Lena
z dnia na dzień coraz gorzej się czuła. Dokuczały jej chroniczna senność i
apatia. Potrafiła przespać bite dwanaście godzin i czuć zmęczenie, jakby wcale
nie położyła się do łóżka. Wydawało jej się, jakby pogrążała się w powypadkowej
depresji. Do tego coraz częściej miała bóle głowy, choć podejrzewała, że
miewała je ze względu znajdowania się cały czas w zamkniętych pomieszczeniach.
Nie wychodziła na świeże powietrze od przyjazdu ze szpitala.
Podczas
już ostatniej domowej wizyty doktora, Jabłoński szczegółowo opowiedział jej o
skutkach ubocznych noszenia czarnych kamieni i wydawały się bardzo podobne do
jej objawów. Oczywiście Lwowska nie przyznała się do nich ani lekarzowi, ani
ojcu i starała się w ich obecności zachowywać normalnie, często uśmiechać i
śmiać się z marnych dowcipów, jak to zawsze miała w zwyczaju robić, żeby ukryć
smutek.
Doktor
razem z Cyprianem cały czas namawiali ją na przejście rytuału. Z początku się
opierała, ale gdy symptomy coraz bardziej się nasilały i stały się nie do
zniesienia, stwierdziła, że najzwyczajniej w świecie nie ma innego wyjścia.
Obiecywała sobie, że po wszystkim powróci do normalnego życia i nie będzie
zawracała sobie głowy magią. Zdawała sobie sprawę, że jeśli chciała wyjść na
prostą, musiała przestać unosić się dumą i tym razem ugiąć pod naporem rad
innych.
Ustalono,
że rytuał miałby odbyć się tydzień później w rezydencji pani Antoniny
Lwowskiej. Lena podejrzewała, że ojciec i dziadek wspólnie konspirowali przeciwko
niej i specjalnie odłożyli termin na później. Jednocześnie zapowiedzieli, że
wszyscy — za wyjątkiem mamy, która nie mogła akurat wyjechać, bo miała
seminarium w Katowicach — pojadą w odwiedziny do siostry Franciszka już w
sobotę, zaraz przed rozpoczęciem ferii. Ojciec wziął specjalnie z tej okazji
pięć dni wolnego. Cyprian kategorycznie zabronił Lenie zostać samej w domu.
Musiała przesiedzieć caluśki tydzień w nieskromnych, według słów dziadka,
progach rezydencji nowej — jak to zaczęli ją z braku lepszego określenia
nazywać — cioci.
Przez
większość czasu dziewczyna chodziła senna, przez resztę naburmuszona. Miała
pretensje do męskiego grona jej familii o bezczelne nieszanowanie jej zdania.
Zdawali się zupełnie nie zauważać jej sprzeciwu. Dziadek miał wspaniały humor
od czasu poznania nowej siostry i cały czas mówił o niej w samych
superlatywach. Antonina to, Antonina
tamto. nie mogę już tego słuchać. Jak tylko mama wyjechała w piątek wieczorem,
przestali nawet kryć się z gadaniem o magii i bliźniaki zaczęły za nimi
powtarzać i dopytywać o wszystko, jak to dzieciaki. Nastolatka miała tego
wszystkiego serdecznie dość.
W
piątek wieczorem w domu Lwowskich zapanował chaos. Wszyscy zaczęli się pakować,
biegając po domu w poszukiwaniu potrzebnych rzeczy. Tylko Lena siedziała zła na
łóżku, zmęczonym wzrokiem oglądając cały ten młyn przez otwarte drzwi do jej
pokoju. Wreszcie przyszedł Cyprian i gdy zobaczył pustą walizkę leżącą na
malinowym dywanie, zmarszczył gęste brwi, i pokręcił głową.
—
I tak jutro pojedziemy do siostry dziadka, czy tego chcesz czy nie. Jeśli się
nie spakujesz, pojedziesz w jednych ciuchach i nie obchodzi mnie, co będziesz
nosić przez resztę tygodnia. — Skrzyżował ramiona na szerokiej piersi.
— Ale
tato, przecież zostało mi tylko niecałe pół roku do osiemnastki. Nic mi nie
będzie, jeśli zostanę w domu. Poza tym, czuję się już praktycznie normalnie.
