Wróciłem.
Po trzydziestu latach samotnej tułaczki po świecie znów jestem w
domu, z rodziną. W uścisku z Pierwszym. Co powinienem zrobić,
powiedzieć? Przeprosić? Bogowie,
powinienem, tak bardzo powinienem. Myśl, Leo, myśl. Co powiedzieć,
co...
Uścisk
słabnie. Pierwszy odsuwa się, jednak wciąż czuję ciepło jego
rąk na plecach. Nie
puszczaj, proszę.
Odchrząkuję,
próbuję...
—
Dobrze,
że jesteś z powrotem, Leo. Brakowało nam cię. — Jego głos koi
moje rozgorączkowane serce, niczym chłodny okład.
—
Zawsze
i wszędzie. — Kurt poklepuje mnie od tyłu po ramieniu.
—
Odświeżcie
się i przyjdźcie do nas, bracia. Kolacja już gotowa. — Pierwszy
oddala się lekkim krokiem w stronę salonu.
Z
otwartymi ustami obserwuję, jak znika za podwójnymi drzwiami
rzeźbionymi na podobieństwo sceny tańca czterech żywiołów. Nie
mogę się powstrzymać i podchodzę do nich, jakbym chciał iść za
Pierwszym, ale zamiast tego zatrzymuję się i wodzę palcami po
krzywiznach drewna: spienionych falach łączących się z podmuchem
wiatru, nieprzewidywalnych płomieniach i grubo ciosanych skałach
ziemi. Niezaprzeczalnie
jedno z najwspanialszych dzieł Pierwszego, o tak.
Kucam
i dotykam małego fragmentu morskiej piany tuż koło zawiasu. Nasze
wspólne. Ach, ojcze, jesteś taki dobry. Nie zasługuję na ciebie.
— Leo,
no chodź już do tej łazienki — odzywa się Kurt, wciąż stojący
kilka kroków za mną, na środku korytarza. — Nie dajmy im na
siebie czekać.
— O...
oczywiście — odpowiadam, wstając.
Nie
zapalamy światła. W półmroku, wytyczoną przez lata ścieżką,
idziemy ramię w ramię do końca korytarza i na lewo. Jestem pewien,
że nawet w całkowitych ciemnościach trafiłbym na miejsce bez
problemu.
Jako
pierwszy do środka wchodzi Kurt. Korzystając z chwili samotności,
zamykam oczy i głęboko wdycham powietrze. Znajdujemy się niedaleko
kuchni, dlatego zapach przygotowanej przez braci uczty jest tu
szczególnie intensywny. Zachwycająca mieszanka dań i przypraw z
całego świata powala. Oprócz tego w powietrzu unosi się też
delikatna woń drewna, starych ksiąg i magii. Pachnie domem.
Kurt,
niemiłosiernie skrzypiąc łazienkowymi drzwiami, przerywa moje
rozmyślania. Natychmiast otwieram oczy i drapię się w skroń.
— Tylko
nie siedź tam przez godzinę, królewno, bo jestem strasznie głodny,
a — pociąga nosem — słynny gulasz Dziesiątego czuć aż tutaj.
Jeszcze cię zostawię i sam będziesz musiał robić wielkie
wejście.
—
Wolałbym
nie. — Uśmiecham się półgębkiem, po czym zamykam w łazience.
Otacza
mnie biel, zgaszony błękit i srebro. Całkowicie zmienili
umeblowanie. Naturalnie,
że to zrobili, tamto sklejkowe paskudztwo na pewno dawno się
rozpadło. Piąty zawsze mówił, że długo nie wytrzyma, nie wiem,
czemu Dziesiąty tak się upierał na tamten komplet. Wszyscy się
wtedy z niego śmialiśmy. Ach, to były czasy.
W
ozdobnym lustrze studiuję swoje odbicie. Wyglądam jakoś obco,
dziwnie. Może to kwestia oświetlenia, może klimatu, może nerwów…
sam nie wiem.
Wiem
za to, że nie mogę tak się pokazać. Muszę zrobić dobre
wrażenie. Udowodnić, że nie zmarnowałem tego czasu. Wygładzam
ciemnozielony sweter, poprawiam kołnierzyk koszuli. Palcami
przeczesuję spuszone od wilgoci włosy i wiążę je gumką. A
może powinienem zostawić rozpuszczone? Wtedy takie nosiłem, przed
wyjazdem. Może jeśli będę bardziej znajomy, łatwiej zaakceptują…
mnie, mój powrót. Zobaczą, że się nie zmieniłem, że wciąż
jestem ich Leo. Będzie jak dawniej.
Bzdury.
Zmieniłem się, a oni zauważą to od razu, bo nie są ani ślepi,
ani głupi. Przejrzą mnie na wylot, przeżują i wyplują. Zmiażdżą
oskarżycielskimi spojrzeniami i wyrzucą za drzwi, jak tylko otworzę
usta. Przejrzą każde kłamstwo, a nie kłamać byłoby zbrodnią.
Nie mogę powiedzieć: „Tak, było mi dobrze bez was. Tak, wcale
nie chciałem tu przyjeżdżać. Kochajcie mnie, swojego
zdradzieckiego braciszka, bo inaczej znów wam zwieję. Zobaczycie,
na co...”
Och,
Leo, jesteś genialny. Ge-nial-ny. Znów wyrzucasz sobie wszystko, na
co jesteś tylko w stanie wpaść. W ten sposób nigdy stąd nie
wyjdziesz. Będziesz siedzieć tutaj do końca świata, układając
coraz to gorsze scenariusze. Musisz przestać myśleć. Przestań o
tym myśleć, Leo, skup się. Na czymkolwiek. Patrz, kafelki na
ścianie. Identyczne jak trzydzieści lat temu. Ten na dole, koło
zlewu, wyszczerbiony. Kafelki. Kafelki. Kafelki.
—
Wszystko
okej? — słyszę zaniepokojony, stłumiony głos Kurta. — O co ci
chodzi z tymi kafelkami?
— Co?
O nic. Już idę. Chwileczkę.
Trzymając
się obiema rękami zlewu, spuszczam głowę. Wdech, wydech. Ogarnij
się, Leo. Masz tutaj wszystko, czego ci trzeba. Użyj tego.
Odkręcam
kurki i zanurzam dłonie w strumieniu ciepłej wody; pozwalam się
porwać jej nurtowi, wsłuchać w uspokajający szum. Nucę starą
pieśń, przemywając z namaszczeniem twarz oraz dłonie. Mogę
to zrobić. Zrobię to. Wyjdę i zjem kolację z moimi braćmi. Dam
sobie radę.
Tylko
czy oni...
— Kurt?
— Tak?
—
Myślisz…
myślisz, że mi wybaczą?
— Co
takiego?
— No
wiesz… moje odejście. To...
—
Głupota
— przerywa mi. — Nie mają czego ci wybaczać — stwierdza
ostro. — Wszyscy odchodziliśmy na jakiś czas podładować
baterie. Nie było cię przez trzydzieści lat. Wielkie rzeczy.
Dziewiątego nie było ponad pięćdziesiąt i nikt nawet nie
mrugnął.
— Ale
wiesz, wtedy było inaczej. Itri nie uciekł. Pisał do nas listy,
przysyłał paczki. I… No wiesz, wiedzieliśmy, że nic mu nie
jest, że tylko potrzebuje trochę czasu dla siebie i wróci.
— Ty
też wróciłeś.
— To
co innego. Pojechałeś po mnie. W innym wypadku… — urywam.
—
Wróciłbyś
— odpowiada pewnie. — W końcu. Wiem, że byś wrócił. Wszyscy
to wiemy, dlatego będzie dobrze. Chodź już, jedzenie stygnie.
Wróciłbym?
