14 września 2015

Rozdział VIII



Lena z dnia na dzień coraz gorzej się czuła. Dokuczały jej chroniczna senność i apatia. Potrafiła przespać bite dwanaście godzin i czuć zmęczenie, jakby wcale nie położyła się do łóżka. Wydawało jej się, jakby pogrążała się w powypadkowej depresji. Do tego coraz częściej miała bóle głowy, choć podejrzewała, że miewała je ze względu znajdowania się cały czas w zamkniętych pomieszczeniach. Nie wychodziła na świeże powietrze od przyjazdu ze szpitala.
Podczas już ostatniej domowej wizyty doktora, Jabłoński szczegółowo opowiedział jej o skutkach ubocznych noszenia czarnych kamieni i wydawały się bardzo podobne do jej objawów. Oczywiście Lwowska nie przyznała się do nich ani lekarzowi, ani ojcu i starała się w ich obecności zachowywać normalnie, często uśmiechać i śmiać się z marnych dowcipów, jak to zawsze miała w zwyczaju robić, żeby ukryć smutek.
Doktor razem z Cyprianem cały czas namawiali ją na przejście rytuału. Z początku się opierała, ale gdy symptomy coraz bardziej się nasilały i stały się nie do zniesienia, stwierdziła, że najzwyczajniej w świecie nie ma innego wyjścia. Obiecywała sobie, że po wszystkim powróci do normalnego życia i nie będzie zawracała sobie głowy magią. Zdawała sobie sprawę, że jeśli chciała wyjść na prostą, musiała przestać unosić się dumą i tym razem ugiąć pod naporem rad innych.
Ustalono, że rytuał miałby odbyć się tydzień później w rezydencji pani Antoniny Lwowskiej. Lena podejrzewała, że ojciec i dziadek wspólnie konspirowali przeciwko niej i specjalnie odłożyli termin na później. Jednocześnie zapowiedzieli, że wszyscy — za wyjątkiem mamy, która nie mogła akurat wyjechać, bo miała seminarium w Katowicach — pojadą w odwiedziny do siostry Franciszka już w sobotę, zaraz przed rozpoczęciem ferii. Ojciec wziął specjalnie z tej okazji pięć dni wolnego. Cyprian kategorycznie zabronił Lenie zostać samej w domu. Musiała przesiedzieć caluśki tydzień w nieskromnych, według słów dziadka, progach rezydencji nowej — jak to zaczęli ją z braku lepszego określenia nazywać — cioci.
Przez większość czasu dziewczyna chodziła senna, przez resztę naburmuszona. Miała pretensje do męskiego grona jej familii o bezczelne nieszanowanie jej zdania. Zdawali się zupełnie nie zauważać jej sprzeciwu. Dziadek miał wspaniały humor od czasu poznania nowej siostry i cały czas mówił o niej w samych superlatywach. Antonina to, Antonina tamto. nie mogę już tego słuchać. Jak tylko mama wyjechała w piątek wieczorem, przestali nawet kryć się z gadaniem o magii i bliźniaki zaczęły za nimi powtarzać i dopytywać o wszystko, jak to dzieciaki. Nastolatka miała tego wszystkiego serdecznie dość.
W piątek wieczorem w domu Lwowskich zapanował chaos. Wszyscy zaczęli się pakować, biegając po domu w poszukiwaniu potrzebnych rzeczy. Tylko Lena siedziała zła na łóżku, zmęczonym wzrokiem oglądając cały ten młyn przez otwarte drzwi do jej pokoju. Wreszcie przyszedł Cyprian i gdy zobaczył pustą walizkę leżącą na malinowym dywanie, zmarszczył gęste brwi, i pokręcił głową.
— I tak jutro pojedziemy do siostry dziadka, czy tego chcesz czy nie. Jeśli się nie spakujesz, pojedziesz w jednych ciuchach i nie obchodzi mnie, co będziesz nosić przez resztę tygodnia. — Skrzyżował ramiona na szerokiej piersi.
— Ale tato, przecież zostało mi tylko niecałe pół roku do osiemnastki. Nic mi nie będzie, jeśli zostanę w domu. Poza tym, czuję się już praktycznie normalnie.