— Nie
ma mowy, żebyś siedziała tu sama i nawet nie myśl o wykręceniu jakiegoś numeru,
bo zaniosę cię na peron jak worek ziemniaków. — Zezłościł się.
Ile
razy miał jej powtarzać to samo? Miał wyjść, ale zobaczył, że córka wcale nie
zareagowała na jego słowa. Dalej siedziała na łóżku i wpatrywała się w okno. Od
początku wiedział, że tak będzie i rozkazami do niczego jej nie zmusi. Był już
zmęczony po ciężkim dniu w pracy i po prosu nie miał siły na kolejne wywody.
— Jesteś
koszmarny i wcale mnie nie słuchasz — rzuciła, odwracając głowę jak obrażone
dziecko.
— Doktor
jasno wytłumaczył nam przecież, że ci się nie polepszy, dopóki nie przejdziesz
rytuału. Sama nie trafisz do rezydencji, a nikt specjalnie po ciebie nie będzie
jeździł. Poza tym, co będzie, jak zasłabniesz gdzieś po drodze?
Lena
posłała mu nienawistne spojrzenie. Przykucnął przed nią tak, by nie mogła uciec
od niego wzrokiem. Postarał się opanować złość i zacząć od nowa.
— Oni
na pewno cały czas używają tam magii — wydusiła wreszcie.
— Poprosimy
Antoninę żeby nie robili tego przy tobie. Na pewno się zgodzi. Zobaczysz, nie
będzie tak źle. No, głowa do góry, to tylko tydzień. Sprawisz tym dziadkowi
wielką radość. Wiesz jaki jest przejęty tym wyjazdem.
— Wiem
— odparła niechętnie.
— No
właśnie. To jak, spakujesz się?
Kiwnęła
głową na znak zgody i podeszła do szafy.
— Pomóc
ci w czymś? Może zdjąć coś z wyższej półki?
— Yhym.
Na najwyższej półce w regale jest taki karton. — Wskazała palcem duży beżowy
pojemnik.
— No
widzisz. Jak chcesz, to potrafisz. — Cyprian uśmiechnął się słabo. Może nie
wszystko jeszcze stracone — przeszło mu przez myśl.
***
W
sobotę z samego rana całą piątką poszli na dworzec kolejowy. Lena wciąż nie
mogła usiedzieć ani sekundy w samochodzie, ale uznała, że podróż pociągiem
powinna jakoś znieść. Niepokój towarzyszył jej przez całą drogę na stację, ale
starała się nie dać tego po sobie poznać. Starała się nie patrzeć na jezdnię i
skupiać na rozmowie z innymi członkami rodziny.
Zaraz
po wejściu do przedziału, połknęła połówkę tabletki nasennej i ułożyła się
wygodniej na siedzeniu. Wokół rozchodził się zatęchły zapach, dochodzący z
ogrzewania. Zamknęła oczy i spróbowała zasnąć, zanim jednak jej się to udało,
usłyszała jeszcze strzępki rozmowy taty i dziadka.
— Jak
myślisz tato, jak ona to zniesie? Ci wszyscy nowi ludzie, wszyscy… niezwykli.
Naprawdę nie chciałbym przeżywać kolejnego kryzysu. — Cyprian miał zmartwiony
głos.
— Zobaczysz,
jeszcze zmieni zdanie i na pewno polubią się z Antosią. Widziałem w życiu wiele
rzeczy, ale przez ostatnie tygodnie nie mogę wyjść z podziwu dla tego, czego
byłem świadkiem.
— Nie
jestem przekonany, po tym, co mi powiedziała. Ona jest przerażona tym
wszystkim, oczywiście nie powie mi tego wprost, ale po tamtym ataku jest jakaś
inna. A może to przez wypadek? Nie mam pojęcia jak jej pomóc. — Wypuścił głośno
powietrze.
— Synu,
nie zadręczaj się tym teraz. Robisz co się da, żeby przywrócić tu jakiś
porządek. Nie wiń siebie za własną ciekawość. A Lena dojrzy wreszcie pozytywne
strony tej sytuacji i pewnie jeszcze będzie świetna w tych wszystkich
sztuczkach.