Naprawdę? Masz o mnie za wysokie mniemanie, bracie. Zbytnio
polubiłem tamto życie. Takie zwyczajne, takie nieskomplikowane,
takie…
—
Idziesz,
czy mam wyważyć drzwi i cię tam zanieść?
Chcę
już złapać klamkę, ale dostrzegam, że wciąż mam mokre dłonie.
Kurczę,
gdzie są ręczniki? Dlaczego nie ma ręcznika, przecież Kurt
powinien...?
Rozglądam
się dookoła i niechcący strącam z półki pusty kosz na pranie.
Łapię go w ostatniej chwili, ale i tak robię mnóstwo hałasu.
— Leo?
Gdzie
jesteście, piekielne ręczniki? Rozglądam
się szaleńczo na wszystkie strony niewielkiego pomieszczenia.
Już
wiem, górna szafka! Proszę, bądźcie tam! Są!
— Idę!
— Pospiesznie wycieram ręce i pędem wychodzę z łazienki.
Kurt
czeka oparty o ścianę, z szelmowskim uśmieszkiem kręcąc głową.
Gdy zrównujemy krok, klepie mnie w plecy.
—
Braciszku,
wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
*
* *
Kiedy
stajemy obok siebie pod drzwiami, Kurt spogląda na mnie z góry i
pyta:
— Nie
zapomniałeś o czymś?
Patrzę
na niego ze zdziwieniem, kiedy wyciąga coś z kieszeni spodni.
Otwiera zaciśniętą pięść niemal przed samym moim nosem. Okazuje
się, że trzyma pierścień braci.
Mój
pierścień.
—
Skąd...?
Miałeś go przez cały ten czas?
—
Trzeba
było go nie zostawiać byle gdzie, to nie musiałbym się nim
zajmować — stwierdza z rozbawieniem.
—
Naprawdę
uważasz, że to dobry pomysł?
—
Jesteś
bratem czy nie?
Milczę.
— Nawet
mnie nie denerwuj. — Daje mi sójkę w bok. — Wkładaj.
Ostrożnie
biorę pierścień i przez moment ważę go w dłoni. Jest dużo
lżejszy, niż zapamiętałem, lecz bez wątpienia wciąż ciężki
jak na biżuterię. Wykonany z ciemnego, wytrzymałego metalu z
wetkniętym na środku przezroczystym, sześciokątnym kamieniem,
którego drobne, jasne żyłki układają się na kształt błyskawic.
W pierwszej chwili zdumiewa mnie jego chłód, lecz później zdaję
sobie sprawę, że kryształ nie został naładowany. Po wewnętrznej
stronie odczytuję grawerunek: liczba dwanaście zapisana w dawno
zapomnianym alfabecie. Jego widok przywołuje wspomnienia, wiele
wspomnień... Jednak nie czas teraz na to. Zakładam pierścień na
serdeczny palec lewej dłoni, a wtedy Kurt uśmiecha się i
stwierdza:
— No,
teraz możemy zrobić wielkie wejście. — Otwiera szeroko oba
skrzydła drzwi prowadzących do salonu, wypina pierś i wchodzi
niczym król do swojego pałacu.
Kryję
się w jego cieniu, instynktownie kurcząc się w sobie i patrząc w
podłogę, dopóki nie przejdziemy do samego końca salonu i nie
zajmiemy ostatnich dwóch wolnych krzeseł. Wtedy zamieniam widok
sosnowego drewna podłogi na dębowe drewno stołu i śnieżnobiałą
zastawę. Kurt szturcha mnie niemal niezauważalnie w ramię.
Podnoszę głowę.
Siedzący
naprzeciwko Pierwszy posyła mi pokrzepiający uśmiech, lecz zamiast
pocieszenia czuję żółć podchodzącą do gardła. Przez te
wszystkie lata przy każdym śniadaniu, obiedzie i kolacji widział
puste krzesło. Jak może teraz patrzeć na mnie i nie czuć złości
ani rozczarowania?
Spoglądam
dalej. Stół prezentuje się nienagannie: srebrne sztućce są
wypolerowane na błysk, dania parują i rozsiewają fantastyczne
zapachy, a wysokie świece rozjaśniają całość ciepłym blaskiem.
Większość
braci — niektórzy zupełnie się zmienili od lat osiemdziesiątych
i przejęli bardziej stonowaną, nowoczesną modę, jak Kurt —
przybiera nieodgadnione miny, jednak Czwarty i Dziesiąty witają
mnie delikatnym skinieniem, a Dziewiąty nawet puszcza oczko. Może
nie będzie tak źle?
Pierwszy
wstaje i momentalnie skupia tym na sobie naszą uwagę.
—
Serdecznie
witam wszystkich zebranych. Zgromadziliśmy się tutaj, albowiem
wierzę, że nasze dzieło się rozpoczęło i czas powziąć
odpowiednie kroki, by je wypełnić — oznajmia uroczyście. —
Lecz o zadaniu porozmawiamy jutro, kiedy wszyscy będziemy wypoczęci
i w pełni sił. Teraz radujmy się, gdyż nasz ukochany, najmłodszy
brat, Leo, powrócił, by wraz z nami odszukać Trzynastego. Wypijmy
więc za niego i ponowne zjednoczenie naszej rodziny. — Wznosi
napełniony czerwonym winem kielich.
Wstaję
w pośpiechu i unoszę swój, lecz gdy Pierwszy zamiast kontynuować,
patrzy znacząco gdzieś w lewo, dostrzegam, że kilku z braci wciąż
siedzi. Przekaz nie mógłby być jaśniejszy. Nie chcą mnie tu.
Wiedziałem, że poszło zbyt dobrze, zbyt łatwo. Oto prawda. Nie
wybaczyli mi. Nie wszyscy. Gromiący wzrok Pierwszego łamie ich
wolę, aż po kolei wszyscy dołączają się do toastu. Ostatni z
nich, Siódmy, z lodowatą wściekłością wypisaną na twarzy
obsesyjnie unika patrzenia w moją stronę.
—
Zdrowie!
— rzuca Kurt, przełamując ciszę.
—
Zdrowie
— powtarzają głosy. Jedne beznamiętnie, drugie niepewnie, inne
wręcz ze złością.
Wychylamy
zawartość kielichów i na powrót zajmujemy miejsca. Ręka tak mi
się trzęsie, że rozlewam nieco wina na stół. Kurt natychmiast
rzuca się po serwetkę i posyła w moim kierunku uspokajający
uśmiech.
W
ruch idą sztućce, półmiski i szklanki. Co chwilę coś stuka,
puka czy przelewa się, jednak nie słychać żadnych rozmów. To
przeze mnie. Czuję na sobie ciężkie spojrzenia; oczy braci nie
przestają śledzić moich ruchów. Nie mogę sięgnąć nawet po
kromkę chleba; jestem jak sparaliżowany.
—
Spróbuj
zupy. Jest wyborna — zachęca Kurt.
— Może
później — odpowiadam drżącym głosem. Moje słowa wydają się
niesamowicie głośne, jakbym mówił przez tubę. Jakbym krzyczał.
— Leo,
a może opowiedziałbyś nam o swoich poczynaniach, kiedy cię nie
było? — pyta Pierwszy.
— Am...
ja… — mocno zaciskam pod stołem dłonie — naprawdę nie ma o
czym opowiadać. Ja... hm... mieszkałem ostatnio we Florencji.
— Ach,
to jedno z twoich ulubionych miast, o ile mnie pamięć nie myli.
Cieszę się, że znalazłeś sobie przyjemne miejsce na przemyślenia
— stwierdza Pierwszy z uśmiechem.
—
Całkiem
nieźle się tam urządził — dodaje Kurt, po czym zwraca się do
mnie: — Uwiłeś sobie tam przytulne gniazdko.
— T...
tak, chyba tak.