— Nie ma mowy, żebyś siedziała tu sama i nawet nie myśl o wykręceniu jakiegoś numeru, bo zaniosę cię na peron jak worek ziemniaków. — Zezłościł się.
Ile razy miał jej powtarzać to samo? Miał wyjść, ale zobaczył, że córka wcale nie zareagowała na jego słowa. Dalej siedziała na łóżku i wpatrywała się w okno. Od początku wiedział, że tak będzie i rozkazami do niczego jej nie zmusi. Był już zmęczony po ciężkim dniu w pracy i po prosu nie miał siły na kolejne wywody.
— Jesteś koszmarny i wcale mnie nie słuchasz — rzuciła, odwracając głowę jak obrażone dziecko.
— Doktor jasno wytłumaczył nam przecież, że ci się nie polepszy, dopóki nie przejdziesz rytuału. Sama nie trafisz do rezydencji, a nikt specjalnie po ciebie nie będzie jeździł. Poza tym, co będzie, jak zasłabniesz gdzieś po drodze?
Lena posłała mu nienawistne spojrzenie. Przykucnął przed nią tak, by nie mogła uciec od niego wzrokiem. Postarał się opanować złość i zacząć od nowa.
— Oni na pewno cały czas używają tam magii — wydusiła wreszcie.
— Poprosimy Antoninę żeby nie robili tego przy tobie. Na pewno się zgodzi. Zobaczysz, nie będzie tak źle. No, głowa do góry, to tylko tydzień. Sprawisz tym dziadkowi wielką radość. Wiesz jaki jest przejęty tym wyjazdem.
— Wiem — odparła niechętnie.
— No właśnie. To jak, spakujesz się?
Kiwnęła głową na znak zgody i podeszła do szafy.
— Pomóc ci w czymś? Może zdjąć coś z wyższej półki?
— Yhym. Na najwyższej półce w regale jest taki karton. — Wskazała palcem duży beżowy pojemnik.
— No widzisz. Jak chcesz, to potrafisz. — Cyprian uśmiechnął się słabo. Może nie wszystko jeszcze stracone — przeszło mu przez myśl.
***
W sobotę z samego rana całą piątką poszli na dworzec kolejowy. Lena wciąż nie mogła usiedzieć ani sekundy w samochodzie, ale uznała, że podróż pociągiem powinna jakoś znieść. Niepokój towarzyszył jej przez całą drogę na stację, ale starała się nie dać tego po sobie poznać. Starała się nie patrzeć na jezdnię i skupiać na rozmowie z innymi członkami rodziny.
Zaraz po wejściu do przedziału, połknęła połówkę tabletki nasennej i ułożyła się wygodniej na siedzeniu. Wokół rozchodził się zatęchły zapach, dochodzący z ogrzewania. Zamknęła oczy i spróbowała zasnąć, zanim jednak jej się to udało, usłyszała jeszcze strzępki rozmowy taty i dziadka.
— Jak myślisz tato, jak ona to zniesie? Ci wszyscy nowi ludzie, wszyscy… niezwykli. Naprawdę nie chciałbym przeżywać kolejnego kryzysu. — Cyprian miał zmartwiony głos.
— Zobaczysz, jeszcze zmieni zdanie i na pewno polubią się z Antosią. Widziałem w życiu wiele rzeczy, ale przez ostatnie tygodnie nie mogę wyjść z podziwu dla tego, czego byłem świadkiem.
— Nie jestem przekonany, po tym, co mi powiedziała. Ona jest przerażona tym wszystkim, oczywiście nie powie mi tego wprost, ale po tamtym ataku jest jakaś inna. A może to przez wypadek? Nie mam pojęcia jak jej pomóc. — Wypuścił głośno powietrze.
— Synu, nie zadręczaj się tym teraz. Robisz co się da, żeby przywrócić tu jakiś porządek. Nie wiń siebie za własną ciekawość. A Lena dojrzy wreszcie pozytywne strony tej sytuacji i pewnie jeszcze będzie świetna w tych wszystkich sztuczkach.