— Chciałbym
w to wierzyć. Ale nawet jeśli, co ja powiem…
Obudziła
się w całkowicie obcym miejscu. Lena zaśmiała się smutno na samą myśl, jak
ostatnio często jej się to zdarzało. No
tak, pewnie nie mogli mnie dobudzić po tej tabletce. Czyli to jest pewnie
sławna rezydencja cioci Antoniny. — Rozejrzała się po pokoju.
Była
to gustownie urządzona sypialnia, w starym stylu z wielkimi meblami w kolorze
ciemnego dębu. Nastolatka leżała w ogromnym łożu z baldachimem w kolorze
pomarańczy i zdobionym półprzezroczystą, złotą tkaniną z cienkimi szkarłatnymi
wstawkami. Wszędzie dostrzegała zwierzęce akcenty w postaci lwich głów, choćby
na pozłacanej klamce czy uchwytach przy szufladach toaletki. Po pomieszczeniu
rozchodził się różany aromat, zauważyła, że w kryształowym wazonie na komodzie
stały świeże kwiaty. Pokój był całkiem sporych rozmiarów, większy niż sypialnia
Leny w jej własnym domu. Sufit też wydawał jej się wyższy, a okna zasłonięte
teraz do połowy burgundowymi zasłonami zajmowały prawie całą wysokość ściany. Widocznie dziadek wcale nie przesadzał, gdy
mówił o bogactwie siostry. Obok łóżka zobaczyła swoją walizkę. Zajrzała pod
kołdrę we wzory maków i okazało się, że miała na sobie swoją piżamę. Ludzie za
często ostatnio przebierali ją, gdy była nieprzytomna. Zdawało jej się to
niepokojące i zarazem krępujące. Nigdy
więcej — zadrżała na samą myśl.
Wygramoliła
się z łóżka i podeszła do okna. Na zewnątrz roztaczał się bajeczny krajobraz,
choć było już ciemno i widziała wszystko tylko dzięki zewnętrznemu oświetleniu.
Sypialnia najwyraźniej znajdowała się od frontu budynku, bo widziała podjazd i
bramę główną, która nawiasem mówiąc, mimo, że była ledwo widoczna z tej
odległości, to nadal wyglądała imponująco. Na oko oceniając wysokość,
dziewczyna znajdowała się na drugim piętrze. Cały płot wykonano z ogromnych
tui, które jak podejrzewała Lena, miały chronić przed ciekawskimi spojrzeniami
obcych. Do wejścia prowadziła zadaszona weranda i Lwowska widziała tylko
czerwone dachówki prześwitujące pod śniegiem i kawałek schodów z murowaną
poręczą. Przed domem znajdował się półokrągły podjazd, a na nim stał jakiś osobowy
samochód o ciemnym kolorze karoserii. Z boku widziała furtkę prowadzącą
prawdopodobnie do ogrodu, bo zauważyła kilka nagich drzew i krzewów. Wszystko
pokryło się białym puchem, więc nie widziała żadnych szczegółów, choć jego
obecność w pewnym stopniu rozświetliła otoczenie, odbijając światło lamp.
Usłyszała
skrzypienie i natychmiast się odwróciła. W drzwiach stała staruszka opierająca
się na drewnianej lasce z pozłacaną rączką o kształcie lwa szykującego się do
skoku. Upięte w kok na czubku głowy włosy miała prawie całkowicie białe,
miejscami tylko z ciemniejszymi pasmami. Ozdobną spinkę do włosów w kształcie
róży zrobiono z barwionego na czerwono dmuchanego szkła. Oprócz starczych plam
na twarzy miała również piegi, a oczy w złocistym kolorze lśniły. Wydawały się
Lenie dziwnie znajome, a chwilę później uświadomiła sobie, że to musiała być
nie kto inny, jak Antonina Lwowska.