— Mam
nadzieję, że przywiozłeś nam jakieś prezenty — rzuca
Dziewiąty, wskazując na mnie widelcem. — Inaczej nie masz co
liczyć na deser.
— Ja…
wiecie… nie pomyślałem…
—
Spokojnie,
Leo, tylko żartowałem — uspokaja Itri, śmiejąc się, i zanurza
widelec w soczystym sznyclu.
— R…
racja.
— Komuś
jeszcze gulaszu? — pyta niepewnie Dziesiąty.
—
Poproszę
— odpowiada Ósmy. — Dzisiaj wyszedł ci wyjątkowo… — nie
zdąża dokończyć, gdyż pełen furii Siódmy wchodzi mu w słowo:
—
Naprawdę
zamierzacie zachowywać się, jakby on właśnie wrócił z wakacji?!
To pierdolony zdrajca!
W
salonie następuje całkowita cisza. Nikt nie śmie nawet mrugnąć.
—
Ghalib,
przestań — zabiera głos Czwarty. — Twój brat wrócił do nas i
powinieneś się tym cieszyć.
— Nie
mam zamiaru. — Siódmy krzyżuje ręce. — Gdybym tylko mógł, on
skończyłby...
—
Zastanów
się, czy naprawdę chcesz to powiedzieć. — Czwarty radzi ze
spokojem. — Są słowa, których nie można cofnąć.
—
Dobrze.
— Ciemne brwi Ghaliba niemal stykają się ze sobą. — Nic nie
powiem, ale nie będę siedział z nim przy jednym stole! — rzuca
nóż z brzękiem na talerz i gwałtownie wstaje, mierząc mnie
pogardliwie wzrokiem.
— Ja
też nie. — Słyszę melodyjny głos Szóstego i szuranie jego
krzesła, a chwilę potem jeszcze jednego, należącego do Piątego.
—
Prz...
przestańcie — wyciągam w ich stronę rękę, podnosząc się
nieco z krzesła, gdy są już przy drzwiach. — Ja... ja wyjdę.
Dokończcie kolację.
—
Łaskawca
się znalazł! — stwierdza z przesadą Piąty, żywo gestykulując.
— I co zrobisz? Znowu uciekniesz? Wygląda na to, że tylko to
potrafisz.
—
Zdradziecki
pies — wtrąca Ghalib.
—
Miałbyś
na tyle honoru, żeby się tu nie pokazywać — dodaje Szósty,
mrużąc wąskie oczy i wracając spod drzwi w okolice stołu, a
reszta podąża za nim.
—
Bracia.
Wasze zachowanie jest niedopuszczalne — upomina ponownie Czwarty,
poczerwieniały z oburzenia na twarzy. — Ta kolacja...
—
Zamilcz,
Diego. Nikt nie chce teraz słuchać twoich mądrości — rzuca
Piąty.
— A
może nikt nie chce słuchać waszych podłości, co?! — Kurt
wstaje i uderza pięścią w stół. — Wiecie chociaż, co mówicie,
czy już całkiem zrobaczywiały wam mózgi?
—
Jedenasty!
— Ghalib unosi ręce ze śmiechem i przyklaskuje. — Czekałem, aż
się wreszcie odezwiesz. Prawdę mówiąc, coś długo ci to zajęło.
Ćwiczysz cierpliwość? A może już tak bardzo ci nie zależy na
braciszku, jak to wszystkim wmawiasz, hę?
— Jak
śmiesz?!
Całkowicie
zasycha mi w gardle; nie mogę wydusić ani słowa.
Przestańcie,
proszę!
—
Zawsze
musisz go bronić, prawda? Zachowujesz się jak ślepiec. Twój
ukochany Leo wyparł się ciebie, a ty co? Bronisz tego zasrańca. —
Siódmy nie przestaje się uśmiechać. — Jesteś jeszcze większym
głupcem od niego.
To
wszystko moja wina! Kurt, nie słuchaj go! Odpuść! Zrobię
wszystko, tylko przestańcie się kłócić!
—
Zamknij
mordę, Ghalib, bo ci ją przefasonuję!
—
Spróbuj,
a skończysz tak, że własna matka cię nie pozna. A tak, ty nie
masz matki!
O
nie!!!
—
Rozpierdolę
cię! — Kurt wywraca z hukiem krzesło i pędzi w stronę Ghaliba.
Moja
wyciągnięta ręka zawisa nędznie w powietrzu, nie zdążając go
pochwycić. Szczęśliwie, w ostatniej chwili Dziesiąty zastępuje
mu drogę.
— Ji,
przepuść mnie!
— On
nie jest tego wart, Kurt — mówi ściszonym głosem.
—
Ji-Yeong,
ty podły lisie! Pozwól Kurcikowi przekonać się, kto tutaj jest
niczego niewart — rzuca Ghalib, unosząc pięści. Stuka nimi nad
głową, a kiedy je rozłącza, sypią się z nich iskry
elektryczności.
Kurt
natychmiast zręcznie wymija Ji i unosi prawą dłoń do twarzy.
Między rozczapierzonymi palcami przemykają błyski prądu, gotowe
do wystrzelenia w każdej chwili.
—
Zobaczyłem
wystarczająco — odzywa się Pierwszy ze stoickim spokojem, a
wszystkie oczy zwracają się w jego stronę. — Teraz wszyscy się
uspokoicie, wrócicie do stołu i dokończycie kolację, jak na
cywilizowanych elementalistów przystało.
Ghalib
i reszta niechętnie siadają na swoje miejsca. Bracia znów jedzą w
perfekcyjnej ciszy, choć teraz, w przeciwieństwie do początku
uczty, powietrze można by kroić nożem, tak nasiąkło negatywnymi
emocjami. Mój talerz, mimo tysiąca natrętnych spojrzeń Kurta,
pozostaje czysty.
*
* *
Siedzę
po turecku w poprzek starego, sprężynowego łóżka pościelonego
bladoniebieską, pikowaną kapą i wpatruję się pustym wzrokiem w
białą ścianę. Zniknęły z niej jaśniejsze prostokąty po
zdjętych przeze mnie obrazach, więc mimo że bracia zostawili
wszystko dokładnie tak, jak w dzień mojej ucieczki, to jednak
zadbali, by ten pokój nie zmarniał.
Kiedy
tu wszedłem, nie zauważyłem ani jednego unoszącego się pyłku, a
powietrze było tak samo czyste i świeże, jak w całym domu. Nawet
zawiasy w szafie nie zaskrzypiały, gdy wkładałem do niej tych
kilka sztuk ubrań, które ze sobą przywiozłem.
Bracia
nie doprowadziliby zakurzonego od lat pomieszczenia do stanu
używalności w pięć minut. Nie zrobili również z niego kolejnego
składowiska książek, choć byłoby to o wiele praktyczniejszym
rozwiązaniem niż zostawienie pokoju pustego. Cały
czas musieli mieć nadzieję na mój powrót… Nawet nie wiem, co o
tym sądzić.
Jakie
to teraz ma właściwie znaczenie? Zawiodłem.
Co
ja sobie właściwie myślałem, przyjeżdżając tu? Że wszyscy
przywitają mnie z otwartymi ramionami? To szaleństwo. Nie byłem aż
tak naiwny, żeby w to uwierzyć, prawda? Prawda?
Powinienem
stąd wyjechać i wrócić do Włoch. Natychmiast. Nie mogę znieść
tego, że wciągnąłem w tę wojnę Kurta. Innych braci też. Przeze
mnie nastąpił rozłam, na tych, którzy chcą, żeby Leo trafił do
piekła, oraz tych, którzy jeszcze się wahają. Choć teraz pewnie
już przejrzeli na oczy i zobaczyli, jak bezwartościowym śmieciem
jestem.