— Chciałbym w to wierzyć. Ale nawet jeśli, co ja powiem…
Obudziła się w całkowicie obcym miejscu. Lena zaśmiała się smutno na samą myśl, jak ostatnio często jej się to zdarzało. No tak, pewnie nie mogli mnie dobudzić po tej tabletce. Czyli to jest pewnie sławna rezydencja cioci Antoniny. — Rozejrzała się po pokoju.
Była to gustownie urządzona sypialnia, w starym stylu z wielkimi meblami w kolorze ciemnego dębu. Nastolatka leżała w ogromnym łożu z baldachimem w kolorze pomarańczy i zdobionym półprzezroczystą, złotą tkaniną z cienkimi szkarłatnymi wstawkami. Wszędzie dostrzegała zwierzęce akcenty w postaci lwich głów, choćby na pozłacanej klamce czy uchwytach przy szufladach toaletki. Po pomieszczeniu rozchodził się różany aromat, zauważyła, że w kryształowym wazonie na komodzie stały świeże kwiaty. Pokój był całkiem sporych rozmiarów, większy niż sypialnia Leny w jej własnym domu. Sufit też wydawał jej się wyższy, a okna zasłonięte teraz do połowy burgundowymi zasłonami zajmowały prawie całą wysokość ściany. Widocznie dziadek wcale nie przesadzał, gdy mówił o bogactwie siostry. Obok łóżka zobaczyła swoją walizkę. Zajrzała pod kołdrę we wzory maków i okazało się, że miała na sobie swoją piżamę. Ludzie za często ostatnio przebierali ją, gdy była nieprzytomna. Zdawało jej się to niepokojące i zarazem krępujące. Nigdy więcej — zadrżała na samą myśl.
Wygramoliła się z łóżka i podeszła do okna. Na zewnątrz roztaczał się bajeczny krajobraz, choć było już ciemno i widziała wszystko tylko dzięki zewnętrznemu oświetleniu. Sypialnia najwyraźniej znajdowała się od frontu budynku, bo widziała podjazd i bramę główną, która nawiasem mówiąc, mimo, że była ledwo widoczna z tej odległości, to nadal wyglądała imponująco. Na oko oceniając wysokość, dziewczyna znajdowała się na drugim piętrze. Cały płot wykonano z ogromnych tui, które jak podejrzewała Lena, miały chronić przed ciekawskimi spojrzeniami obcych. Do wejścia prowadziła zadaszona weranda i Lwowska widziała tylko czerwone dachówki prześwitujące pod śniegiem i kawałek schodów z murowaną poręczą. Przed domem znajdował się półokrągły podjazd, a na nim stał jakiś osobowy samochód o ciemnym kolorze karoserii. Z boku widziała furtkę prowadzącą prawdopodobnie do ogrodu, bo zauważyła kilka nagich drzew i krzewów. Wszystko pokryło się białym puchem, więc nie widziała żadnych szczegółów, choć jego obecność w pewnym stopniu rozświetliła otoczenie, odbijając światło lamp.
Usłyszała skrzypienie i natychmiast się odwróciła. W drzwiach stała staruszka opierająca się na drewnianej lasce z pozłacaną rączką o kształcie lwa szykującego się do skoku. Upięte w kok na czubku głowy włosy miała prawie całkowicie białe, miejscami tylko z ciemniejszymi pasmami. Ozdobną spinkę do włosów w kształcie róży zrobiono z barwionego na czerwono dmuchanego szkła. Oprócz starczych plam na twarzy miała również piegi, a oczy w złocistym kolorze lśniły. Wydawały się Lenie dziwnie znajome, a chwilę później uświadomiła sobie, że to musiała być nie kto inny, jak Antonina Lwowska.