Kobieta
podeszła bliżej i usiadła na jednym z rustykalnych, bordowych foteli. Poklepała
miejsce na drugim, znajdującym się zaraz obok. Lena usiadła na wskazanym
miejscu, cały czas uważnie przyglądając się staruszce. Wyczuła delikatne,
kwiatowe perfumy, zupełnie nieprzypominające te ciężkie zapachy, które często
towarzyszyły staruszkom podczas niedzielnych mszy. Dziadek mówił, że ma
osiemdziesiąt dwa lata, a jeżeli była to prawda, to według Leny wyglądała
całkiem dobrze. Uwagę dziewczyny zwrócił ogromny czerwony kryształ, wiszący na
szyi Antoniny. Kobieta ubrała się z klasą, w grafitowy kostium i lawendową
bluzkę. Miała pogodny wyraz twarzy, ale biła od niej jakaś niewidzialna siła,
towarzysząca każdemu, choćby najmniejszemu ruchowi staruszki. Zaczekała z
mówieniem czegokolwiek do momentu, w którym Lena usiadła obok niej. Złapała
dziewczynę za rękę i choć nastolatka odruchowo chciała się wyrwać, po chwili
uczucie niepokoju zniknęło i poczuła ciepło bijące z pomarszczonych dłoni
kobiety.
— Jesteś
silna Leno, wyczułam twoją energię już z drugiego końca pokoju. Prawdziwa
Lwowska — odezwała się wreszcie Antonina z nieskrywaną dumą.
Lena
nie do końca zrozumiała, co kobieta miała na myśli.
— Pani
to Antonina, siostra dziadka, tak?
— Naturalnie,
kim innym mogłabym być? — zaśmiała się dobrodusznie. — Witam cię w moim domu,
dziecko. Na pewno masz wiele pytań.
Lena
skinęła głową.
—
Na wszystkie z wielką chęcią odpowiem, ale później. Mamy akurat kolację, miałam
nadzieję, że się obudzisz do tej pory. Zjesz z nami, czy wolisz zostać tutaj?
Mogę przysłać kogoś z posiłkiem. Powiedz tylko, co chcesz. — Głos miała
odrobinę zachrypnięty, ale wciąż dźwięczny i mocny. Dało się odczuć, że w
przeszłości musiała przeprowadzić wiele publicznych wystąpień.
— Zjem
ze wszystkimi, tylko się ubiorę. Nie mogę przecież zejść w piżamie. — Nastolatka
spojrzała po sobie.
— To
szczera prawda. Dama nie powinna pokazywać się w niepełnym stroju. W takim
razie zostawię cię. Żeby zejść do jadalni, musisz iść schodami na sam dół i w
prawo. Na pewno trafisz. Obok dwuskrzydłowych drzwi prowadzących do jadalni
stoi posąg lwa. Niełatwo go przeoczyć.
— Chyba
bardzo lubicie tu lwy — wymsknęło się dziewczynie. Na jej pełne policzki
wstąpił rumieniec.
— W
końcu nie bez powodu nazywamy się Lwowscy, prawda? — Uśmiechnęła się
tajemniczo, wcale nie wyglądając na obrażoną uwagą dziewczyny. Nie oczekując na
odpowiedź kobieta wyszła, stukając laską o drewnianą podłogę i zamknęła za sobą
rzeźbione drzwi.
Lena
przebrała się w ciemnopomarańczową sukienkę bez rękawów, a na wierzch narzuciła luźny sweter.
Gips wciąż jej przeszkadzał w noszeniu niektórych ciuchów i mogła tylko
pomarzyć o noszeniu bluzek z długimi rękawami.
Usiadła
przed toaletką, żeby poprawić makijaż i ogarnąć się przed zejściem na dół.
Sięgnęła do przełącznika z boku mebla i mocne światło żarówki natychmiast ją
oślepiło. Lena znów poczuła się, jakby trafiła do samochodu na sekundy przed
wypadkiem. Jej twarz zastygła w wyrazie przerażenia, usta wykrzywione i otwarte,
zamarły w niemym krzyku. Ukryła twarz w dłoniach i poczuła, że są mokre od łez.
Serce dudniło jej w piersi. Nie, nie,
nie! — krzyczała w myślach, a obraz przelatywały przez jej głowę.