Wyciągam
spod łóżka pustą walizkę, po czym otwieram ją na łóżku. Tak
będzie najlepiej. Dla nas wszystkich.
Po
kolei, z należytą precyzją, pakuję swoje rzeczy. Kiedy kończę,
z powrotem siadam, chowając twarz w dłoniach. To
wszystko jest bez sensu.
Pukanie
do drzwi. Nie otworzę. Czy
to ty, Ghalibie? Chcesz mnie zgnieść na miazgę? W takim razie
drzwi nie powinny być dla ciebie problemem. Śmiało, poszatkuj
mnie, może znajdziesz jakąś część, która nie jest na wskroś
zepsuta i zostawisz sobie na pamiątkę?
Znowu
stukanie.
Czyli
to nie on. Kurt? Nie, słyszę jego nerwowe kroki za ścianą. Więc
kto?
— Leo,
proszę, otwórz. Chciałbym z tobą porozmawiać.
Pierwszy.
Zrywam się z łóżka i przekręcam klucz w zamku.
—
Przepraszam,
myślałem...
Pierwszy
unosi rękę, wchodząc do środka. Nie muszę się tłumaczyć,
oczywiście.
— Nic
nie zjadłeś podczas kolacji. Musisz być bardzo głodny. — Podaje
mi talerz pełen kanapek.
—
Prawdę
mówiąc, niezbyt, ale doceniam starania, naprawdę. — Biorę go i
odstawiam na biurku. Nie sądzę, bym mógł cokolwiek przełknąć
ze ściśniętym żołądkiem.
—
Chcesz
wyjechać — stwierdza, spoglądając na spakowaną walizkę.
—
Przepraszam.
Za całe zamieszanie, za kłótnię… za wszystko. Nie chcę dłużej
sprawiać problemu. — Przenoszę wzrok z jego postawnej sylwetki na
własne pantofle.
—
Bracie,
o czym ty mówisz? Jesteś naszą rodziną, nie problemem. Spędziłeś
z nami jeden wieczór i chcesz nas opuścić, bo nie wszystko poszło
tak, jak się spodziewałeś? Leo, którego znam, nie poddałby się
tak łatwo.
— Nie
jestem już tym samym Leo, zmieniłem się. Na gorsze, jak widać. —
Siadam na łóżku, po czym podpieram głowę na dłoniach.
Pierwszy
dosiada się obok, a stare sprężyny zapadają się oraz trzeszczą
niebezpiecznie pod naszym wspólnym ciężarem. Gdy tylko unoszę
głowę, Pierwszy wykorzystuje moment i nie pozwala mi już uciec od
jego spojrzenia. Krystalicznie czyste, zielononiebieskie tęczówki
przypominają barwą morze, przypominając dom i działając na mnie
uspokajająco.
—
Zmieniłeś
się, to fakt, ale nie tak bardzo, jak sądzisz. I na pewno nie na
gorsze. Ani na lepsze. Zwyczajnie na inne — stwierdza
pokrzepiającym tonem.
Kręcę
głową.
— Nie
jestem pewien, czy podoba mi się ta zmiana. Ghalibowi na pewno nie.
—
Przykro
mi, że musiałeś być świadkiem tej sceny. Powinienem to przerwać
od razu, a jednak naiwnie założyłem, że Siódmy wykaże się
większą mądrością i będzie wiedział, gdzie jest granica
dobrego smaku.
— To
nic. — Macham ręką. — Dziękuję, że nie pozwoliłeś mu
skrzywdzić Kurta. Ja potrafiłem tylko stać i patrzeć. Gdyby nie
ty, Ghalib.... — nie kończę.
—
Siódmy
może i jest porywczy, ale nigdy nie podniósłby ręki na brata z
nikczemnym zamiarem, czyżbyś już zapomniał? Właściwie to
liczył, że przerwę mu ten jakże emocjonujący pokaz, zanim
doszłoby do starcia.
Wyprostowuję
się jak struna i szeroko otwartymi oczami wpatruję się w
Pierwszego.
— Nie
rozumiem.
— To
był test. Ghalib sprawdzał twoją lojalność. Był ciekawy, czy
przyjdziesz Kurtowi z pomocą.
Co
takiego?! Ustawił to wszystko? Ale… ale…
— W
takim razie nie zdałem.
— W
oczach Ghaliba nie. Jego interesują wyłącznie czyny.
— A
w twoich? — Nachylam się do przodu i gdy tylko włosy zasłaniają
mi widok, zakładam je za ucho, by z każdym szczegółem móc
widzieć reakcję Pierwszego. — Myślisz, że jest jeszcze dla mnie
szansa?
— Z
całą pewnością — odpowiada głośno i wyraźnie. Nie zauważam
ani krzty fałszu na jego pociągłej twarzy. — Widziałem twoją
walkę. Niełatwo ci było patrzeć na rozłam wśród braci, nawet
tak niewielki jak kłótnia, których przecież odbyliśmy w
przeszłości tysiące. — Przez chwilę widzę u niego cień
uśmiechu i nieobecny wzrok, jakby zagłębił się myślami we
wspomnieniach, lecz zaraz wraca do teraźniejszości i kontynuuje: —
To dobry znak, ale masz jeszcze przed sobą długą drogę. — Unosi
palec wskazujący.
— Ach,
tak.
— Nie
jestem pewien, czy zdajesz sobie z tego w pełni sprawę, ale Kurtowi
bardzo na tobie zależy. — Uśmiecha się ciepło. — To on
koniecznie chciał cię tutaj dziś przywieźć. Był tak
przekonujący, że mu uległem, a wiesz, jak rzadko zmieniam zdanie.
— Nie
chciałeś, żebym przyjeżdżał?
— Nie
sądziłem, że jesteś gotowy na powrót — klaryfikuje. —
Zamierzałem dać ci jeszcze kilka kolejnych lat na kontemplację.
Naturalnie, gdybyśmy nie odnaleźli Trzynastego.
—
Oczywiście,
to zrozumiałe. Choć gdyby się okazało, że stałoby się to już
jutro, obawiam się, że na niewiele bym się przydał. — Spoglądam
na swoje dłonie.
— Twój
stan bardzo mnie martwi. — Najstarszy marszczy jasne brwi ze
smutkiem, przyglądając się mojej twarzy. — Nie powinieneś tak
długo zwlekać z odnowieniem zapasów energii, to niebezpieczne.
—
Jestem
w stanie wytrzymać jeszcze kilka tygodni, wiem to — mówię
pewnie. — Żyję w ten sposób już od jakiegoś czasu.
— Bez
magii — zauważa Pierwszy z jeszcze większym żalem. Na otwartej
dłoni tańczą mu miniaturowe ogniki, które znikają, gdy ją
zaciska.
— Bez
magii — przyznaję. — Korzystanie z niej znacznie szybciej zużywa
zasoby. Tym razem udało mi się przeżyć ponad trzy lata, nie
musząc… — nie kończę.
— Tak.
To niełatwe dla nas wszystkich. Jeżeli jednak zechcesz dołączyć
do poszukiwań, będziesz musiał zrobić to, co należy. Nie
pomożesz braciom, będąc dla nich ciężarem.
— Wiem,
tylko — przecieram dłonią czoło — boję się, że powrót,
korzystanie z magii, misja… że to zniweczy wszystko, co osiągnąłem
przez te samotne lata. Co, jeśli stanę się taki, jak przedtem?
Samolubny, bezwzględny… zagubiony.
—
Musisz
wierzyć, że tak się nie stanie. Pilnować, żeby tak się nie
stało — dodaje nieco ostrzej. — A gdybyś tylko miał choćby i
chwilę zwątpienia, zawsze możesz ze mną porozmawiać. Wystarczy,
że zadzwonisz. Odbiorę o każdej porze dnia i nocy — zapewnia. —
Nie martw się, że mi w czymś przeszkodzisz — mówi, patrząc mi
głęboko w oczy, a kiedy przerywamy kontakt wzrokowy, stwierdza
pogodnie: — Wiesz, telefon to iście zacny wynalazek. Wszyscy już
je mamy, nawet Bhima.