Kobieta podeszła bliżej i usiadła na jednym z rustykalnych, bordowych foteli. Poklepała miejsce na drugim, znajdującym się zaraz obok. Lena usiadła na wskazanym miejscu, cały czas uważnie przyglądając się staruszce. Wyczuła delikatne, kwiatowe perfumy, zupełnie nieprzypominające te ciężkie zapachy, które często towarzyszyły staruszkom podczas niedzielnych mszy. Dziadek mówił, że ma osiemdziesiąt dwa lata, a jeżeli była to prawda, to według Leny wyglądała całkiem dobrze. Uwagę dziewczyny zwrócił ogromny czerwony kryształ, wiszący na szyi Antoniny. Kobieta ubrała się z klasą, w grafitowy kostium i lawendową bluzkę. Miała pogodny wyraz twarzy, ale biła od niej jakaś niewidzialna siła, towarzysząca każdemu, choćby najmniejszemu ruchowi staruszki. Zaczekała z mówieniem czegokolwiek do momentu, w którym Lena usiadła obok niej. Złapała dziewczynę za rękę i choć nastolatka odruchowo chciała się wyrwać, po chwili uczucie niepokoju zniknęło i poczuła ciepło bijące z pomarszczonych dłoni kobiety.
— Jesteś silna Leno, wyczułam twoją energię już z drugiego końca pokoju. Prawdziwa Lwowska — odezwała się wreszcie Antonina z nieskrywaną dumą.
Lena nie do końca zrozumiała, co kobieta miała na myśli.
— Pani to Antonina, siostra dziadka, tak?
— Naturalnie, kim innym mogłabym być? — zaśmiała się dobrodusznie. — Witam cię w moim domu, dziecko. Na pewno masz wiele pytań.
Lena skinęła głową.
— Na wszystkie z wielką chęcią odpowiem, ale później. Mamy akurat kolację, miałam nadzieję, że się obudzisz do tej pory. Zjesz z nami, czy wolisz zostać tutaj? Mogę przysłać kogoś z posiłkiem. Powiedz tylko, co chcesz. — Głos miała odrobinę zachrypnięty, ale wciąż dźwięczny i mocny. Dało się odczuć, że w przeszłości musiała przeprowadzić wiele publicznych wystąpień.
— Zjem ze wszystkimi, tylko się ubiorę. Nie mogę przecież zejść w piżamie. — Nastolatka spojrzała po sobie.
— To szczera prawda. Dama nie powinna pokazywać się w niepełnym stroju. W takim razie zostawię cię. Żeby zejść do jadalni, musisz iść schodami na sam dół i w prawo. Na pewno trafisz. Obok dwuskrzydłowych drzwi prowadzących do jadalni stoi posąg lwa. Niełatwo go przeoczyć.
— Chyba bardzo lubicie tu lwy — wymsknęło się dziewczynie. Na jej pełne policzki wstąpił rumieniec.
— W końcu nie bez powodu nazywamy się Lwowscy, prawda? — Uśmiechnęła się tajemniczo, wcale nie wyglądając na obrażoną uwagą dziewczyny. Nie oczekując na odpowiedź kobieta wyszła, stukając laską o drewnianą podłogę i zamknęła za sobą rzeźbione drzwi.
Lena przebrała się w ciemnopomarańczową sukienkę  bez rękawów, a na wierzch narzuciła luźny sweter. Gips wciąż jej przeszkadzał w noszeniu niektórych ciuchów i mogła tylko pomarzyć o noszeniu bluzek z długimi rękawami.  
Usiadła przed toaletką, żeby poprawić makijaż i ogarnąć się przed zejściem na dół. Sięgnęła do przełącznika z boku mebla i mocne światło żarówki natychmiast ją oślepiło. Lena znów poczuła się, jakby trafiła do samochodu na sekundy przed wypadkiem. Jej twarz zastygła w wyrazie przerażenia, usta wykrzywione i otwarte, zamarły w niemym krzyku. Ukryła twarz w dłoniach i poczuła, że są mokre od łez. Serce dudniło jej w piersi. Nie, nie, nie! — krzyczała w myślach, a obraz przelatywały przez jej głowę.