Dopiero
po chwili zorientowała się w nieprawdziwości tych wizji. Powoli, zaczęła
oddychać głęboko, tak jak radził jej psycholog, i zaczęła wracać do
rzeczywistości. Skupiła się na blacie toaletki, jego błyszczącej powierzchni, w
pewnych miejscach pokrytej rysami. Wróciła. Spojrzała na swoje odbicie. Wyglądam jak siedem nieszczęść. Muszę się pospieszyć, na pewno wszyscy
czekają. Rusz się, mazgaju. Musisz wyglądać perfekcyjnie na kolacji — powiedziała
sobie i wstała, w poszukiwaniu kosmetyczki. Odnalazła drzwi do łazienki prowadzące
prosto z jej sypialni, zmyła makijaż, a potem przemyła twarz lodowatą wodą. Ogarnij się, nie mogą zobaczyć cię w takim
stanie. Rozczesała splątane włosy. Od nowa nałożyła grubszą warstwę podkładu,
żeby ukryć zaczerwienioną skórę po płaczu. Kiedy dokończyła malowanie się, nałożyła
sweter, który wcześniej ześliznął się z jej ramion i spadł na podłogę.
Wypuściła głośno powietrze. Dasz radę.
Wyszła
na korytarz. Pod sufitem wisiały małe kryształowe żyrandole, z każdej strony
otaczały ja obrazy oraz różnego rodzaju i wielkości posągi. Dużą ich część
zrobiono ze szkła. Po drodze zobaczyła też całą gablotkę ze szklanymi
figurkami. Czuła się trochę jak na wycieczce w muzeum. Od razu dojrzała
półokrągłe schody znajdujące się po drugiej stronie. Praktycznie całe
drewniane, poręcze zostały wyrzeźbione w roślinne i zwierzęce wzory, i
zachwycały misternym wykonaniem. Zejście na dół nie sprawiło jej żadnego
kłopotu, choć niepokoiła się skrzypieniem wydawanym przez niektóre stopnie.
Parter budynku okazał się być jeszcze bardziej okazały niż piętro. Podłogę
wyłożono białym marmurem, w kącie stały ogromne drzewka palmowe. Tak jak mówiła
Antonina, Lena od razu zauważyła posąg ryczącego i stojącego na dwóch łapach
lwa, zrobionego z barwionego na złoto kryształu. Zamiast oczu miał rubiny i w
kilku miejscach był pozłacany. To już
kompletna przesada, no ale co kto lubi — przemknęło jej przez myśl. Biorąc
głęboki oddech, złapała za obie złocone klamki i weszła do jadalni.
Urządzono
ją tak samo bogato, jak poprzednie odwiedzone przez Lenę miejsca w rezydencji,
a może nawet z większą pieczołowitością. Znajdowało się tu mnóstwo powieszonych
w rzędzie portretów, jak zgadła Lena, członków rodziny Lwowskich. Większość
podobizn wyglądała podobnie. Każdy z nich podpisano i wisiało ich pewnie ze
dwadzieścia, choć nastolatka nie policzyła dokładnie. Jej uwagę przyciągnęły
ogromne okna po prawej stronie od wejścia, razem z drzwiami wychodzącymi na
taras. Były zasłonięte firankami, a w rogach miały witraże przedstawiające
róże, ale Lena dobrze widziała oświetlony na zewnątrz ogród zasypany śniegiem. Musi być tu pięknie latem — rozmarzyła
się. Tak jak w innych pokojach, tu również wisiał kryształowy żyrandol, tyle że
o wiele większy niż te z korytarza.
Pomieszczenie
wyglądało na ogromne, a jego centralnym punktem był imponujący wielkością
mahoniowy stół. O dziwo miał kształt idealnego okręgu. Stało przy nim
piętnaście pięknie rzeźbionych krzeseł. Tylko jedno było większe i bardziej
masywne od pozostałych, wyściełane karmazynową tkaniną. Stało po przeciwnej do
wejścia stronie. Zasiadała na nim Antonina, która, gdy tylko zobaczyła Lenę,
pomachała w jej kierunku. Za nią stała sięgająca prawie do sufitu biblioteczka
wypełniona książkami i szklanymi bibelotami, a po lewej stronie barek z
misternie wykonaną karafką oraz kompletem kieliszków.
