ciotka oszalała? Tydzień temu nawet nie chciałam tu przyjechać.
— Wiedziałem, że tak będzie — powiedział ledwo słyszalny Gerard, kręcąc głową z rozczarowaniem.
— Ale jaja. — Ifryt roześmiał się, widząc reakcję siostry i matki.
— Uciszcie się. Wszyscy — rzekła Antonina. Nie musiała krzyczeć. Jej głos był osty jak nóż.
Lwowscy powoli wrócili na swoje miejsca. Połowa z nich patrzyła na Lenę z wrogością. Mogłam jednak nie przychodzić. Skurczyła się w sobie.
— Czy wy mnie w ogóle słuchacie? Powiedziałam mogliby, a nie, że stanie się to jutro albo chociaż w ogóle. Podjęłam tylko taką możliwość. I nie patrzcie tak na Lenę, nic o tym nie wiedziała. — Nestorka skarciła surowo Klementynę i jej córkę.
— Ciociu, czyżbyś uważała, że się nie nadaję? — spytała Teodora, wciąż denerwowana. — Staram się jak mogę, a ty wychodzisz z taką propozycją. Co robię źle?
— Nic, kochana. I pewnie zostaniesz moją następczynią, nie martw się. — Antonina próbowała uspokoić dziewczynę. — Uważam, że taka decyzja zabezpiecza nas. Nasze dziedzictwo. Rozwiązanie, które przedstawiłam, to wyjście awaryjne. Droga numer dwa. Ta trójka ma większe prawa niż Emil, który jak wszyscy wiemy, wcale nie zamierza mieszać się do polityki — chłopak skinął głową — i cokolwiek by zrobiła, będzie lepsza od Ifryta — rudzielec skłonił się teatralnie.
— Ale… — zaczęła Klementyna.
— Koniec dyskusji. — Ucięła Antonina. — Postanowiłam. Obrady uważam za zakończone. Możecie wrócić do swoich zadań — zarządziła. Kiedy zobaczyła przemykającą w tłumie Lenę, zawołała:
— Leno, Cyprianie, mój najdroższy bracie, moglibyście zostać na chwilę?
Dziewczyna zatrzymała się w pół kroku. Przystanęła przy oknie. Franciszek, który nie spieszył się do wyjścia, wciąż siedział na swoim miejscu. Ostatni zainteresowany zdawał się być tak oszołomiony, że mechanicznie zatrzymał się koło drzwi, tarasując przejście. Piotr puknął go w ramię i dopiero wtedy Cyprian się odsunął. Kiedy zostali we czwórkę i wszyscy zajęli miejsca przy stole, Antonina kontynuowała.
— Bardzo was za to przepraszam. — Splotła palce pomarszczonych dłoni przed sobą. — Powinnam była was uprzedzić.
— Powinnaś — rzuciła Lena. — Teraz będą nas nienawidzić. Pomyślą, że jesteśmy tu tylko dla korzyści.
— Zrozumieją. To było logiczne posunięcie. Nie mogłam postąpić inaczej.
— Siostro, nie uważasz, że to się stało za szybko? Może gdybyś zaczekała z tym trochę… pozwoliła im nas lepiej poznać, może zareagowaliby inaczej.
— Nie sądzę. — Pokręciła głową kobieta. — Franciszku, nie jestem już najmłodsza. W tej sytuacji czekanie z czymkolwiek byłoby głupotą. Po mojej śmierci nigdy nie mielibyście nawet cienia szansy. Klementyna już by o to zadbała.
— Dzieciaki mają dopiero po dziewięć lat. Nie mam zamiaru dyktować im ich przyszłości — powiedział twardo Cyprian.
— Nie każę ci tego robić — odrzekła łagodnie kobieta. — Wcale nie muszą przejąć roli głowy rodziny, jeśli nie będą chcieli. To nie średniowiecze.
— Więc po co była ta cała szopka? — Ojciec Leny zapytał wprost. Wstał od stołu, nie mogąc już znieść spojrzenia złotych oczu Antoniny. 
— Mogą nie zechcieć, ale mogą też chcieć. Moje wystąpienie dało im na to okazję. Rodzina nie odważy się podważyć mojego zdania. Przygotowałam już odpowiednie dokumenty.
— Nie mam pojęcia, co o tym myśleć. — Cyprian złapał się za głowę i zaczął krążyć niespokojnie po jadalni.
— Wiem, że to dla was trudne, ale to było najlepsze rozwiązanie z możliwych.
— Wcale nas nie znasz. Jak możesz nam tak zaufać? — zauważyła Lena.
— Znam się na ludziach. Przeżyłam osiemdziesiąt dwa lata wśród największych szumowin i krętaczy tego kraju. Potrafię się poznać na własnej rodzinie.
— Nie wiem, czy chcę należeć do takiej rodziny — powiedziała Lena. Po wystąpieniu ciotki pojawiły się w jej głowie nowe wątpliwości.
— Przykro mi, ale nie wydaje mi się, żebyś miała jakikolwiek wybór, słońce — podsumowała Antonina.