Dopiero po chwili zorientowała się w nieprawdziwości tych wizji. Powoli, zaczęła oddychać głęboko, tak jak radził jej psycholog, i zaczęła wracać do rzeczywistości. Skupiła się na blacie toaletki, jego błyszczącej powierzchni, w pewnych miejscach pokrytej rysami. Wróciła. Spojrzała na swoje odbicie. Wyglądam jak siedem nieszczęść. Muszę się pospieszyć, na pewno wszyscy czekają. Rusz się, mazgaju. Musisz wyglądać perfekcyjnie na kolacji — powiedziała sobie i wstała, w poszukiwaniu kosmetyczki. Odnalazła drzwi do łazienki prowadzące prosto z jej sypialni, zmyła makijaż, a potem przemyła twarz lodowatą wodą. Ogarnij się, nie mogą zobaczyć cię w takim stanie. Rozczesała splątane włosy. Od nowa nałożyła grubszą warstwę podkładu, żeby ukryć zaczerwienioną skórę po płaczu. Kiedy dokończyła malowanie się, nałożyła sweter, który wcześniej ześliznął się z jej ramion i spadł na podłogę. Wypuściła głośno powietrze. Dasz radę.  
Wyszła na korytarz. Pod sufitem wisiały małe kryształowe żyrandole, z każdej strony otaczały ja obrazy oraz różnego rodzaju i wielkości posągi. Dużą ich część zrobiono ze szkła. Po drodze zobaczyła też całą gablotkę ze szklanymi figurkami. Czuła się trochę jak na wycieczce w muzeum. Od razu dojrzała półokrągłe schody znajdujące się po drugiej stronie. Praktycznie całe drewniane, poręcze zostały wyrzeźbione w roślinne i zwierzęce wzory, i zachwycały misternym wykonaniem. Zejście na dół nie sprawiło jej żadnego kłopotu, choć niepokoiła się skrzypieniem wydawanym przez niektóre stopnie. Parter budynku okazał się być jeszcze bardziej okazały niż piętro. Podłogę wyłożono białym marmurem, w kącie stały ogromne drzewka palmowe. Tak jak mówiła Antonina, Lena od razu zauważyła posąg ryczącego i stojącego na dwóch łapach lwa, zrobionego z barwionego na złoto kryształu. Zamiast oczu miał rubiny i w kilku miejscach był pozłacany. To już kompletna przesada, no ale co kto lubi — przemknęło jej przez myśl. Biorąc głęboki oddech, złapała za obie złocone klamki i weszła do jadalni.
Urządzono ją tak samo bogato, jak poprzednie odwiedzone przez Lenę miejsca w rezydencji, a może nawet z większą pieczołowitością. Znajdowało się tu mnóstwo powieszonych w rzędzie portretów, jak zgadła Lena, członków rodziny Lwowskich. Większość podobizn wyglądała podobnie. Każdy z nich podpisano i wisiało ich pewnie ze dwadzieścia, choć nastolatka nie policzyła dokładnie. Jej uwagę przyciągnęły ogromne okna po prawej stronie od wejścia, razem z drzwiami wychodzącymi na taras. Były zasłonięte firankami, a w rogach miały witraże przedstawiające róże, ale Lena dobrze widziała oświetlony na zewnątrz ogród zasypany śniegiem. Musi być tu pięknie latem — rozmarzyła się. Tak jak w innych pokojach, tu również wisiał kryształowy żyrandol, tyle że o wiele większy niż te z korytarza.
Pomieszczenie wyglądało na ogromne, a jego centralnym punktem był imponujący wielkością mahoniowy stół. O dziwo miał kształt idealnego okręgu. Stało przy nim piętnaście pięknie rzeźbionych krzeseł. Tylko jedno było większe i bardziej masywne od pozostałych, wyściełane karmazynową tkaniną. Stało po przeciwnej do wejścia stronie. Zasiadała na nim Antonina, która, gdy tylko zobaczyła Lenę, pomachała w jej kierunku. Za nią stała sięgająca prawie do sufitu biblioteczka wypełniona książkami i szklanymi bibelotami, a po lewej stronie barek z misternie wykonaną karafką oraz kompletem kieliszków.