Na
suto zastawionym jedzeniem stole znajdowało się siedem zastaw z mlecznobiałego
szkła ze wzorami w róże. Dwie stały puste. Lena zasiadła przy jednej z nich,
pomiędzy tatą, a Julkiem. Czyżby kogoś jeszcze
brakowało? Dziewczyna spojrzała po zebranych. Byli tu wszyscy: ojciec,
dziadek, bliźniaki oraz nestorka rodu — Antonina. Kim zatem był tajemniczy
nieobecny?
— Czekamy
jeszcze na kogoś? — zapytała, widząc, że nikt nie je. Zapach pieczystego
rozszedł się już po całym pomieszczeniu, doprowadzając Lenę do
niekontrolowanego burczenia w brzuchu.
— Na
mojego syna, Gerarda. Za chwilę przyjdzie, Tekla już po niego poszła. — Na
pytające spojrzenie dziewczyny dodała. — Nasza gosposia.
Jak
na zawołanie białe drzwi jadalni się otworzyły. Do pomieszczenia wszedł wysoki
mężczyzna w średnim wieku. Za uchem trzymał włożony ołówek, który szybko
schował do kieszeni granatowej koszuli. Miał złote oczy swojej matki, ale
brakowało mu piegów i wystających kości policzkowych, tak charakterystycznych
dla wszystkich Lwowskich.
— Przepraszam
za spóźnienie — bąknął cicho i usiadł po prawicy matki. Praktycznie cały czas
patrzył w dół i dopiero teraz zorientował się, że nie są sami. Ze zdziwieniem
przesunął wzrokiem po gościach. Pytająco spojrzał na Antoninę.
— Mówiłam
ci przecież, że Franciszek przyjedzie niedługo z resztą rodziny. Eh, kogo ja
wychowałam. — Pokręciła głową z rezygnacją, po czym nabrała na talerz pozłacaną
łyżką trochę sałatki.
Syn
poszedł w jej ślady i również nałożył sobie trochę ciemnego pieczywa.
Najwyraźniej był to znak, że mogą zacząć jeść. Lena wzięła parę plasterków
pomidora i szynki. Dopóki nie zobaczyła tej góry jedzenia, nie zdawała sobie
sprawy, jak bardzo jest głodna. Wpakowała kanapkę do ust i dopiero po
pochłonięciu całej, zauważyła, jak elegancko je Antonina i zrobiło jej się
głupio. Kobieta najwyraźniej to dostrzegła, bo powiedziała:
— Nie
krępuj się. Jedz jak ci wygodnie — zachęciła. — Na pewno jesteś wygłodniała po
połowie przespanego dnia. Musisz wiedzieć, że w młodości też miałam wilczy
apetyt. Dopiero na starość przyszło mi kroić wszystko i przeżuwać jeden kęs
przez pięć minut.
Lena
odetchnęła z ulgą. Nie bardzo wiedziała jak ma się zachowywać. Nie znała
jeszcze tutejszych zwyczajów, a mimo wszystko chciała zrobić dobre wrażenie na
nowej ciotce. Po pewnym czasie pojawiła się kobieta, około czterdziestki, która
nalała Cyprianowi i Gerardowi grzanego wina. Zaproponowała je również Lenie,
ale ta podziękowała, zadowalając się równie aromatycznym kubkiem herbaty z
imbirem, miodem i cytryną. Może innym
razem — stwierdziła. Cały czas jeszcze brała tabletki i nie mogła sobie
pozwolić na tą przyjemność.
W
połowie kolacji, kiedy wszyscy byli już w miarę najedzeni, zaczęły się rozmowy.
Zapoczątkowała je oczywiście Antonina, pytając brata o podróż. Zwykłe,
grzecznościowe pytanie wszczęło lawinę słów.
— Z
chęcią dowiedziałbym się czegoś więcej o naszych korzeniach. Ojciec trochę mi
już opowiedział o tym, czego się tu dowiedział, ale myślę, że nigdy mi się to nie
znudzi. — Cyprian najwyraźniej wyczekiwał momentu, by móc powiedzieć coś
podobnego. Nestorka odchrząknęła, szykując się na dłuższą opowieść.