Czuję,
jak pieką mnie policzki. Drapię się w skroń.
— Nie
masz telefonu? — Pierwszy bezbłędnie interpretuje moje
zachowanie. — To nic, jutro ci jakiś znajdziemy. Mamy kilka
zapasowych, jeszcze nie wszyscy sprawnie się nimi posługują. Ósmy
pokaże ci, co i jak. W ostatnich latach bardzo zainteresował się
technologią.
— Tyle
dla mnie robisz. Nawet nie wiem, jak ci się odwdzięczyć. Mam tylko
tę książkę. — Wyciągam się w stronę biurka stojącego tuż
obok łóżka i kładę ją sobie na kolanach. Ma zniszczoną,
brązową okładkę, ale poza tym jest w bardzo dobrym stanie. —
To pierwsze wydanie. Gdy tylko pojawiła się w pobliskim
antykwariacie, od razu wiedziałem, że jej tam nie zostawię.
Powinienem ci ją wysłać wiele lat temu pocztą, ale nie mogłem
zebrać się na odwagę. — Podaję książkę Pierwszemu.
—
Ważne,
że dajesz mi ją teraz. Nie martw się o przeszłość, Leo. Jej nie
można już odmienić. Martw się o przyszłość. — Opierając się
o metalową ramę łóżka, najstarszy z braci wstaje, a ja zaraz po
nim. Idzie do drzwi, i gdy już je otwiera, przystaje w progu i mówi:
— Jeżeli chcesz mi się odwdzięczyć, zostań na jutrzejszej
odprawie. Cokolwiek później postanowisz, uszanujemy to.
—
Dobrze,
zostanę.
—
Dobranoc,
Leo.
—
Dobranoc.
*
* *
Zostało
nieco ponad pół godziny do zebrania, lecz zamiast się na nie
szykować, stoję pod drzwiami sypialni Kurta i boję się zapukać.
Zapewne nie chce mnie widzieć; ma do tego pełne prawo. Łudziłem
się, że przyjdzie porozmawiać, wykrzyczeć się, ale tego nie
zrobił. Nie słyszałem też, aby rano wychodził z pokoju.
Sam
przemknąłem wtedy jak złodziej do łazienki, starając się
spędzić tam możliwie najmniej czasu, a na śniadanie zjadłem
kanapki przyniesione wczoraj przez Pierwszego. Nie chciałem natknąć
się w kuchni na Ghaliba, Eugene’a albo Fena. Dość się wczoraj
od nich nasłuchałem. Jeśli ta sytuacja powtórzyłaby się i
dzisiaj, nie sądzę, bym mógł zebrać się w sobie i zasiąść z
nimi przy jednym stole. Gdyby nie rozmowa z Pierwszym, na pewno bym
tego nie zrobił, i bez świadomości, że usłyszę więcej
kolejnych gorzkich słów. Co z tego, że Ghalib mnie testował i tak
naprawdę nie był zagrożeniem, jeżeli nie potrafiłem stanąć po
stronie Kurta? Co z tego, że to była próba, skoro zarzuty wobec
mnie wciąż były prawdziwe? Co z tego, że zranili moje uczucia,
jeśli zranili nie tylko mnie?
Kurt
nigdy nie powinien stać się tutaj ofiarą. Zaczepki Ghaliba były
podłe i powinienem je przerwać. Zamiast tego pokazałem najgorszą
stronę mojego nowego wcielenia — kompletną niemoc. A teraz robię
to samo, stojąc tu, licząc, że problem sam się rozwiąże, że
nie będę musiał zapukać i Kurt przypadkiem otworzy drzwi albo
ktoś będzie przechodził korytarzem i powie, żebym zszedł już do
salonu.
Leo,
weź się w garść i po prostu to zrób. Po to tu przyszedłeś,
tak?
Unoszę
trzęsącą się pięść do drzwi. No
dalej!
Głęboko
wdycham powietrze i stukam. Przymierzam się do kolejnej próby, lecz
słyszę przez drzwi cichy głos:
—
Wejdź.
Delikatnie
naciskam klamkę i wchodzę do środka. Kurt leży na łóżku z
rękami podłożonymi pod głowę; nie patrzy na mnie, tylko gdzieś
wyżej. Zatrzymuję się kilka kroków za drzwiami, nie wiedząc, co
zrobić i dopiero po chwili niezręcznej ciszy decyduję się
odezwać:
—
Jesteś
na mnie zły, prawda? — Jak tylko kończę mówić, już wiem, jak
głupio to brzmi.
— Zły?
Nie! Dlaczego miałbym być zły? — Kurt niespodziewanie zrywa się
z łóżka. — To była wina tego głupkowatego Ghaliba, nie ciebie.
Nie, nie jestem zły. — Odwraca się na pięcie i idzie pod okno.
Stojąc do mnie tyłem, z rękami trzymanymi za sobą, i wpatrując
się w dalekie góry, przyznaje z trudem: — Jestem zawiedziony. —
Czochra swoją perfekcyjnie ułożoną fryzurę tak, że każdy z
jego czarnych włosów staje w inną stronę. — Trochę. Nie mogłem
od ciebie wymagać, żebyś przeskoczył przez stół i trzasnął
Ghaliba lewym sierpowym, by się zamknął. Pewnie, że nie. Ale
kiedy wspomniał o mojej matce, myślałem, że powiesz: „Dość,
wystarczy tego“, „Zamknij jadaczkę, Siódmy” albo chociaż
„Stop”. Cokolwiek. To nawet nie musiało zadziałać;
wystarczyłoby, bym wiedział, że jesteś po mojej stronie.
—
Jestem
najgorszym bratem na świecie — odpowiadam drżącym głosem,
patrząc w sufit. — Przyjechałeś po mnie, przywiozłeś tutaj, a
ja tak ci się odwdzięczam. Po prostu nie potrafię już… Nie, to
tylko nędzne wymówki — rzucam z nagłą irytacją. — Nie
zasługuję, by nazywać się twoim bratem — oświadczam. —
Możesz zrobić ze mną, co tylko chcesz.
Kurt
odwraca się w moją stronę z uniesionymi brwiami.
—
Cokolwiek?
—
Cokolwiek.
— Rozkładam ramiona i zamykam oczy. Słyszę własne, szybkie
bicie serca i jego długie kroki.
Nie
mija nawet pięć sekund, jak Kurt chwyta mnie powyżej pasa,
zaciskając ręce tak mocno, że tylko cudem nie słyszę trzasku
łamanych żeber. Gdy już prawie nie mogę złapać tchu, szepcze mi
do ucha:
— Nigdy
więcej tego nie rób. Masz stać u mojego boku, wspierać mnie, już
zawsze. Zrozumiałeś? Nie zostawiaj mnie samego.
Oddaję
uścisk, równie mocno jak on, i odpowiadam:
—
Obiecuję.
Kurt
puszcza mnie, odchrząkuje i patrząc gdzieś w bok, stwierdza
najzwyczajniej na świecie:
—
Lepiej
już chodźmy, bo się spóźnimy.
*
* *
Oczywiście
nie spóźniamy się; gdy docieramy do salonu, brakuje jeszcze połowy
braci, w tym trójki najstarszych oraz Ghaliba i jego popleczników.
Czekając na nich, wpatruję się bezmyślnie w zegar wiszący tuż
nad ogromną mapą świata, zajmującą niemal połowę ściany.