Na suto zastawionym jedzeniem stole znajdowało się siedem zastaw z mlecznobiałego szkła ze wzorami w róże. Dwie stały puste. Lena zasiadła przy jednej z nich, pomiędzy tatą, a Julkiem. Czyżby kogoś jeszcze brakowało? Dziewczyna spojrzała po zebranych. Byli tu wszyscy: ojciec, dziadek, bliźniaki oraz nestorka rodu — Antonina. Kim zatem był tajemniczy nieobecny?
— Czekamy jeszcze na kogoś? — zapytała, widząc, że nikt nie je. Zapach pieczystego rozszedł się już po całym pomieszczeniu, doprowadzając Lenę do niekontrolowanego burczenia w brzuchu.
— Na mojego syna, Gerarda. Za chwilę przyjdzie, Tekla już po niego poszła. — Na pytające spojrzenie dziewczyny dodała. — Nasza gosposia.
Jak na zawołanie białe drzwi jadalni się otworzyły. Do pomieszczenia wszedł wysoki mężczyzna w średnim wieku. Za uchem trzymał włożony ołówek, który szybko schował do kieszeni granatowej koszuli. Miał złote oczy swojej matki, ale brakowało mu piegów i wystających kości policzkowych, tak charakterystycznych dla wszystkich Lwowskich.
— Przepraszam za spóźnienie — bąknął cicho i usiadł po prawicy matki. Praktycznie cały czas patrzył w dół i dopiero teraz zorientował się, że nie są sami. Ze zdziwieniem przesunął wzrokiem po gościach. Pytająco spojrzał na Antoninę.
— Mówiłam ci przecież, że Franciszek przyjedzie niedługo z resztą rodziny. Eh, kogo ja wychowałam. — Pokręciła głową z rezygnacją, po czym nabrała na talerz pozłacaną łyżką trochę sałatki.
Syn poszedł w jej ślady i również nałożył sobie trochę ciemnego pieczywa. Najwyraźniej był to znak, że mogą zacząć jeść. Lena wzięła parę plasterków pomidora i szynki. Dopóki nie zobaczyła tej góry jedzenia, nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo jest głodna. Wpakowała kanapkę do ust i dopiero po pochłonięciu całej, zauważyła, jak elegancko je Antonina i zrobiło jej się głupio. Kobieta najwyraźniej to dostrzegła, bo powiedziała:
— Nie krępuj się. Jedz jak ci wygodnie — zachęciła. — Na pewno jesteś wygłodniała po połowie przespanego dnia. Musisz wiedzieć, że w młodości też miałam wilczy apetyt. Dopiero na starość przyszło mi kroić wszystko i przeżuwać jeden kęs przez pięć minut.
Lena odetchnęła z ulgą. Nie bardzo wiedziała jak ma się zachowywać. Nie znała jeszcze tutejszych zwyczajów, a mimo wszystko chciała zrobić dobre wrażenie na nowej ciotce. Po pewnym czasie pojawiła się kobieta, około czterdziestki, która nalała Cyprianowi i Gerardowi grzanego wina. Zaproponowała je również Lenie, ale ta podziękowała, zadowalając się równie aromatycznym kubkiem herbaty z imbirem, miodem i cytryną. Może innym razem — stwierdziła. Cały czas jeszcze brała tabletki i nie mogła sobie pozwolić na tą przyjemność.
W połowie kolacji, kiedy wszyscy byli już w miarę najedzeni, zaczęły się rozmowy. Zapoczątkowała je oczywiście Antonina, pytając brata o podróż. Zwykłe, grzecznościowe pytanie wszczęło lawinę słów.
— Z chęcią dowiedziałbym się czegoś więcej o naszych korzeniach. Ojciec trochę mi już opowiedział o tym, czego się tu dowiedział, ale myślę, że nigdy mi się to nie znudzi. — Cyprian najwyraźniej wyczekiwał momentu, by móc powiedzieć coś podobnego. Nestorka odchrząknęła, szykując się na dłuższą opowieść.