— Jak
pewnie Franciszek ci powiedział, korzenie naszej rodziny sięgają osiemnastego
wieku. Początkowo zamieszkiwaliśmy okolice Lwowa — jak można się domyślać, stąd
pochodzi nasze nazwisko. Wciąż mamy tam posiadłość, jeżeli chcielibyście się
kiedyś tam wybrać. Śmiało mogę dać wam klucze — rzekła entuzjastycznie. — Ale
wracając do opowieści, tutaj osiedliliśmy się pod koniec dziewiętnastego wieku.
Szybko zdobyliśmy uznanie i szacunek. Od pokoleń znajdowaliśmy się w czwórce
najważniejszych rodów w kraju i mieliśmy nasze miejsce w radzie. — Kobieta
dojrzała pytające spojrzenie Cypriana. — Jest to coś na kształt rządu elementalistów.
Zasiada w nim zawsze osiem osób, cztery z najznamienitszych rodów i cztery
wybierane spośród zwykłych magów. Nie myśleliście chyba, że nasza społeczność
rządzi się sama, jak chce? Musi panować porządek, inaczej zapanowałby całkowity
zamęt.
Teraz
już nikt nie zajmował się jedzeniem. Tekla pozbierała puste talerze i szybko
się ulotniła, pozwalając na kontynuowanie opowieści.
— Dopiero
wydarzenia z trzydziestego dziewiątego zachwiały ten stan, ale dużo rodzin
elementalistów wtedy ucierpiało. Wszyscy wiemy, co spotkało mojego drogiego
brata, który szczęśliwie jest tutaj ze mną. — Spojrzała na Franciszka,
siedzącego po jej lewej stronie. — Odzyskałam naszą pozycję sprzed lat, ale
niestety pięć lat temu zostaliśmy na powrót wykluczeni z rady. Musiałam odejść
ze względu na wiek, a nie mieliśmy odpowiedniego następcy w tamtym okresie. —
Przeniosła surowe spojrzenie na syna, który za wszelką cenę starał się unikać
jej wzroku.
— Teraz
nasze miejsce zajęła rodzina Gardian — powiedziała z niechęcią. — Ech, nawet w
moim wieku byłabym lepszym członkiem niż głowa ich rodziny. Ten mężczyzna nie
posiada żadnej odwagi, żeby powstrzymać Zamojskiego przed jego chorymi
ambicjami, ani Jabłońskiej od jej manii. I to ma być szef oddziału obrony?
Świat stanął na głowie.
Jabłońskiej? Czyżby tamta kobieta
była jakoś powiązana z moim lekarzem?
— zdziwiła się Lena. — Chociaż, tu chyba
wszystko jest możliwe — dodała od razu w myślach.
— To
fascynujące. Wszystkie te rody i hierarchia. Z chęcią posłuchałbym więcej na
ten temat — wtrącił Cyprian.
— Już
niedługo będziesz miał okazję. Zarządziłam w poniedziałek naradę rodzinną, więc
spodziewajcie się jutro przyjazdu reszty rodziny. Będziecie mieli okazję
wszystkich poznać.
— To
wspaniała nowina. — Ucieszył się dziadek.
— Widziałam
po drodze mnóstwo ozdób ze szkła. — Lena postanowiła jakoś włączyć się do
rozmowy, ale nie bardzo wiedziała jak. Padło na pierwsze, co przyszło jej do
głowy.
— Cieszę
się, że o tym wspomniałaś, Leno. — Antonina wyraźnie się uradowana, że ktoś
zwrócił na to uwagę. — Hutnictwo i wyrabianie tych wszystkich cudowności ze
szkła to nasza rodzinna chluba. Od lat siedemdziesiątych zaczęliśmy masową
produkcję. Mamy kilka fabryk rozsianych po kraju. Gerard oprowadzi cię po
naszym małym warsztacie, tutaj w rezydencji, jeśli zechcesz, a potem możecie
przejrzeć naszą kolekcję.
— Pewnie,
chętnie wszystko obejrzę. — Zgodziła się.
— W
takim razie załatwione.