Salon
został już wcześniej odpowiednio zaopatrzony, więc nie musimy
martwić się przygotowaniami. Każdy z nas ma przed sobą taki sam
czarny notatnik, w którym od teraz będzie zapisywać postępy
poszukiwań. Na środku stołu, zamiast dań leżą księgi, papiery
i zwoje, różnorakie kryształy oraz starożytne artefakty, a także
dzbany z wodą i ozdobne szklanki dla najwytrwalszych mówców.
Inni
bracia w oczekiwaniu dyskutują ze sobą, lecz nie próbują do mnie
zagadywać — pewnie wolą, bym sam zaczął rozmowę, ja natomiast
nie mam pojęcia, o czym mógłbym z nimi pogawędzić. Nie było
mnie tak długo, że każda sprawa, o której miałem jakiekolwiek
pojęcie, już dawno się przedawniła, a pytania dotyczące zdrowia
czy samopoczucia wydają się bezsensowne. Kurt natomiast nie
próżnuje pod tym względem i z dziecięcą łatwością zaczyna
opowiadać żarty, kiedy dla wszystkich staje się jasne, że trochę
tu sobie posiedzimy.
Ostatecznie
po około piętnastu minutach pojawia się reszta braci, wchodząc
jeden po drugim do salonu. Gdy tylko zasiadają na swoich miejscach,
odprawę czas zacząć.
—
Bracia,
zebraliśmy się tutaj z jednego powodu — ogłasza uroczyście
Pierwszy, jako jedyny wciąż stojący za swoim krzesłem. — Kilka
dni temu każdy z nas poczuł, że nowy Trzynasty został powołany
do życia i napełniło to radością nasze serca. — Najstarszy
recytuje dobrze znaną formułę, lecz robi to z taką pasją, że
wszyscy słuchamy go jak zaklęci: — Odnajdźmy go i włączymy w
nasze szeregi, by stał się jednym z nas i pomógł nam wrócić do
domu. Nasz nowy brat jest samotny i zagubiony. Nie pozwólmy, by i
tym razem taki pozostał. Uratujmy go, nim będzie za późno.
— Tak
jest! — Bracia odpowiadają chórem, ja natomiast zdobywam się
jedynie na wyznanie tylko nieco głośniejsze od szeptu. Nie jestem
jeszcze pewien, co zrobię po odprawie, i nie chcę dawać nikomu
złudnej nadziei.
—
Przejdźmy
zatem do konkretów — kontynuuje Pierwszy, biorąc do ręki jedną
z leżących koło niego kartek i podchodząc przed mapę. — Hideyoshi dzięki swoim technicznym sztuczkom dowiedział się, w jakich lokalizacjach w nocy z trzynastego na
czternastego zaobserwowano burze. Niestety nie jest to dla nas tak
duża wskazówka, jakbyśmy chcieli. Okazało się, że takich miejsc
na całym świecie było niezwykle wiele. — Posługując się
listą, zaczyna przypinać pinezki na mapie. Trwa to wyjątkowo
długo; do tego stopnia, że Ósmy i Dziesiąty przychodzą mu z
pomocą.
— To
prawie sześćset różnych miejsc! — zauważa Ji-Yeong, gdy
wszystkie znaczniki zostają zatknięte. Większość z nich znajduje
się na terenach Europy Południowej, Turcji oraz Australii i
okolicznych wysp.
—
Dokładnie
pięćset osiemdziesiąt dziewięć — uściśla Ósmy siedzący już
z powrotem na swoim miejscu.
— Na
bogów! Nawet z tak dokładnymi danymi przeszukanie wszystkich
obszarów zajmie nam długie miesiące! — niepokoi się Czwarty. —
Czy naprawdę sądzisz, że tym razem nam się uda, Alexandrze?
—
Musimy
mieć nadzieję, bracie — odpowiada Pierwszy. — Nie pozostaje nam
nic innego, jak zawierzyć, że Trzynasty wytrzyma wystarczająco
długo, byśmy zdążyli go odnaleźć.
—
Dlatego
nie zwlekajmy ani chwili. Podzielmy się po równo miejscami i
ruszajmy w drogę! — rzuca Piąty.
—
Spokojnie,
Eugene — poleca mu Pierwszy. — Musimy przedyskutować jeszcze
parę ważnych kwestii. A co ważniejsze, przypomnieć zasady.
Casparze?
Trzeci
odchrząkuje, po czym wstaje i chodząc przed mapą w tę i z
powrotem, zaczyna wywód:
—
Pamiętajcie,
że moc Trzynastego jest bardzo niestabilna i najprawdopodobniej, gdy
go odnajdziecie, nie będzie w stanie jej kontrolować. Pierwszym, co
powinniście zrobić, to pomóc mu w odzyskaniu równowagi, ale
zachowujcie przy tym szczególną ostrożność.
— Czy
musisz za każdym razem powtarzać to samo? — wtrąca Szósty. —
Nie pierwszy raz wyruszamy na poszukiwania. Wiemy, co mamy robić!
Kilku
braci kiwa głowami. Trzeci wzdycha przeciągle, łapiąc się za
grzbiet nosa i zamykając ciemnozielone oczy. Dopiero po chwili
podejmuje na nowo:
— Może
wydawać wam się, że wszystko wiecie, że jesteście nieomylni i
niezwyciężeni. To błąd. Przez to stajecie się aroganccy.
Nieostrożni. A przy kontaktach z Trzynastym najważniejsze jest, by
zachować czujność i otwarty umysł. Dlatego będę powtarzać wam
to do znudzenia, zrozumiano?
— Tak
jest — odpowiada Piąty niechętnie.
—
Dobrze.
Podczas poszukiwań zwracajcie uwagę na wszystko, co może wam się
wydawać niecodzienne. Słuchajcie pogłosek mieszkańców,
przeglądajcie prasę, ale też, w razie możliwości i umiejętności,
Internet. Macie środki, by podawać się za lokalne władze oraz
służby i w ten sposób pozyskiwać informacje na temat zgonów,
wypadków czy chorych, ale róbcie to tylko w ostateczności, bo
istnieją teraz bardzo proste sposoby, by was zdemaskować. Pod
żadnym pozorem nie używajcie magii w miejscach publicznych, nawet
jeśli wydaje wam się, że nikt was nie widzi: kamery są obecnie
dosłownie wszędzie. Zwracajcie uwagę na przepalone linie
energetyczne i skoki napięcia. Do tego każdy z was ma co tydzień
kontaktować się i zdać raport o postępach, bez żadnych wymówek.
Pytania?
— Czy
mogę wziąć sobie kilku zaufanych magów do pomocy? — odzywa się
dość nieśmiało Dziesiąty. — Wierzę, że w ten sposób będzie
mi o wiele łatwiej.
—
Zdecydowanie.
Odtwórzcie swoje siatki obserwatorów i sprzymierzeńców, ale
pamiętajcie, bądźcie ostrożni. Nie brak wśród elementalistów
osób niegodnych waszego zaufania, dlatego wybierajcie tylko tych
najbardziej lojalnych, co do których jesteście absolutnie pewni, że
zachowają swoje i wasze działania w tajemnicy. Coś jeszcze chodzi
wam po głowie? — pyta, a gdy nikt się nie odzywa, dodaje: —
Wyśmienicie. To wszystko z mojej strony.
—
Rozdam
wam teraz wasze przydziały — oznajmia Ósmy i kolejno podaje
braciom spore pudełka. — Każda paczka zawiera
teczkę z ogólnym planem, komplet najróżniejszych dokumentów,
które mogą wam się przydać wraz z instrukcjami, jak z nich
korzystać, bilety na samolot startujący jutro z lotniska w
Reykjaviku do waszego pierwszego celu podróży i wszystkie potrzebne
informacje, które zdążyłem zebrać w tak krótkim czasie. W razie
potrzeby, macie w notatniku zapisany kontakt do mnie. Wraz z
Pierwszym będę koordynować całą akcję stąd.