— Jak pewnie Franciszek ci powiedział, korzenie naszej rodziny sięgają osiemnastego wieku. Początkowo zamieszkiwaliśmy okolice Lwowa — jak można się domyślać, stąd pochodzi nasze nazwisko. Wciąż mamy tam posiadłość, jeżeli chcielibyście się kiedyś tam wybrać. Śmiało mogę dać wam klucze — rzekła entuzjastycznie. — Ale wracając do opowieści, tutaj osiedliliśmy się pod koniec dziewiętnastego wieku. Szybko zdobyliśmy uznanie i szacunek. Od pokoleń znajdowaliśmy się w czwórce najważniejszych rodów w kraju i mieliśmy nasze miejsce w radzie. — Kobieta dojrzała pytające spojrzenie Cypriana. — Jest to coś na kształt rządu elementalistów. Zasiada w nim zawsze osiem osób, cztery z najznamienitszych rodów i cztery wybierane spośród zwykłych magów. Nie myśleliście chyba, że nasza społeczność rządzi się sama, jak chce? Musi panować porządek, inaczej zapanowałby całkowity zamęt.
Teraz już nikt nie zajmował się jedzeniem. Tekla pozbierała puste talerze i szybko się ulotniła, pozwalając na kontynuowanie opowieści.
— Dopiero wydarzenia z trzydziestego dziewiątego zachwiały ten stan, ale dużo rodzin elementalistów wtedy ucierpiało. Wszyscy wiemy, co spotkało mojego drogiego brata, który szczęśliwie jest tutaj ze mną. — Spojrzała na Franciszka, siedzącego po jej lewej stronie. — Odzyskałam naszą pozycję sprzed lat, ale niestety pięć lat temu zostaliśmy na powrót wykluczeni z rady. Musiałam odejść ze względu na wiek, a nie mieliśmy odpowiedniego następcy w tamtym okresie. — Przeniosła surowe spojrzenie na syna, który za wszelką cenę starał się unikać jej wzroku.
— Teraz nasze miejsce zajęła rodzina Gardian — powiedziała z niechęcią. — Ech, nawet w moim wieku byłabym lepszym członkiem niż głowa ich rodziny. Ten mężczyzna nie posiada żadnej odwagi, żeby powstrzymać Zamojskiego przed jego chorymi ambicjami, ani Jabłońskiej od jej manii. I to ma być szef oddziału obrony? Świat stanął na głowie. 
Jabłońskiej? Czyżby tamta kobieta była jakoś powiązana z moim lekarzem? — zdziwiła się Lena. — Chociaż, tu chyba wszystko jest możliwe — dodała od razu w myślach.
— To fascynujące. Wszystkie te rody i hierarchia. Z chęcią posłuchałbym więcej na ten temat — wtrącił Cyprian.
— Już niedługo będziesz miał okazję. Zarządziłam w poniedziałek naradę rodzinną, więc spodziewajcie się jutro przyjazdu reszty rodziny. Będziecie mieli okazję wszystkich poznać.
— To wspaniała nowina. — Ucieszył się dziadek.
— Widziałam po drodze mnóstwo ozdób ze szkła. — Lena postanowiła jakoś włączyć się do rozmowy, ale nie bardzo wiedziała jak. Padło na pierwsze, co przyszło jej do głowy.
— Cieszę się, że o tym wspomniałaś, Leno. — Antonina wyraźnie się uradowana, że ktoś zwrócił na to uwagę. — Hutnictwo i wyrabianie tych wszystkich cudowności ze szkła to nasza rodzinna chluba. Od lat siedemdziesiątych zaczęliśmy masową produkcję. Mamy kilka fabryk rozsianych po kraju. Gerard oprowadzi cię po naszym małym warsztacie, tutaj w rezydencji, jeśli zechcesz, a potem możecie przejrzeć naszą kolekcję.
— Pewnie, chętnie wszystko obejrzę. — Zgodziła się.
— W takim razie załatwione.
Poznanie swojej rodziny stanowiło najjaśniejszy punkt życia dziadka od lat. Lena już dawno nie widziała go tak optymistycznego. Śmierć babci trzy lata temu bardzo go dotknęła i od tamtej pory stracił dużo ze swojego wigoru. Wnuczka widziała teraz przebłyski dawnego Franciszka i nie mogła nie cieszyć się jego szczęściem.