Poznanie
swojej rodziny stanowiło najjaśniejszy punkt życia dziadka od lat. Lena już
dawno nie widziała go tak optymistycznego. Śmierć babci trzy lata temu bardzo
go dotknęła i od tamtej pory stracił dużo ze swojego wigoru. Wnuczka widziała
teraz przebłyski dawnego Franciszka i nie mogła nie cieszyć się jego
szczęściem.
Siedzieli
tak aż do dwudziestej pierwszej, ale kiedy bliźniaki zaczęły ziewać, Antonina
wezwała Teklę, by zaprowadziła je do sypialni. Reszta gości również była
zmęczona po podróży i chwilę później wszyscy zgodnie udali się na spoczynek.
Lena leżąc już w łóżku i
wcale nie będąc śpiącą, doszła do wniosku, że choćby nie wie jak nienawidziła
magii, to polubiła Antoninę i jej za duży, za bardzo barokowy dom. Z dziwną
ekscytacją podchodziła do jutrzejszego dnia, który miał obfitować w jeszcze
większą liczbę nowych członków rodziny. Z tą myślą, chyba po raz pierwszy raz
od tygodnia, nie martwiąc się nocnymi koszmarami, zasnęła.
+++
I jak wam się podoba?
Poznaliśmy dwójkę nowych członków rodziny Leny, a mogę zapewnić, że będzie ich
więcej, choć nie odegrają żadnej znaczącej roli w opowiadaniu. Nie chciałam
przeładować rozdziału zbyt dużą liczbą informacji, ale obiecuję, w kolejnym
pojawi się kolejna porcja.
Do tego muszę się
pochwalić. Chyba szatan się interesuje, bo licznik odwiedzin wybił w niedzielę
diabelską liczbę.
Dziękuję wszystkim, którzy zatrzymali się tutaj
choć na chwilę.
EDIT. Poprawiłam kilka powtórzeń i dodała
praktycznie kilka zdań do dialogów z wyjaśnieniem czym zajmuje się rodzina
Lwowskich.
Świetny rozdział. Myślę, że Lena szybko zmieni zdanie...;) Rodzina jest z pewnością fascynująca, jakby wzięta z XVII wieku właśnie albo cos xDxD nie mogę doczekać się reszty, mam nadzieję, że znajdą się wśród nich jakieś zabawne, wyubijające się jednostki ;). Ciekawe, swoją drogą, czy oni wszyscy są tacy bogaci i mają takie domy... Nie mogę doczekać się kontynuacji i rytuału! Zapraszam na nowosć na zapiski-condawiramurs.blogspot.com , jestem ciekawa Twojej opinii:)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że ci się podobał. Fajnie pisało mi się dialogi "rodzinne", no i wreszcie mogłam poszaleć z opisami. Rodzina Lwowskich jest naprawdę stara i ma swoje tradycje. Są ( a przynajmniej Antonina) trochę nie z tej ziemi. W następnym rozdziale pojawi się ktoś, kto mam nadzieję, że zabłyśnie humorem.
UsuńDom Antoniny jest tak jakby "siedzibą" rodziny i przechodzi z pokolenia na pokolenie, kiedy następna osoba staje się głową rodziny. Reszta rodziny ma skromniejsze posiadłości, ale większość z nich również jest bogata. Można by powiedzieć, że Lwowscy należą do elity polskich rodzin magów, choć ostatnio troszkę o nich zapomniano. A to wiąże się z władzą i pieniędzmi.
Przed rytuałem (który zamknie pewnien etap historii) chciałam jeszcze trochę powyjaśniać parę istotnych szczegółów dotyczących społeczeństwa magicznego i magii w ogóle, dlatego planuję go dopiero na rodział dwunasty, tak by dla Leny i czytelników było jasne w co się pakują. Mam nadzieję, że będziesz miała cierpliwość, żeby do niego doczekać i pozdrawiam.
Chciałam jeszcze tylko napisać, że dodałam dzisiaj w ramach sprawdzania literówek na prawie samym końcu rozdziału kilka zdań o tym, czym zajmuje się rodzina Lwowskich i jest to hutnictwo oraz wyrabianie ozdób ze szkła. Wcześniej zupełnie zapomniałam o tym wspomnieć, mimo że miałam to zaplanowane. Przepraszam za zamieszanie. >.>
Usuń