Otwieram
leżącą na samej górze pudełka teczkę na pierwszej stronie i
przebiegam wzrokiem po kolejnych imionach z listy, szukając swojego
przydziału. Jestem
razem z Kurtem? Dzięki bogom.
Jednak czuję, że nasza jedyna para nie mogła pozostać niezauważona przez resztę braci, dlatego unoszę odrobinę wzrok znad kartki i od razu dostrzegam zirytowaną twarz Ghaliba. Patrzy w moją stronę z wyjątkowo nieprzyjemnym grymasem i już zbiera się, by wyrzucić z siebie jakąś obraźliwą uwagę, lecz posyłam w jego stronę spojrzenie, które skutecznie zamyka mu usta, a zaraz po tym wywołuje aprobujący uśmieszek. Gdyby istniał lepszy sposób, by to załatwić, uciekłbym się do niego, ale jak powiedział Pierwszy, Ghaliba interesują jedynie czyny, nie słowa.
Jednak czuję, że nasza jedyna para nie mogła pozostać niezauważona przez resztę braci, dlatego unoszę odrobinę wzrok znad kartki i od razu dostrzegam zirytowaną twarz Ghaliba. Patrzy w moją stronę z wyjątkowo nieprzyjemnym grymasem i już zbiera się, by wyrzucić z siebie jakąś obraźliwą uwagę, lecz posyłam w jego stronę spojrzenie, które skutecznie zamyka mu usta, a zaraz po tym wywołuje aprobujący uśmieszek. Gdyby istniał lepszy sposób, by to załatwić, uciekłbym się do niego, ale jak powiedział Pierwszy, Ghaliba interesują jedynie czyny, nie słowa.
Ponownie
rzucam okiem na kartkę. Dostaliśmy
do przeszukania Włochy!
Łapiąc
chwilę uwagi Pierwszego wśród ogólnego zgiełku, ślę mu nieme
podziękowanie, na które odpowiada mi ciepłym uśmiechem, tak
odmiennym od Ghalibowego jak dzień od nocy.
— No
to co? Zbieramy się, braciszkowie! — Dziewiąty z entuzjazmem
klaszcze w dłonie.
Jak
na komendę, niczym nagle wyrwani z otępienia, wszyscy zaczynają
się podnosić z krzeseł. Gdy hałas nieco mija, na zakończenie
odzywa się Pierwszy:
—
Powodzenia,
bracia.
⇜ Poprzedni rozdział ........................................... Następny rozdział ⇝
* ~ *
Witajcie z powrotem po dość długiej przerwie. Mam nadzieję, że okres oczekiwania wynagrodzi wam długość rozdziału.
Ten rozdział jest ostatnim z perspektywy Leo przed zmianą na Lenę. Pewien etap został tu zakończony, pewne decyzje podjęte z większą lub mniejszą świadomością. Nasz dramatyzujący protagonista miał pierwsze od dawna spotkanie z resztą braci i jak widać na załączonym obrazku, nie było tak różowo, jak mogłoby się wydawać, ale i nie doświadczyliśmy tu tragedii.
Tym razem jestem ciekawa, jak postrzegacie braci. Jako całość, poszczególne postacie i sceny z ich udziałem. Nie zgubiliście się w gąszczu imion i numerków? Przyznam, że wymyślając Leo aż jedenastu współbraci, trochę zaszalałam i nie spodziewałam się, że pisanie o nich w sposób, który pozwoli na łatwe zapamiętanie i identyfikację będzie aż tak trudny. Obawiam się, że nie wyszło mi to w stu procentach tak, jak chciałam, dlatego dla niepewnych lub skonfundowanych w zakładce z bohaterami pojawiła się lista wszystkich imion i pseudonimów braci.
Cóż, to chyba tyle. Gdybyście czegokolwiek nie zrozumieli lub coś wydało wam się niejasne, krzyczcie, choć oczywiście wiadomo, że jeżeli moja odpowiedź wymagałaby podania spojleru, powstrzymam się od jej udzielenia.
Życzę wam udanej majówki i pozdrawiam,
Maxine
:*:* Ja, jak wiesz, uwielbiam Kurta i chcę go jak najwięcej :DD nie mogę doczekać się misji
OdpowiedzUsuńWiem. :D Kurcik zdecydowanie cieszy się ze swojej pierwszej fanki. :P Ach, misja. Miejmy nadzieję, że braciszkowie będą mieli co robić, bo inaczej wszyscy pośniemy, jak będziemy z nimi tylko jeździć w samochodzie od wioski do wioski. XD
UsuńJa, przyznaję się bez bicia, trochę mi się mieszają, kto kim jest w tych numeracjach, więc mam nadzieję, że nie masz mi tego za zła. Ale ja już tak mam, niestety^^ Wiem tylko, że Leo to Dwunasty, Kurt Jedenasty... Potem Siódemka to chyba Ghalib, bo zrobił trochę namieszania podczas kolacji. Trochę szkoda, że niektórzy bracia go tak złośliwie potraktowali. I co to w ogóle za sprawdzenie? Leo dopiero co wrócił i widać, że jest nieco zagubiony, więc nie można winić za ten paraliż... że nie postawił się Ghalibowi... Dalej, Ósmy to chyba ten, który tak lubi technologię, a Piąty... gotuje? Mam nadzieje, że coś tam ogarnęłam :P
OdpowiedzUsuńA mnie, w odróżnieniu koleżanki powyżej, bardzo spodobał się Pierwszy. Nie wiem, czemu, ale z zachowania przypomina mi Albusa Dumbledore'a :) Kiedy trzeba, głosem potrafi wszystkich uspokoić, a do tego udziela pięknych, mądrych rad :) Pierwszy, Alexander, jak się nie mylę, wzbudził moją sympatię już w poprzednim rozdziale i nadal go uwielbiam :)
Jestem ciekawa tej wyprawy po Trzynastego. Ciekawe, czy Leo i Kurt po wizycie we Włoszech pojedzie do Polski? Bo, z tego co pamiętam, sytuacja z Prologu miała miejsce w naszym kraju? Mam rację?
No i czekam cierpliwie na kolejny rozdział. Ciekawe, jak opiszesz nam Lenę :)
Pozdrawiam serdecznie :*
Aha, i zapomniałabym...
UsuńW tych dialogach:
"- Nie zapomniałeś o czymś?"
"-Ji-Yeong, ty podły lisie!..."