Siedzieli tak aż do dwudziestej pierwszej, ale kiedy bliźniaki zaczęły ziewać, Antonina wezwała Teklę, by zaprowadziła je do sypialni. Reszta gości również była zmęczona po podróży i chwilę później wszyscy zgodnie udali się na spoczynek. 
Lena leżąc już w łóżku i wcale nie będąc śpiącą, doszła do wniosku, że choćby nie wie jak nienawidziła magii, to polubiła Antoninę i jej za duży, za bardzo barokowy dom. Z dziwną ekscytacją podchodziła do jutrzejszego dnia, który miał obfitować w jeszcze większą liczbę nowych członków rodziny. Z tą myślą, chyba po raz pierwszy raz od tygodnia, nie martwiąc się nocnymi koszmarami, zasnęła. 

+++
I jak wam się podoba? Poznaliśmy dwójkę nowych członków rodziny Leny, a mogę zapewnić, że będzie ich więcej, choć nie odegrają żadnej znaczącej roli w opowiadaniu. Nie chciałam przeładować rozdziału zbyt dużą liczbą informacji, ale obiecuję, w kolejnym pojawi się kolejna porcja.
Do tego muszę się pochwalić. Chyba szatan się interesuje, bo licznik odwiedzin wybił w niedzielę diabelską liczbę.
 
Dziękuję wszystkim, którzy zatrzymali się tutaj choć na chwilę.  
EDIT. Poprawiłam kilka powtórzeń i dodała praktycznie kilka zdań do dialogów z wyjaśnieniem czym zajmuje się rodzina Lwowskich.  

3 komentarze:

  1. Świetny rozdział. Myślę, że Lena szybko zmieni zdanie...;) Rodzina jest z pewnością fascynująca, jakby wzięta z XVII wieku właśnie albo cos xDxD nie mogę doczekać się reszty, mam nadzieję, że znajdą się wśród nich jakieś zabawne, wyubijające się jednostki ;). Ciekawe, swoją drogą, czy oni wszyscy są tacy bogaci i mają takie domy... Nie mogę doczekać się kontynuacji i rytuału! Zapraszam na nowosć na zapiski-condawiramurs.blogspot.com , jestem ciekawa Twojej opinii:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że ci się podobał. Fajnie pisało mi się dialogi "rodzinne", no i wreszcie mogłam poszaleć z opisami. Rodzina Lwowskich jest naprawdę stara i ma swoje tradycje. Są ( a przynajmniej Antonina) trochę nie z tej ziemi. W następnym rozdziale pojawi się ktoś, kto mam nadzieję, że zabłyśnie humorem.
      Dom Antoniny jest tak jakby "siedzibą" rodziny i przechodzi z pokolenia na pokolenie, kiedy następna osoba staje się głową rodziny. Reszta rodziny ma skromniejsze posiadłości, ale większość z nich również jest bogata. Można by powiedzieć, że Lwowscy należą do elity polskich rodzin magów, choć ostatnio troszkę o nich zapomniano. A to wiąże się z władzą i pieniędzmi.
      Przed rytuałem (który zamknie pewnien etap historii) chciałam jeszcze trochę powyjaśniać parę istotnych szczegółów dotyczących społeczeństwa magicznego i magii w ogóle, dlatego planuję go dopiero na rodział dwunasty, tak by dla Leny i czytelników było jasne w co się pakują. Mam nadzieję, że będziesz miała cierpliwość, żeby do niego doczekać i pozdrawiam.

      Usuń
    2. Chciałam jeszcze tylko napisać, że dodałam dzisiaj w ramach sprawdzania literówek na prawie samym końcu rozdziału kilka zdań o tym, czym zajmuje się rodzina Lwowskich i jest to hutnictwo oraz wyrabianie ozdób ze szkła. Wcześniej zupełnie zapomniałam o tym wspomnieć, mimo że miałam to zaplanowane. Przepraszam za zamieszanie. >.>

      Usuń

Czytasz - proszę, skomentuj. Dla ciebie to niewiele, ale dla mnie każdy komentarz jest na wagę złota. Zawsze z chęcią odpowiem na pytania i sugestie.