+++
No i mamy rozdział 10. Podoba wam się? Było trochę historii, trochę nowych informacji i na pewno sporo emocji. Nie mogło być pięknie do samego końca, prawda? 
Nie chcecie komentować, trudno (oprócz cudnej Condawiramurs, która robi to pod każdym rozdziałem, a której bardzo za to dziękuję) ale bardzo zależy mi na świeżych opiniach, więc zastanawiam się nad zgłoszeniem bloga do ocenialni. Miałam to zrobić w przyszłości, kiedy będzie więcej rozdziałów i historia bardziej się wyklaruje, ale chyba nie mam wyjścia.
W każdym razie, pozdrawiam was moi czytelniczy (a wiem, że istniejecie) wasza Maxine.

EDIT. Coś mi zjadło formatowanie i nie zrobiły się akapity. Przez to pomyślałam, że przejrzę rozdział w poszukiwaniu literówek, bo i tak muszę go wstawić od nowa i zrobiłam coś, czego nie planowałam, czyli dodałam całkiem spory fragment o... stole. Przez to rozdział dobił do 4000 tysięcy słów. Stał się tym samy najdłuższym opublikowanym rozdziałem do tej pory. Przepraszam, wiem, że nie powinnam niczego większego zmieniać po publikacji, bo to wprowadza zamieszanie, ale to było silniejsze ode mnie. 

2 komentarze:

  1. hah, no cóż, lubię to opowiadnie, wiec komentuję xD! tak jak się spodziewałam, rodzinka jednak nie jest pozbawiona skazy. ale cóż, włąściwie trudno sie dziwiić, że wmomencie gdy ktoś sie dowie, że może zostać pozbawiony wladzy , na którą czeka przez pewien czas prze znowe osoby,m to może sie zdenerowwać. CIekawe, co z tego wyniknie. a Lena już chyba wie, co zrobi z magią. tak m sie wydaje.a a jak nie, to ten prezent jej to ostatecznie uświadomi. No i muszę przyznać, że nie mogę się doczekać jakiegoś balu, to faktycznie brzmi staromodnie, ale jakże ekscytujace. a Cyprain jest jak małe dziecko, ale to dobrze, bo dzieki niemu sami się dowiadujemy niesamowitych rzeczy xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak miło mi to słyszeć <3 Tak, rodzinka musiała pokazać pazurki, w końcu to Lwowscy :P I masz rację, Teodora od dawna była typowana na następczynię Antoniny, a ta jej serwuje takie coś. Każdy by się wściekł.
      Lena podświadomie już wie co zrobi, ale oczywiście się nie przyzna, uparciuch jeden. Nie chcę spojlerować, ale z twojej strony nie martwiłabym się o bale ;).
      Eh, jak sobie pomyślę, że Cyprian miał nie przepadać za magią, to nie mogę w to uwierzyć. Kto by nam wyciągał te wszystkie informacje?

      Usuń

Czytasz - proszę, skomentuj. Dla ciebie to niewiele, ale dla mnie każdy komentarz jest na wagę złota. Zawsze z chęcią odpowiem na pytania i sugestie.