masz jakieś dziwne znaki na początku... :)
Oczywiście, że nie mam. ;) Podejrzewałam, że może tak być, w końcu dwunastka bohaterów naraz może przytłoczyć, szczególnie, że nie wszyscy mieli "prawidłowe przedstawienie". Planowałam najpierw przedstawić góra pięciu braci, a potem, w kilku rozdziałach resztę, ale no cóż, plan wziął w łeb i pojawili się wszyscy. :D Będę próbować opowiedzieć o nich więcej podczas wyjazdu Leo i Kurta w dialogach, a potem w ich interakcjach z Leo. Wpasowałaś wszystkich dobrze oprócz Piątego - on był jednym z braci, którzy naskoczyli z Siódmym na Leo, a gotuje Dziesiąty. :)
UsuńCóż, co do kiepskiego traktowania Leo przez Ghaliba i resztę, to mogę powiedzieć tylko tyle, że nie są to najmądrzejsze, a na pewno nie najspokojniejsze jednostki w grupie. :D Ghalib poczuł się zdradzony odejściem Leo, więc postanowił się odegrać. A że Leo nie był na siłach udźwignąć tej sytuacji i uwielbia się o wszystko obwiniać, no to wyszedł z tego wielki dramat. ;P
Stary, (nie)dobry Dumbel? Hm... nie wiem, czy patrzeć na to jak coś dobrego czy złego, zważywszy, że praktycznie wyhodował Harry'ego do walki z Voldemortem, ale przyjmijmy, że pomijamy ten szczegół. :P Wtedy mogę powiedzieć, że cieszę się, że tak widzisz Pierwszego i go lubisz. :)
Tak, prolog miał miejsce u nas. Chyba nie muszę nic więcej dodawać? ;)
Też jestem ciekawa, jak mi to wyjdzie. :P Co prawda, mam już część rozdziału, ale są jeszcze pewne rzeczy, nad którymi muszę pomyśleć. Z tego, co mogę powiedzieć już teraz - Lena na pewno będzie inna niż Leo. :D
Dziwne znaki naprawione. Widocznie zaplątały się podczas formatowania. Dzięki za informację. :)
A widzisz, jednak coś mi umknęło, heh :)
UsuńAle ok, teraz sobie przypominam, że to Dziesiąty, a nie Piąty gotuje xD
No właśnie, miałam jeszcze wspomnieć, że Leo bardzo się wszystkim przejmuje i bierze na barki problemy, których nie powinien (kurczę, jakbym czytała o samej siebie :D ). Tak to jest, jak człowiek żyje w niedoczasie i nie pamięta już co napisać, skoro rozdział przeczytała parę dni wcześniej :)
Oczywiście, że patrz na to z dobrej strony, jeśli chodzi o porównanie Pierwszego z Dumbledorem. Ta rozmowa Leo z Pierwszym po prostu nasunęła mi tę myśl... stary Albus zawsze potrafił wymyślić mądrą sentencję i Pierwszy również :)
O tak, już nie musisz nic dodawać^^
Więc raz jeszcze niecierpliwie czekam na kolejny rozdział :)
P.S. Czy w najbliższym czasie, jakoś tak za tydzień lub dwa, mogłabym wysłać Ci na e-maila pierwszą część rozdziału, który napisałam na Śladach Tajemnic"?
Tak bywa. Nie ma się co przejmować. ;)
UsuńZ jednej strony miło słyszeć, że identyfikujesz się z bohaterem, ale z drugiej, patrząc akurat na tę jego cechę, już nie tak bardzo. Dbaj o siebie, Dusiu. :)
W takim razie cieszę się z takiego skojarzenia. :) Z tymi mądrymi sentencjami to zawsze jest strach, żeby nie wyszedł Coelho. :D
Postaram się dodać go wcześniej niż ten, ale nic nie obiecuję. :P
Zdecydowanie możesz. :)
Kurt nadal najlepszy:)
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że trochę się zakręciłam, nie przy braciach i imionach/numerach, tylko przy elementalistach. Z opisu opowiadania i tekstu pod opowiadaniem wywnioskowałam, że Trzynastym nie będzie brat, tylko siostra, Lena. Zgadza się? Jeśli tak, to czemu do tej pory byli to bracia i czemu od razu zakładają, że Trzynastym będzie mężczyzna? Na czym opiera się ich wiedza? Chętnie bym się też dowiedziała coś więcej o braciach, początkach, historii itp.
Mam też pytanie o bohaterów z prologu. Na początku myślałam, że jedno z nich będzie Trzynastym, ale skoro bohaterką będzie Lena, to chyba nie. Pomyślałam, że to może historia Pierwszego, ale wtedy akcja działaby się w przeszłości, a skoro mieli telefony komórkowe, to odpada. Podpowiesz, jak prolog wiąże się z powieścią?
I ostatnie pytanie: akcja dzieje się w naszym świecie, a magowie ukrywają się przed ludźmi, tak? A jednak powstają sanatoria, gdzie magowie chorują na zanik magii. Czy jest jakieś miejsce dla wszystkich magów i tam dzieje się to wszystko (np. wyspa magów czy coś w tym stylu), czy po prostu takie sanatorium udaje zwykłe, ludzkie uzdrowisko?
To chyba tyle, czekam niecierpliwie na kolejny rozdział i proszę o powiadomienie, gdy już go wstawisz na blogu: goraca-krew.blogspot.com
A jeśli lubisz opowieści o magii i czarownicach, zapraszam na ciunas-story.blogspot.com:)
Pozdrawiam, Natalia
Widzę, że Kurt zaczyna mieć fanki, bardzo mnie to cieszy. :D
UsuńWow, nie spodziewałam się, że ktoś tak to powiąże, chociaż chyba powinnam, bo opierając się na niedopowiedzeniach, taka teoria brzmi całkiem logicznie. Lena na pewno nie będzie Trzynastym - tyle mogę powiedzieć.
Moja beta miała podobne pytania do ciebie tyle że, gdy jej mogę mówić wszystko, jak mi się podoba, tak w przypadku normalnego czytelnika sprawa ma się już nieco inaczej. Dałaś mi do myślenia i postaram się wpleść nieco odpowiedzi do opowiadania - może nie od razu, ale na przestrzeni najbliższych rozdziałów.
Jak to mówią, pierwsze skojarzenia bywają najlepsze. ;)
Sanatorium udaje zwykłe uzdrowisko, szkoły i inne miejsca tak samo, tyle że wszystko ma status prywatnych instytucji, żeby nie kręcili się wokół nieproszeni ludzie. Wybrałam najłatwiejsze rozwiązanie - maskaradę - bo daje dość sporo możliwości przy małych zmianach w świecie bohaterów.
A nie łatwiej byłoby zaobserwować bloga? Zawsze mnie dziwiła sprawa powiadamiania kogoś o nowych postach. :D No, chyba że masz jakieś problemy z bloggerem, wtedy pewnie, mogę do ciebie napisać, jak już wrzucę rozdział.
To w takim razie najprawdopodobniej będzie nim Ian.
UsuńNa swojego bloga wchodzę raz na miesiąc, więc zaobserwowanie niewiele mi pomoże, chyba że wtedy informacje przychodzą na maila? Szczerze mówiąc, nie znam dobrze tej opcji. Natomiast maila sprawdzam codziennie:) A kiedy tak mniej więcej wrzucisz kolejny rozdział?
Nie mogę ani potwierdzić, ani zaprzeczyć. ;)
UsuńNiestety dodają się tylko do listy czytelniczej na bloggerze. Jeśli tak, to mogę cię powiadamiać, to nie jest w końcu nic wielkiego.
Nie jestem jeszcze pewna, kiedy go wrzucę - chciałabym jak najszybciej, ale jest parę rzeczy opóźniających cały proces - okres wakacyjny jest dość szalony. :P
A masz go już napisanego i tylko poprawiasz, czy piszesz na bieżąco?
UsuńPiszę na bieżąco. Próbowałam kiedyś pisać na zapas i niestety się to u mnie nie sprawdziło.
UsuńLeoś jest takim strasznym panikarzem, to mja myśl po przeczytaniu tego rozdziału.:D
OdpowiedzUsuńTych braci trochę jet i jeszcze nie pamiętam kto jest km, ale jako całość wydają mi sie fajną, różnorodną zgrają. :D
Pierwszy oczywiście jest taki, jak się spodziewałam, opanowany i pełen dobroci.
Rozdział mi się podobał i jestem ciekawa tych poszukiwań Trzynastego. ;)
Ano jest, jest. :D
UsuńJeśli wydają się różnorodni to fajno, tak miało być. Przyznam szczerze, że gdybym wymyślała ich teraz, byłoby ich znacznie mniej. Dlatego warci zapamiętania będą tylko niektórzy, a reszta zajmie się okupowaniem funkcji dekoracji.
Cieszę się, że Pierwszy sprawia takie wrażenie. Taki właśnie ma być. :)
Myślę, że te poszukiwania będą czymś nieco innym niż można się spodziewać i jestem ciekawa twojej opinii o nich. :)